27. Propozycja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niedługo po balu mogłam odetchnąć z ulgą. Dzięki pomocy z pałacu, już nie będzie potrzeby martwić się o finanse. Poza tym cesarz przekazał również asystentów, którzy mieli zostać „przeszkoleni" i wykazać się w pracy. Wyglądało na to, że miał być to dla mnie kolejny z wielu prezentów.

Tak czy inaczej wszystko szło wreszcie gładko. Miałam więcej czasu dla siebie, a praca jakby sama się robiła. Każdy chciał jakoś pomóc, czy pozbyć się z otoczenia ludzi, którzy sabotowali naszą pracę. W końcu było pewne, że przybędą również ci, którzy będą przeszkadzać i przerywać to, co robiliśmy. Na przykład mężowie lub rodziny poszkodowanych kobiet, tłumacząc że ona jedynie kłamała. Jakby sama sobie zrobiła specjalnie krzywdę.

Pomimo tego fundacja działała sprawnie. Przychodziły do nas kobiety ze szlachty, mieszczanki i pospólstwo. Zaś my nie odmawialiśmy żadnej.

Z mężczyznami było podobnie.

Więc mogłam być z siebie dumna.

Skończyłam opowiadać na temat pracy, zerkając na Alana. Ten jak zawsze uważnie mnie słuchał, czekając na możliwość odezwania się. Tym razem wyglądał na lekko zdumionego lub zmęczonego. Ciężko było stwierdzić przez mgliste światło dochodzące z zewnątrz namiotu.

- Alan?

- Słucham cię... Więc wszystko idzie sprawnie.

- Tak.

- I mogłabyś wyjechać?

- Tak... Moment – zmarszczyłam brwi, chwytając świecę i zapalając ją. Musiałam wyraźnie widzieć co robi mężczyzna i jak też wygląda. – Jaki wyjazd?

- Nasz wyjazd. W końcu kiedyś musisz poznać moją rodzinę, prawda? – spytał Alan, przekrzywiając głowę. Zdawał się coś kalkulować.

- T-tak, ale... Tak już?

- To nie jest tak, jakbyśmy spotykali się od wczoraj – zauważył, pochylając się ku mnie. – Zresztą pamiętaj, że nie dotykasz już tego lekarstwa.

- Bo zniszczyłeś butelkę. Specjalnie.

- Oczywiście, musimy wypełnić przepowiednię. Poza tym, dzięki temu nikt w Aliv cię nie dotknie.

- To wcale nie jest pocieszające.

- Ależ jest. Bo nikt cię nie dotknie, oprócz mnie – dokończył wesoło, bawiąc się moimi włosami. – Malta, ja chciałbym, żebyś była w mojej teraźniejszości i naszej przyszłości. Ale nie pochodzę stąd i będę musiał wracać. Dziadkowie pragną bym przejął tytuł. Wtedy tak często nie będę mógł tu wracać.

- Wiem.

Zagryzłam wargę.

Szczerze powiedziawszy bałam się wyjazdu. Tam będę znać jedynie Alana i wiedzieć, że wszyscy mogą okazać się moimi wrogami. Oprócz tego należało pamiętać, że każdy z nich to zmiennokształtny – groźny osobnik.

Czy coś podobnego czuła Kira, wyjeżdżając? W jej wypadku sytuacja była gorsza, w końcu nie miała tam praktycznie żadnych sojuszników. Zwłaszcza, że Albert specjalnie nazwał ją swoją konkubiną.

Jednak...

Podniosłam spojrzenie na wyczekującego mojej odpowiedzi Alana.

...z nim powinnam być bezpieczna. Przecież do tej pory pokazywał mi co jest wstanie zrobić. Mówił też, że nikt mnie nie dotknie. Zapewniał bezpieczeństwo i komfort. Był ze mną. Więc jak mogłabym go zawieść? Albo zostawić?

Potarłam dłońmi uda.

Tyle zrobiłam, żeby uwolnić się od Huntera i móc mieć szansę na zakochanie się. Teraz kochałam i byłam kochana, więc jak mogłabym się wycofać? Pragnęłam tego mężczyzny. Chciałam z nim żyć, choćby przerażał mnie wyjazd.

Wyciągnęłam rękę, dotykając policzka mężczyzny.

Kochałam go.

Chciałam z nim być.

- Jak tam jest? – spytałam z wahaniem.

- Jaki jest Aliv? Pełen życia, pełen lasów, gór i jezior. Może nie jest duży, ale bogaty we wszystko. Powietrze również wydaje się czystsze. Jasne, jest groźnie, ale dopóki masz na sobie mój zapach, włos z głowy ci nie spadnie.

- Twój zapach? – zamrugałam z zaskoczenia.

- Oczywiście. Kiedy się przytulasz, dotykasz lub uprawiasz ze mną seks, zostawiasz na mnie swój zapach. Tak samo jak ja na tobie. I podobnie jest z Meridian i Elmirą – one pachną swoimi mężami, zaś oni – nimi. Teraz rozumiesz?

- Och.

- Haha! Ty tego nie wyczujesz – zaśmiał się Alan, gdy uniosłam ramię. – Twój zmysł węchu jest zbyt słaby, kochanie.

- Ach, tak – zaśmiałam się nerwowo.

- Nie masz się czego bać – przyciągnął mnie do siebie, aż wpadłam w jego ramiona. – Rozumiem, że wszystko będzie dla ciebie nowe, jednak to nie tak, że nigdy tu nie wrócisz. Albo że nowe miejsce będzie do szpiku kości złe. Dalej będziesz mogła pracować i zmieniać świat. Dalej będziesz mogła również mieć swoje przyjaciółki i się rozwijać. Niczego ci też nie zabraknie.

Alan opadł na koce tworzące łóżko, ciągnąc mnie za sobą. Jednocześnie gasząc świeczkę, co wywołało moje oburzone jęknięcie. Chciałam odpocząć, bo brakowało mi sił, a Alan zdawał się być przepełniony energią. Jak na leoparda przystało.

- Poleżmy trochę.

- Mieliśmy porozmawiać!

- Dalej możemy – prychnął wsuwając mi coś na palec. – Wiec... Malto zatroszcz się o mnie.

- Co?

- Ach! U was to się mówi inaczej – Alan pocałował mnie w palec, na który wsunął coś zimnego. – Wyjdź za mnie. Proszę Malto, zrób mi tę przyjemność i zostań moją żoną. Tak byśmy mogli się ze sobą zestarzeć i dalej planować co zrobimy w następnej sekundzie.

Przez długą chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Nie sądziłam, że Alan mi się oświadczy. I to w łóżku, robiąc wszystko, żebym zobaczyła jedynie atuty. To też nie było złe, wtedy moja tchórzliwa strona była bardziej spokojna.

W dodatku mogłam sobie wyobrazić jak mogłoby wyglądać nasze życie. Może będzie do tego daleko, bo jednak nasze światy się różnią. Mimo to, coś podobnego mogło się stać. Mogliśmy znaleźć świat pomiędzy.

- A więc zatroszcz się o mnie – wyszeptałam, obracając się i całując Alana w policzek. – Bądź też ojcem moich dzieci i podporą dla mnie.

- Twoim jedynym kompanem.

- A ja twoją jedyną.

Może nie były to najbardziej wyszukane zaręczyny, jednak najlepsze jakie mogłam sobie wymarzyć. Niczego więcej nie potrzebowałam w życiu.

Jedynie swoich przyjaciółek i mężczyzny, takiego jakim był Alan. Tego, na którego czekałam tyle lat.

*********

- Nie mogę uwierzyć, że wyjeżdżasz – wyszeptała Meridian, przytulając mnie do siebie. – To takie niesprawiedliwe!

- Przynajmniej Aliv jest bliżej niż Navana – zauważyła Ela.

- Ale i tak to daleko! Przez to w cesarstwie zostaniemy jedynie we dwie.

- Przecież będę was odwiedzać – wtrąciłam, śmiejąc się. – To nie tak, że zniknę na zawsze. Pamiętajmy, że mamy wspólną firmę i fundację. Więc dokumenty również chciałabym otrzymywać.

- Będziesz! Sama nie zamierzam z tym zostać – prychnęła Ela zakładając ręce na piersi. Jednak czekała aż Mer się odsunie. – Też mi! Jestem duchessą, nie mogę być aż tak zapracowana.

- Będę za wami tęsknić – wyszeptałam, tym razem płacząc w ramię Mer.

- My za tobą też, aniołku!

- Piszcie do mnie, nawet jeśli będą to jedynie głupoty.

- Możesz na mnie liczyć!

- Też uważajcie na siebie – kontynuowałam pociągając nosem.

- Ty również!

- Och, Meridian!

- Malta!

Płacząc, ściskałyśmy się do utraty sił. Było to zabawne, że w tej chwili zachowywałam się, jakby to było nasze ostatnie spotkanie. Jednak nie potrafiłam inaczej. W końcu wyjeżdżałam do obcego miejsca, znając jedynie Alana i jego grupę. Nie byłam też tak silna jak przyjaciółki, czy tak pewna siebie.

Wiedziałam tylko tyle, że nie mogę puścić Alana samego. Nie chciałam go zostawiać, czy wybierać „bezpieczniejszą" opcję. To wcale mi nie pomoże. Przez to jedynie się zatrzymam w miejscu, by po jakimś czasie zacząć żałować. Akurat wtedy, gdy będzie już za późno na zmienienie czegokolwiek.

Przyjaciółki miały swoich mężów i rodziny.

Teraz był czas na mnie.

- Teraz ja! – jęknęła Ela. – Zbyt długo czekałam!

Odsunęłam się od Meridian, która odeszła do mam, moich braci, mężów i ich dzieci. Zdążyłam się już z nimi pożegnać. Na koniec zostawiając sobie przyjaciółki. W końcu z nimi przeżyłam tyle przygód. To razem doszłyśmy tak daleko, by być w tym miejscu – szczęśliwe, bo osiągnęłyśmy tak wiele.

- Siostrzyczko – Ela padła mi w ramiona. – Będę za tobą tęsknić. Zaopiekuję się naszą rodziną i będę ich do ciebie wysyłać. Tak, by wiedzieć, że było z tobą dobrze. Musi być. Inaczej osobiście cię stamtąd zabiorę. Chrzanić te zmiennokształtne bestie! Ty jesteś dla mnie najważniejsza.

- Och, Elu!

- Mówię poważnie. Musisz być zdrowa, bezpieczna i zadbana. To jest bardzo ważne, rozumiesz?

- Ty też.

- Ja będę. Oprócz tego liczę, że będziemy mogły się odwiedzać. Może nie regularnie, ale jednak.

Na odsłoniętym ramieniu poczułam łzy Elmiry. Przyjaciółka dawno nie płakała, szczególnie przy wyjeździe Kiry. Ale teraz było inaczej. Tym razem chodziło tu o coś innego. Ponieważ my z Elą mieszkałyśmy razem, trudziłyśmy się, płakałyśmy i cieszyłyśmy we dwie. Byłyśmy znacznie bliżej, tak blisko, że stworzyłyśmy rodzinę.

Więc czułam się, jakbym żegnała się z siostrą. Jak gdyby było na to jeszcze za wcześnie.

- Boję się.

- Wiem, ale sobie poradzisz – wyszeptała Ela, gładząc mnie po ramieniu. – Wiem to, bo ten facet cię uwielbia, zaś ty jego. I na pewno nie zdecydowałabyś się na to, gdybyś go nie kochała. Ale też możesz zmienić zdanie.

- Haha!

- Czego pewnie nie zrobisz.

- Nie, nie tym razem Elu.

- Tak myślałam.

- Będę do was pisać i liczę, że będziecie wyłącznie w dobrym zdrowiu. Wolę nawet nie myśleć co się stanie gdybyście zachorowały.

- Zadbamy o siebie.

- Kocham cię – wyszeptałam łamiącym się głosem.

- A ja ciebie.

W ten sposób pożegnałam się z rodziną i weszłam do powozu trzymając dłoń Alana. Czułam się tak, jakbym właśnie rozpoczynała nowy etap swojego życia. Taki, gdzie miałam polegać wyłącznie na sobie i Alanie.

Być z nim.

Wyjrzałam przez okno, machając gorliwie do coraz mniej widocznej rodziny. Zaś z moich oczu płynęły gorące łzy.

Naprawdę wyjeżdżałam.

- Będzie dobrze.

I ufałam również słowom Alana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro