5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na miejsce dotarliśmy dwadzieścia minut później. W oddali zobaczyliśmy staruszkę, która z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrywała się w dwójkę facetów, chyba koło dwudziestki. Jeden z nich miał rozcięty łuk brwiowy, a drugi rozbity nos.

- Dzień dobry, Kamil Stoch i Peter Prevc, wydział kryminalny. Co się tutaj wydarzyło? Jest pani ranna?

- Ja? - zdziwiła się kobieta. - Skąd! Nie widzicie tych chłopców? Jeden z nich chciał mnie okraść, ale drugi stanął w mojej obronie, no i się pobili no!

- Ach tak. Który z nich to domniemany złodziej? - zapytał Peter.

- Ten w żółtej bluzie - odparła staruszka, wskazując na mężczyznę z raną nad okiem.

- Nieprawda!

- Nie kłam! - oburzyła się. - Inaczej zadzwonię do Twoich rodziców!

- Ale ja jestem dorosły!

- To nadal nie upoważnia Ciebie do kradzieży!

Uśmiechnąłem się delikatnie. Chciałbym aby takich energicznych starszych pań nie było więcej.

Spisaliśmy zeznania, wezwaliśmy jeszcze jeden patrol, aby zabrał złodziejaszka na komendę, a my pojechaliśmy razem z panią Stefanią i jej wybawicielem.

- Ach, ta dzisiejsza młodzież... mam nadzieję, że ty nie zmienisz ścieżki dobra... - odezwała się staruszka, zwracając się w stronę chłopaka. - A wy, panowie? Ukradliście coś kiedyś?

- Eee, raczej nie, ale często zabierałem dzieciom grabki z piaskownicy - przyznałem ze śmiechem. - A ty, Peter?

- Wyniosłem dwa wiaderka piasku z plaży podczas wakacji. Ale miałem z jakieś sześć lat, więc to chyba nie podchodzi pod paragraf?

Zachichotałem, spoglądając przez szybę. Ten cały Prevc wydawał się żyć pod jakąś skorupą obojętności, ale gdyby odpowiednio z nim porozmawiać, może udałoby mi się od niego wyciągnąć powód takiej izolacji. W końcu Stefek sam przyznał, że zdaje się mnie lubić...

Czterdzieści minut później z uśmiechem na ustach zakładałem puchową kurtkę. Jedyne o czym aktualnie marzyłem, był kubek gorącego kakao.

- A ty coś taki szczęśliwy? Kilka minut wcześniej miałeś minę zmęczonego życiem człowieka - stwierdził zrzędliwym tonem mój partner.

- Ale z Ciebie maruda, o matko. Kakao zawsze mi poprawia humor, stąd moja zmiana nastroju. Ciebie nigdy nic nie cieszyło?

Słoweniec uniósł głowę, po raz kolejny uważnie mi się przyglądając. Po chwili wstał i podszedł do mnie, sprawiając, że po raz kolejny czułem lekki dyskomfort.

- Cieszył mnie fakt, że moje rodzeństwo podostawało się do wymarzonych szkół. I, że skończyłem Akademię Policyjną.

- No weź, tylko tyle? Trzeba cieszyć się każdą rzeczą, nawet najmniejszą! Nie bądź takim ponurakiem, za jakiego Cię mają!

- To, że jesteś starszy, nie znaczy że możesz mnie pouczać, Stoch. Do jutra.

I wyszedł, trzaskając drzwiami. Dwubiegunówka jak nic.

***

Siedziałem na kanapie zawinięty w koc, trzymając w ręku kubek kakao. W telewizji leciała właśnie Kraina lodu, cóż za perfekcyjna sceneria.
Kilka minut później usłyszałem dzwonek do drzwi. Zmarszczyłem brwi, bo nikogo się nie spodziewałem. Chyba, że moja siostrunia postanowiła wpaść bez zapowiedzi. Tylko czy zdążyłaby wrócić z Krakowa?

- Ewka, czy ty możesz choć raz zapowiedzieć swoją wizytę? - krzyknąłem, podchodząc do drewnianej płyty. Kiedy pociągnąłem za klamkę, zamarłem.

- Cześć... - odezwał się Słoweniec, nieśmiało na mnie spoglądając. - Przeszkadzam?

- No coś ty, wchodź.

Przepuściłem go w drzwiach, przy okazji zdejmując z siebie koc. Gestem wskazałem na kanapę i usiadłem obok niego.

- Masz na coś ochotę? Coś do picia albo jedzenia?

- Jeżeli to nie problem, to... um, może to kakao?

Uśmiechnąłem się ciepło i ruszyłem do kuchni. Chwilę później wróciłem z gorącym kubkiem i wręczyłem go brunetowi.

- No więc, co Ciebie do mnie sprowadza?

- A, tak. Chciałem przeprosić, wiesz, za to, w pokoju. Nie zamierzałem wyjść na takiego gbura...

- Ojejku, jutro bym o wszystkim zapomniał. Nie masz się czym przejmować. Denerwuję się bardzo rzadko, chociaż wtedy należy trzymać się ode mnie z daleka - parsknąłem.

- Ja po prostu...nigdy nie miałem takich kontaktów z innymi, jak z Tobą teraz, a chcę wspomnieć, że znamy się zaledwie trzy dni... Za bardzo nie wiem, jak mam się zachować.

- Nie martw się tym. Z czasem sam będziesz wiedział, co robić, a co nie. Nawet chętnie pomogę, w razie jakby co.

Wtedy stało się coś, czego się kompletnie nie spodziewałem. Prevc posłał mi delikatny uśmiech, UŚMIECH! Ja nawet nie sądziłem, że on jest zdolny do takich rzeczy!

*

Kolejne dwa dni minęły nadzwyczaj podobnie. Trochę akt do wypełnienia, kilka wezwań do pobić i jedna do amatorskiej próby porwania. No nawet Ewka by to lepiej zaplanowała.

- To co, dzisiaj maraton? - zapytał Peter, kiedy wracaliśmy na komendę. Zatrzymaliśmy się na światłach, a w radiu rozpoznałem pierwsze nuty piosenki Rihanny. No nie, w dodatku mojej ulubionej!

- Tak. Wpadasz od razu po pracy?

- Daj mi kupić jakieś niezdrowe żarcie - parsknął.

- Racja, wyglądasz jak szkielet.

- Odszczekaj to. Bardzo dobrze wyglądam.

- Jasne - mruknąłem pomiędzy dosadnym kaszlem.

Prevc spojrzał na mnie ponuro, a ja odwdzięczyłem się ironicznym uśmiechem i podkręciłem głośność urządzenia, dając upust moim marnym zdolnościom wokalnym:

Because
When the sun shine, we shine together
Told you I'll be here forever
Said I'll always be your friend
Took an oath Imma stick it out to the end

- Proszę, proszę, jaki artysta - stwierdził Słoweniec. - Nie mówiłeś, że słuchasz Riri.

Spojrzałem na niego, a w odpowiedzi dostałem znaczący uśmiech i wtedy już wiedziałem.

Now that's raining more than ever
Know that we'll still have each other
You can stand under my umbrella
You can stand under my umbrella, -ella, -ella, e, e, e

Po chwili wybuchnęliśmy zgodnym śmiechem. Peter zaparkował radiowóz na parkingu przed komendą i udaliśmy się w stronę pokoju prewencyjnego. Po drodze minęliśmy lekko poddenerwowanego Kubę, który był widocznie czymś zmartwiony.

- Ej, Kuba, co jest? - zapytałem.

- Nie mogę znaleźć Stefka - wyznał przygaszonym tonem. W tym samym momencie pojawiła się jego zguba, ale zauważyłem, że chyba był czymś zaniepokojony.

- Dzwoniłem do Ciebie bez przerwy, dlaczego nie odebrałeś albo chociaż nie napisałeś SMS-a?

- Och, miałem wyciszony telefon. No i musiałem coś załatwić, bo starzy znajomi wpadli z niezapowiedzianą wizytą - odpowiedział niby obojętnie, ale ja i tak wyczułem w jego głosie nutkę...strachu? Hula najdłużej z nas pracował w Policji i mierzył się z wieloma problemami, jednak nigdy nie sprawiał wrażenia przestraszonego.

Kiedy zniknęli za rogiem, zmarszczyłem brwi i spojrzałem na Petera.

- Coś się stało?

- Chyba nie, chociaż Stefan jeszcze nigdy się tak nie zachowywał...a może ja zwyczajnie jestem przewrażliwiony - westchnąłem.

- Nie smuć się. Przecież w razie czego, możesz z nim porozmawiać, nie?

- Niby tak, ale moja intuicja podpowiada mi, że to nie będzie byle co.

- Rozumiem, że nieomylna?

- Dokładnie tak.

|||

Dzisiaj troszeczkę krótszy, ale postaram się jutro wrzucić kolejny rozdział ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro