5. Złość przyjaciółek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaraz na drugi dzień przybiegły przyjaciółki. Na początku się zezłościły, że niczego im nie powiedziałam, tylko musiały słuchać tego od Eli. Potem zrugały mnie za picie i to w towarzystwie mężczyzny. Chociaż bardziej zdawały się być złe z tego powodu, że nikogo oprócz nas tam nie było. I z perspektywy czasu nawet ja je rozumiałam. Mimo to było to dobre wspomnienie.

Ale tak, to było bardzo nierozważne. Jednak! Byłam tam przecież z panem Alanem. On nie był człowiekiem, który mógłby wyrządzić mi krzywdę. Wiedziałam to, bo znaliśmy się już całkiem długi czas. To nie tak, że wyszłam na drinka z przypadkowym mężczyzną, ale takim którego znałam.

Jednak grzecznie słuchałam, pijąc jakiś lek otrzymany przez jedną z pokojówek. Jako jedyne zdawały się być rozbawione moim wyjściem. Od czasu do czasu nawet posyłały mi tajemnicze uśmiechy, których oczywiście nie byłam wstanie zrozumieć. Przy tym wyglądały podobnie do tych, które widziałam na twarzach asystentów.

- Czy cokolwiek pamiętasz? Jesteś pewna, że ten kupiec był grzeczny względem ciebie? – dopytywała Meridian przyglądając mi się uważnie.

- Lekarz ją zbadał? – dodała Kira skupiając się na Elmirze, jak gdyby ona jedna wiedziała lepiej.

- Tak zbadał ją i powiedział, że prócz dużej dawki alkoholu, nic jej nie jest – przytaknęła Ela, rozmasowując sobie skronie. – Ale faktem pozostaje to, że wróciła śpiąc. Była całkiem nieprzytomna.

- J-ja... - urwałam przełykając ciężko ślinę, gdy wszystkie trzy spojrzały na mnie. Ich oczy świeciły się niczym harpie gotowe zaatakować. – Haha. Przecież mówimy tu o panie Alanie. My tylko rozmawialiśmy, pijąc i śmiejąc się. Nic więcej!

- Była całkiem ubrana? Niczego jej nie brakowało? – spytała Kira ponownie mnie ignorując.

- Niczego. Nawet okrył ją swoją marynarką – przyznała Ela. – Specjalnie sama sprawdziłam z tego samego powodu.

- Ale...!

- To mężczyzna, Malta. Nie wiesz dokładnie co może ci zrobić. Jasne, może się poznaliście, ale na pewno nie powiedział ci wszystkiego na swój temat – pouczała mnie Elmira, głosem starszej siostry.

- Obiecał, że powie, gdy się ostatecznie rozwiodę – wyznałam, starając się bronić kupca.

- Doprawdy? – oczy Meridian zabłysły.

Z jakichś powodów czułam, że wcale nie powinnam była tego mówić. Powili zaczęłam – w dodatku! – rozumieć dlaczego to czułam. Bo też to brzmiało tak, jak gdyby wtedy był chętny się mną zainteresować, co było absurdalne. Nikt nie chciał rozwódki, chyba że była bogata, młoda i miała znajomości, które mogły przydać się przyszłemu mężowi. Tylko wtedy.

Ale tu mówiliśmy o panie Alanie, który przecież nie pochodził stąd. Wobec czego absurdem byłoby sądzić, że mógł być mną zainteresowany. Bo też na razie nic nie mogłam mu dać. Owszem miałam znajomości i nie byłam biedna, jednak dalej ograniczało się to jedynie do cesarstwa. Osoba mieszkająca w praktycznie zamkniętym królestwie na niczym nie skorzystałaby biorąc mnie sobie za żonę. Mnie – przyszłą rozwódkę.

- Tak. To tylko świadczy, że łączy nas głęboka przyjaźń, prawda?

Po twarzach przyjaciółek przemknął zrezygnowany wyraz, po czym wymieniły się znaczącymi spojrzeniami. I to takimi sceptycznymi. Zupełnie, jak gdybym była na straconej pozycji.

- To dalej nie zmienia faktu, że jest mężczyzną, który wziął cię w miejsce, gdzie byliście całkiem sami – zauważyła rezolutnie Kira.

- W dodatku piliście – dodała Mer, unosząc brew. – Zapewne to on robił ci drinki, nie? Więc nie wiesz co mógł tam dodać.

- I na koniec... Malta – Elmira chwyciła mnie za ramię. – Pamiętaj, że należysz do ładnych kobiet. Więc nie ma szans, żeby tego nie zauważył. Chyba, że całkiem oślepł lub zwyczajnie nie zwraca uwagi.

- No tak, ale mówiłaś, że przyniósł Maltę w ramionach i osobiście dostarczył ją do pokoju – spostrzegła nagle Meridnia. Roześmiała się. – W dodatku dał jej swoją marynarkę, więc nie może być ślepy.

- Czyli ślepy nie jest, na szczęście – przytaknęła Kira, burcząc pod nosem. Zaraz potem podrapała się po głowie. – Jak dla mnie musiał to zauważyć.

- Właśnie, inaczej zwyczajnie przekazałby ją komuś innemu, nie? – Mer pstryknęła palcami.

- Więc jest dla niego jakaś nadzieja – zgodziła się ostatecznie Elmira.

- To znaczy? – spytałam lekko się gubiąc.

Znów posłały mi to samo spojrzenie. Nie ukrywając przy tym, że zdają się sądzić, że byłam głupia w tym aspekcie. Ich spojrzenia właśnie na to wskazywały, gdy tak się mi przyglądały. Poza tym – zapewne – zastanawiając się jak mi to wytłumaczyć. Przynajmniej miałam taką nadzieję, bo chciałam zrozumieć co tu się dzieje. I co dokładnie znaczyła ta przedziwna konwersacja. Tym bardziej, że pan Alan nie był ślepy.

- Są ważniejsze sprawy do omówienia – zbyła mnie Elmira, chyba decydując się mi niczego nie tłumaczyć. – Nie uważacie, że to można zostawić na później?

- Czemu? – spytałam z niedowierzaniem. – Chciałabym dowiedzieć się co miałyście na myśli!

- Dajemy słowo, że ci powiemy. Później – przytaknęła Meridian z uśmiechem. – Jednak Ela ma rację. Jest ważniejsza sprawa. Na przykład ten śmieć.

- Miałam cichą nadzieję, że zginie w walce – parsknęła Kira, odchylając się na krześle.

- Wtedy dostałby medal honoru, czy coś – zauważyła Elmira, krzywiąc się szpetnie. – To chyba byłoby nawet gorsze, bo na nic takiego nie zasłużył.

- To prawda – Kira wydęła wargę. – Ale taka jest tradycja. Niemniej oprócz tego życzyłam mu, że spadnie z konia i się uszkodzi, albo uszkodzi się z innych przyczyn. Ale w to konkretne miejsce.

- To byłoby interesujące – przyznała Ela mściwie się śmiejąc. – Wyobraźcie to sobie. Wtedy już nie byłby taki dumny, prawda? Chociaż wątpię, żeby całkiem zniknął, ukrywając się w jakimś cichym miejscu.

- To by go nie powstrzymało – zgodziłam się, ulegając przyjaciółkom. W końcu obiecały, że mi wszystko wytłumaczą. – Hunter nie jest taki znowu słaby, zresztą musimy pamiętać, że jest egocentryczny. Raczej zgrywałby wielką ofiarę i bohatera, który tak bardzo się poświęcił. Przy tym uciszając tych, którzy znali całą prawdę. Tak, aby naprawdę wszyscy myśleli, że był kimś całkiem oddanym swojemu krajowi i osobą, którą należy czcić.

- Coś w tym jest – przyznała Kira. – Bo zawsze kiedy popełniał błąd w pałacu, zwalał winę na innych. Na nauczycieli, służących, czy to, że się zawstydził, bo było tyle osób w pobliżu. To było całkiem żałosne, ale głośno nie mogłam tego powiedzieć. Zresztą dziadek był wdzięczny rodzinie Thomas za to, że wiernie służyli cesarstwu, broniąc granic. Dlatego nie mógł wprost ich wyśmiać. Co nie znaczyło, że ich nie przeklinał, gdy byliśmy sami, bo panoszyli się niczym królowie.

- Tego to nawet nie wiedziałam – przyznałam, mrugając w zaskoczeniu. Jednak nie było to dziwne.

- Poważnie to robili? – upewniła się Meridian unosząc brew. – Wow. Oni to mają jaja. Nawet ja nie odważyłabym się panoszyć po pałacu cesarskim.

- Prawda? – Elmira pokiwała głową. – Zwłaszcza, że mają jedynie status markiza, nie duka. Więc skoro diuk się tak nie zachowuje, to jaką oni muszą mieć czelność, by to robić? Podziwiam.

- Haha! I tak da się słyszeć sarkazm w twoim głosie – zaśmiała się Mer.

- Co poradzę?

- A jak ty się trzymasz, Malta? – Kira pochyliła się ku mnie z zaniepokojeniem na twarzy. – Z tego powodu piłaś? W sumie to się nie dziwię. Gdy tylko o tym usłyszałam, byłam całkiem wściekła. W końcu jak ten drań mógł cokolwiek takiego zrobić? Nie miał prawa decydować za was. Powinien przyjąć dokumenty z godnością, skoro już je podpisał! Co on w ogóle sobie myślał?!

- Co nie? Sama przeklinałam go, gdy tylko się o tym dowiedziałam – pokiwała głową Elmira, zaciskając dłonie w pięści. – Nawet zastanawiałam się z mężem, czy go nie zabić, albo nie wytępić całej rodziny. Jednak zostawiliśmy to jako ostateczną ostateczność. Ze względu na Maltę.

- No mam nadzieję – parsknęła Kira, kręcąc głową. – Pamiętaj, że obecnie niewiele mogłabym zrobić dla was. Wobec czego, jeśli wyszłoby, że jesteście winni, byłabym całkiem bezradna.

- Bo zostałaś żoną Alberta, który nie jest nawet królem – Ela pociągnęła nosem. – Wybrałaś sobie beznadziejnego faceta, jeśli mogę to powiedzieć.

- Ha!

- Mój Lionel przynajmniej jest magiem.

- Tak, tak, jest niezwykle wspaniały – prychnęła Meridian, przewracając oczami. – Albert będzie królem, wspieranym do tego przez cesarstwo.

- A Dante jest użytecznym rycerzem, który będzie niedługo generałem – dodała Kira, wspierając przyjaciółkę.

- Co nie zmienia faktu, że najlepszym z nich wszystkim jest mój Lionel.

Zaśmiałam się.

Chyba właśnie tego potrzebowałam. Tej ich kłótni, która pocieszała i sprawiała, że przestawało się myśleć o tym, co mnie spotkało. Właśnie dlatego lubiłam spędzać czas z nimi i ucieszyłam się słysząc, że przybyły. Oczywiście byłam trochę zmęczona, a głowa dalej mnie bolała, mimo to uwielbiałam je.

Przyjaciółki dalej się wykłócały z niezadowoleniem, gdy któraś obraziła jej męża. Byłam niemal pewna, że gdyby mężczyźni to usłyszeli, byliby całkiem zadowoleni. Pewnie obrzuciliby je również prezentami.

Sama także chciałabym kiedyś włączyć się w taką kłótnię. Jednak na razie nie mogłam na to liczyć, bo musiałam wpierw rozwieść się z mężem, a dopiero potem odważyć się w kimś zakochać.

Tylko wtedy mogłabym zachować się podobnie. Nie wcześniej, ale może w niedalekiej przyszłości.

- Malta, co o tym myślisz?

- Sądzę, że oni wszyscy są dobrzy na swój własny sposób – odparłam ugodowo. Następnie posłałam przyjaciółkom uśmiech. – Oczywiście mają swoje wady, ale przecież nie jest to aż tak istotne. Bo mamy po swojej stronie maga, wojownika i przyszłego króla. Czy nie powinnyśmy się tym cieszyć?

- Brakuje jeszcze jednego – rzuciła niezobowiązująco Elmira.

- Ale ma rację – przyznała Kira, kiwając głową.

- Ciekawe kto to będzie – Meridian pochyliła się, przyglądając mi z uwagą.

- Co? – zdziwiłam się.

- No cóż, ty jeszcze nie masz mężczyzny, więc ciekawi mnie kto to będzie – wyjaśniła szybko Meridian. – Tak jak wspomniałaś, mamy maga, króla i wojownika, więc kto jeszcze dołączy? W tym na pewno musi być jakiś sens. Bo to się nie powtarza. Mamy po jednym z ważnych osób.

- Słusznie – Kira postukała się palcem w udo z zamyśleniem. – Kim będzie ten ostatni?

- Ktoś unikatowy – przyznała Elmira.

- Hmm...

- Haha – zaśmiałam się, dostając gęsiej skórki.

Znałam te spojrzenia i te miny.

To mogło znaczyć tylko jedno – będą przyglądać mi się i tym, którzy się do mnie zbliżają. By odkryć kto mógł być moim przyszłym mężem. Owszem było to ważne, jednak to mogło poczekać. Nikt nie wiedział, czy przypadkiem nie minie kilka lat, nim pojawi się ten mężczyzna z przepowiedni.

- Trzeba będzie sprawdzić kupca – oznajmiła nagle Kira, klaskając w dłonie.

- Nie!

- Co on takiego może mieć? – zastanawiała się sceptycznie Mer.

- Och...

- Eee! Myślę, że powinnyśmy z tym poczekać. Najpierw wygrajmy sprawę rozwodową! – Elmira wyrzuciła pięść do góry. – To najważniejsze!

- Oskubmy go z kasy! – przytaknęła Mer.

- Więc jaki jest plan? – spytała Kira mrużąc oczy.

Zaraz potem nastąpiło szybkie wyjaśnienie, a przyjaciółki zaczęły dodawać swoje spostrzeżenia. Tak, abym czym prędzej się rozwiodła i nie zmarnowała więcej czasu. To również należało do jednej z rzeczy, za którą uwielbiałam swoje przyjaciółki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro