Część 10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po wszystkim musimy się odświeżyć. Biorę prysznic jako pierwsza, a gdy wychodzę, owinięta ręcznikiem, okazuje się, że Evan przygotował dla mnie świeże ubranie. Tym razem otrzymuję grube, czarne leginsy z futerkiem i zielony sweter. Roztrzepuję włosy, które tym razem odważyłam się umyć i siadam na łóżku, zastanawiając się, co robić dalej, podczas gdy mężczyzna zamyka się w łazience.

Z niepokojem czekam na ukłucie wstydu, jednak i tym razem ono nie nadchodzi. Dręczy mnie za to coś innego — ciekawość. Moja stara, dobra towarzyska, niestrudzona już od lat, namawia mnie, bym czegoś się dowiedziała na temat tajemniczego pana Crow.

Rozglądam się po sypialni. Gdzie może trzymać swoje sekrety? Mój wzrok pada na szafkę nocną. 

Wieczór na chwilę przed zaśnięciem to moment, kiedy opadają wszystkie maski. Zrzucamy kolejne przebrania, kolejne warstwy, które przywdziewamy w pogoni za byciem idealnym mężem, pracownikiem, kochankiem. Tuż przed zaśnięciem jesteśmy sobą i to, co wtedy robimy, może dużo o nas mówić. 

Na paluszkach przechodzę na drugą stronę łóżka i przyglądam się szafce. Jest to biały, niski stoliczek, zwieńczony szarą lampą, pod którą znajdują się trzy szuflady. Otwieram pierwszą od góry i zamieram.

Chyba właśnie znalazłam właścicielkę czerwonego swetra.

Kobieta na fotografii oszałamia swym pięknem. Jej jasna twarz w kształcie serca, otoczona burzą rudych włosów, naznaczona jest piegami. W zielonych oczach skrzą się złote refleksy. Dzianinowy sweter, granatowy tym razem, jest dość gruby, ale nawet pod nim widać, że jest szczupła. Idealna.

Równie idealna, jak jej towarzysz. Evan spogląda nie w obiektyw, a na nią, jakby całkowicie się w niej zatracił. Nie ma blizn, stoi pewnie na dwóch zdrowych nogach. Jego szyję obejmują maleńkie, dziecięce rączki, a brązowe włosy mieszają się z rudawymi lokami trzylatki, która oplata go w pasie nogami.

Szczęście, które widać na tym zdjęciu, wydaje się aż nadto doskonałe, jak z pocztówki. Zastanawiam się, jak to się stało, że Evan wylądował tu, gdzie jest, a jednocześnie czuję niezrozumiałą zazdrość. 

Nie mam pojęcia, dlaczego roszczę sobie jakiekolwiek prawa do tego mężczyzny. Poznałam go ledwie wczoraj. Dwa razy uprawialiśmy seks, to wszystko, a przynajmniej tak próbuję to sobie tłumaczyć, gdy siadam na materacu i wgapiam się w fotografię jego rodziny.

Właśnie tak zastaje mnie Evan. Nie reaguję ani na dźwięk otwieranych drzwi do łazienki, ani na uginające się posłanie, gdy siada obok. Jest mi wstyd, że grzebałam w jego rzeczach i boję się, że będzie na mnie zły. Zerkam na niego ukradkiem, ale w części twarzy, która nie jest pustą, bezużyteczną skorupą, widzę tylko smutek.

— To moja żona, Jade. — Wskazuje na kobietę, po czym jego palec przesuwa się w kierunku dziecka. Dostrzegam, jak czule głaszcze zdjęcie tam, gdzie znajduje się policzek. — A to Maddie, nasza córka.

— Gdzie teraz są?  — pytam, choć jeszcze przed chwilą nie byłam pewna, czy będę w stanie wydobyć głos.

— Odeszły. Obie ode mnie odeszły — powtarza z narastającą pewnością. Czuję, jak jego ciało drży tuż przy moim. Chcę go przytulić, ale wciąż nie mogę się pozbierać z gdu uświadamiam sobie, że kochałam się z żonatym facetem. Nawet jeśli już rozstał się z tą rudą pięknością, i tak mi to przeszkadza.

— Po wypadku? — pytam ze zrozumieniem. Czyżby ta idealna kobieta porzuciła go, bo nie pasował do jej standardów?

— W czasie wypadku. — Evan trzęsie się jeszcze bardziej, gdy ja próbuję pozbierać myśli. Zastanawiam się, jak to możliwe i co jego słowa w ogóle oznaczają.

I wtedy to do mnie dociera.

— To moja wina. To moja cholerna wina — szepce.

— Jak… jak to się stało? — jąkam się, co nigdy mi się nie zdarzyło. Cóż, nigdy też nie pytałam nikogo o okoliczności śmierci jego żony i dziecka.

— Wracaliśmy z imprezy urodzinowej mojej mamy. Trochę za dużo wypiłem, więc to Jade prowadziła. Ona i tak była wtedy na początku drugiej ciąży, więc nie mogła pić…

Coś we mnie pęka. Łzy zaczynają toczyć się po moich policzkach. Evan drży, nerwowo pocierając kikut, przykryty pustą nogawką dresowych spodni. Najwyraźniej też chciałby się rozpłakać, ale nie potrafi.

— Podobno kierowca tamtej ciężarówki był pod wpływem amfetaminy. Dość powiedzieć, że nie zauważył zakrętu i zjechał na nasz pas. Straciłem przytomność… — Zaciska powiekę, gniewnie ocierając oczy. — A kiedy się ocknąłem, nie było obok mnie Jade. Wcale nie było tam samochodu, tylko ogromna wyrwa, pamiętam tylko smród paliwa i pył z poduszek powietrznych. I krzyk, który potem okazał się być moim własnym.

Obraz rozmywa mi się całkowicie, kiedy coraz więcej łez zalewa moją twarz. Instynktownie obejmuję Evana, pragnąc ofiarować mu choć odrobinę pocieszenia.

— Jade i Maddie nie mogły już krzyczeć — kończy tak cicho, że ledwie go słyszę. Po jego policzkach wreszcie spływają słone krople. Próbuję wycierać jednocześnie jego i swoje łzy, ale marnie mi to idzie, bo ciągle pojawiają się nowe.

— Gdybym tylko wtedy nie pił… — nie kończy. Wiem już, że zupełnie niepotrzebnie się obwinia, ale nawet jeśli powiem to na głos, on i tak mi nie uwierzy.

Siedzimy w milczeniu, podczas gdy zegar na ścianie odlicza niewzruszenie kolejne minuty. W końcu odchrząkuję, bo coś przychodzi mi do głowy.

— To dlatego mnie wczoraj przyjąłeś? Kochałeś się ze mną, bo przypominałam ci żonę, chciałeś znów poczuć się jak wtedy, gdy z nią byłeś? — Choć bardziej stwierdzam niż pytam, nie jest to oskarżenie. 

Evan gwałtownie kręci głową. Wnętrzem dłoni ściera ostatnie łzy, które już wysychają na jego twarzy i patrzy mi w oczy z całkowitą szczerością.

— Na początku myślałem, że tak właśnie będzie. Przeraziłem się, gdy tu trafiłaś, bo bałem się, że nie będę w stanie wyrzucić z głowy Jade.

Kiwam głową ze zrozumieniem. Chcę, żeby wiedział, że go nie oceniam. Że nie mam pretensji.

— Uświadomiłem sobie, że wcale nie jesteś zapalnikiem trudnych wspomnień. Tak bardzo różnisz się od mojej żony. Ona była cicha i dyskretna, a ty… — Uśmiecha się smutno i odgarnia mi kosmyk włosów z czoła. — A ty robisz dużo szumu i wydajesz się cholernie wścibska. Patrzyłem na ciebie cały wieczór i nie widziałem Jade, tylko interesującą kobietę, która się mnie nie boi.

— Trochę się jednak bałam — przyznaję ze śmiechem, choć zdaję sobie sprawę, że moja twarz wciąż jest czerwona i opuchnięta od łez. 

— Nie musisz się mnie bać. Nie zrobię ci niczego złego.

Wierzę mu. Może właśnie popełniam największy błąd w życiu, ale mu wierzę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro