30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Tak,  tak! – mruknęła Marie,  z lekkim lekceważeniem, malującym się w jej głosie. – Nie chcę was krytykować,  ale sam pomysł... Jak to nazwaliście? Podrzucenie tropu policji? Brzmi nieco zbyt nierealnie i naciąganie, by mógł mieć szansę powodzenia w realizacji.
Maverick westchnął teatralnie, na co Marie posłała mu mordercze spojrzenie. Jak on ma inny pomysł,  bardziej wykonalny i nie zwracający na nich uwagi,  to niech go zdradzi pozostałym i będzie po kłopocie!
– Nie powinnaś zadzwonić do matki? – jeszcze śmie ją pouczać!
– Wiem co powinnam zrobić,  a czego nie! – warknęła w odpowiedzi, po czym ostentacyjnie wyszła na hotelowy korytarz.
Czy Maverick musi wszędzie wtryniać swój nos i rozkazywać? Nie miała zamiaru słuchać jego gadaniny i rozkazów!
– Marie? – wyszedł za nią,  uśmiechając się przepraszająco i zapewnił,  że nie było jego zamierzeniem wyprowadzić ją z równowagi.
– Ja też trochę przesadziłam z fochami – przyznała niechętnie. – Mave,  ja się boję.
– Tego, co może nas spotkać w związku z myszkowaniem po Przeklętym Wzgórzu? – zapytał i odruchowo zamknął Marie w uścisku swych silnych ramion.
Nie zaprotestowała, albowiem potrzebowała jego bliskości jak nigdy dotąd. Dobrze było wiedzieć,  że Maverick jest przy niej w pobliżu.
Gdy milczenie między nimi się przedłużało,  zorientowała się,  iż wciąż nie odpowiedziała mu na zadane przez niego pytanie.
– O dziwo,  bardziej obawiam się spotkania twarzą w twarz z mamą i rodzeństwem. Co im powiedzieć,  zważywszy,  że znaleźliśmy się w nieciekawej sytuacji?
Nie widziałam nigdy martwego człowieka, ale...
– Ale? – Maverick wciąż obejmował Marie i nie chciał jej wypuścić ze swych
ramion.
– Wszystko jest takie trudne i zagmatwane, a ja nie mam pojęcia, co robić, by przeciąć ten węzeł gordyjski, i żeby wyjść bez szwanku z opresji. Możliwe, że czeka na nas trudna przeprawa i nie wyjdziemy z niej zwycięsko...
– Pamiętasz,  co mi powiedziałaś kiedyś o optymistycznym spoglądaniu w przyszłość? Teraz kolej na ciebie,  byś w to uwierzyła i nie zapomnij, że strach, podobnie jak gniew, jest złym doradcą.
– Skończyliście już? – Jaques wystawił głowę za drzwi. – Słychać was chyba w całym hotelu! Dzwoniłaś już do Anny?
– Nie. Bo może być na cmentarzu,  a ja nie czuję się na siłach,  by do niej dołączyć.
– Nie odkładaj rozmowy w nieskończoność,  bo może nie nadejść żadne "potem ".
Marie zdała sobie sprawę,  iż ojciec ma rację. Potem może nie nadejść,  coś może pójść źle. A zostanie jedynie żal,  że się czegoś nie zrobiło,  gdy był na to czas.
Po południu,  albo dopiero przed zapadnięciem mroku nocy, mieli pójść na Wzgórze i zajrzeć do rodzinnego grobowca, który,  nieoczekiwanie,  ocalał z zawirowań Wielkiej Rewolucji. Z tego,  co pamiętała z opowieści Jeana, przybranego ojca, spoczywały w nim doczesne szczątki i LeBlanców, i – określonych  przez niego enigmatycznie -  innych, nie znanych mu ludzi. Nie chodziła tam nigdy,  chociaż grobowiec znajdował się blisko Chateau LeBlanc, zakryty przez  nadmiernie wybujałe krzaki i od dziesięcioleci nie podcinane gałęzie drzew. Nikt nie chciał tam cokolwiek robić, czy nawet pójść i sprawdzić, czy wszystko jest nie rozgrabione, i czy jest w porządku.
Ba, nawet Jean ją przestrzegał, i straszył,  za jej  dziecinnych lat,  że w pobliżu grobowca dzieją się dziwne rzeczy i nikt nie zapuszcza się w tamto miejsce po zmroku.
Gdy przypomniała sobie, że tak właśnie było, i że tych konkretnie słów używał ojczym, miała silniejszą potrzebę,  by zwiać daleko i nigdy więcej nie wracać. Ale przecież obiecała i ojcu, i Maverickowi,  że z nimi pójdzie! A pan detektyw ucieszył się,  że Marie nie trzęsie portkami ze strachu i jest gotowa im towarzyszyć, chociaż grobowiec po zmroku nie jest najbardziej pożądanym miejscem, w którym chciało by się spędzić choćby godzinę.

***
Po krótkiej telefonicznej rozmowie z mamą, w trakcie której Marie zapewniła, że zajrzy do niej i do młodszych, dziewczyna czuła się jak przepuszczona przez magiel   Nie wspomniała, po co właściwie przyleciała do Francji,  ani że towarzyszy jej tato Jaques  Coś tam  namarudziła mamie  o potrzebie wsparcia rodziny w ciężkich i trudnych chwilach i zakończyła rozmowę, mówiąc,  że odezwie się później. Nie sprecyzowała, kiedy stanie się to "później "...
Teraz, zmęczona udawaniem, że wszystko jest dobrze i w najlepszym porządku,  wcisnęła buty na stopy i zarzuciła lekki plaszcz na ramiona. Było ciepło. Po co męczyć się podczas upałów? A w grobowcu też chyba lodowato  nie jest?
– Gotowa? – ojciec położył swą rękę na jej ramieniu, w opiekuńczym geście.
– Nie, ale i tak pójdę – odezwała się, z powagą malującą się na jej bladej twarzy. – Nie zatrzymasz mnie, tato... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro