Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Słysząc głos otwieranych drzwi cała się spięłam. Starałam się udawać, że śpię ale chyba nie wychodziło mi to najlepiej, bo po chwili usłyszałam niski głos jednej z opiekunek.

-  No, no, no czy wiesz droga... Ami, Uh... że o tej godzinie już się śpi? - Spytała Pani Sławomira, specjalnie wydając dźwięk obrzydzenia, przy wypowiedzeniu mojego imienia. Była to najbardziej znienawidzona przeze mnie opiekunka, która w każdej możliwej okazji karała mnie i poniżała. Postanowiłam, że już i tak nic nie wykombinuję, więc otworzyłam oczy. - Hah... więc nie myliłam się... Komuś zachciało się nie spać po nocy. A może telefonik uzależnił... Poproszę go. - Wyciągnęła przed siebie dłoń, a ja niechętnie położyłam na niej komórkę. 

- Telefon zostanie Ci oddany za pięć dni, a w tym czasie skup się na nauce. Teraz idź spać. Dobranoc. - Oznajmiła, po czym wyszła z pokoju. 

No cholera, czy naprawdę zawsze coś musi się psuć. Było mi bardzo przykro,  że aż przez pięć dni nie będę mogła pisać z Luką. To dziwne, ale rozmowa z nim była miłym odzwierciedleniem od codzienności. Przy nim nie musiałam się stresować i bać, że palnę jakąś głupotę. W rozmowach z nim czułam się... wolna. A co najważniejsze potrzebowałam takiej osoby, która będzie mi bliska. Oczywiście miałam Eli, ale jednak to ja musiałam się o nią troszczyć, a o mnie nie dbał nikt. Bardzo ją kocham. Ale potrzebowałam, żeby ktoś  zaopiekował się w końcu MNĄ. 

Powieki zaczęły mi powoli opadać i zasnęłam.

***

PIĘĆ DNI PÓŹNIEJ

W ciągu tych pary dni wróciła Eli. W końcu mogłam odetchnąć i nie martwić się o nią, aż tak bardzo, jak wtedy gdy nie miałam jej blisko siebie.

Mogłam również odzyskać swój telefon. Dni bez niego ( a bardziej bez pisania z Luką ) dłużyły mi się niemiłosiernie. Dlatego też pierwsze co zrobiłam, gdy włączyłam komórkę, to zadzwonienie do Luki. Nie odebrał. Pomyślałam, że pewnie jest zajęty, więc napisałam esemesa. Czekałam, aż odpisze przez cały dzień. Lecz tak się nie stało. Dzwoniłam i pisałam przez następne dni, ale on ani nie odpisywał, ani nie oddzwaniał. Nie wiedziałam o co chodzi. Czy coś się stało? Może obraził się za to, że nie pisałam przez kilka dni. Nie... Luka nie obraziłby się o taką błahostkę. On taki nie jest. Ale ja... go przecież prawie nie znam. Może pomyliłam się w jego ocenie? Sama już nie wiedziałam. Miałam totalny mętlik w głowie.

Czekałam. Przecież to zupełnie tak, jak czekała moja mama. Ona również czekała, aż odezwie się jej chłopak, czyli mój "niby ojciec". A teraz ja czekam, aż odpisze mi przyjaciel. Może to nie jest dosłownie to samo, ale jak mnie czekanie boli tak bardzo, to co musiała czuć moja mama. Przecież ona musiała czuć ten ból co najmniej dwukrotnie, ponieważ została sama z ciążą...

Czekałam, czekałam, czekałam, czekałam, czekałam i czekałam, ale nic nie przychodziło. Żadna wiadomość... po prostu NIC, zupełnie nic... 

***

CZTERY LATA PÓŹNIEJ

Owszem bolało mnie to, że Luka się nie odezwał. Opuścił mnie... tak jak robili to wszyscy inni. Jednak niczym się od nich nie różnił... Ale starałam się nie myśleć o tym jaki ból mi sprawił, tylko skupić na zdrowiu Eli, mojej małej kochanej siostrzyczki, której jako jedynej mogłam zaufać. 

W ciągu tych kilku lat Eli bardzo się rozwinęła. Wraz z pomocą lekarzy nauczyła się płynnie mówić. Była bardzo nie śmiała, więc rzadko się do kogoś oprócz mnie odzywała, ale umiała to zrobić. Zaczęła też oprócz chodzenie, próbować innych sportów. Świetnie jej szła gimnastyka oraz taniec. Zawsze, gdy na nią patrzyłam to chciało mi się płakać. Dopiero co była małą dwuletnią dziewczynką. A teraz ma już sześć lat! 

A ja...hm... No mam siedemnaście lat. Ale czy zyskałam może jakieś nowe znajomości? Raczej nie. Wiadome kogoś tam poznałam w liceum, jednych lubiłam bardziej, drugich mniej, ale z nikim się nie zaprzyjaźniłam. Bałam się, że ktoś nagle postanowi zerwać ze mną przyjaźnić i będzie to wyglądało, tak jak z Luką.  Nie chciała przeżywać tego smutku i rozczarowania jeszcze raz. 

Zaś sierociniec... no on też się jakoś bardzo nie zmienił. Pani  Sławomira umarła ( na szczęście ). Doszło również wiele nowych opiekunek. Do domu dziecka przychodziło wiele ludzi. Niektórzy adoptowali jakieś dziecko, a niektórzy nie. Zdarzyło się, że chcieli zaadoptować mnie, ale nikt nie chciał wziąć wraz ze mną Eli. Dlatego też nigdy się na to nie zgadzałam. Miał w dupie, czy im się to podoba, czy nie. Ja nie ruszę się stąd bez siostry. Już kiedyś obiecałam, że jej nie opuszczę i zamierzam dotrzymać obietnicy.

- Hej Ami... zobacz! - Poczułam, jak ktoś ciągnie mnie za rękaw bluzy. Była to Eli, na której twarzyczce widniał szeroki uśmiech. Podeszła do okna i przylepiła nosek do  szyby. Zobaczyłam, że Eli wpatruje się w padający śnieg, który tworzył biały puszek na drodze. 

- Jejku... - wyszeptała. Kochała śnieg i zawsze, gdy w końcu nadchodziła pora, że spadał to bardzo się cieszyła. Wstałam z łóżka i objęłam jej małą sylwetkę ramieniem. 

- Podniesiesz mnie? Bo nie widzę wszystkiego - spytała.

- No pewnie! - Podniosłam ją i przytuliłam do siebie. Po czym obydwie zapatrzyłyśmy się w magię, jaką tworzył śnieg.


...

Hejka kochani. Sorka, że tak dawno nie pisałam, ale jakoś te tygodnie zlatują tak szybko, że zanim człowiek zdąży się obejrzeć  już mijają dwa tygodnie od ostatniego rozdziału. Przepraszam was za ten nagły przeskok czterech lat, ale musiałam trochę przyspieszyć akcję. Miłej niedzieli! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro