14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Przykro mi, że nasza znajomość zaczęła się wyjątkowo niefortunnie, Marie – Jaques wyglądał na szczerze zmartwionego, więc wierzyła, że jej prawdziwy ojciec nie udaje współczucia.
Tymczasem mężczyzna próbował znaleźć wyjście z patowej sytuacji. Pomyślał, iż warto coś - jakoś powiedzieć, by złagodzić skutki własnego gadulstwa, ale ku jego rozczarowaniu nic mu się nie objawiło. Trafiał jak kulą w płot, gdy chciał wytłumaczyć motywy Mave'a, nie zdradzając zbyt wiele.
– Co więcej mogę powiedzieć, skoro nie chcesz mnie słuchać? Przecież cały czas mówię, że Mave ma fioła na twoim punkcie, nawet, jeśli tego nie chcesz dostrzec!
– Akurat że mną, szanowny pan Scarlatti, pragnie ułożyć sobie życie! – Marie sprawiała wrażenie wyczerpanej rozmową,  jakby miała zamiar rozpaść się na tysiąc kawałków.
– Płacz, poczujesz się lepiej – szepnął Jaques, kojącym głosem.
– Tobie pomogło? – zapytała, wypranym z emocji głosem.
Jaques długo milczał, a przed jego oczami, przesuwały się migawki ze wspomnień, których wcale nie pragnął zachować w pamięci. Wciąż czuł ten sam gniew, jak ten, gdy został zmuszony do opuszczenia Chateau LeBlanc i poszukiwania swego szczęścia w Ameryce. Bez ukochanej kobiety u boku i dziecka.
– Nie zawsze – przyznał w końcu z niechęcią, nie zamierzał bowiem obarczać córki swoimi problemami, ani tą częścią swej przeszłości, której już nie mógł przeinaczyć na lepsze. – Daj Maverickowi szansę, bo to dobry facet, o... trudnej przeszłości. Wiem, co mówię. Nie ty jedna, ani ostatnia, która cierpi z miłości!
– Gdzie on jest? – w końcu poddała się i postanowiła porozmawiać z narzeczonym, zanim podejmie ostateczną decyzję w sprawie ich wspólnej przyszłości.
Zerwała się z krzesła, które zajmowała, i gdzie wypłakiwała swoje żale w rękaw ojcowskiej koszuli, po czym wybiegła z jadalni, nie pamiętając o domknięciu drzwi.
– Oby klątwa Etienne'a LeBlanc nie dała o sobie znowu znać –  modlił się, bezgłośnie poruszając wargami.
Było w ich rodzinie zbyt wiele fatalnych zbiegów okoliczności, by nie wierzyć w jej istnienie. Pozostała modlitwa...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro