Część 12.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Choć na początku znajomości z Evanem włamałam się do jego domu, dopiero teraz czuję się jak złodziej. Kradnę mu bowiem coś cenniejszego od sprzętu czy pieniędzy, które mogłabym tutaj znaleźć — jego intymność, sekrety, które chce zachować dla siebie. Mówiąc, że jestem wścibska, miał rację: kiedy raz zasieje się we mnie ziarno ciekawości, nie odpuszczam, aż nie dojdę do prawdy.

Skradam się na paluszkach do tajemniczych drzwi. Wkładam klucz do zamka, ale jeszcze go nie przekręcam; boję się, co mogę tam zastać. Wraca strach, który towarzyszył mi na początku tej dziwnej relacji. Może historyjka o żonie i dziecku umierających w wypadku była tylko bajką, wymyśloną, by uspokoić moją czujność, a ten pokój to coś w rodzaju komnaty Sinobrodego? Gdy poznam prawdę, kryjącą się w jego mrocznych kątach, czy będę musiała walczyć o życie?

Dźwięk otwierających się zapadek brzmi w moich uszach jak huk wystrzału. Kładę dłoń na klamkę. Chciałabym powiedzieć, że nie jestem pewna, jak postąpić, ale skoro jeden krok dzieli mnie przed poznaniem prawdy, nie zamierzam teraz się wycofać. Odliczam, by uspokoić serce.

Raz, dwa, trzy...

— Proszę, nie wchodź tam — słyszę zachrypnięty z emocji głos Evana. Odwracam się gwałtownie. Mężczyzna stoi w połowie schodów, odwrócony do mnie zdrowym profilem i spogląda błagalnie. Kręcę głową. — Nie możesz tam wejść. Nie, dopóki wszystkiego ci nie wyjaśnię.

Teraz jestem już pewna, że mężczyzna ukrywa coś strasznego, a zamiast krwi w moich żyłach płynie adrenalina. Robi krok w moim kierunku, więc naciskam klamkę i wchodzę do pokoju, gotowa się w nim zamknąć.

Wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie. Początkowo nie mam w ogóle pewności, na co patrzę. Widzę obraz, ale go nie rozumiem... za bardzo mnie przeraża, bym go zrozumiała. Dziewczynka na łóżku wydaje się być woskową lalką.

Na miłość boską, kto produkuje takie lalki? Ta jest chuda, ze szponiastymi, przykurczonymi palcami ułożonymi na kołdrze, pełną skaz skórą i rurką wychodzącą z tchawicy. Domowy respirator pracuje miarowo, obojętny na sceny, które dzieją się wokół niego.

Kiedy dociera do mnie, że to nie lalka leży w nowoczesnym, szpitalnym łóżku pośrodku różowego pokoju, opieram się o ścianę i powoli po niej osuwam. Choć wokół jest przytulnie i otaczają mnie dziecięce zabawki, dostrzegam więcej szczegółów, które nie pasują do otoczenia. Respirator i łóżko to nie wszystko, jest też mała lodówka, stojak na kroplówki, a w kącie łóżko do kąpania sparaliżowanych osób na leżąco.

Nie zwracam już uwagi na otwierające się drzwi. Evan przechodzi obok mnie, skupiony na dziewczynce. Zatapia palce w jej rzadkich włosach i układa je na poduszce, jakby fryzura nie była jej obojętna. Sprawdza parametry na wyświetlaczu respiratora i dopiero wtedy się do mnie odwraca.

— Powinienem ci powiedzieć... — mówi cicho, czym doprowadza mnie do białej gorączki.

— Tak sądzisz? — Podnoszę głos. — Jebany kłamca!

Evan podchodzi bezszelestnie i łapie mnie za ramię. Nie sprawia mi bólu, ale robi to na tyle mocno, żeby pomóc mi wstać i wyprowadzić mnie z pokoju.

— Nie róbmy tego tutaj. Nie wiem, ile Maddie słyszy, ale nie chcę ryzykować — syczy mi do ucha. Jego oddech, który jeszcze tego ranka rozpalał we mnie ogień, teraz wydaje się tchnieniem trucizny. Zastanawiam się, jakie kłamstwo teraz mi zafunduje.

— Nie powinnaś tam wchodzić. Prosiłem, żebyś tego nie robiła. — Choć wymowa tych słów wydaje się ostra, to wypowiada je słabym głosem, jakby znajdował się na granicy załamania.

— Co ty sobie myślałeś? — Wybucham. — Że mi nie powiesz, będziesz mnie posuwał, a kiedy się dowiem, stworzymy jakąś popierdoloną rodzinkę? Kurwa, Evan, powiedziałeś mi, że one umarły!

— Powiedziałem, że odeszły — poprawił odruchowo. — I Maddie naprawdę odeszła. Nie ma w niej mojej pełnej życia córeczki.

— Może żonę trzymasz w piwnicy, co? — Robię krok w tył i chwieję się, kiedy trafiam na stopień. Udaje mi się jednak utrzymać równowagę.

— To nie tak. — Kręci głową, a z jego zdrowego oka toczy się łza. Nie chcę na to patrzeć. Odwracam się i zbiegam po schodach.

Słyszę za sobą jego kroki, ale nie ma ze mną szans. Jego oddech staje się coraz odleglejszy, aż w końcu jestem zbyt daleko, by dobiegał moich uszu. Wpadam do łazienki i zamykam się od środka. Siadam na zamkniętej muszli klozetowej i dopiero wtedy pozwalam sobie na płacz.

Chwilę później drzwi łazienki drżą, gdy Evan wali w nie pięścią.

— Leah, porozmawiaj ze mną. Chcę ci wszystko wytłumaczyć. — Jego słowa sprawiają, że jeszcze bardziej zanoszę się szlochem. Nie odpowiadam; on najwyraźniej nie ma zamiaru się poddać. Słyszę, jak siada na podłodze po drugiej stronie drzwi. — Wyjdź i porozmawiajmy jak dorośli — próbuje jeszcze.

Wreszcie udaje mi się uspokoić na tyle, by wydobyć z siebie głos. Czuję się zdradzona i upokorzona, a w dodatku jeszcze jestem od niego zależna.

— Chcę wrócić do domu. Po prostu zawieź mnie do miasta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro