22. Nie potrzebuję niczyjej pomocy.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

NicoPOV

'Zaciśnij zęby i idź przed siebie... Zaciśnij zęby i idź przed siebie...' powtarzałem w głowie. 'Nikt się na ciebie nie patrzy. Wydaje ci się' przycisnąłem książkę do piersi i przyśpieszyłem kroku. 'Weź się w garść, Nico. Popadasz w paranoję.'

-Hej, Neeks.- prawie podskoczyłem, słysząc głos zwracający się w moją stronę. Will. To tylko Will.

-Hej...- wymamrotałem, lekko się rozluźniając. Dzisiaj wróciłem do szkoły i szczerze powiem, że nie byłem jakoś bardzo zadowolony tym faktem. Wcześniej, jasne, chodziłem na pojedyncze zajęcia i spotkania z psychologiem, ale dziś wróciłem do normalnego toku uczęszczania na lekcjach.- Co tam?- zapytałem. Will wzruszył ramionami i trącił moją dłoń swoją, a ja poczułem dreszcz przechodzący przez moje ciało, pod wpływem jego ciepłego dotyku.

-To ja raczej powinienem o to spytać. Jak się czujesz?

-Dobrze.- powiedziałem i nawet nie było to całkowite kłamstwo... Czułem się w porządku... No dobra, przesadzam. Czułem się znośnie. Co prawda, uznałem to za nie lada sukces, bo przecież kilka tygodni temu mogłem tylko sobie pomarzyć o tak dobrym samopoczuciu.

Will chwycił mój podbródek i spojrzał mi prosto w oczy.

-Kłamca.

Wyrwałem mu się i wzruszyłem ramionami.

-Jest okej.

-Okej?

-Nie zamierzam kraść tekstów z Gwiazd Naszych Wina.

Uśmiechnął się.

-I oto mój Nico.

Szturchnąłem go, ale nie mogłem się powstrzymać i również się lekko uśmiechnąłem.

-Och, zamknij się.

***

Kiedy poszedłem na lekcję angielskiego (którą całe szczęście miałem z Willem) nadal nie mogłem pozbyć się wrażenia, że spojrzenia wszystkich obecnych są skierowane na mnie. Gdy już miałem zamiar usiąść w mojej ławce, zdałem sobie sprawę, że ktoś już tam siedział.

-Proszę, proszę.- odezwał się kpiący głos.- A kogo my tu mamy.

Zmarszczyłem nos. Na moim krześle siedziała najobrzydliwsza osoba na całym świecie.

-Octavian.- warknąłem w jego stronę.- Uczyń mi przysługę i suń swój leniwy zadek z mojego miejsca.

-Uczyń mi przysługę i w końcu zdechnij.- odpowiedział mi, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech, na którego widok zachciało mi się wymiotować.

-Wiesz, co, dupku...- wyciągnąłem pięść w jego stronę, ale Will mnie przytrzymał.

-Nie zniżaj się do jego poziomu.- wyszeptał, a ja westchnąłem. Miał rację. Rzuciłem Octavianowi ostatnie spojrzenie spode łba, a on pomachał mi palcami swojej dłoni, w taki wkurzający sposób, że miałem ochotę się cofnąć i jednak serio mu przywalić. Niestety, Will już zaciągnął mnie do jednej z wolnych ławek, ruchem ręki nakazując mi usiąść. Chcąc, czy nie chcąc, posłuchałem się go. Chwilę później nauczyciel wszedł do klasy z miną taką samą jaką miała większość uczniów, czyli mówiącą "Chcę do domu". Westchnął i przywitał się tym znudzonym tonem głosu, po czym położył swoją torbę na biurku.

-Moi drodzy.- odezwał się, siadając na krześle.- Dzisiaj zaczniemy omawiać Williama Szekspira.

Odpowiedziała mu fala jęków i buczenia. Pan Guberry nawet nie próbował nikogo uciszać. Po prostu poczekał aż klasa ucichła i ponownie zaczął gadać.

-Wyciągnijcie zeszyty i zacznijcie notować.

Zmęczony otworzyłem mój zeszyt i już miałem chwycić za długopis, kiedy moją uwagę przykuł rysunek na ostatniej zapisanej stronie. Przedstawiał czarnego kruka siedzącego na gałęzi. Przejechałem palcem po szkicu. Narysowałem go zanim spróbowałem wejść na dach...

- William Szekspir był angielskim poetą, dramaturgiem oraz aktorem...- usłyszałem głos nauczyciela, lecz zamiast zapisywać jego słowa, skupiłem się na narysowanym przeze mnie ptaku. Po chwili moje myśli całkowicie zagłuszyły to co mówił pan Guberry, a ja nawet nie próbowałem się z nich otrząsnąć. Wszystkie wspomnienia sprzed tygodni uderzyły we mnie z całym impetem.

-Wszystko w porządku?- Will szepnął w moją stronę, odrobinę przywracając mnie do rzeczywistości. Skinąłem sztywno głową, biorąc długopis w dłoń.

***

-Di Angelo!- ponownie usłyszałem głos Octaviana. Westchnąłem, wkładając moje książki ciaśniej do szafki. Skończyłem już lekcje i miałem zamiar wracać do domu, ale nie, oczywiście ten dupek zawsze musi znaleźć idealny moment.

-Czego chcesz?- zapytałem, nie zwracając się w jego stronę.

-Wiesz, tak się zastanawiałem co słychać u takiego świra jak ty. Dawno cię nie widziałem.

Zatrzasnąłem szafkę i odwróciłem się, stając z nim twarzą w twarz.

-Powtarzasz się. Nie masz lepszych tekstów?

Uśmiechnął się.

-Mam. Ciekawią cię?

-Daj mi przejść.- powiedziałem i spróbowałem go wyminąć, ale zagrodził mi drogę ręką. Spojrzałem się na niego.- Ogłuchłeś? Powiedziałem: daj mi przejść.

Roześmiał się.

-A jak nie? Co mi zrobisz? Zawołasz Solace'a, aby cię uratował?

-Nie potrzebuję niczyjej pomocy.- wysyczałem przez zaciśnięte zęby.

Jego uśmiech urósł.

-Och, błagam. Spójrz na siebie. Jesteś mały, słaby, bezwartościowy.

-Nic o mnie nie wiesz.- powiedziałem spokojnie. Prowokował mnie. Nie mogłem mu dawać tej satysfakcji.

-Wiem więcej, niż ty. Wiesz dlaczego twoja siostra i matka nie żyją? To przez ciebie. Nie chciały już cię widzieć.

Popchnąłem go, ale wyglądało na to, że to go jedynie rozbawiło.

-Zamknij się!

-Myślisz, że dlaczego twój ojciec spowodował ostatnio wypadek? Dlaczego się upił? Przez ciebie.

Zacisnąłem pięści i ściszyłem swój głos.

-Skąd to wiesz?

Wzruszył ramionami.

-Mówiłem już, że wiem więcej, niż ty, di Angelo.- znowu się zaśmiał.- Szkoda, że teraz nie widzisz swojej miny. Jesteś żałosny.

Nie wytrzymałem. Coś we mnie pękło. Jeżeli miałbym słuchać go chwilę dłużej to byłoby gorzej. Walnąłem Octaviana z całej siły w twarz, a on zatoczył się do tyłu, zakrywając swoją twarz. Kiedy odsunął dłonie, zobaczyłem, że krwawił mu nos. Wytarł krew rękawem swojej koszulki i zacisnął dłonie w pięści.

-Tak chcesz się bawić?- warknął, a ja zrobiłem krok z dala od niego. Myślałem, aby zwiać, ale szybko odrzuciłem tę opcję. Adrenalina mi podskoczyła. Czułem napływającą złość sprzed tych kilku tygodni i energię niczym po wypiciu mocnej kawy.- Dobra, niech ci będzie.- Octavian rzucił się w moją stronę, a ja odskoczyłem na bok zanim zdążyłbym oberwać.

Na ten, zazwyczaj pusty korytarz, zaczęli zbierać się ludzie, jakby ktoś zwołał ich wszystkich do jednego miejsca. A może to bójki miały takie magiczne działanie, że wszystkich przywoływały, niczym jakiś dzwonek?

Nim byłem w stanie zdać sobie sprawę co się dzieje, Octavian walnął mnie z całej siły w policzek. Poczułem nagłą falę ciepła oblewającą moją twarz oraz tępy, pulsujący ból z jednej strony. Zaczęliśmy wymierzać w siebie ciosy tak szybko, że nie zdołałem pojąć ile razy oberwałem, a ile nie. Tłum już zebrał się wokół nas, krzycząc między sobą jakieś rzeczy, których nie byłem w stanie zrozumieć. Nie przejąłem się nimi za bardzo, ponieważ cała moja uwaga była skupiona na ataku. Chciałem wyżyć się za te wszystkie krzywdy, za te wszystkie wyzwiska, za te rzeczy, które nawet nie były spowodowane z winy Octaviana. Potrzebowałem poczuć ulgę, wyrzucić wszystkie uczucia na raz z siebie.

Kiedy Octavian miał zamiar walnąć mnie po raz kolejny, ja kopnąłem go w nogę, sprawiając, że stracił równowagę i pod wpływem mojego drugiego uderzenia przewalił się na plecy. Zanim jakkolwiek to przemyślałem, kopałem go i waliłem z całej siły, tak że nie miał chwili, aby się podnieść. Emocje mną zagórowały. Złość całkowicie mnie opętała, przejmując nade mną kontrolę. W końcu usłyszałem kobiecy krzyk.

-Stop!

Jakaś część mnie wróciła do rzeczywistości, a moje ruchy się zatrzymały. Stałem nad skulonym Octavianem z zaciśniętymi pięściami. Poczułem w ustach smak krwi spływałającej mi z rozciętej wargi. Moje serce biło jak oszalałe, a oddech był taki mocny i szybki, jakbym właśnie przebiegł maraton. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę co właśnie robiłem. Stałem się taki jak on. Przez cały czas próbowałem się schować przed tyranami w moim życiu, podczas gdy sam się nim stałem.

Oszołomionym wzrokiem obserwowałem jak nauczycielka, pani Atena, podnosi z ziemi półprzytomnego Octaviana, po czym zmierza mnie zimnym wzrokiem.

-Do dyrektora! Już!- zarządziła, a ja po chwili posłusznie ruszyłem w stronę, gdzie był jego gabinet.. Tłum, który już wcześniej się tu zebrał, odchodził na bok, pozwalając mi przejść i jednocześnie zawieszając na mnie wzrok. Normalnie jakbym dostał wyrok śmierci, czy coś. Pomyślałem. Jasne, coś umarło- moje życie towarzyskie i dobra opinia w szkole... Ale to umarło już dawno temu, więc nie szkoda mi było drugiego pogrzebu.

***

Rozdział miał być dłuższy, lecz nie zdołałam już tu nic upchnąć. Wiem, że nie jest najwyższych lotów, ale bywa :P
Mam nadzieję, że mimo wszystko Wam się podobało.
Dziękuje za wszystkie komentarze i gwiazdki, bo jak je widzę to aż dostaję zastrzyku weny :D
Pozdrawiam i ściskam x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro