Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pusta droga emanowała niezwykłym spokojem. Gorące powietrze dokuczało każdemu, a cisza sprawiała wrażenie, że cywilizacja nie dotarła jednak do każdego miejsca na Ziemi. Ten idealny widok trwał przez miesiące, ale przerwały go przekleństwa młodej kobiety, która jechała w starym Volkswagenem Golf, w dodatku czerwonym.

- Stary, nie rób mi tego, błagam! 

Niestety, samochód nie wysłuchał słów właścicielki i zatrzymał się. Wokół nie było nic widać oprócz piachu i gdzieniegdzie kęp trawy, nie było miast. Tylko ona i samochód na pustej drodze. Załamana wyciągnęła telefon z pękniętą szybką i zadzwoniła po pomoc drogową.

- Halo? Tak, tutaj Miriam Jablonsky, nowa mieszkanka. Właśnie mój blaszak padł...  Została mi godzina do miasta... Tak wiem, powinnam zadzwonić, gdy zaczął odmawiać posłuszeństwa... Dobrze, rozumiem... Do widzenia... - załamana rozłączyła się. Wyszła z samochodu, ponieważ nie miał nawet klimatyzacji.

Gdyby ktokolwiek tam stał, zobaczyłby niską, pulchną kobietę. Jej gęste, blond włosy do ramion latały we wszystkie strony z powodu silnego wiatru. Niestety, pogoda nie dopisywała tym rejonom. Próbowała jakoś chwycić swoimi małymi dłoniami włosy, ale w końcu zrezygnowana schowała się do samochodu. Lekko otworzyła okno i przyglądała się małym roślinkom, które wiatr wyrywał. 

Godzina ciągnęła się niemiłosiernie. Młoda kobieta nie miała co robić. Nie wzięła ze sobą zbyt wielu przedmiotów, nie miała tylu w swoim rodzinnym domu. Gdy minęło dużo czasu, chwyciła za lusterko na miejscu obok, które było na suficie i służyło do ukrycia się przed światłem. Było tam zawieszone zdjęcie małej rodziny. Blondynka przetarła je kciukiem.

Podskoczyła zaskoczona, gdy z naprzeciwka ujrzała samochód, który na nią zatrąbił. Odpowiednio się ustawił i wyszło z niego dwóch mężczyzn. Jeden z nich był niskim satyrem z przezabawną, trochę za długą brodą, a drugi był wysokim, młodym chłopakiem z rogiem na czubku głowy, miał też krótki warkoczyk.

- Witamy nową sąsiadkę! Ostrzegano mnie przed tym, że ujrzę nimfę, ale nie spodziewałem się, że jest taka piękna! - podszedł do niej satyr, który do najmłodszych już nie należał - A jakie ma cudowne oczy! Mają kolor naszej laguny i nie mają źrenic! Niezwykłe, prawda, Maurice?

- Monsieur, ja wiem, że satyry mieć słabość do nimf, ale nie możemy tak tutaj stać tout czas. Musimy jechać dalej - odrzekł młodzieniec, który troszkę mieszał francuski z angielskim.

Po dłuższych namowach starszego kierownika, w końcu udało się podczepić samochód i pojechać w stronę miasta. Niestety, młoda kobieta musiała usiąść razem z brodatym satyrem, który uparł się, żeby opowiedzieć jak najwięcej o swoim ukochanym mieście.

- ...i wtedy właśnie trafił do mnie Maurice! Niezdara z niego i jeszcze mało wie o samochodach, ale szybko się uczy. I gdy przemienia się w jednorożca jest niezwykle uroczy! - ciągle mówił. Miriam mogła mu tylko przytakiwać - O, zobacz, widać już mur! Zbudowali go pierwsi mieszkańcy i sam burmistrz! Niezwykle miły człowiek. Dba o nas. Niestety, temu biedakowi zmarła wcześnie żona, ale ma dwójkę dzieci. Syn jego taki niemrawy, ale córka pełna energii! Ale dzieciaki są normalne, więc córę do Anglii wysłał do rodziny. Biedne dzieciaki, tak bez matki... Podobno ona była inna, ale nikt nie wie do końca, kim była. Różowy, jest okej? - zapytał to krótkofalówki.

- Oui, monsieur!

- No! Na czym ja skończyłem? A właśnie, ładną chałupę ci wybudowano, nie ma co! Duża jednak, nie będzie ci tam samotno? Możesz kiedy mnie zaprosić! - zaśmiał się - Własnymi rękoma ci ją wybudował Kiwi, stary centaur. Chciał, żeby było glancyk jak w pani projekcie! No i wyszło! Nawet z reszty pani piniążków zostało i dokupił wygodny materac i kuchnię pani zrobił. Z jego ręki wszystko piękne wychodzi, aż sobie pomyślałem "Tej nimfki oczy to musiały wyjść z ręki Kiwi, nikt tak ładnie nic nie robi!" - rozgadał się bardziej. 

Satyr opowiedział jeszcze wiele historii ze swojego życia. Z pasją porównał jabłecznik sąsiadki do "chyba już dwudziestego cudu świata, ponieważ on w swoim życiu mnóstwa cudów zaznał" i opowiedział o golemie, który przez przypadek usiadł na jego samochód. Chociaż czasami było ciężko cokolwiek zrozumieć, kobiecie bardzo spodobały się historie mechanika. Nawet nie zauważyła, gdy zatrzymali się przed ogromną bramą, która prowadziła do miasta. Kamienny mur miał wysokość kilku pięter. 

Gdy przejechali w końcu przez bramę, kobieta mogła zobaczyć mnóstwo drzew, wiele roślinności. Po kilkunastu minutach busz zaczął znikać, a zaczęły pojawiać się domki.

- Panienka spojrzy, tutaj jej - wskazał na domek. Był dość duży, miał jedno piętro i komin. Był zrobiony z drewna. Żeby do niego dojść, trzeba było przejść przez ścieżkę z kamienia. Obok domu stał wysoki dąb - Ładnie się postarał, nie? I zostawił drzewko, bo pomyślał, że panience się spodoba. Jest dużo miejsca, może nimfka zrobić co zechce w swoim ogródku! 

- Nie mogę się doczekać - uśmiechnęła się radośnie. 

Środek miasta też był dość spokojny. Minęli kilka barów oraz szkoły i przychodnię dla bezdomnych.

- Ta przychodnia jest dla tych, co stracili dom w wypadku lub dla nowych, co uciekli. Nie wszyscy niestety planują tu swoje przyjazdy jak pani. Ja też tam mieszkałem i poznałem moją żonkę! Ona nic po angielsku nie umiała mówić, ciągle paplała po włosku. Dopiero po ślubie wyznała, że prosiła, żebym ją zostawił... Ach, ale dobrze, że nie rozumiałem nic po włosku!

W końcu dotarli do warsztatu i Miriam mogła wyprostować nogi. Przy bramie pojawiła się wysoka kobieta, około 50 lat z czarnymi włosami i surowym wyrazem twarzy. Satyr podbiegł do niej i z miłością w oczach zaczął ją tulić i wyznawać miłość, jakby był jeszcze nastolatkiem. Nimfa przyglądała się temu spotkaniu z uśmiechem, ponieważ kobieta próbowała odsunąć od siebie męża.

- Może to nie wygląda, ale madame Brigida bardzo kocha monsieur Edmund. Choć jest bardzo natarczywy... My zadzwonimy, gdy auto będzie naprawione. Mamy numer - odparł Maurice. 

- Och, rozumiem. Powiedz mi, mam gdzieś się zameldować? 

- Ja nie wiem dokładnie, monsieur Edmund mi załatwić. Ale Tina wie wszystko. Bar u Węża, ulica stąd w lewo.

- Chyba go mijaliśmy. Dziękuję, Maurice!

Blondynka szła ciągnąc dużą i dość ciężką walizkę na kółkach przyglądając się wszystkim mieszkańcom. Całe Singular Town wyglądało jak zwykłe miasto, ale jego mieszkańcy byli inni. Niektórzy wyglądali zwyczajnie, inni całkowicie różnili się od wszystkich. Większość stworzeń umiała się zmienić w całkowicie ludzką postać, jak Maurice, ale takie jak Edmund już nie. Wiele zależało od gatunku. Miriam nie mogła się zmienić, ponieważ wyglądała jak normalni, tylko miała oczy bez źrenic i spiczaste uszy. Jednak z bólem wiedziała, że nie wyglądała jak nimfa. One były opisywane jako chude i wysokie kobiety - ona była niska, krągła i pełna kompleksów.

W końcu dotarła do baru, który mieścił się między dwiema kamienicami. Ściany były z cegły, rósł na nim bluszcz. Nad drzwiami wisiał szyld z zielonym wężem i z napisem "U Węża". Zestresowana pchnęła drzwi, a wtedy ujrzała przytulnie umeblowany bar z jedzeniem. Przy ladzie stała piękna, opalona kobieta. Miała niezwykle wąską talię i szerokie biodra. Nosiła okulary przeciwsłoneczne i miała kolczyk w nosie. Zamiast włosów miała... węże, które były związane jakby w niską kitkę. Spojrzała na blondynkę stojącą w drzwiach i zlustrowała ją wzrokiem. Pomachała do niej zachęcająco ręką.

- Jestem Tina. Witamy w Singular Town, nowa.



Oto pierwszy rozdział, w którym poznaliście główną bohaterkę i kilka pobocznych bohaterów. Mam nadzieję, że ich polubiliście :)

Rozdział miał być wcześniej, ale pani od historii mnie nie lubi

No cóż... Do następnego rozdziału kochani. Spotkacie w nim kolejną ważną postać 

Wasza Autorka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro