Don't leave me

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zauważyłeś? Jak prędko ten czas zleciał, prawda?
Od naszego rozstania, mija dokładnie pół roku i dwa dni.
Z pewnością nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Czegóż to innego mógłbym się po Tobie spodziewać?
Szczerze, to ja nadal łudzę się, że to wszystko, jest tylko i wyłącznie snem, i moja wyimaginowana wyobraźnia płata mi niezłe figle.
Nie potrafię pogodzić się z myślą, iż nie ma Cię przy mnie (a raczej mnie przy Tobie) i już nigdy nie będzie. Od stu osiemdziesięciu dni przeplata się to przez moją czaszkę.
Boli wciąż.
Zabawne, prawda?
Słyszę podświadomie Twój kpiący śmiech, zadziorny uśmieszek i widzę, jak spluwasz w tym momencie na posadzkę.

~*~

Nie jestem w stanie określić, kim dla Ciebie byłem.
Kim jestem. A kim możliwe, że będę.
Marionetką? Ależ owszem.
Osobą do pomiatania, ignorowania? Niewątpliwie.
Najzwyklejszego wykorzystania? Nie bójmy się tego słowa - seksualnego.
Nad tym, akurat długo głowić się nie potrzeba. Odpowiedź jest zbyt prosta.

Wiem, że osobiście w życiu nie odpowiedziałbyś mi na tę pytania. Czemuż? Ponieważ nie ma to dla Ciebie już głębszego sensu, więc po co tracić ślinę, czyż nie?
Drugim powodem jest to, że zapewne nigdy się już nie spotkamy.
Chyba że w sklepie, oczekując w kolejce, aż kasjerka swoją drżącą ręką wyda mi (ewentualnie Tobie) drobne.
Kolejnym przykładem może być również to, że będziesz omijać bramy mojej szkoły i ujrzysz moje blade lico na szkolnym dziedzińcu.
A może spotkamy się w parku?
Wymienimy się zaledwie spojrzeniami:
Ty - obojętnym, z domieszką politowania.
Ja - owładniętym tęsknotą.
Chęć ponownego muśnięcia Twych nabrzmiałych warg, będzie we mnie rosła z sekundy na sekundę.
Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak kochałem ich kontakt z moim nagim ciałem. Szczególnie z obojczykami.
Moje pożądanie co do Twojej osoby, nie zgasło do cna.
Lecz jednak, nic z tych rzeczy nie będzie miało prawa bytu. Choćbym tego pragnął, to nie mógłbym. Zadręczałbym się tym, że go zdradziłem, zraniłem.. Nie mógłbym zamienić się w Ciebie. Nie jestem potworem bez serca, nie zdzierżyłbym, widząc jego cierpienie. Gdyby blask, w jego króliczych oczach zgasł, na zawsze. Jungkook nie zasługuje na ból, który przeżyłem ja.
A czy ty, zdołałbyś powstrzymać swoje instynkty? Rzuciłbyś swojego faceta w kąt, jak zużytą zabawkę?
Dla mnie? Dla nas?
Odpowiedz sobie na to sam.

~*~

Wyjątkowo Ci wyznam, kim Ty, byłeś dla mnie. Wszakże i tak duży odsetek tych słów, mogłeś usłyszeć z moich ust co dnia.
Dwadzieścia cztery godzin na dobę, siedem dni w tygodniu.
Jednakże, nie zetknąłeś się z nimi już od sześciu miesięcy.
Wyparłeś je z pamięci? Wmawiam sobie, że nie.

Byłeś, i poniekąd nadal jesteś moją miłością. Najwspanialszą, jak i zaś bezlitosną, pierwszą miłością.
Tą, którą zapamiętuje się przez całe życie. Nieistotne, czy była najlepszym bądź też najgorszym, co Cię w życiu napotkało.
Nie poślesz jej w bezdenną otchłań, tak to nie działa. Niestety.

Ból z tego 'niby związku' zabiorę ze sobą do trumny.
Ale czy ty będziesz mieć na względzie moje uczucia? Czy przed swą śmiercią, wspomnisz moje imię? Uśmiechniesz się ukradkiem?
Skrycie w to wierzę. Zaś nie powinienem.
Nie powinienem o Tobie myśleć, a myślę.
Nie powinienem o Tobie śnić, a śnię.
Nie powinienem tego pisać, a piszę.
Wszystko robie na opak. To Twoja wina. Tylko Twoja pieprzona wina!
Rozpiera Cię w tym momencie duma?
Zabawiłeś się uczuciami dzieciaka - gratuluję.
Zamąciłeś mu w głowie - gratuluję.
Nauczyłeś go kochać, jak i cierpieć - gratuluję.
Czy jesteś z siebie zadowolony? Zapewne tak - kurwa, gratuluję!

~*~

Proszę, powiedz mi:
Czy moja nieśmiałość, aż tak Ci przeszkadzała? Przeszkadzało Ci to, iż miałem awersję do tego, gdy przyprowadzałeś swoich kumpli do mieszkania i chlaliście, tak bardzo, aż rzygaliście po dywanach?
Ze łzami w oczach czyściłem i prałem je - ręcznie oczywiście, ponieważ nie wymienię kto, sknocił mi pralkę... A za żadne skarby, nie potrafiłbym zanieść tych szmat do pralni, spaliłbym się ze wstydu.
Ty na to jedynie gwizdałeś.. typowe.
Czy przeszkadzało Ci, że zwyczajnie marzyłem o wspólnie spędzonej nocy pod gwiazdami?
Tylko ty i ja. Sami. Bez nich. A w szczególności jego.
Przeszkadzało Ci to, iż rwałem się do uwiecznienia naszych wspólnych chwil? Dlatego też, rozbiłeś w złości aparat? Wystarczyłoby poprosić, usunąłbym. Z bólem serca, ale zrobiłbym to. Czemu?
Bo Cię kochałem.
Niemniej jednak, przyznaj - przeszkadzałem Ci ja, prawda?
Ale... dlaczego?

Przynajmniej teraz możesz już odetchnąć w spokoju, ten irytujący gówniarz nie będzie Ci już zawracał dupy, ględził, pomagał. Nie będzie się już o Ciebie martwić... Znaczy się będzie, ale ty tego już nie zaznasz.
Nie odczujesz już moich dłoni, masujących Twoje obolałe barki.
Na co Ci było tyle ćwiczyć? Jemu zamierzałeś się przypodobać? Podniecali go faceci z reklam odżywek i postanowiłeś stać się jednym z nich? Dla niego?
Leciał na mięśnie?
Ja nie, aczkolwiek moje zdanie, najmniej się tutaj liczy. Nigdy nie liczyło. Muszę się z tym pogodzić.

A w zasadzie, to Cześć, łudzę się, że mnie jeszcze pamiętasz.
Swojego byłego znajomego.
Byłego przyjaciela.
Były obiekt westchnień.
Osobę, której zapewniałeś przyszłość, usłaną płatkami róż, a pośród tych kwiatów, mieliśmy istnieć my.
Liczne wycieczki nad jezioro, również mi obiecałeś.
Niespodziewane wypady do kina czy też na kolacje do restauracji, o której tyle Ci opowiadałem.

Marudziłeś, że dzieci Cię denerwują, przyprawiają o ból wszystkich kończyn w ciele. Powyrywałbyś im nóżki, byleby tylko nie biegały po domu jak oparzone małpy - na samo to wspomnienie, wzdrygam się (sadysta z Ciebie, bez dwóch zdań. Lubisz się pławić, obserwując cierpienie innych, mam racje?).
Stąd też doszliśmy do wniosku, iż najlepszym rozwiązaniem będzie pies. Je akurat kochałeś.

Nastawiłem się na dzień, w którym pojedziemy do schroniska po kundelka. Jednakowoż, nie doczekałem się tego, jakże pięknego dnia.
Chociaż wbiłeś sobie do mózgu, jak miał się wabić? Powątpiewam w to.
Niczu - nie musisz dziękować, obejdzie się.
Liczę na to, że zadzwoni Ci w uszach to imię, gdy obydwaj będziecie w drodze po szczeniaka.
Albo po dwa, cztery... Kurwa, zabierzcie ze sobą całą hodowlę!
Będziesz miał się do czego łasić, kiedy i on Ci się znudzi.

~*~

A przypominasz sobie naszą pierwszą obietnice, tą na paluszek?
Opierała się ona głównie na tym, że wyjedziemy na tydzień (albo i dłużej) do Francji.
Planowaliśmy zawędrować pod samą ogromną Wieżę Eiffla. Miałem chęć zasmakowania wraz z Tobą w jednej z ulicznych knajp Francuskich przysmaków, takich jak żabie udka, croissanty czy też ślimaki - przekonywałeś mnie, że są smaczne. Wierzę na słowo.

A ostatniego dnia, mieliśmy udać się do Disneylandu, doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego, że o tym marzyłem.
Byłem, jestem i zawsze będę infantylny, nic na to nie poradzisz. Nie zmienisz mnie aż tak, wybacz.
A pamiętasz może sytuację sprzed roku, kiedy... nie ważne.
Nie warto się dalej trudzić, marnować tuszu.
Lepiej spójrz, wszystkie Twoje obietnice to parszywe kłamstwa.
Zarówno to, że mnie kiedyś kochałeś jest kłamstwem, nieprawdaż?

~*~

Zebrało mi się na wspominki, daruj.
Rozpamiętuje, jak wręcz gotowałeś się na wieść o starych, dobrych czasach.
Dokładnie, dobrych... Tych, w których byłeś inny - lepszy.
Czasach, w których wszystko było inne - lepsze.
Natomiast teraz, wszystkie te cudowne chwile, szeptane słodkie słówka czy choćby te durne obiadki u Twoich rodziców, są przeszłością.
Przeszłością, która już nigdy nie stanie się teraźniejszością.
Naprawdę, ubolewam nad tym.

Gwarantuję Ci, że gdyby była taka możliwość, przeżyłbym wszystko po raz drugi.
Wróciłbym do tamtych lat i zatracił się w nich bezgranicznie.
Mam świadomość z tego, iż cierpiałbym ponownie, rozpaczał codziennie, przeklinał Twoje imię, w każdej możliwej minucie.
Wszak nie żałuję żadnego, wspólnie spędzonego dnia.
Było warto - dla przykładu, wtulenie się w Twoją powoli, unoszącą się pierś, ucałowanie Twych miękkich ust, ujrzenie Twoich zanikających oczu podczas śmiechu, napędzało mnie do dalszego funkcjonowania. Do bezproblemowego wstawania z ranka, by tylko móc napatrzeć się na Twoją śpiącą twarz.
Niewątpliwie, dla tego było warto.
Mimo wszystko, powróćmy do najstarszych lat.
Do dnia, w którym się poznaliśmy.
Dnia, w którym pierwszy raz, od dłuższego czasu wkradł się uśmiech na moje usta.
Dnia, w którym byłem jeszcze szczęśliwy.

~*~

Pamiętam wszyściutko, jakby to było wczoraj.
Najzwyklejsze popołudnie. Pogoda nie za ciekawa - przeciętna szarówka, jak to przystało na tą porę roku.
Tak się złożyło, iż spóźniłem się tego dnia na autobus powrotny do domu. Kolejny zaplanowany był za około dwie godziny, także postanowiłem wrócić pieszo.
Przeklnąłem w myślach belfra od fizyki, że to akurat dzisiaj zaciągnął mnie do gabinetu, by omówić moje niezbyt zadowalające stopnie z tejże dziedziny. W gruncie rzeczy, nie oszukujmy się - zależało mu tylko na tym, aby wypytać mnie o moją matkę. Starał się o jej względy od dawna (nie dziwię się, bo jest naprawdę urokliwą i inteligentą kobietą). Wprawdzie, jego zaloty szły na marne, aczkolwiek trzeba przyznać, iż był zawzięty i postanowił zdobyć jej serce. Nie dawał za wygraną. Postawił sobie cel i dąży do niego, za to go podziwiam.
W odróżnieniu do Ciebie. Jesteś jego całkowitym przeciwieństwem.
Tobie na takich bezdetach, jak podarowanie zwykłego kwiatka, nie zależało.
Po co się wysilać, skoro można siedzieć na dupie w domu, przed telewizorem i oglądać te durne walki na ringu, prawda?
Tym bardziej, w jego towarzystwie, prawda?

~*~

Nerwowo wetknąłem krwisto-czerwone słuchawki do uszu, by chociażby na minutę opanować złość, bijącą ode mnie na kilometr.
Naburmuszony, na całe otaczające mnie środowisko, stąpałem powolnie po chodniku. Kostka, po kostce.
Emocje wyładowywałem na bezbronnym kamyku, kopiąc go przed siebie. W pewnie sposób uspokajało mnie to.
Obserwowałem jak oddala się ode mnie, by za kilka sekund powtórnie znaleźć się pod naciskiem mojej stopy.
Byliśmy nierozłączni, dopóki nie dostrzegłem, pewnej ciemniej, męskiej czupryny, wychylającej się zza wierzby.
Na pierwszy rzut oka, można było pokusić się o stwierdzenie, iż chłopaczyna był cały w nerwach.
Rzucał się, w tę i z powrotem po trawniku, nie mogąc usiedzieć w miejscu, jak przystało na cywilizowanego człowieka.
Z początku, jedynie wzruszyłem na niego ramionami, wyjmując z uszu głośniczki. Stwierdziłem, iż niech wyrabia sobie co chce. Ważniejsze kwestie krzątały mi się po głowie, aniżeli jakiś skaczący konik polny.
Z drugiej zaś strony, moja piekielna ciekawość (która mnie kiedyś zgubi), nie dawała mi choćby chwili spokoju. Nie byłem w stanie przejść obok niego obojętnie. Zamierzałem dowiedzieć się, co nim kierowało.
Niewykluczone, że pewien szatan w niego wstąpił. Czyżby egzorcysta był proszony, na gwałt?

Koniec końców, znalazłem się obok niego, patrząc z góry na jego czubek głowy i skuloną sylwetkę. Wydawał się być z deka zdenerwowany, a zarazem rozbawiony.

U boku konaru, o nieco uniesione podręczniki oparty był tablet, a na jego ekranie widniały najróżniejsze (potrzebujące mozolnych lat rozciągania) pozycje taneczne.
Zdałem sobie wnet sprawę, iż czarne rytuały, które odprawiała ta brąz grzywka, były zaledwie przygrywką tego układu.
Stosunkowo wymagającym, muszę przyznać.

W pewnym momencie, do moich bębenków dotarł dosyć wysoki głos. Ciut piskliwy lecz wciąż z cząstką męskości.
"- Co taki zdziwiony? Nie spotkałeś nigdy wyginającego się na ziemi faceta? I to nie byle jakiego, samego Park Jimina! Pomóż mi wstać, a nie się gapisz, jak ciele".
Zapamiętałem każde, poszczególne słowo, które wówczas wydobyło się z Twojego gardła, Park Jimin, cielaku.

~*~

Jednakże z upływem czasu, zapoczątkowała się między nami pewna więź. Na którą z początku pozwolić nie chciałem.
Obawiałem się, że nie podołam.
Że nie będę wystarczający dla Ciebie.
Że wymienisz mnie na inny, znacznie lepszy model.
Po prostu, bałem się Cię pokochać.

Po wspaniałym roku naszej znajomości, zaczęliśmy pozwalać sobie na większą bezpośredniość.
Przeskoczyliśmy na wyższy schodek. Ku moim obawą.
Tak jak na początku naszej relacji, parzyło stuknięcie się naszych ramion czy zbyt długie wpatrywanie sobie nawzajem w oczy, tak potem, było to uznawane na porządku dziennym.
Najzwyczajniej, nie wstydziliśmy się siebie.
Objąć się w miejscu publicznym?
"- Kolegę rzuciła dziewczyna
rozumie pan, chciałem pocieszyć".
Chwycić za dłoń?
"- To tylko wyzwanie".
Puścić sobie oczko?
"- Nie słyszała pani o czymś takim jak tik?".
Na wszystko mieliśmy wymówkę. Konkretniej, to ty ją miałeś. Gdy przypadkowy dziadek z epoki komunizmu, zwracał uwagę na nasze 'naganne' zachowanie, ty rozpoczynałeś swoją gierkę w świecenie za nas oczami. Coby nie wpadło mu na myśl, że w tej drobnej mieścinie, para gejów błąka się po przedmieściach.

Ja za to, stałem z boku, przeskakując z nogi na nogę. Z zapartym tchem, wpatrywałem się w Twoje pokerowe oblicze. Brew nawet Ci nie drgła, gdy tak cudnie łgałeś.
Um... bo kłamałeś, prawda? W toku Twojego rozumowania, nie były to tylko i wyłącznie, nic nie znaczące sygnały, mam rację? Miały głębszy sens?
Na pewno.
Nie uwierzę, iż uznawałeś wówczas zasadę potencjalnej hołoty spod bloków ''normalna rodzina, to chłopak i dziewczyna! Wy zasrane homsie!". Taka osoba jak ty, nie mogłaby zniżyć się do ich poziomu intelektualnego.
Bój się Boga narodzie... gdzie i kiedy, spłodzono takie ameby?
Dno i wodorosty.

~*~

W momencie, gdy szkarłat, wkradał się na me policzki - skutecznie to ukrywałem. Całe szczęście, że podczas zimy należy nosić szalik. Moim ulubionym był ten tęczowy, w kratę. Wiesz, ten, który mi wręczyłeś, kiedy postanowiłeś odprowadzić mnie w środku nocy do mieszkania. Uznałeś, że zrobię sobie tego dnia krzywdę, potknę się, wpadnę w zaspę albo coś zwali mi się na głowę. Z perspektywy czasu, wydaje się być to naprawdę uroczę.
Także dziękuje, wiele to dla mnie znaczyło.

~*~

Kiedy przyłapywałeś mnie na nadmiernym przyglądaniu się Twoim oczom, włosom bądź idealnie zarysowanej żuchwie - jedynie cichutko chichotałeś, tworząc z powiek dwie proste linie, zawstydzając mnie tym niesamowicie.
Chociaż.. przyznam, iż analizowanie Twojego ciała, ruchów lub mimiki, sprawiało mi nieziemską przyjemność.

Kiedy widziałem, że wolisz snuć się po mieście ze swoimi kolegami z klasy, aniżeli ze mną - denerwowałem, a równocześnie pieczenie moich gałek nie dawało mi spokoju. Czyżbym był zazdrosny?
Nie wiedziałem i nie chciałem wiedzieć, co się mną wtedy działo.
Podpiąłem to pod kwestie dojrzewania.
Hormony i te sprawy, rozumiesz, co nie?

~*~

Z dnia na dzień, nasza przyjaźń kwitła coraz to bardziej. Nie wyobrażaliśmy sobie dnia spędzonego bez skontaktowania się ze sobą. Głupi telefon czy sms wystarczał, aby uszczęśliwić mnie do momentu, w którym słońce zakończy swoją wędrówkę po błękitnym niebie.
Pamiętasz, jak błogo nam się rozmawiało?
Jak upływające sekundy, minuty, godziny, nie miały dla nas prawa bytu?
Potrafiliśmy nawijać o wszystkim, i o niczym. Począwszy od tego co nam się przyśniło, poprzez to, co jedliśmy na obiad, a poprzestając na tym, czy gwiazdy oczarują nas swym blaskiem dzisiejszej nocy.
Nie pragniesz do tego powrócić?

Niekiedy zdarza mi się mnie złapać na rozpamiętywaniu naszych wspólnych chwil. Jednakże, niedługo później, karcę się za to podświadomie, bo wiem, że nie powinienem.
Muszę być stanowczy, nieugięty.

Muszę... ale czy potrafię?

~*~

Mijały dni, tygodnie, miesiące, a ja coraz to bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, iż moje uczucia względem Ciebie, nie kończą się na granicy przyjaźni. Wykraczały znacząco poza skalę.
Zadręczało mnie to.
Każde spotkanie z Tobą, kończyło się na tym, że imaginowałem sobie nas, jako beztroską parę.
Fakt, iż obydwaj byliśmy przedstawicielami męskiej rasy, był moim jedynym zmartwieniem.

Obawiałem się spojrzeń innych ludzi.
Tego, że nie będą w stanie nas zaakceptować.
Tego, że rodzina będzie wytykać nas palcami.
Tego, że w przysłowiowym spożywczym, nie będziemy mieli możliwości kupienia sobie bułek na śniadanie, bez ujścia od mrożącego wzroku ekspedientki.
Tego, że nadadzą nam przylepkę odmieńców, wyrzutków..
Lecz niezmiernie bałem się, iż konkretnie ty mnie nie zaakceptujesz.
Bowiem właściwie... nie było żadnych nas.
Wówczas, byłem zaledwie ja..

~*~

24 czerwca, rok 2013 - owa data wyryła, niebywale szczególne miejsce w moim sercu także i umyśle. Nie, to nie ze względu na to, iż dzień ten wskazuje koniec szkolnych katuszy, skądże. Natomiast, gdyby nie Twoja ingerencja w ten termin, to przysięgam, że wciąż nie pamiętałbym kiedy to należy ubrać, któreś z wizytowych butów, tudzież nałożyć na siebie garnitur.

Zdaje sobie również sprawę z tego, iż nie zdołam wymazać jej z mojej pamięci. Co więcej, próby magicznego dżina z lampy, nic tutaj nie wskórają. Było to zbyt przełomowe wydarzenie, zarówno w moim, jak i naszym życiu, by o tym od tak, zapomnieć.

Tuż po ceremonii wręczenia świadectw, wyróżnień wraz z nagrodami - czy to pieniężnymi, czy też w postaci tekturowych dyplomów (w moje dłonie trafiła przeciętna karta wyników).
Zakradłeś się do mnie od tyłu, obejmując jedną ręką w pasie. Już po tym miałem ochotę Ci nawrzucać, ponieważ czułem, że purpura przedostała się na moje lico. Jednakowoż, ty prędko wyciągnąłeś mnie z tłumu absolwentów, nie zaprzątając sobie głowy tym, że z drugiego końca sali, wrzeszczy moja wychowawczyni.

Pomimo moich pytań i sprzeciwów, nie dawałeś za wygraną.
Większość drogi szliśmy w ciszy.
Nie odzywałeś się ani słowem, nie chcąc mi wytłumaczyć chociażby skąd znalazłeś się w mojej szkole, skoro Twoja podziewała się gdzieś w sąsiednim mieście. Zawsze interesowało mnie, dlaczego mieszkamy w tej samej miejscowości, a chodzimy do dwóch, diametralnie różniących się od siebie placówek.. No nic.
Bez zahamowań, splotłeś nasze palce, ciągnąc moje ciało w zupełnie obcy, względem mnie kierunek.

Z moich ust nie wydobywał się żaden, chociażby najcichszy szelest. Odkąd rozpocząłeś zataczać, koniuszkiem swojego palca na mojej dłoni, przeróżne figury geometryczne i te nieco abstrakcyjne, co jakiś czas drażniąc skórę paznokciami, byłem pewien, że to sen.
Jednakowoż, ten łagodny ból, utwierdzał mnie w tym, że jest to jawa.

Twoje oczy, zamieniające się w dwie poziome linie, dawały mi do zrozumienia, iż ponownie na moich policzkach zakwitła dorodna, krwista róża.
Czułem, że zaczynają występować we mnie objawy rozdwojenia jaźni.
Prawda część mnie, łaknęła, aby ten moment trwał w nieskończoność, lewa zaś pragnęła, aby pochłonęła mnie ziemia.

Finalnie, okazało się, że trafiliśmy pod Twoją kamienicę. Tyle że, pokierowałeś mną odrębną dotychczas stroną, tą, którą do tej pory się nie przechadzaliśmy.
Szczwany z Ciebie lis, Park..
Wracając - udaliśmy się wprost pod drzwi Twojego mieszkania, z numerem osiem, rzecz jasna.
Szczerze, to nie zdawałem sobie sprawy z tego, co mogę się po Tobie spodziewać.
Jedyne, czego jestem pewien to to, że byłeś, jesteś i nigdy nie przestaniesz być nieprzewidywalny, zdolny do wszystkiego.

Nakazałeś, bym zaczekał chwilę w holu, zdjął buty, poluzował krawat nawet i zasugerowałeś, abym zdjął koszulę, bo straszny dziś zaduch. Skinąłem głową na zgodę, wykonując wszystko co mi zaleciłeś, prócz rozpięcia górnej części garderoby.
No cholera, nie czułbym się komfortowo, gdybyś wlepiał gały w moje suty, sorki kotek.

Po niespełna trzech minutach, poprosiłeś, bym przyszedł do pokoju. Jak tylko przekroczyłem próg salonu, zamurowało mnie.
Na ławie prezentowała się pokaźna butelka wytrawnego, czerwonego wina, tuż obok stały dwa smukłe, kryształowe kieliszki. Stół okryty był przez dystyngowany, biały obrus. Łódkowaty talerzyk, pękał w szwach od równo pokrojonych kawałków ciast, przeróżnych maści.
Elektroniczny kominek, jak i świece, porozmieszczane w przypadkowych kątach pomieszczenia harmonizowały się z cichutko pobrzmiewającą muzyką klasyczną w tle. Nadawało to nieziemski nastrój.
Serce zaczęło bić mi jak oszalałe, gdy poklepałeś puste obok siebie miejsce na sofie. Przełknąłem gule ciążącą mi w gardle i galaretowanymi nogami, podążyłem w Twoim kierunku.
"- To tylko i wyłącznie uczczenie zakończenia szkoły, uspokój się Taehyung!" - raptem tylko takie tłumaczenie, wydawało się być logiczne.

Pierwsze dziesięć, może i dwanaście minut, przesiedziałem jak na gwoździach. Jednakże, z powoli ubywającym alkoholem, atmosfera robiła się coraz to bardziej przytulna.
Do czasu.
Po ponownym stuknięciu się lampek wypełnionych napojem, nastała między nami cisza.
Bez większego powodu.
W tamtejszym momencie nie wplątywały mi się na język żadne słowa, a co dopiero sensowne zdania. Po części rozkoszowałem się tym, iż mogę spędzać z Tobą tą chwile, lecz przeciwna strona, ponownie zaczynała się spinać.
Ty to najwidoczniej przyuważyłeś, ponieważ po tym, jak moja twarz przybrała mizerny grymas, opadłeś głową na mój bark. Natomiast Twoja dłoń, powędrowała wprost na moje kolano (ani trochę to nie pogorszyło sytuacji, Jimin).
Gdy zwróciłem głowę w Twoją stronę, zamarłem.
Zbliżyłeś się jak tylko mogłeś, z finezją muskając swoimi wargami moje usta, po chwili się odsuwając. Widząc moje osłupienie, ale i chęć na ciąg dalszy, ponownie złożyłeś na nich pocałunek, tym razem czulszy i pogłębiający się z sekundy, na sekundę.
Zaznałem wtedy, nieziemskiej rozkoszy.

~*~

Początki naszego związku mogę uznać za tę najpiękniejsze chwilę w moim krótkim, młodzieńczym życiu.
Kiedy dostrzegałeś, że szwendam się przygnębiony, nieskory do normalnego funkcjonowania - starałeś się mnie rozweselić, pocieszyć, by spostrzec pół księżyc, układający się z moich ust.
Kiedy chorowałem - obskakiwałeś po kolei wszystkie apteki w mieście, aby wykupić te konkretne proszki, które były w stanie złagodzić mój ból.
Kiedy chciałem zostać sam - szanowałeś to, aczkolwiek stale błądziłeś gdzieś w pobliżu.
Kiedy marzyłem - byłeś przy mnie i wspierałeś w tym zatraceniu.
Za każdą poszczególną z tych i wielu innych rzeczy, mogę Ci z całego serca podziękować.
Dzięki Twoim staraniom, czułem się naprawdę kochany.

~*~

W końcu byłem w stanie, z czystym sercem powiedzieć, iż mogę kogoś pokochać. Mając pewność, że mnie nie skrzywdzi.
Kto by się spodziewał zupełnego odwrotu zdarzeń? Z pewnością nie ja.
Zresztą nie wiesz, ile uśmiechu (jak i łez) wprowadziłeś do mojego życia.
Jak chorobliwie wyczekiwałem na chociażby SMSa o treści "Jak się czujesz?".
Nieraz przeglądałem również nasze starsze wiadomości, te z czasów, gdy jeszcze nie było nas.
Miło do nich wrócić.
Niestety, aktualnie wszystkie są usunięte. Lecz Twój numer nadal mam zapisany, jako 'Jiminiee~~'.
Przykre, że nie widziałem go już od kilku miesięcy na ekranie mojego telefonu.
Nie sądzisz, iż powinienem edytować go na 'skurwiel~'?

Można by rzec, że związek był idealny, bez żadnych skaz.
Po części to prawda. Do pewnego momentu tak było, ale co piękne, nie trwa wiecznie.
Na moje nieszczęście.
Po około rocznej sielance, coś strzeliło Ci do łba. Zacząłeś się zmieniać, obojętnieć. Sprawiać mi niesłychany ból.
Znaczy się, nie od razu.
Wszystko działo się pomału.

Za pierwsze obicie przez Ciebie sztyletem mojego serca, mogę uznać Twoje kłamstwa.
Dlaczego nigdy nie zebrałeś się na odwagę, by zademonstrować mi, jak to fantastycznie wdychasz do płuc, opary zielska? Nie przyszło Ci na myśl, że Twój kochany Tae, chciałby ujrzeć jak jarasz marihuanę? Nie? No szkoda.
Myślałeś, że Twoje kłamstwa nigdy nie wyjdą na jaw? Oj, tym razem to ty się kochanie myliłeś.
Zaręczałbym, że nigdy byś nie łgał mi prosto w oczy. Bez najmniejszego zająknięcia się, z zimną krwią.
Nigdy nie dowiesz się, jak czuję się człowiek, który jest święcie przekonany, iż jego druga połówka poszła 'odwiedzić' schorowanego ojca w szpitalu. A przechadzając się po deptaku, przez szybę baru dostrzega ją bawiącą się i pijącą z kumplami.
Tym bardziej gorszym jest to, że szedłem wtedy odebrać dla Ciebie prezent z okazji Walentynek... a zauważyłem Cię w jego objęciach..
Zabolało.

Za drugie muśnięcie tego samego miecza, uważam lekceważenie mnie.
Mnie i mojego zdania.
Nie liczyłeś się z tym co mówiłem. Uważałeś, że pierdole głupoty i wysłuchanie mnie, jest tylko i wyłącznie stratą Twojego cennego czasu. Trzaskałeś wówczas drzwiami, zostawiając mnie samego w pustym mieszkaniu.
Co prawda po jakimś czasie odzywałeś się, przepraszając za swoje słowa. Zapewniając, że pod żadnym pozorem tak nie myślisz.
Że wymsknęło Ci się w nerwach.
Miło to słyszeć, tylko szkoda, że wymykało Ci się to pare razy w tygodniu, ale to nic... To się tylko wymsknęło.
Zabolało.

Za trzecie ostrze, uważam Twój krzyk oraz bezduszność.
Rozumiem, w każdym związku od czasu do czasu są zgrzyty.
W każdym normalnym związku są kłótnie.
Gdy ktoś zrobi coś nie na miejscu, należy zwrócić mu za to uwagę.
To naturalne.
Ale czy to, że kiedy oświadczałem Ci, iż nie mam dzisiaj ochoty nic pić, ani również nie przychylałem się co do propozycji upojnie spędzonej nocy, nakłaniało Cię to do podnoszenia na mnie głosu i wyzywania mnie od najgorszych? Wyganiania mnie w środku nocy z Twojego domu? Kazania mi się do Ciebie płaszczyć i Cię przepraszać?
Najwidoczniej według Ciebie tak.

Czy Twoim zdaniem to, że nie zgadzałem się na Twoje zachcianki, które nawiązywały do tego, iż co i rusz chciałeś przyprowadzać swoich kolegów do MOJEGO domu, denerwowało Cię?
Racja, w kółko wypominam interesy z Twoimi znajomymi, ale nie widzisz, że głównie to przez nich się kłóciliśmy? Nigdy się z nimi dobrze nie dogadywałem, to prawda. I dlatego też, nie wyobrażam sobie moich relacji z tak prymitywnym towarzystwem, dla którego liczy się tylko ćpanie, dupy i balanga.
Usłyszałem ostatnio idealnie pasujące przysłowie "z kim przystajesz, taki się stajesz".
Także pomyśl.
Kim tak właściwie jesteś?

Za czwarte, jak i zarazem przed ostatnie, uznaję Twoje chamstwo.
Sposób, w jaki traktowałeś nie tylko mnie, ale i ludzi, był odrażający.
Czy nasze wyjścia musiał głównie polegać na tym, że siedzieliśmy w parku na ławce, a ty co chwile wtrącałeś swoje głupie docinki na temat przechodniów?
Co Cię kurwa obchodziło to, że ktoś idzie w dziurawych spodniach? Ciesz się, że ty nie zaznałeś prawdziwej biedy.

To, że ktoś był przy tuszy, nie upoważniało Cię do tego, abyś drwił z tej osoby. Wiesz co ona czuję, więc po co to robiłeś? Nie pamiętasz już czasów, kiedy... i ty taki byłeś? Kiedy to z Ciebie się wyśmiewano?

Połączenie choroby psychicznej oraz dziecka najbardziej doprowadzało Cię do szału, czyż nie? Przyglądać się nadpobudliwemu chłopcu, to dla Ciebie istne katusze, zgadza się? Ale niestety, to nie ze względu na to, że cierpi..
A co, gdyby ten maluch rozumiał zdania, które do niego kierujesz? Myślisz, że nadal biegłby w poszukiwaniu patyka, aby rzucić go psu? Myślisz, że nadal by się śmiał i emanował energią?
Ja wątpię.

Mógłbym teraz zacząć wymieniać Twoje haniebne czyny co do mojej osoby, ale czy to potrzebne? Ty doskonale wiesz, jak mnie traktowałeś.
I pomyśleć, że z początku przysięgaliśmy sobie dozgonną miłość, dobroć i co najważniejsze - wierność...
Wszystko to przekreśliłeś.
Zabolało.

Za piąte, tym razem doszczętne przebicie szablą mojego serca, uważam... Ciebie.
Zmieniłeś się nie do poznania przez te lata. Gdy Cię poznawałem, byłeś inny. Czerpałeś z życia garściami, mogliśmy od świtu aż do późnej nocy przesiedzieć na boisku grając w koszykówkę, siatkę, albo i piłkę nożną, za którą nie przepadam.
Dlaczego już nie interesujesz się tańcem? Przecież tak bardzo go kochałeś. Widok Ciebie, wykonującego te wszystkie wygibasy, uszczęśliwiał zarówno mnie, jak i Ciebie.
Owszem, spostrzegałem te znikome rumieńce na Twojej twarzy, gdy pochwalałem Twoje umiejętności, urocze.
To, jak burzyłeś się i wydymałeś policzki, kiedy podśmiewałem się z Twojego niskiego wzrostu, było jedną z najzabawniejszych rzeczy, jakie moje oczy były w stanie ujrzeć.
Spontaniczność, to również jeden z Twoich tamtejszych atutów.
Jednego dnia mogłem zasnąć obok czarnowłosego chłopaka, drugiego zaś obudzić się w objęciach rudego faceta z dwoma nowymi kolczykami w uszach. Tydzień później, mogło się okazać, że jesteśmy umówieni na skok z podwójnego bungee.
Ach, wiesz.. Brakuje mi tego... bardzo.
Uwierz mi, że moment, w którym Cię poznałem był najlepszą chwilą w moim życiu. Pamiętam, jak się w Tobie zakochałem.
Ale niestety, straciłem dawnego Ciebie.
~*~

Tak oto, drogi Jiminie, dotarłeś (o ile, w ogóle zechciałeś nad tym ślęczeć) do końca. Nie wiem co zamierzasz z tym zrobić, przejrzysz na oczy? Ockniesz się z tego amoku? Przybiegniesz do mnie i wpadniesz w ramiona?
Nie wiem tego.
Nie potrzebuje wiedzieć, wystarczy mi to, co już wiem.
W dalszym ciągu próbuje wyleczyć się z chorej miłości do Ciebie. Staram się robić postępy. Jungkook mi w tym pomaga, wspiera mnie, rozumie.
Czuję, że naprawdę mnie kocha, lecz... Pozostawiłeś głębokie rany w mojej poharatanej duszy, przez co boję się, że i on zada mi srogi cios. Po którym już nie wstanę, nie uniosę na swych barkach większego cierpienia, upadnę.
Odejdę. Na zawsze.
Mam nadzieję, że tak się nie stanie, ponieważ kocham życie, kocham Kooka, jak i zarówno Ciebie kocham, Jimin.
Miej to na swojej uwadze.
A więc... Życzę Ci szczęścia wraz z Hoseokiem! Żyjcie w sposób, o którym ja zawsze marzyłem.

Taehyung,
chłopak o prostokątnym
uśmiechu

~*~

Ze łzami w oczach, zgniótł około dziesięciu kartek papieru. Podciągnął kolana pod samą brodę, opierając na nich podbródek. Nerwowo pociągał nosem, próbując opanować swoje rozdygotane ciało.
Gdy w końcu udało mu się odrobinę opanować płacz, usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Tylko jego tu brakowało...

- Jimin! Wróciłem - zawołał
brunet, wieszając na wieszaku swój przemoczony płaszcz.

- Um... H-hej, co tak wcześnie? - otarł szybko załzawione oczy, chowając pod kocem stertę stron.

- Nie było ostatniego wykładowcy, więc po prostu nas wypuścili - radosny, pokierował stopy wprost do salonu - Jiminie! Co Ci się stało, dlaczego płaczesz? - zapytał przerażony, widząc bladego Parka.

- Ja... Nie.. To znaczy.. Babcia, ona umarła. Właśnie skończyłem rozmawiać z ojcem.. - kłamał. Znów.

- Boże, Chim, to straszne, tak
bardzo Ci współczuję, poczekaj tutaj, zaparzę Ci herbaty i obejrzymy jakiś film, dobrze? - ucałował rudowłosego w czoło, po chwili znikając za framugą drzwi. Jimin prędko pozbierał wszystkie druczki, znajdujące się pod materiałem.
Najciszej jak tylko mógł, zakradł się do rozpalonego kominka. Pochylił się nad świstkami, delikatnie muskając je wargami. Następnie porwał każdą z osobna, wrzucając do rozżarzonego ognia, upadł na kolana.
- Przepraszam Taehyung. Za
wszystko.

~~~

Ach, no to trochę czasu zajął mi ten shot ;D ale musze przyznać, że nie jestem z niego aż tak zadowolona jak z poprzedniego... Wydaje mi się, że coś spaprałam, no cóż .-. Jakbyście chcieli, to możecie podać mi ship, który by was interesował, chociaż nie obiecuję, że prędko się pojawi z nim shot/seria.
~ Komentarze są bardzo mile widziane ~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro