Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Los Angeles, maj 2019r.

Ostatni raz przeciągnęła po ustach szminką upewniając się, że intensywna czerwień pokrywa równomiernie jej wargi. Dopiero wtedy domknęła kopertówkę, rzucając krytyczne spojrzenie własnemu odbiciu. Mila Evans była zmęczona. Naprawdę mocno zmęczona. Ktoś postronny zapewne nie dostrzegłby tego przyglądając się jej wyprostowanej sylwetce, nienagannemu makijażowi i blond włosom, które delikatnymi falami opadały na odkryte ramiona, podkreślając jej drobną sylwetkę. Była doskonałą aktorką. Perfekcjonistką. Kobietą wielu talentów. Dziś jednak czuła, że jeśli dostanie choć jedno zlecenie więcej, w końcu popełni jakiś błąd. Jej praca była wybitnie wymagająca. Musiała mieć pewność, że każdy szczegół został dopracowany, mieć w zanadrzu co najmniej kilka alternatywnych scenariuszy działania i być gotową na to, czego nikt inny by się nie spodziewał. Ale przecież była w tym doskonała.

Odepchnęła się dłońmi od kamiennego blatu, w którym osadzone były umywalki i posłała przelotny uśmiech czarnoskórej kobiecie, która właśnie weszła do damskiej toalety. Minęły się w drzwiach, wymieniając kilka grzecznościowych uwag. Dopiero po tym spokojnym krokiem skierowała się do głównej sali. Kelner, który przechodził opodal niej z tacą pełną kieliszków szampana poczęstował ją alkoholem - nie odmówiła. Potrzebowała się wyciszyć i uspokoić szalejące w jej głowie myśli. Jej uważne spojrzenie, ukryte za zasłoną długich rzęs, śledziło otaczających ją ludzi. Podświadomie szukała jakichkolwiek anomalii, które mogłyby sprawić, że jej z pozoru proste zlecenie okaże się kompletnym niewypałem. Nic takiego jednak nie dostrzegła. Wernisaż nie różnił się niczym od wszystkich tych eleganckich przyjęć, na których często bywała. Bogaci mężczyźni w średnim wieku, którzy potrzebowali ustronnego miejsca, by dograć kilka interesów lub też by zaspokoić kulturalne potrzeby własnych żon. Znudzeni, błądzili wzrokiem za młodymi ślicznotkami, które urządzały sobie bezwstydne polowanie na ich wypchane portfele. Kobiety w średnim wieku, rzucały pogardliwe spojrzenia młodszym koleżankom, z doskonale maskowaną irytacją wspominając czasy, gdy one same mogły ubrać tak odkryte sukienki bez uprzedniego wsparcia najlepszych w mieście chirurgów plastycznych. No i gwiazda wieczoru. Artysta malarz. Twórca wystawy, który dumnie stał w blasku świateł i naiwnie myślał, że ci wszyscy ludzie pojawili się tu dla niego.

Idiota. Najwyraźniej nie wiedział tego, co Mila. Oni podziwialiby wszystko, jeśli tylko wydarzenie osiągnęłoby odpowiedni stopień prestiżu.

Schodami zeszła niżej i oparła się plecami o bar, upijając alkoholu. Szampan był wytrawny. Nie czuła się wybitnym znawcą alkoholi, ale potrafiła wyczuć, że nie był to tani trunek. Duże uznanie za to dla organizatorów, którzy w ostatnich latach oszczędzali na wszystkim, byle jak największa kwota ostała się w ich portfelach. Czasy robiły się coraz bardziej smutne – wartość miał tylko pieniądz. Skończyły się czasy ludzi, którzy pewne rzeczy robili dla idei, czy dla własnych przekonań. Westchnęła cicho i zmierzyła wzrokiem młodą dziewczynę, która słała czarujące spojrzenia siwemu mężczyźnie. Mógł być jej dziadkiem. Skrzywiła się, przenosząc swoje spojrzenie w górę, na balkon.

Wtedy właśnie go dostrzegła.

Nie chodziło o to, że był przystojny i przyciągał do siebie kobiece spojrzenia. Był wysokim, wysportowanym blondynem, ubranym w doskonale skrojony garnitur. Widać było w nim poczucie stylu i pewnej klasy. Jej uwagę przykuło jednak coś innego. Jego zachowanie. Tak bardzo znajome. Tak podobne. Na jej wargi wkradł się nieznaczny, drapieżny uśmiech, gdy jego wzrok zahaczył o dokładnie te same punkty, którym ona przyglądała się schodząc na dół. Dwie kamery u góry. Jedna skierowana na balkon, druga na korytarz i toalety. Na dole cztery. Prawdopodobny martwy punkt po lewej stronie od baru. Potem ochroniarze. Jak zawsze na tego rodzaju przyjęciach: dyskretni. Trzech na górze, siedmiu na dole.

- Poproszę jeszcze jedną lampkę. – zwróciła się do barmana, posyłając mu grzecznościowy uśmiech. Pewna natrętna myśl, która zakiełkowała w jej głowie sprawiła, że przygryzła wargę i stoczyła wewnętrzną walkę sama ze sobą. Bo przecież czego innego mógłby tu szukać? Jedyną interesującą rzeczą na tym wernisażu był naszyjnik baronowej, który spoczywał w sejfie, w gabinecie na ostatnim piętrze tego budynku. Zamierzała go dziś stamtąd dyskretnie zabrać. Wykonać kolejne, nie stanowiące dla niej większego wyzwania zlecenie. Tyle, że...

Była zmęczona. On zaś zdawał się być wyjątkowo wypoczęty i zrelaksowany. Widziała jak sięgał po kieliszek, wymieniając uprzejmości z jakimś starszym mężczyzną. Widziała jego nonszalancki uśmiech, błysk w ciemnych, orzechowych oczach. Dzisiaj nie potrzebowała nic więcej. W normalnych warunkach nigdy by się nie zdecydowała na taki krok, ale dziś? Dziś była to zapowiedź naprawdę dobrej zabawy.

Zerknęła dyskretnie na zegarek, dziękując barmanowi i sięgając po drugi kieliszek z alkoholem.

Najpierw upewni się, że on wróci tu dzisiaj dla niej, a potem cierpliwie zaczeka. Koniec końców i tak dostanie to, po co przyszła. A jeśli wszystko się uda, to być może dostanie znacznie więcej...


Czas wyciągnąć pewien projekt z szuflady. Dziś krótko, to tylko wstęp i zarys historii, którą zaczęłam dawno temu, a którą postanowiłam dokończyć. Coś kompletnie innego niż Kapłanka Świątyni Sześciu Ścieżek.

Enjoy ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro