Część 8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Budzę się w pustym łóżku. Zaskakuje mnie brak wstydu. Powinno mi być głupio, powinnam uciec z tego domu i na ratunek zaczekać w samochodzie, ale ze zdziwieniem odkrywam, że zamiast tego jestem szczęśliwa. Przeciągam się i dotykam poduszki obok. Jest chłodna.

Siadam, zastanawiając się, gdzie jest Evan. Może on żałuje bardziej? Może przede mną uciekł albo jest wściekły, że doprowadziłam do tej sytuacji? A może po prostu chciał się wysikać albo coś zjeść — uspokajam sama siebie, widząc, że na dworze jest już zupełnie jasno. Wciąż pada śnieg, ale wiatr zdążył się uspokoić.

Wstaję i natychmiast drżę z zimna. Szybko wciągam na siebie pożyczone ubranie, a ciepły sweter otula mnie miękko. Po raz kolejny zastanawiam się, do kogo należał. Wszystkie rozwiązania, jakie przychodzą mi do głowy, nie dogadują się zbyt dobrze z moim aktualnym nastrojem, toteż odsuwam je od siebie i wychodzę na korytarz.

W tej samej chwili otwierają się drzwi przy schodach, do których pukałam poprzedniego wieczoru. Evan ma zamglony wzrok i brew ściągniętą w zamyśleniu. Patrzy na posadzkę, więc nie od razu mnie dostrzega.

— Hej — witam się. Po raz pierwszy robi mi się niezręcznie z powodu przygodnego seksu. Czy mężczyzna ma mnie za dziwkę?

Jego spojrzenie się wyostrza, a na wargach pojawia się zakłopotany uśmiech. Pośpiesznie zamyka drzwi na klucz i wiesza go sobie na szyi. Podchodząc, wyciąga do mnie rękę, ale zaraz cofa ją, jakby nie był pewien, czy chce mnie dotknąć.

— W porządku? — pyta. W odpowiedzi kładę dłoń na jego nagiej klatce piersiowej. Jest ciepła, jakby mężczyzna wcale nie marznął w chłodnym domu. — Zjesz coś?

Chętnie bym odmówiła i znów zaciągnęła go do sypialni, ale mój żołądek przypomina o swojej obecności głośnym burczeniem. Nic dziwnego, skoro ostatnie, co miałam w ustach, to baton i kawa. Evan chyba też słyszy ten odgłos, bo uśmiecha się, przekrzywiając głowę. Nawet nie zdaje sobie sprawy, ile ma w sobie uroku osobistego.

Poprzestaję więc na przeczesaniu palcami jego włosów i skinięciu głową. Gdy on idzie się ubrać, ja ruszam na dół, do kuchni. Zaglądam do lodówki, ale nie dostrzegam nic, co nie byłoby gotowym daniem lub mlekiem w kartonie. Zastanawiam się, czy produktów spożywczych Evan nie trzyma w piwnicy, jednak za bardzo boję się, by tam zejść.

Ostatecznie podgrzewam w piekarniku gotową lasagne. Pachnie całkiem przyzwoicie, a przyrumieniony sos beszamelowy sprawia, że cieknie mi ślinka. Wyjmuję z szafki sztućce i nakrywam do ładnego, nowoczesnego stołu ze szklanym blatem. Chętnie postawiłbym na środku jakieś kwiaty, ale jedyna roślina z którą znajduję, to uschnięty kaktus w doniczce na parapecie. Serio, nie przypuszczałam, że da się doprowadzić do śmierci kaktusa.

Po chwili dołącza do mnie Evan. Jemy w milczeniu, które nie wydaje się ciężkie. Od czasu do czasu spoglądamy na siebie ponad stołem. Choć zwykle w związkach to ja byłam tą wstydliwą, teraz uśmiecham się zalotnie, podczas gdy mężczyzna rumieni się i odwraca wzrok.

Kończy posiłek pierwszy. Mam wrażenie, że chce odejść, ale siedzi, dopóki i ja nie zjem. Chcę pozbierać zastawę, by włożyć ją do zmywarki, ale powstrzymuje mnie gestem i sam to robi, później zaś siada na parapecie, obok doniczki z nieszczęsnym kaktusem.

— Wciąż pada. Nie dam rady zawieźć cię dziś do miasta. — Gdy patrzy za szybę, odwraca się do mnie lewym, pooranym bliznami profilem. Ku własnemu zaskoczeniu odkrywam, że nie traktuję ich już, jakby szpeciły jego urodę. Są częścią Evana. Jest piękny nie mimo nich, ale właśnie z nimi.

Nie mówię tego na głos, ale wcale nie martwi mnie, że spędzę w jego towarzystwie dłuższy czas. Mam ochotę śmiać się z siebie, zastanawiając się, czy od biedy można to podciągnąć pod syndrom sztokholmski.

— Czy ja… Czy ja cię skrzywdziłem? — pyta z wahaniem. Parskam śmiechem.

— Przecież sama tego chciałam — przypominam.

— Niezobowiązujący seks nie jest moją mocną stroną. Chyba za szybko się przywiązuję. — Uśmiecha się, jakby próbował przede mną udawać, że to tylko żart. W jego skupionym, smutnym spojrzeniu widzę jednak prawdę, która sprawia, że wstaję i kładę mu dłoń na policzku. Wzdryga się, czując dotyk na pokiereszowanej części twarzy. Próbuje się odsunąć, jednak mu to uniemożliwiam.

— Wygląda na to, że mamy ze sobą coś wspólnego. Ja też nie jestem fanką niezobowiązującego seksu — wyznaję.

Jakby szuka odpowiedzi w mojej twarzy, potem zaś uśmiecha się lekko. Głaszczę kciukiem kącik w połowie niewładnych ust, zaskoczona, jak swobodnie czuję się w jego towarzystwie. Czy to możliwe, by zakochać się w mniej niż dobę? Nie mówię o miłości — jeszcze nie — lecz o niezrozumiałym pociągu do drugiego człowieka, nie tylko fizycznym. Mam wrażenie, że między nami zawiązała się dziwna nić porozumienia.

Evan zerka na zegarek, czym burzy zbudowane między nami napięcie.

— Mam trochę rzeczy do zrobienia. Czuj się jak u siebie w domu. Jeśli będziesz potrzebować, możesz skorzystać z telefonu. — Cofam się, a on mija mnie jak gdyby nic się pomiędzy nami nie stało i idzie na górę. Stoję przez chwilę w bezruchu, spoglądając za nim, jak wspina się po schodach. Kręcę głową i idę do kuchni, by wykorzystać jego uprzejmość o zadzwonić.

— Leah? — słyszę lekko przestraszony głos matki. — Nic ci nie jest? Kiedy wrócisz do domu?

— Nie wiem, mamo. Ciągle pada śnieg i nie ma warunków, żebym wydostała się z gór. Nie martw się, mam co jeść i gdzie spać — zapewniam.

— Jezu, miej cię w swojej opiece. A jacy są ludzie, którzy cię goszczą? Wydają się godni zaufania? — To pytanie sprawia, że mimowolnie oblewam się rumieńcem. Po drugiej stronie słyszę ciche kliknięcie i jestem pewna, że coś przerwało połączenie, ale głos mamy nadal jest słyszalny. — Leah?

— Tak, to fajny facet. — Ściszam głos. — Całkiem przystojny.

— Jesteś tak sama z facetem? — Słyszę, że moja mama jest krok od zawału. — W dodatku brzmisz, jakbyś chciała się z nim przespać.

— Mamo! — Rumienię się jeszcze bardziej. Po drugiej stronie rozlega się okrzyk przerażenia.

— Ty już się z nim przespałaś! Chryste, Leah… To obcy facet, może cię skrzywdzić. Może zrobić ci wszystko, a nikt nie przyjdzie ci z pomocą!

— To dobry człowiek — zapewniam ją szybko. — Wydaje się skrzywdzony, ale dobry. I cholernie przystojny. — Chichoczę nerwowo, gdy mama wydaje z siebie ciężkie westchnienie. Postanawiam zakończyć rozmowę, nim zejdzie na atak serca. — Muszę lecieć, zadzwonię jutro.

— Kocham cię, Leah. Uważaj na siebie.

— Też cię kocham, mamusiu. — Odkładam słuchawkę na widełki i wzdycham. Chyba już na to za późno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro