Nie zapomnij o tych dniach...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiem, nie pytajcie co to jest. Pisząc to przed końcem poprzedniego roku szkolnego byłam chyba zbyt szczęśliwa i ucieszona, że wyszło to takie o, o.

Miłego.

___


Idę wściekły bokiem ulicy, próbując przypomnieć sobie drogę do domu. Mijają mnie przechodnie, samochody jadące ulicą wjeżdżają w kałuże, ochlapując mnie tym samym, ale ja się tym nie przejmuję; nie przejmuję się zimnem, nie obchodzą mnie krzyki i nawoływania, które rozbrzmiewają, gdy przypadkowo kogoś potrącę czy szturchnę. Nie słyszę ich, bo w moich uszach ciągle rozbrzmiewają twoje słowa, krzyczą, rozrywają bębenki. "Nikt nie był dla mnie ważniejszy niż Sehun". Kolejny raz twój głos zagłusza otoczenie, sprawia, że muszę zasłonić uszy, by się opanować. Byłeś wściekły. Tylko dlatego, że nie chciałem, by dzisiejszy wieczór ON spędził razem z nami. Tyle razy powtarzałeś, że to ja jestem najważniejszy. Tyle razy powtarzałeś, że on jest nikim w porównaniu do mnie. A teraz?

Teraz błąkam się po ulicach Seulu świadomy, że jesteś z NIM.

Że wolałeś JEGO niż mnie.

Łzy, które napływają do moich oczu sprawiają, że nic nie widzę, próbuję je zetrzeć, ale one nie dają za wygraną i pojawiają się znowu.

Słyszę dzwonek telefonu i wiem, że to ty, ale nie chcę odbierać. Boję się, że wybuchnę, że wygarnę ci wszystko. Pewnie nie wiesz, ale dzisiaj mija rok odkąd się poznaliśmy. Rok. To jest ten dzień, w którym kilka miesięcy temu narodziła się przyjaźń i dzisiaj skończyła miłość, pozostawiając po sobie ciemną pustkę.

Targam swoje kasztanowe włosy i wydaję z siebie krzyk. Mam wrażenie, jakby moje serce zostało rozerwane na kawałki, rozerwane twoimi dłońmi.

Niebo zaczyna płakać, zsyłając na ziemię swoje łzy, które mieszają się z moimi własnymi.

Wściekłość i złość zastępuje rozpacz.

Nawet nie wiem, kiedy znalazłem się w odległej części Seulu. Z daleka słyszę silniki samochodów. Dociera do mnie, że poznaję to miejsce; jestem na prowizorycznym torze wyścigowym. Rozglądam się na boki w momencie, gdy głośny klakson rozdziera moje uszy, a jasne światło, które pojawiło się znikąd, oślepia moje oczy. W następnej sekundzie otacza mnie już cisza. Rozglądam się i widzę krople deszczu, które wiszą nad ziemią, czekając aż grawitacja pozwoli im rozbryzgać się o ciemny beton. Wiatr przestaje wiać i nagle wokół robi się cieplej tak, że przez zmianę temperatury na moich rękach pojawia się gęsia skórka. Tylko moje łzy niepowstrzymanie lecą, zamazując rzeczywistość. Mija chwila zanim zauważam postać, od której emanuje już delikatny blask. To mężczyzna. Jego czarne włosy są potargane, a ciemna koszula opina ramiona i klatkę piersiową; z niedowierzaniem zauważam dwa czarne, rozłożyste skrzydła u jego ramion i zaczynam rozumieć. Stoję przed obliczem anioła. Stoję przed osobą, która odeszła ze świata ponad dwa lata temu, osobą, która była dla mnie oparciem w trudnych chwilach zanim pojawiłeś się ty.

- T-tao? - Udaje mi się wydusić imię chłopaka. Na chwilę, jakby zapominam o tobie i Sehunie.

Chłopak uśmiecha się do mnie, miło znów widzieć jego uśmiech. Robi krok w moją stronę, ale nic nie mówi. - Przecież...

Podaje mi dłoń i mocno ściska.

- Jestem tu - zabiera głos, a mi zasycha w gardle. Właśnie słyszę głos, którego miałem już nigdy nie usłyszeć. - Muszę wykonać zadanie, oto dlaczego jestem.

Patrzę na niego, nie rozumiejąc za wiele.

- Muszę przeprowadzić cię przez wspomnienia. - W dalszym ciągu się uśmiecha. Wygląda na szczęśliwego. - Gotowy?

Kiwam niepewnie głową, ale ściskam mocniej jego rękę, a ten otacza nas skrzydłami, zamykając w ciemności. Gdy ponownie pozwala mi spojrzeć na świat, nie jestem już w obcej części Seulu. Znajduję się w parku niedaleko mojego domu. Jest jesień, słońce świeci na złote liście spadające z drzew i piętrzące się na trawnikach. Słyszę śmiech dzieci i widzę spacerujących ludzi, ale oni nie zdają się widzieć mnie. Nie patrzą w moją stronę i muszę uskakiwać im z drogi, jednak Tao stoi niewzruszony, patrzy w kierunku pobliskiej ścieżki rowerowej. Podążam za nim wzrokiem.

Kasztanowo włosy chłopiec pochyla się nad drobnym blondynem siedzącym na ziemi. Nieopodal leży rower. Kolano blondyna krwawi, a ramię jest obdarte.

Dopiero po chwili orientuję się, że patrzę na nas.

- Wtedy go poznałem... - szepnąłem podchodząc bliżej. Widzę swój zakłopotany wyraz twarzy i ciebie, próbującego się podnieść; pomogłem ci wtedy.

- Pamiętasz, gdzie potem poszliście? - pyta Zitao, patrząc na mnie.

- Do mojego domu - odpowiadam od razu - nie chciałem by przeciążał nogi, a mój dom jest nieopodal.

- Kiedy to było?

Przez chwilę milczę. Doskonale wiem, kiedy to było.

- Rok temu. - Patrzę na Minseoka i Luhana z przeszłości. Nie byliśmy wtedy świadomi, co się wydarzy i jak bardzo zmieni się nasze życie w przeciągu tego roku. Mam ochotę podbiec do nas i powiedzieć wszystko, ale się powstrzymuję; i tak te osoby by mnie nie usłyszały.

- Nie płaczesz już? - Tao ponownie łapie mnie za rękę, a ja kręcę przecząco głową. Nawet nie zauważyłem, kiedy moje łzy przestały lecieć.

Skrzydła chłopaka po raz kolejny nas otaczają, a gdy odsłaniają świat zauważam, że jestem w domu, z którego przed chwilą wybiegłem. Stoję w twoim domu. Patrzę na twój salon i widzę nas. Oglądamy razem jakiś film, siedząc na jasnej kanapie; na stole stoi miseczka z popcornem, a my wpatrzeni w telewizor co chwilę na siebie zerkamy i komentujemy fabułę.

- Pamiętasz ten dzień? - Tao patrzy na chłopców siedzących na kanapie.

- Tak... - zaczynam, widząc jak wstajesz z kanapy i odsuwam się w stronę czarnowłosego, by nie zagradzać ci drogi. - Doskonale pamiętam...

- Takich dni się nie zapomina - wzdycha, a ja wracam do obserwowania wspomnienia. Pamiętam jak bardzo się tego dnia denerwowałem, wtedy uświadomiłem sobie, że byłem od dawna w tobie zakochany.

Wiem, co się zaraz wydarzy.

Przez chwilę na mnie patrzyłeś, po czym z powrotem usiadłeś obok. Przez chwilę milczałeś, bawiąc się nerwowo palcami i zerkając na mnie zapatrzonego w ekran telewizora.

- Mogę coś zrobić? - spytałeś, patrząc na mnie ostrożnie. Spojrzałem na ciebie lekko zmieszany.

- Co takiego...?

Nie odpowiedziałeś, patrzyłeś tylko na mnie. Pamiętam twój wzrok, byłeś trochę przestraszony, zniecierpliwiony. Przyciągnąłeś mnie lekko do siebie, by połączyć nasze usta w niezdarnym pocałunku. Teraz widzę jak łaknąłem twoich ust, jak przyciągałem cię do siebie, a ty wplotłeś ręce w moje włosy. Przypominam sobie twój dotyk, niezbyt nachalny, ale jednocześnie nieznający sprzeciwu. Przypominam sobie jak bardzo moje serce biło ze strachu i szczęścia. W końcu całowałem ciebie, a ty mnie. Widzę jak odsuwamy się od siebie, patrzymy w swoje oczy, a ty szepczesz dwa słowa, przez które drętwieję na całym ciele. Teraz też czuję jak delikatny dreszcz przechodzi po mnie na dźwięk tych słów.

- Kocham cię...

Moje oczy się rozszerzyły i po chwili już cię przytulałem, wtulałem głowę w twoją szyję i złączyłem nasze ręce.

- Ja ciebie też kocham... - szepnąłem, jednak te słowa zlewają się z tymi, które wypowiadam teraz. Wyznaję ci miłość jeszcze raz, ale nie słyszysz tego. Nie możesz tego słyszeć. Tu jesteśmy tylko ja i Tao. Słyszę twój delikatny śmiech, gdy gładzisz moje włosy. W dalszym ciągu lubię ten dźwięk.

Mój wzrok trafia na stojącego niedaleko Zitao, który przygląda się tej scenie z ręką na piersi.

- Pierwszy pocałunek - mówi - i jego i twój - przerywa. - Minseok, czy chcesz przejść dalej? Mamy mało czasu, a chcę pokazać ci jeszcze kilka zdarzeń.

Kiwam głową, nie bardzo rozumiejąc,  co jeszcze chce mi pokazać. Znów ściskam jego dłoń, a on ponownie otacza nas ciemnymi skrzydłami.

Nowe miejsce jest mi nieznane, jakiś domek pośrodku lasu z oświetlonym gankiem. Niezbyt pamiętam to miejsce. Widzę ciebie, obejmującego mnie ramieniem. Staliśmy w progu owego domku machając odjeżdżającemu czerwonemu jeepowi, w którym znajdował się Chanyeol i Baekhyun. Nagle przypominam sobie ten dzień. Zostaliśmy sami z Jongdae i Yixingiem w domku letniskowym należącym do rodziców Chana. Sam Chanyeol razem ze swoim chłopakiem pojechał po Jongina i Kyungsoo. Mieli dołączyć do nas rano.

Widzę jak zatrzaskujemy wejściowe drzwi, a na zewnątrz gaśnie światło. Chcę tam wejść, ale jednocześnie się waham.

- Xiumin...? - Tao zwraca uwagę na swoją osobę, machając otwartą dłonią przed moimi, zapatrzonymi w drewniane drzwi, oczami. Wzdrygam się, a moje spojrzenie pada na czarnowłosego anioła. - Chcesz tam iść?

Podaje mi dłoń, a ja kiwając głową ją ściskam. Idziemy w stronę drzwi, by po zetknięciu z nimi przenikać je i znaleźć się w urządzonym wnętrzu. W kominku pali się ogień, a nad nim wisi poroże jelenia. Chen z Yixingiem właśnie znikali w korytarzu, gdy ty, pamiętam, już po raz kolejny raz wpiłeś się w moje usta. Słyszę swój własny jęk, gdy przyszpiliłeś mnie do ściany.

- Ten dzień też pamiętam... - szepczę, podchodząc bliżej nas. Chyba już się przyzwyczaiłem, że nikt mnie nie widzi. - Nie chcę tego widzieć - mówię w momencie, gdy pchnąłeś mnie w stronę drzwi, za którymi skrywa się nasza sypialnia.

- To twój pierwszy raz. - Zitao wydaje się nie przejmować moimi protestami.

Zniknęliśmy za drzwiami, a Tao ponownie je przenika, ciągnąc mnie za sobą. Pchnąłeś mnie na łóżko. Byłeś zaborczy, ale i delikatny, podobało mi się to. Czuję jak na moje policzki wstępuje rumieniec, zaczynam się zastanawiać czy wtedy też stała koło nas moja, w tym przypadku, przyszła wersja, żałując wszystkiego, co się tego wieczoru wydarzyło. Tego wieczoru, kiedy wybuchła ta kłótnia, kiedy w naszym progu po raz kolejny stanął Sehun. Dzisiejszego wieczoru. Chcę wrócić do rzeczywistości. Chcę cię przeprosić, przytulić, sprawić, by wszystko było znów tak jak powinno. Zamiast tego stoję nieruchomo, obserwując jak rozpinałeś kolejne guziki mojej koszuli, jak wodziłeś dłońmi po całym moim ciele, jak szeptałeś znów i znów moje imię do mojego ucha, jak uśmiechałem się do ciebie i całowałem twoje usta. Nie mogę na to patrzeć.

- Hyung.... - zaczynam szarpać chłopaka za rękę. - Zabierz mnie stąd...

- Dlaczego? - Jego oczy wyrażają ciekawość, ale i zrozumienie. Jakby wiedział, że nie chcę patrzeć na to jak pieczętujemy coś, co kilka minut temu stwierdziłem, że zniknęło.

- Nie chcę na to patrzeć... - Odwracam wzrok i spuszczam głowę.

- Rozumiem. - Kiwa głową i ponownie otacza nas skrzydłami.

- Gdzie jesteśmy? - pytam, widząc nowe otoczenie. Znajduję się w pokoju, panuje tu półmrok. Dopiero, gdy moje oczy przyzwyczajają się do ciemności, poznaję pomieszczenie. - Dlaczego zabrałeś mnie do mojego domu?

Anioł nie odpowiada, wskazuje tylko ręką na stojące nieopodal łóżko, z którego dochodzi stłumiony szloch.

- Myślał, że cię tu znajdzie... - Tao ostrożnie patrzy w moją stronę. - Ale ciebie nie było.

- Zawsze... czy on zawsze płacze, kiedy się pokłócimy? - pytam. Słysząc twój szloch chcę sprawić, by na twojej twarzy znów zagościł uśmiech. Podchodzę do ciebie i kucam zaraz obok. Widzę twoje łzy, przecierasz oczy. Ten widok sprawia, że moje serce pęka, pęka na kilkanaście drobnych kawałków, bo wiem, że płaczesz przeze mnie. To ja jestem tym złym.

- Tylko wtedy, gdy wie, że cię zranił. - Słyszę szept Tao i czuję jego dłoń na moim ramieniu. Muszę uskoczyć przed twoją ręką, gdy sięgnąłeś po leżący na podłodze telefon. Widzę wyskakujące cyfry, wybrałeś mój numer. Widzę jak przyłożyłeś komórkę do ucha i odczekałeś kilka sygnałów, by zaraz potem, gdy usłyszałeś urwane połączenie, rzucić nią o podłogę i złapać się za włosy.

- Luhan... - szepczę w nadziei, że jednak mnie usłyszysz, ale ty, nie mając pojęcia o mojej obecności, powiedziałeś drżącym głosem:

- Jestem kretynem. - Uderzyłeś pięściami o materac łóżka.

- Nie jesteś. - Również szepczę, czując jak łzy napierają na moje powieki. Nie mogę patrzeć jak płaczesz. Wyciągam rękę, by zetrzeć twoje łzy, ale moja dłoń nie dotyka twojej skóry. Jakby ją przenika. To jest straszne, nie chcę byś płakał, chcę żebyś na mnie spojrzał i się uśmiechnął.

- Kocham tylko Minseoka... Tylko! - krzyknąłeś, a mnie ściska w sercu. Zaczynam jeszcze bardziej żałować, że wybiegłem, żałuję, że cię tam zostawiłem. Chcę cię pogładzić po ramieniu, ale moja ręka ponownie przenika twoje ciało. Przechodzi mnie dreszcz. Chcę wrócić, chcę cię zobaczyć. Nie jestem już zły, nie jestem też w stanie być obok. Mimo, że jestem, że patrzę na ciebie, że słyszę twój głos, nie mogę znieść tego, że nie możesz mnie zobaczyć.

- Luhan... - szepczę ponownie.

Nie wiem co powiedzieć. Jestem w stanie wymówić tylko twoje imię.

Jednak ty zabrałeś moją bluzę i szybko wybiegłeś z mieszkania. Przez kilka chwil patrzę na drzwi, które się za tobą zatrzasnęły.

Dłoń Zitao zaciska się na moim ramieniu.

- Wracajmy - mówi.

Wstaję i jedyne, czego teraz pragnę to znaleźć się w twoich ramionach.

Przysięgam, o nic więcej się nie pokłócimy, nigdy więcej nie doprowadzę cię do płaczu. Przestanę być zazdrosny. Zawsze razem, dobrze? Zawsze.

Gdy anioł ponownie okrywa nas swoimi skrzydłami przenosi nas z powrotem na ulicę Seulu, skąd mnie zabrał, jednak czas dalej stoi w miejscu. Wpatruję się w nagle posmutniałego Tao. Próbuję zrozumieć, co się przed chwilą właściwie stało.

- Tao... - zaczynam, ale on mi przerywa.

- Zastanawiasz się, dlaczego tu jestem, dlaczego zabrałem cię w tę podróż? Dlaczego pokazałem ci to wszystko? - dokańcza, jakby czytał mi w myślach.

- Tak i...

- Dlaczego moje skrzydła są czarne? Dlaczego jestem czarnym aniołem? - Ponownie mi przerywa, po czym spuszcza głowę, a mnie przechodzi dreszcz strachu. - Jestem aniołem śmierci.

- Śmierci?! - Czuję jak moje serce przyspiesza z szoku.

- Tak. - Kiwa głową i wskazuje gdzieś ponad moje ramię. - Zobacz.

Odwracam się, a kilka metrów przede mną znajduje się maska czerwonego sportowego auta ze spanikowanym kierowcą w środku. Wygląda, jakby był zbyt rozpędzony, by zahamować i doskonale wie, co się za chwilę stanie. Zaczynam rozumieć.

- Czy ja... - zaczynam, ale boję się dokończyć. Przełykam głośno ślinę. Chcę cię zobaczyć, dotknąć, przytulić. Nie chcę umierać!

- Dlatego tu jestem - wzdycha

- By mnie zabrać? - pytam drżącym głosem. Czuję jak moje ręce drżą ze strachu. To uczucie jest straszne; wiem, że za kilka chwil odejdę i nie mogę nic zrobić, by stało się inaczej.

Tao zaprzecza ruchem głowy.

- Przyszedłem, by pokazać ci najlepsze momenty w życiu.

- A-ale Luhan... to nie było moje wspomnienie.

- Nie zrozumiesz. Zobacz. - Ponownie wskazuje palcem, tym razem gdzieś w bok. Gdy patrzę w tamtą stronę dostrzegam ciebie. Już mnie zauważyłeś, patrzysz na mnie przerażony. Też już wiesz, co się za chwilę wydarzy.

- Każdy ma swój los zapisany od urodzenia. - Anioł przenosi na mnie wzrok i przypatruje się uważnie. - Odkąd umarłem, wiedziałem, że właśnie tego dnia, w taki sposób do mnie dołączysz.

Moje ciało opanowuje panika, uświadamiam sobie jak bardzo jestem bezsilny wobec świata.

- On też. Luhan też niedługo do nas dołączy - mówi, a ja czuję jak krew odpływa mi z twarzy - nie będzie mógł sobie poradzić ze stratą ciebie.

Nie potrafiłem wydusić słowa. Uwiązł mi gdzieś w połowie drogi.

- On... on nie może... - udaje mi się wydukać

- Za równo dwa tygodnie - informuje mnie - zabierze Baekhyunowi tabletki nasenne. Zrobi to tak, by nikt nie zauważył - mówi powoli, a do moich oczu napływają łzy, które po chwili wylewają się niewidzialną stróżką spod powiek.

- Uratuj go! - krzyczę błagalnie. Musi być jakiś sposób, Tao go może uratować, wierzę, że może to zrobić. - Nie możesz pozwolić, by umarł... - Próbuję otrzeć łzy.

- Takie jest przeznaczenie, Minseok... - mówi smutny. Zawód anioła śmierci musi być bardzo przygnębiający. – Nie mogę nic z tym zrobić, ja tylko wypełniam swoje zadanie... - Podnosi wzrok na mnie. - Przepraszam...

Anioł unosi ręce, a jego ogromne skrzydła ukazują się w całości, lekko połyskują. Wyglądają, jakby były ze skóry, ciężkie, ale jednocześnie sprawiają wrażenie niezniszczalnych.

- Za kilka chwil się znów zobaczymy. - Udaje mi się usłyszeć, zanim blask oślepia moje oczy, a huk atakuje uszy.

Nagle wszystko jak się zaczęło, tak się skończyło. Nagle, bez ostrzeżenia. Zauważam tylko Tao opuszczającego ręce, a mnie opanowuje przeszywający ból. Samochód uderza w moje ciało z całej siły i popycha do przodu, w każdej kości czuję moc uderzenia, a moje bębenki zostają niemal rozerwane przez ogłuszający dźwięk hamulców i pisku opon. Dopiero po kilku metrach i sekundach, które trwają całą wieczność, samochód zatrzymuje się, a ja upadam, uderzając rękami o beton. Słyszałem łamiące się w środku mnie kości. Ból przeszywa moją czaszkę, która w pewnym momencie uderzyła o podłoże. Wokół mnie unosi się zapach spalin i dym z opon. Próbuję oddychać, ale to nie możliwe, każda kolejna próba zaczerpnięcia tchu sprawia mi niewyobrażalny ból. Jestem poobijany, zapewne mam też pękniętą czaszkę i kilka żeber. Moje włosy plami krew, sącząca się gdzieś z głębokiej rany, którą ktoś próbuje zatamować. Otwieram oczy, a zbyt jasne światło sprawia, że mój mózg przecinają sztylety. Próbuję nie płakać, ale nie mogę powstrzymać łez,  wiedząc o zamiarach naszego losu. Przez łzy widzę ciebie. Wyciągam drżącą rękę w twoją stronę i ściskam twoją dłoń tak mocno, na ile pozwala mi mój stan. Nie mogę odejść! Nie możesz odejść!

- Lu... - Próbuję wymówić twoje imię, ale nie potrafię ułożyć tego słowa. Czuję jak stróżka krwi sączy się z kącika moich ust.

- Zaraz przyjedzie karetka. - Gładzisz moje włosy, próbując tym samym mnie uspokoić, ale ja nie pozwalam. Nie chcę ci mówić, że odejdę, że to moje ostatnie chwile, że zegar mojego życia właśnie się zatrzymuje, odliczając ostatnie sekundy. Próbuję ułożyć w głowie zdanie, ale jedyne co, potrafię to szeptanie twojego imienia. Ocierasz swoje oczy. Znów płaczesz, znów przeze mnie. Chcę cię chwycić w ramiona i mówić, że będziemy już szczęśliwi.

- Nie rób tego... - szepczę, widząc mroczki przed oczami. To straszne, nie mogę nic z tym zrobić. Mogę tylko liczyć kolejne, coraz wolniejsze, uderzenia serca. - Musisz żyć... - urywam, by wziąć płytki oddech. Całe moje ciało po raz kolejny przeszywa fala bólu. Czuję jak mój uścisk słabnie, próbuję go wzmocnić ponownie łapiąc twoją dłoń. Nie chcę tak kończyć. Chcę ci wszystko powiedzieć. Muszę zmuszać mój organizm do kolejnego wdechu.

- Kocham cię... - zaciskam oczy, słysząc twój szloch. Moja ręka opada, a ja nie mam siły jej podnieść. To już koniec. Czuję to. Moje serce przestaje bić, nie potrafię zaczerpnąć kolejnego tchu.

- Proszę, jeszcze kilka chwil - mówisz płaczliwym głosem, gładząc mnie mocno po policzku. - Nie zostawiaj mnie... Proszę... Minseok, błagam. - Łapiesz moją dłoń i ściskasz ją mocno. - Kocham cię, nie odchodź...

Ale twoje słowa nie pomagają, nie potrafię już logicznie myśleć.

Odchodzę.

Odchodzę, bezgłośnie wymawiając twoje imię.

Nie powinieneś rezygnować z życia, powinieneś je sobie ułożyć z kimś innym, bym mógł się tobą opiekować stamtąd, z nieba.

Kiedyś się spotkamy, wtedy w końcu na spokojnie porozmawiamy, a ja do tego czasu będę twoim Aniołem Stróżem. Obiecuję.



END

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro