epilog pierwszy
Wpatrywałem się z przerażeniem w te same oczy, w których tonąłem, zachwycając się ich niespotykanym odcieniem niebieskiego. Teraz widziałem w nich tylko obłęd.
A może on zawsze tam był, tylko ja go nie zauważyłem, będąc nieodzownie zakochanym w ich właścicielu.
Moje nogi zrobiły się jak z waty, takie kruche i bezsilne. Upadłem na zimny beton, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Kiedyś mieszkała tam obojętność, teraz czaił się na niej chory uśmiech. Spojrzałem na stałe rosnącą plamę krwi na klatce piersiowej i zachodziłem w głowę, czemu moja kamizelka tego nie wytrzymała. A, no i najważniejsze pytanie - dlaczego w zasadzie zostałem postrzelony przez Petera?
Słoweniec uśmiechnął się w stronę Wolańskiego, a ja w tym momencie kompletnie zdurniałem. Niech mi ktoś to wszystko wytłumaczy, będę wdzięczny.
- Peter, zostawiam Was na chwilę. Pan Stoch jest delikatnie zdezorientowany, chyba musisz mu co nieco wyjaśnić - odezwał się Oliwier, uśmiechając się cwaniacko.
Brunet pokiwał głową i poczekał, aż starszy opuści pomieszczenie. Czemu nikt go nie skuł, nie zabrał do aresztu?! I gdzie są wszyscy, do cholery jasnej!
- Żałuj, że nie widzisz swojej miny. Jest podobna do tej, którą zrobiłeś w dniu poznania Cene i Domena.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem, ignorując jego wypowiedź.
Prevc podszedł i kucnął przy mnie, a ja całą swoją silną wolą powstrzymałem się od dania mu w pysk. Chociaż nie, strach skutecznie mnie przed tym blokował, bo nie wiedziałem do czego ten człowiek jest jeszcze zdolny.
- Bardzo mało wiesz o świecie, Kamilu. Powiedz mi, ile informacji zdołałeś wyszukać na mój temat w Internecie?
Zmarszczyłem brwi, nic nie rozumiejąc.
- Żadnych...? - odparłem cicho.
- Żadnych - potwierdził z bladym uśmiechem. - Nie znasz mnie. Nie wiesz o mnie nic, prócz tego, że jestem policjantem... a raczej nim byłem.
- Słucham?
- Pamiętasz, jak dowiedziałeś się, że Wolański przyczynił się do śmierci Roberta? Cóż, powiedzmy, że trochę nagiąłem prawdę... Kranjec zginął z mojej ręki.
Spojrzałem na niego z osłupieniem.
- Robert pracował jednocześnie po stronie złych i dobrych. Dowiedziałem się w dniu, kiedy mieliśmy konfrontację z Wolańskim. Byłem młodym i niedoświadczonym policjantem, o bardzo zachwianej psychice. Odpowiednie okazywanie uczuć było moją piętą achillesową. Zdenerwowałem się, nie wiedziałam któremu z nich mam wierzyć. Pistolet wystrzelił i trafił Roberta. Byłem w szoku, nie wiedziałam co robić! Oliwier mnie omamił i zabrał ze Słowenii, bo wysłano za mną list gończy. Cdziennie myślałem... myślę o rodzinie, która dalej wierzy w swoją pracę za granicą i tłumaczy to sobie moją nieobecnością. Od 7 lat żyje na psychotropach, które pomagają mi przetrwać każdy dzień, ale odkąd byłem z tobą brałam ich coraz mniej - powiedział, a z każdym słowem łzy w kącikach oczu były wyraźniejsze. - Uznasz mnie za jakiegoś miernego romantyka, ale to ty byłeś moim lekarstwem.
Poczucie energii opuszczało moje ciało z każdą chwilą. Czułem krew w ustach, zdałem sobie sprawę, że jeżeli nie trafię do szpitala teraz, mogę nie dożyć poranka. Słuchając jego monologu, zachodziłem w głowę, jak mogłem niczego nie zauważyć. Zakochałem się w szaleńcu.
Przystojnym szaleńcu.
- Peter - odezwałem się słabym głosem. - Ale dlaczego mnie postrzeliłeś?
- On nie da nam żyć, rozumiesz? - odparł szeptem. - Myśli, że wrócę z nim do kryjówki i za jakiś czas znowu trafię na jakiś staż albo wymianę. Każdego dnia przychodząc do Twojej pracy, miałem wrażenie, że mnie przejrzeli. I zapewne Stefan był bliski odkrycia, ale nie zdążył o niczym zaalarmować... A ja już nie chcę uciekać. Kocham Cię, ale szczęśliwe zakończenia nigdy nie były dla mnie.
Zacząłem płakać. Nie wiedziałem, kogo bardziej nienawidzę - siebie, czy Petera.
- Ale teraz będzie już tylko lepiej - dodał, próbując mnie pocieszyć. Klęknął przy mnie i delikatnie objął. Nie miałem siły go odepchnąć, więc oparłem głowę o jego ramię i wylewałem łzy, czując się najbardziej zagubionym człowiekiem na świecie.
Usłyszeliśmy kroki, co oznaczało powrót Wolańskiego. Ból w klatce powoli odpuszczał, ale to nie oznaczało cudownego ozdrowienia. Po prostu umierałem.
- Jeżeli znowu się spotkamy, to będę najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi - szepnął z uśmiechem, całując mnie w czoło.
- Co chcesz zrobić? - zapytałem, budząc się z chwilowego otumanienia.
- Kocham Cię, Kamilu. Proszę, przebacz mi.
- Peter...
Wybałuszyłem oczy, widząc, jak przykłada pistolet do skroni. Zdążyłem tylko krzyknąć, a później rozległ się dźwięk wystrzału i zdenerwowany głos Wolańskiego, który chyba zaczął klnąć. Z siadu upadłem na posadzkę i resztkami sił złapałem dłoń Słoweńca.
- Wybaczam Ci, Pero.
///
ŻODYN SIĘ NIE SPODZIEWAŁ, ŻODYN
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro