35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Na litość boską! Co się tam dzieje?! – krzyknęła Anna, z przerażeniem obserwując dantejskie sceny, dziejące się na oczach jej i Marca.
Złapała syna za rękaw kurtki, niezdolna do uczynienia jakiegokolwiek ruchu. Bo i to, co oboje właśnie widzieli, wymykało się ludzkiej logice.
Mrok nocy wypełniły ludzkie krzyki, blask płomieni sięgał aż dachu grobowca LeBlanców, chociaż przecież kamień nie miał prawa płonąć! Ten smród, charakterystyczny dla swądu palonego ludzkiego ciała, dotarł do nozdrzy Marca, który pierwszy ocknął się z niemocy.
– Dzwonię po straż pożarną, karetkę i policję! – wyrzucił z siebie na jednym oddechu, gdy wygrzebał swój telefon z przepastnej kieszeni bluzy.
Podczas, gdy młodszy brat Marie usiłował jak najszybciej dodzwonić się do odpowiednich służb, w grobowcu rozgrywała się walka o przetrwanie.

***
– Tyle lat na to czekałem i oto voila, jesteście! – coś, co bardziej przypominało ożywione nagle martwe wcześniej ciało niż człowieka jako takiego, szło w stronę przerażonej widokiem, grupki ludzi.
– Chcemy naprawić to, co zostało wyrządzone.
Głos detektywa mieszał się z trzaskiem płomieni wokół nich, które otaczały grupę żywych osób, niczym ściana ognia i zamykały drogę ucieczki na zewnątrz. Marie wątpiła, że martwe - żywe coś pozwoli im odejść, puszczając bezkarnie wolno. Wówczas Gabriel Fahrenheit, a właściwie to, co z niego zostało, spojrzał prosto na nią, rozciągając usta w ochydnym grymasie, od którego zbierało się jej na mdłości. Jeszcze długo będzie się jej to śniło. O ile w ogóle będzie zdolna do życia i miewania snów.
Czuła, że Gabriel Fahrenheit patrzy na nią w milczeniu, jakby oczekiwał, że to ona przejmie inicjatywę i się odezwie. Nie miała ochoty, żeby się wychylać, ale możliwe, że jej słowa, chociaż lapidarnie niedoskonałe, staną się drogą wyjścia dla pozostałych?
W tym samym momencie, gdy ona pomyślała, że nie ma nic do stracenia, Gabriel wyciągnął przed siebie rękę, która na powrót wyglądała jak u żywego człowieka, Marie już wiedziała, że jej tok rozumowania podąża właściwą ścieżką. Mogła zrobić tylko jedną rzecz, skoro tym okazanym drobnym gestem mężczyzna dałjej jasno do zrozumienia, iż...
– Coś za coś, panno LeBlanc – powiedział Gabriel, niemal aksamitnym głosem, który mógł przyprawić o ból głowy.
Bo w tymże głosie nie było niczego, co by wskazywało na współczucie albo smutek z powodu...
– Marie? Co ty robisz? – Maverick próbował ją zatrzymać, zanim zdąży postąpić chociaż krok w stronę człowieka, który nie żył od ponad dwóch stuleci, a może i trzech...
Kobieta nie była w stanie myśleć o rachunkach, gdy im groziła śmierć w płomieniach. Ale nie był w stanie się poruszać,  zupełnie jakby niewidzialne więzy spętały jego wolę i nie pozwoliły reagować, gdy Marie robiła krok za krokiem w kierunku Fahrenheita.
– Zostaw ją! Ty draniu! – Maverick mógł jedynie patrzeć i krzyczeć.
Smrodliwy dym wypełnił jego nozdrza, dusząc. Jeśli nawet nie jest w stanie mówić ani oddychać, to co może zrobić dla ratunku ukochanej osoby?
Pociemniało mu w oczach, gdy padał na kolana. Ostatnim widokiem, który zapamiętał nim stracił świadomość, był Fahrenheit i ściany ognia, które oddzieliły  go od nich. Marie zniknęła w oparach dymu.
– Marie... – z imieniem ukochanej na ustach, zamknął oczy i zapadł w mrok.

***
Maverick przełknął z trudem gulę,  która rosła w jego gardle nim z trudem otworzył oczy. Z początku powieki stawiały mu opór i w ogóle nie chciały go słuchać, ale w końcu ustąpiły i uniósł  je z nadludzkim wysiłkiem.
Otaczało go jasne, wręcz nieprzyjemnie rażące oczy, światło. Gdzieś z boku coś burczało i szumiało z cicha. Co to mogło być? I dlaczego wszędzie wokół jest tak nieprzyjemnie jasno?
– Obudził się – Maverick usłyszał, dochodzący skądś, zaaferowany i przejęty czymś głos.
Niewątpliwie należał do młodej kobiety. 
– Marie...? – szepnął z wysiłkiem, zanim zaczął rozróżniać szczegóły otaczającego go świata.
Ale to nie była ona. A wysoki i szpakowaty na skroniach mężczyzna w białym kitlu, który podszedł do Mavericka, również nią nie był.
– Marie...? – popatrzył na niego pytającym wzrokiem w nadziei,  że wszystko jest z nią w porządku.
Ale lekarz nie odpowiedział od razu. Najpierw zbadał Maverickowi puls i zadał kilka pytań, dotyczących jego samopoczucia. 
– Marie...
– To ta młoda kobieta...? – lekarz spojrzał na Mavericka z troską,  opisując mu wygląd zewnętrzny kobiety w zbliżonym do niego wieku, która jako jedyna z czteroosobowej grupy, wyszła bez szwanku z pożaru,  który w niewytłumaczalny sposób spopielił grobowiec LeBlanców na proch i nawet wezwani na miejsce, cieszące się złą sławą wśród okolicznych mieszkańców, strażacy również nie potrafili powiedzieć,  w jaki sposób pojawił się tam ogień i dlaczego spłonął sam grobowiec, natomiast rosnące tam gęsto stare drzewa, w ogóle nie ucierpiały. Kryminalni nie znaleźli żadnych śladów,  mogących poświadczyć, kto i w jaki sposób przyczynił się do pożaru. Na miejscu były ślady stóp wyłącznie poszkodowanych w pożarze,  ale nawet oni nie mieli czym zaprószyć ognia.
– Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś podobnego. Jakby ogień powstał z niczego! – szef techników nie lubił niejasności w jakiejkolwiek prowadzonej przez niego sprawie.
Ta obecna wymykała się wszelkim prawom logiki – Marie LeBlanc stała najbliżej źródła ognia,  ale wyszła z tego bez szwanku; Maverick Scarlatti znajdował się najdalej z całej czwórki, ale i tak stracił świadomość i doznał oparzeń na rękach i - nieco mniej groźnych - na twarzy. Lekarze również nie umieli wytłumaczyć tego ewenementu.
Może więc,  jedynym rozsądnym wytłumaczeniem całej sprawy jest niesława otaczająca to miejsce oraz  tajemnicze zdarzenia i zjawiska, przypisywane Przeklętemu Wzgórzu? Kto to wie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro