Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejne dni były nudne. Miriam razem z Marcusem, kiedy wracał ze szkoły, malowali ściany farbą, a później dumna blondynka starała się mu wytłumaczyć materiał z zajęć... Co kończyło się tym, że to nastolatek tłumaczył wszystko jej. Liceum było trudne. Edmund naprawił samochód, więc Miriam musiała przejść na pieszo pół miasta, aby zobaczyć swojego ukochanego staruszka. Później leżąc na ogromnym materacu zrobiła zakupy online. Tylko kilka dni musiała czekać na ogromną szafę i kanapę, która została przywieziona pod mur. Niestety, stary Volkswagen nie zmieściłby paczek, więc z pomocą przybył satyr.

- Oj, kochaniutka, ciesz się, że mam pickupa! Ten rumak zawiezie nas bezpiecznie do muru! - odkrzyknął Edmund, gdy podskoczyli na jednej z dziur. Z przodu siedział satyr z Mauricem, a z tyłu Miriam. Młodsza dwójka mocno się trzymała, szczególnie kobieta, ponieważ z tyłu pasy nie działały.

Czy nie łatwiej i bezpieczniej byłoby, gdyby do samochodu przyczepiono przyczepkę? Na pewno. Ale gdy tylko pięćdziesięcioletni mechanik usłyszał o problemie blondynki, nie chciał słyszeć o innym pomyśle. Wyciągnął ten stary model, z którego lakier już odpadał i nie miał przedniej rejestracji, z najbardziej oddalonego garażu i oczyścił z pajęczyn i jednego gniazda ptaków. Nikomu nie zdradził, że znalazł tam zrzuconą skórę dość dużego węża. Gdyby to zrobił, na pewno nikt nie chciałby użyć tego cudeńka!

- Je suis désolé, Miriam! Ja nie spodziewać się, że monsieur Edmund odpalić ten voiture!  - odkrzyknął do tyłu Maurice. Ze stresu chyba nawet przeklął po francusku, ale tego nikt nie był pewny. Co gorsza, Edmund zaczął przyśpieszać. 

Jedynie Miriam pocieszała myśl, że jeśli się rozbiją, tego wraka nie będzie można naprawić i do niego więcej nie wejdzie. 

- Widzę mur! - odkrzyknął Edmund radośnie, a reszta odetchnęła z ulgą. Możliwe, że jak zapakują meble, to mężczyzna będzie choć trochę wolniej prowadził.

O jak mocno się przeliczyli.

Droga powrotna do domu Miriam zajęła im trzy minuty krócej niż w stronę muru, a drogę, choć normalnie zajmuje to dwadzieścia, przebyli najpierw w dziesięć minut. 

Kobieta, gdy wyszła z maszyny śmierci, nie mogła prosto stanąć. Czuła się bardzo niepewnie. Chwiejnym krokiem ruszyła do drzwi wejściowych, gdy dwaj mężczyźni nieśli ogromne paczki. Teraz tylko zostało meble poskładać.

Najpierw Miriam zajęła się kanapą. Niestety, jej dwóch "zacnych pomagierów", jak to określił Edmund, musiało wrócić do pracy, zostawiając ją samą z tą niezwykle ciężką pracą. Choć sama kanapa nie była aż takim problemem, to całkowicie zgłupiała przy szafie. Gdy otworzyła kartony i spojrzała na książeczkę, która była instrukcją, chciała wyskoczyć przez okno. Nic a nic nie rozumiała. Ta część do tej... A może do tej? Chwila, to nawet nie ta ściana szafy! A może jednak? Nie!

Zmęczona opadła na ziemię obok jednej ze ścianek. Doskonale zdawała sobie sprawę, że sama nie da rady. Nie mogła jednak o pomoc prosić Marcusa, który musiał w końcu spędzić trochę czasu w domu. Przez ponad tydzień prawie każde popołudnie spędzał u niej, oprócz piątku i soboty, ponieważ pracował u Tiny. Gdyby ona była jego mamą, strasznie by się zamartwiała o swojego syna. 

Miriam leżała tak przez pół godziny, dopóki nie stwierdziła, że pójdzie coś zjeść. Wstała i poszła do kuchni, zrobiła sobie parówki. W duchu dziękowała Kiwi, że zrobił jej wszędzie podłogę i kuchnię. Może to pomieszczenie nie było najpiękniejsze, a blaty zapragnęła wymienić od razu, gdy je zobaczyła, ale wiedziała, że nie stać ją na to. Nie musiała jednak wszystkiego montować i spokojnie miała gdzie schować jedzenie oraz naczynia, które kupiła następnego dnia po przyjeździe.

Co gorsza, musiała znaleźć pracę, ponieważ wyższe podatki zostały nałożone na to miasto przez samego prezydenta. Wiedziała, że jeśli uda jej się przetrwać ten miesiąc, to w następnym będzie szukała dla siebie eleganckiej trumny. Niezbyt podobał się jej ten pomysł.

Już miała pisać do Tiny, która przecież znała każdego i wszystkich, choć pod różnymi imionami, gdy dostała wiadomość od mamy. Rodzice codziennie wysyłali jej jedną, długą wiadomość. Bardzo się o nią martwili.

Miriam uśmiechnęła się, gdy zobaczyła zdjęcie swojego taty na hamaku. Znowu zwichnął kolano, przez co odpoczywał. Dzięki mocy Miriam jej rodzice uzbierali dużo pieniędzy, ponieważ ratowała ich plony podczas susz lub powodzi. Jej tata, choć już miał wcześniej uraz kolana i miał wielu pracowników, ciągle rwał się do roboty. 

Kochała ich najmocniej na świecie. Mogli ją zawieźć do tego miasta i opuścić dawno temu, ale ją wychowali. Bronili ją przed wrednymi i rasistowskimi sąsiadami, starali się jej dać normalne dzieciństwo. Dawali jej miłość. Codziennie powtarzają, jak bardzo ją i jej młodszą siostrę, która jest normalna, kochają. Miriam tęskniła za nimi bardzo mocno. Nawet nie zauważyła, że z jej oka spłynęła łza.

Stop! Trzeba szybko odpisać i zacząć szukać pracy!

"Jesteś już dorosła, nie możesz polegać ciągle na rodzicach" - karciła się w myślach. Jednak nie mogła zagłuszyć bólu w sercu spowodowanego samotnością...

Mamy piękną noc, moi drodzy!
A oto krótki, nawet bardzo, rozdzialik. Za bardzo nie miałam pomysłu na niego, a chciałam zaznaczyć parę wątków - odchylić rąbek tajemnicy o przeszłości Miriam i jak wygląda jej zadomowianie się. Następny rozdział będzie bardziej burzliwy... I to naprawdę!
Skoczymy bardziej w przyszłość, ponieważ jej pierwsze dwa miesiące nie są zbyt ciekawe. Znajdzie pracę i się bardziej wyremontuje, tyle.
Ale później będzie się działo!

W zapowiedzi: smutne dzieciństwo, burza i maraton filmowy.

Pozdrawiam
Wasza Autorka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro