002. - Miłe złego początki.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przepraszam, że dopiero teraz dostajecie ten rozdział. Sądzę, że wyszedł on strasznie sztywniacko i do dupy.

Jak pewnie też zauważyliście (lub nie), zaczęłam nazywać rozdziały XD

Przepraszam za ewentualne błędy i literówki, postaram się je potem poprawić.

Miłego czytania.

____________________

Godzina czwarta czterdzieści. Panowie powoli zbliżali się do upragnionego celu podróży. Kierowcą pojazdu był starszy z nich, mimo iż auto należało do Schillera. Biedak przyjechał na plebanię niewyspany, dlatego duchowny ulitował się nad nim i przejął stery. Większość drogi młodszy przespał z twarzą opartą o szybę.

- To już chyba tutaj, bynajmniej tak pokazuje mi GPS... Fajnie, że musimy zapierdalać dodatkowe piętnaście minut przez las, dlatego że autem za chuja się nie wjedzie między drzewa. Kto normalny stawia budynki w takiej dupie? - wymamrotał Żmigrodzki sam do siebie.

- Co takiego...? - wymruczał przez sen Wojtas.

- Nic, najdroższy. Po prostu pora na wysiadkę.

***

- A może po prostu idziemy nie w tą stronę? Albo w ogóle przyjechałeś nie tu gdzie trzeba? Albo...

- Uspokój się, jestem pewien, że to tu. Swoją drogą, dosyć mały plecaczek zabrałeś jak na tygodniową wyprawę. - zaśmiał się kapłan.

- Za to ty spakowałeś się jak na miesiąc wakacji w Chorwacji. Wielki plecak i dwie torby. - parsknął lekarz.

- Akurat na wakacje to wolałbym na Islandię polecieć. A co do bagaży, to śmiej się, ale nigdy nie wiesz, co może ci się przydać.

Życie nauczyło Mateusza, by zawsze być przygotowanym na wszystko. Może i jego bagaże wydawały się przesadzone, jednak nigdy nie wiadomo w jak beznadziejnej sytuacji można się w danym momencie znaleźć.

Właśnie wtedy ujrzeli przed sobą ogrodzenie, podobne do tych cmentarnych. Mati uśmiechnął się pod nosem, gdyż praktycznie byli już na miejscu.

- Wow, widzę że chyba ogrodzenie ukradli z cmentarza. Nie ładnie. - mruknął sam do siebie, czując satysfakcję.

- Musimy znaleźć bramę, bo jakoś nie mam ochoty przeskakiwać przez płot. - jęknął młodszy.

- Chodźmy wzdłuż tego ogrodzenia. Na pewno w ten sposób znajdziemy wejście na teren tego wariatkowa. A jeśli nie znajdziemy, to szykuj się na podsadzanie mnie. A uwierz, że lekki nie jestem. - zażartował ksiądz.

***

Po pięciu minutach udało im się odnaleźć bramę prowadzącą na teren posiadłości. Po przekroczeniu jej, w oczy rzucił im się sporych rozmiarów ogród w stylu francuskim, który prezentował się bardzo przyzwoicie i schludnie. Na drugim planie można było dostrzec starą willę, która bardziej przypominała ruderę.

- Mateusz... A co jeśli ta chata wcale nie jest opuszczona? Co jeśli w środku zastaniemy jakiegoś dziadka z fajką, który przepędzi nas z widłami?

- Wtedy wsadzimy mu tą fajkę w tyłek i sam będzie spieprzał. A tak na serio, to jeśli ktoś tu faktycznie mieszka, to musi to być osoba obłąkana lub bezdomna. Popatrz tylko na ten wrak domu. - zaśmiał się duchowny.

Po paru minutach, obaj stanęli przed drzwiami wejściowymi. Wojtek czuł cholerny niepokój, a jego ręce trzęsły się ze strachu.

Żeby było śmiesznie, Matias postanowił otworzyć drzwi dosyć nietypową metodą. Wziął parę głębszych wdechów, a następnie kopnął w nie z całej siły. Drzwi były tak stare i spruchniałe, że oderwały się z zawiasami i odleciały na odległość około dwóch metrów, a po zderzeniu z podłogą rozłamały się na pół.

- Ale nie musiałeś od razu niszczyć tych drzwi. Co jeśli jakiś menel nam wejdzie w nocy do domu i nas okradnie? - westchnął Schiller.

- Nie każdy bezdomny to menel i złodziej, to po pierwsze. Po drugie, gdybym był bezdomny, to raczej nie chciałbym tu nocować. A po trzecie, nie martw się. Skleję drzwi taśmą, jak Trzaskowski. - parsknął Mefiu.

- Nie rozpoczynaj dyskusji politycznych, proszę.

Żmigrodzki wszedł na luzie do środka rudery i rozejrzał się dookoła. Dom od środka wyglądał gorzej, niż na zewnątrz, a w powietrzu unosił się kurz. Sufit natomiast był przegnity i zagrzybiały.

- Boję się, że ten sufit w nocy spadnie nam na łeb... - wyjąkał młodszy.

- Cóż, każdy musi kiedyś umrzeć w jakiś sposób.

Korytarz, w którym stali był zupełnie pusty. Jedynym meblem znajdującym się w nim była stara rozkraczona komoda, nad którą wisiał obraz przedstawiający starca. Wojtek patrzył na dziadka z obrazu ze strachem w oczach.

- Nie wydaje ci się, że ten starzec z obrazu się tobie przygląda? - pisnął z przerażeniem.

- Oczywiście. On tylko czeka na to, by wyskoczyć z obrazu i cię poćwiartować.

To fakt, Mateusz miał dosyć zjebane poczucie humoru. Dla niektórych jego "nowe" zachowanie może być szokujące, ale w rzeczywistości od zawsze taki był. Co ciekawe, był bardziej popierdolony, niż ksiądz Jacek. Oczywiście w przeciwieństwie do Jacusia kochał ludzi i nie miał kija w tyłku.

Na ścianie stojącej na wprost wejścia do domu znajdowały się drzwi prowadzące do jednego z pokoi. Starszy blondyn bez chwili zastanowienia otworzył je i wszedł do pomieszczenia. Sufit w nim był w jeszcze gorszym stanie, niż poprzedni. Pokój wyposażony był dodatkowo w dwa okna, pod którymi stały dwie komody będące w odrobinę lepszym stanie od tej na korytarzu.

- Po co ja się godziłem na ten zakład... Tu jest strasznie! - mruknął spanikowany doktorek.

- Eee tam. Ja we wojsku musiałem spać w gorszych warunkach. Pomińmy fakt, że w wojsku byłem kucharzem. - rzekł z dumą.

Matteo nigdy nie umiał gotować. Kiedyś właśnie przez niego połowa wojska wylądowała w szpitalu, bo dostali jelitówki od przyrządzonego przez niego jedzenia. Po tym incydencie został zwolniony dyscyplinarnie, czego nie może przeboleć do dzisiaj.

W pomieszczeniu znajdowało się też przejście prowadzące do drugiego pokoju, w którym prócz wyjścia na korytarz i okien nie było nic innego.

- Patrz, tutaj też jest wyjście na korytarz, tylko z innej strony. - oznajmił.

- Fantastycznie... Przeraża mnie fakt, że w tym przejściu nie ma drzwi...

- Uważaj, bo jeszcze jakaś zjawa ci się objawi w nocy. - zachichotał księżulek.

Całą tą przygodę w opuszczonej willi traktował na luzie. Miał totalną wyjebkę, dlatego, że nigdy nie wierzył w zjawiska paranormalne. Zawsze był tego zdania, że pośmiertnie każda dusza idzie albo do nieba, albo do piekła, ewentualnie do czyśćca. Od zawsze był bardzo pobożnym człowiekiem, a jego największą bronią była modlitwa. No i karabin maszynowy, ale to bardziej na śmiertelników.

Niebieskooki wyszedł z pokoju numer dwa i rozejrzał się. Na końcu prawej części korytarza znajdowało się tylne wyjście na zewnątrz, natomiast na końcu lewej było coś w stylu kuchni. Chwycił więc Wojtka za ramię i zaprowadził go do kuchniopodobnego pomieszczenia. O dziwo, sufit znajdujący się tam był w miarę normalny.

- Mamy zajebisty stół, przy którym będziemy konsumować posiłki, cieszysz się?

- Jak mam się cieszyć, skoro znajduję się w tak okropnym miejscu? - westchnął załamany lekarz.

- Nie dramatyzuj. Może zadzwonisz do Oresta i pochwalisz mu się kogo zabrałeś na wyprawę? - zaproponował ksiądz.

***

Tymczasem Oreścik siedział sobie wygodnie przy stole i przeglądał facebooka na swoim telefoniku, w międzyczasie popijając kawę i pisząc na messengerze z będącym na wycieczce Dominikiem. Chłopak wysłał mu kilka memów, których siwowłosy ani trochę nie zrozumiał, ale mimo wszystko udawał, że go one śmieszą. Nagle na kamerkę zadzwonił do niego Wojtek. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem na widok połączenia i przeczesał swoje szekszi włosy, po czym odebrał. Gdy zobaczył blondyna na kamerce, zaczął się podśmiechiwać.

- Witaj, Wojciechu! Podjąłeś wyzwanie, czy jednak zesrałeś się ze strachu? - zaśmiał się bezczelnie.

- Jestem już na miejscu, razem z moim towarzyszem. Uwierz mi siwy, że lepiej wybrać nie mogłem. - zaśmiał się chirurg patrząc w kamerę.

- A może pokażesz mi kogo ze sobą zabrałeś? - spytał policjant.

Zanim doktorek zdążył odpowiedzieć, Mateusz wyrwał mu z ręki telefon i uśmiechnął się do kamery jak zboczeniec. Ciemnooki opluł kawą ekran telefonu i ciężko przełknął ślinę.

- MATEUSZ?! NIE! Nie zgadzam się! Natychmiast wracaj do Sandomierza! - wrzasnął zszokowany i podirytowany mężczyzna, wycierając przy tym ekran.

- A bo co? Nie jesteś moją matką. Zresztą, nawet gdybyś nią był, to i tak bym cię nie posłuchał! - odpowiedział pewny siebie kapłan.

- Jak mogłeś z nim tam pojechać?! Przecież coś może ci się stać! Nie ruszaj się, jadę po ciebie!

- Nie ma mowy! Traktujesz mnie jak dziecko, a ja jestem osobą odpowiedzialną i DOROSŁĄ! Potrafię o siebie zadbać, bo mam do cholery pięćdziesiąt sześć lat! Jeśli tu przyjedziesz, to pogniewam się na ciebie! - wrzasnął blondwłosy, patrząc się ze złością w kamerkę.

- No właśnie nie jesteś odpowiedzialny! Nie uczysz się na błędach! Mogłeś zostać otruty winem, zostałeś postrzelony, porwany, Kolęda mógł cię zabić i tylko kilka razy dostałeś w łeb! Ale przecież niebezpieczne przygody to twoja specjalność, a ty jesteś najbardziej odpowiedzialną osobą na świecie! - wykrzyczał inspektor ze łzami w oczach.

Mateusz stracił cierpliwość i po prostu się rozłączył. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę ze swoją drugą połówką. Kochał Oresta, jednak wkurzało go, kiedy wypominał mu brak odpowiedzialności.

- Chodźmy może do pokoju... - burknął niebieskooki, oddając Wojtkowi telefon.

***

- On się po prostu martwi o ciebie. Nawet nie powiedziałeś mu, że ze mną wyjeżdżasz.

- Przestańmy już o nim rozmawiać. - poprosił starszy.

Panowie weszli do pokoju z komodami i odstawili swoje bagaże na jednej z nich. Mefiu powoli zaczął rozpakowywać swoje rzeczy z plecaka oraz toreb podróżnych. Wciąż nie opadły z niego emocje po rozmowie z Orestem.

- Mateusz, trochę niefajnie go potraktowałeś...

Księżulek nie odezwał się do lekarza i dalej kontynuował rozpakowywanie się. Ilość rzeczy, jakie zabrał ze sobą na tą tygodniową wyprawę była lekko mówiąc przesadzona.

- Po co ci takie rzeczy, jak łom, tasak, siekiera czy... O ludzie, karabin maszynowy? - jęknął zdziwiony młodszy.

- Nigdy nie wiesz co może ci się przydać. Zabrałem również kamizelki kuloodporne, tak na wszelki wypadek.

Wojtas odrobinę zaczął się bać Mateusza. Miał wrażenie, że kapłan zachowywał się odrobinę... psychopatycznie?

- Zabrałem również Biblię, różaniec, zapalniczkę, dwa koce, termosy z kawą i herbatą, papier toaletowy, trzy powerbanki, gaz pieprzowy, gaśnicę, parasol, sutannę, zestaw małego egzorcysty, skrzynkę z narzędziami, latarkę, dużo żarcia oraz dodatkowe ciuchy dla ciebie w razie, gdybyś się zesrał ze strachu. - oznajmił ciemny blondyn ze śmiertelną powagą na twarzy.

- Po co ci sutanna, będziesz tutaj mszę odprawiał? - zaśmiał się lekarz.

- Zabrałem ją, bo Walery to brudas. Brudzi swoje sutanny i jeszcze kradnie moje. NIE MA! Niech sobie łajza pierze sam, a od moich łapy precz.

Mati rozłożył koce na podłodze, a na jednym z nich ułożył swój śpiwór. Właśnie wtedy Schiller uświadomił sobie, że nie wziął z domu swojego i będzie zmuszony spać na samym kocu.

- O cholera, nie wziąłem śpiwora...

- Nie martw się, mogę oddać ci swój. Ja i tak przeważnie śpię na siedząco. - powiedział duchowny, posyłając przyjacielowi uśmiech.

- Dzięki... A tak swoją drogą, to nie byliśmy jeszcze w jednym pomieszczeniu... Może pójdziemy zobaczyć co tam się znajduje? - zaproponował młodszy.

- Jak jesteś taki ciekawski i nieustraszony, to sam idź. Mi się nie chce nigdzie łazić. Muszę odespać, bo w nocy z przejęcia nie spałem ani minuty.

Żmigrodzki usiadł pod ścianą i oparł się o nią, zamykając następnie oczy. Mężczyzna zawsze wolał czuwać podczas spania. Był już po prostu do tego nauczony, a każda próba zaśnięcia na leżąco kończyła się paraliżem sennym zaraz po wybudzeniu. Niczego tak się nie bał, jak właśnie nocnej zmory, która we śnie opanowywała jego ciało.

Młody chirurg po cichu i bezszelestnie opuścił pomieszczenie i spojrzał w swoje lewo. Na końcu korytarza znajdowały się przerażająco wyglądające drzwi. Obleciał go strach, jednak tłumaczył sobie po cichu, że nie ma się czego bać. Miał świadomość, że tuż za ścianą czuwa Mateusz, który nie pozwoliłby nikomu, ani niczemu go skrzywdzić.

Podszedł do drzwi i ciężko przełknął ślinę, kładąc następnie dłoń na klamce, którą nacisnął. Delikatnie oraz niepewnie pchnął drzwi do przodu i ostrożnie zajrzał do środka pomieszczenia.

Pokój był bardzo przestronny i pusty. Jedynym marnym źródłem światła było zabite dechami okno, przez które przebijało się światło dzienne. Po prawej stronie stały olbrzymie schody prowadzące na piętro.

- Może wcale nie ma się czego bać? - szepnął sam do siebie.

Kiedy chciał przekroczyć próg pomieszczenia, usłyszał ciche kroki, jakby ktoś schodził ze schodów. Przerażony lekarz trzasnął drzwiami i co sił w nogach pobiegł do pokoju, w którym odpoczywał Matteo.

- Mateusz, słyszałem kroki! - zapłakał, padając ze strachu na kolana.

- Daj spokój, to pewnie dlatego, że się nie wyspałeś. Połóż się i spróbuj się zdrzemnąć. - odpowiedział ze spokojem starszy, nie otwierając przy tym oczu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro