16. Nasza obietnica

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pana Alana spotkałam w jego barze, który był z jakichś powodów zamknięty. Chociaż, gdy weszłam – z drobną pomocą jego ludzi – dowiedziałam się od razu o tym powodzie. Był związany z tym, że pan Alan Lewis pił. Sam przy ladzie z nieobecną miną i jakimś takim smutkiem.

Spojrzałam na kobietę w średnim wieku, która krzywiąc usta, wpatrywała się w swojego pracodawcę. Wyglądało to tak, jakby pan Alan pił już od jakiegoś czasu bez możliwości powstrzymania. To z kolei nie wróżyło niczego dobrego, a to, że go zostawili samego nie było najlepszym pomysłem. Zresztą nauczyłam się, że picie jest złym sposobem radzenia sobie z problemami. Bo one i tak nie znikną.

Chociaż tak, na jakiś krótki czas pomagało.

- Od kiedy pan Alan pije? – spytałam cicho.

- Ja wiem? Siedzi tak od dwóch godzin i nie pozwala nikomu się zbliżyć – odparła kobieta, wzruszając ramionami. – Prawie uderzył jednego z nas, gdy staraliśmy się go stąd zabrać.

- Pan Alan? Przecież on zawsze jest taki delikatny – zmarszczyłam brwi, nie mogąc uwierzyć w słowa kobiety.

- Szef? – nieznajoma również zmarszczyła brwi, szeroko otwierając oczy. – On? Delikatny? Nie, Alan nigdy taki nie jest. Dla niego to słowo w ogóle nie istnieje, no chyba że mówimy o ta... Haha! Tak czy inaczej, prosimy żeby pani spróbowała go odciągnąć od picia. Może ma do tego twardą głowę, ale mimo wszystko...

- Spróbuję.

- Wierzymy w panią.

Chwilę później już jej nie było. Zupełnie jak gdyby rozpłynęła się w powietrzu, a ja tylko ją sobie wyobraziłam. Z tego powodu nie pozostało mi nic innego jak znów spojrzeć w stronę lady. Pan Alan dalej nie zauważył, że ktoś tu był, za bardzo był skupiony na szklance. W tym mieszaniu trunków ze sobą.

Przełykając ślinę, odsunęłam od siebie wspomnienie naszego pocałunku. Chociaż jedynie o nim mogłam w tej chwili myśleć. O tym jak cudownie było być w jego objęciach i dotykać ustami jego warg. A także czuć jego dłonie na nagiej skórze.

Ruszyłam cicho, jednak na tyle głośno by mnie usłyszał. Nie zamierzałam straszyć pana Alana, gdy nawet nie zważał na to, co się działo naokoło. Mimo to dalej skupiony był na czymś innym. Zauważył mnie dopiero, gdy stanęłam przy nim.

- Dzień dobry, panie Alanie.

- Och, pani Malta – mężczyzna gwałtownie wstał, próbując poprawić swoją wykrochmaloną koszulę. Na próżno. – Nie wiedziałem, że tu jesteś. Proszę o wybaczenie, miałem ciężki poranek, a jeden z klientów... - mężczyzna pokręcił głową. – To w zasadzie niczego nie tłumaczy. Proszę przyjąć moje przeprosiny, pani.

- Ale ja sama nie wyglądam najlepiej – machnęłam ręką z uśmiechem.

Serce waliło mi szybko, a sama ledwo nad sobą panowałam. Wręcz chciałam wpaść w te ramiona i poczuć, że mi się nic nie wydawało. Że naprawdę czułam się doskonale na tamtym balkonie. Oprócz tego pragnęłam utwierdzić się w przekonaniu, że teraz byłam rozwódką i mogłam robić co chciałam.

Co dyktowało mi serce.

- Ależ pani wygląda doskonale we wszystkim – zaprzeczył pan Alan, mierzwiąc czarne włosy. – Wydaje mi się, że jeszcze piękniej wyglądałaby pani w zwykłej koszu... Och! – mężczyzna zaczerwienił się, zakrywając dłonią usta. – To, co chcę powiedzieć to, to że nigdy bym pani nie krytykował za wygląd.

- Dziękuję. To... miłe – uciekłam spojrzeniem w bok, zawstydzona. Ale również uradowana. – Ach! Przyszłam, bo pana szukałam.

- Mnie?

- Tak. Dziś wreszcie stałam się rozwódką – powiedziałam ostrożnie spoglądając na mężczyznę. – Wobec czego przyszłam po tę obietnicę.

Kupiec zaśmiał się, wskazując mi krzesło. Zaraz potem wyciągnął skądś sok i wlał mi go do szklanki, sam popijając alkohol. Zapewne nie zamierzał jeszcze z niego rezygnować. Jednak jeśli rzeczywiście miał zły dzień, nie zamierzałam go krytykować. Każdy ma swoje sposoby wytrzymywania i odreagowywania.

- Tak, zdaje mi się, że coś pani obiecałem.

Złote oczy skoczyły ku mnie. Zdawały się być i rozbawione, i szczęśliwe, gdy tak mi się przyglądał uważnie. Przez to musiał zauważyć moje zmęczenie, ale też tego nie skomentował. Zamiast tego czułam, jakby mnie podziwiał – tak ostrożnie, bym się nie wystraszyła.

To dało mi nadzieję, że może mnie nie odrzuci. W końcu to nie tak, że sama go wtedy całowałam. Mężczyzna odegrał w tym również swoją rolę.

- Obiecałem, że wtedy o sobie opowiem, prawda? – spytał gładząc szklankę. – Więc mam na imię Alan. W zasadzie to imię dostaje każdy bękart królowej. Przynajmniej Aliv nosi tą tradycję od zmierzchłych czasów. To, co nas od siebie różni to drugie imię, które wskazuje na kolejność – kolejność alfabetyczną narodzin. Jestem więc Alan Theodor. Tak czy inaczej, mąż królowej jest zazdrosny i nie chce by jego dzieci zostały odsunięte w bok. Więc... każdy dzieciak musi nauczyć się chronić siebie, jeśli nie ma żadnego opiekuna. Problem w tym, że mnie nie może usunąć, tak jak zrobił to z innymi. Bo za swoje osiągnięcia dostałem od królowej tytuł hrabi, a oprócz tego moi dziadkowie planują przekazać mi swój tytuł. Tytuł diuka, więc jestem całkiem nietykalny. Zwłaszcza, że matka zaczęła mnie lubić, może się to nie podoba jej małżonkowi, ale przez to jestem dodatkowo chroniony. Jako jedyny dziedzic rodziny. Co jeszcze? – Alan zagryzł wargę, zdając się mówić zupełnie o kimś innym. Jak gdyby to go nie dotyczyło. – Ach! Mój ojciec zmarł niedługo po tym, jak skończyłem cztery lata. Był ciężko chory po tym, jak wrócił z walk. Nie przeżył długo, ale... z tego, co pamiętam był całkiem dobrym ojcem. Porządnym.

- Tak mi przykro...

- Niepotrzebnie. Dzięki temu wszystkiemu stałem się kupcem. Odwiedziłem wiele królestw, nauczyłem się żyć samodzielnie, a także bronić tych, których kocham. Dłużej by mi to zajęło, gdybym tego nie doświadczył, droga pani Malto.

- Mimo to... - zaraz potem pokręciłam głową. Jeśli tak mówił, musiałam to zaakceptować, a nie dodatkowo drążyć. – W zasadzie to słyszałam, że królowa Aliv może mieć jedynie jednego małżonka. Żadnych konkubin czy czegoś.

- Powinna – przyznał Alan uśmiechając się do mnie złośliwie. – Problem w tym, że ona lubi przystojnych, umięśnionych mężczyzn. Tak też dorwała mojego ojca i dlatego mnie lubi – bo jestem do niego podobny. Chociaż zazwyczaj nudzi się nimi po kilku nocach i wtedy uspokaja na jakiś czas, ale to tylko błędne koło. Tak jak mówiłem to powód, dla którego jej małżonek nas nie cierpi. Bo pokazujemy mu, że wyszedł z jej łask. Wobec czego zignorowani przez nią, jesteśmy zdani całkiem na siebie. Głównie chłopcy. Dziewczęta małżonek matki akceptuje, bo następnym królem, ma być chłopak. Wobec czego dziewczynki można byłoby upchnąć komuś i staną się przydatne. Także, gdy jakaś mu się spodoba, akceptuje ją za swoje dziecko. Dlatego jestem dla niego zagrożeniem – przyznał, wzruszając ramionami. – Jednak nie może mnie tknąć. To musi go boleć. Och! Nie tylko z powodu osiągnięć, tytułu oraz nagłych względów matki. Także dlatego, że matka królowej, moja babka, mnie wspiera. Uwielbia mnie, bo przypominam jej, jej męża – poprzedniego, uczciwego króla. Co prawda nie może mnie zaadoptować, ale obiecała – i zapisała w swojej woli – że jeśli jedyny syn małżonka matki zginie, to moje dzieci staną się pełnoprawnymi dziedzicami tronu. Jednak liczę na to, że nic takiego nie stanie się mojemu bratu. To dobry mężczyzna, który nas uwielbia i stara się pomóc. Więc tak, nie mam potrzeby pragnąć tronu, chcę tylko być dobrym wnukiem.

Pokiwałam głową. Rozmowa toczyła się dalej. Opowiedziałam Alanowi o sobie, przynajmniej to czego jeszcze nie wiedział. W ten sposób śmialiśmy się, dokazywaliśmy sobie, czy pocieszaliśmy. Nawet w pewnym momencie znaleźliśmy się tak blisko siebie, że obydwoje zamilkliśmy. Mogliśmy jedynie się w siebie wpatrywać, a między nami utworzyła się to dziwne napięcie.

- Chciałbym panią pocałować – wyznał Alan, przełykając ślinę z trudem. – Ale nie zrobię tego, jeśli pani nie będzie chciała. Prawdę mówiąc to myślę o tym od momentu, w którym panią poznałem.

- Możesz mnie pocałować – wyszeptałam cicho, podnosząc się. – Jeśli nie przeszkadza ci to, że jestem rozwódką.

- Nigdy.

*****

W porze obiadu przerwano nam, gdy pracownicy przyszli z jedzeniem. Byli niezwykle zadowoleni z rozwoju sytuacji, mówiąc że nie będą nam przeszkadzać. Jedynie martwili się, że będziemy głodni, dlatego dostarczyli nam jakiś potrawy i wyszli.

Tak też uznaliśmy, że mamy ciekawą randkę w barze, taką oryginalną. Co mi nie przeszkadzało. Nie mogłabym wymarzyć sobie lepszej randki – tej pierwszej jaką kiedykolwiek miałam.

Chociaż nic nie wiedziałam, Alan nie denerwował się, pokazując mi w jaki sposób spędzają czas kochankowie. Nawet mnie nakarmił, śmiejąc się z mojego zawstydzenia. Mimo to podobała mi się atmosfera i to, że Alan mnie przyjął.

- Zakochałam się w tobie – wyznałam w pewnym momencie, będąc całkiem szczera. – Jestem w tobie zakochana Alanie Theodorze Lewis.

Alan zamarł, przyglądając mi się w napięciu, po czym mnie pocałował. Szeptał przy tym, że czekał na te słowa od bardzo dawna. Mówił, że mnie kocha i poczeka tyle ile będzie trzeba.

- Ach! Musisz wiedzieć jeszcze jedno, moja droga – wyszeptał mężczyzna w pewnym momencie. Skrzywił się, niepewnie na mnie spoglądając. – Ja... Aliv jest zamknięty na turystów z pewnych powodów. Właściwie to jednego głównego, który jest strzeżoną tajemnicą.

- Jeśli nie chcesz, to...

- Nie, musisz to wiedzieć – Alan pokręcił głową, całując mnie po dłoniach. – Tylko nie ucieknij ode mnie.

- Nie ucieknę.

- Obiecujesz?

- Tak – przytaknęłam poważnie. – Cokolwiek powiesz, postaram się to zaakceptować i zrozumieć. Daję ci moje słowo.

- Tak jak wiesz, na świecie są magowie. Ale nie tylko oni – kupiec przyjrzał mi się uważnie, wreszcie wzdychając. Kilka razy przeczyścił sobie gardło, nim kontynuował. – Mój kraj odciął się od innych z pewnego powodu. A właściwie pewnej strzeżonej tajemnicy. To... My... Ja...

Cierpliwie czekałam aż mężczyzna się odezwie. Nie pośpieszałam go, też starając się nie wbijać w niego niegrzecznie spojrzenia. Tak, aby powiedział mi gdy będzie już na to gotowy.

- Jesteśmy zmiennokształtnymi. Możemy zmieniać się w zwierzęta – wyznał z niepewnym uśmiechem. – Jestem leopardem.

- Co?

- Mogę zmieniać się w leoparda, Malto.

- O... Och.

Było to dość szokujące.

Pewnie Elmira czuła dokładnie to samo, gdy okazało się, że Lionel był magiem. Oczywiście również wiedziałam, że w mitach było ziarnko prawdy. Przynajmniej tych o magach, jednak....

Nigdy nie spodziewałabym się dowiedzieć tego w ten sposób.

- Czy dalej jesteś wstanie mnie zaakceptować? Wiem, że to niespodziewana, ale... nie chcę cię tracić.

- Ja... To takie nagłe. O-oczywiście cię nie odpycham, jedynie... Nie wiem co powiedzieć.

- Chcesz się napić?

- Poproszę.

To był drugi raz, gdy się upiłam do nieprzytomności. Jednak ani razu nie odepchnęłam też Alana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro