Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry's POV

Co się tam dzieje?! Jak tylko brunetka upadła, zostałem wywalony z sali, a Rada się nią zajęła. Ona nie mogła umrzeć! Przecież nikt inny nie może mieć takich mocy. Ona musi być Demonem Nocy. Musi, prawda? Cholera! Szedłem przez korytarz, wyzywając i kopiąc wszystko co mi stanęło na przeszkodzie. Jakbym był człowiekiem miałbym pewnie połamane kilka kości... Ale nie o tym teraz. Dlaczego kiedy zaczyna mi na kimś zależeć, muszę tę osobę stracić? Niby potwory nie mają uczuć, ale suprise! To kłamstwo. Brakowało mi takiej osoby jak Ross. Kogoś kto nie boi się mnie, ani rzeczy które robię. Żebym miał z kim dzielić pasje. Motocykle? Ona też je ubóstwia. Walki, napady, pobicia, morderstwa? Nie przeszkadza jej to. Chciałbym mieć kogoś do kogo będę mógł wracać po akcjach. Dla kogo walczyć. Kogo zdominować od czasu do czasu. Chciałbym mieć osobę, która mnie pokocha takim jakim jestem. Może tego nie widać, bo gram chamskiego idiote, który z wszystkimi sypia, ale taka prawda. Nikt tego nie wie. Nawet chłopacy. Ona wszystko uaktywniła. Ja ożywiłem jej moce, a ona mi uczucia. Bosz chłopie ogarnij się! Jeszcze zaraz się tu poryczysz! Moja pięść spotkała się ze ścianą, przez co powstało wgniecenie, ale nie przejąłem się tym. Szedłem hardo przed siebie z coraz to mroczniejszymi scenariuszami.

- Oj Harruś, szukałam Cię! Byłeś taki odważny, kiedy odciągnąłeś te dziwadło ode mnie. Nie wiadomo co ta wariatka by zrobiła. Rzuciła się na mnie! - Ohh błagam! Jeszcze teraz musiałem wpaść na nią? Przecież ja ledwo nad sobą panuje, a jeszcze ta dziwka mówi takie rzeczy.

- Nie kłam Ashley, bo sama wszystko sprowokowałaś. I nie śmiej się więcej wyzywać Rosalie, rozumiesz?! Nie dorastasz jej do pięt. Poczułaś się niepewnie? I dobrze, bo powinnaś. - Wysyczałem jej do ucha, po czym wyminąłem, odchodząc. Nie mam na nią siły. Skierowałem się do sali Rady. Może teraz mnie wpuszczą, w końcu się uspokoiłem.

Rose's POV

Otwieram powoli oczy i muszę je od razu przymróżyć, bo razi mnie światło. Do mojej głowy napływają wspomnienia. Rada, rytuał, eliksir i uśmiech Hazzy. A potem ciemność. Ale nie umarłam, wiec jest dobrze. Bo chyba w niebie, by mnie nie bolała głowa? A na piekło jest za jasno...

- Wszystko dobrze Rosalie? Jak się czujesz? - Teraz się zorientowałam, że półleże na sofie, a nade mną pochyla się William. Mocno pochyla. Jego twarz jest blisko mojej. Za blisko. Odsunęłam się od niego i usiadłam prosto.

- Jest w porządku jak na kogoś, kto przechodził próbę śmierci. - Zaśmiałam się i spojrzałam na Cassandre, która była wyraźnie niezadowolona z tej całej sytuacji. Marcus za to wyszedł z jednych z drzwi, które wcześniej zauważyłam i z uśmiechem na ustach kierował się w naszą stronę.

- Witam naszą nową królową - Ukłonił się, lekko uśmiechając. Nie wiedziałam jak mam odczytać jego słowa. Kpił sobie czy mówił serio? Te omdlenie serio mnie wyprowadziło z równowagi.

- Nie zapędzaj się tak Marcusie. Nie pozwólmy aby taka dziewczynka, która nic nie wie o tym świecie, nagle nam się tu zaczęła wywyższać.

- Ohh przestać Cassandro. Rosalie należy się teraz szacunek. Jakby chciała mogłaby Cię pokonać bez najmniejszego wysiłku, nie zapominaj o tym. Przecież nie oddamy jej władzy od razu. Musi się nauczyć dużo rzeczy, ale potrzebuje naszej pomocy. - Czyli mogę się jej pozbyć? Jak fajnie. Ale czekaj... Ja mam objąć władze nad tym wszystkim? Nie chce tego! Nie dam rady.

- Kto musi, ten musi. Ja do tego ręki nie przyłoże. Jeśli ona zniszczy naszą opinię albo narozrabia, wy będziecie za to odpowiedzialni. - Odwróciła się na pięcie i z gracja odeszła. Po chwili usłyszałam tylko dźwięk trzaskających drzwi. Skołowana rozejrzałam się po pomieszczeniu, trochę się wiercąc. Mężczyźni musieli zauważyć moje zachowanie, bo przerwali swoją wymianę spojrzeń.

- Rosalie możesz być spokojna. Wiem, że nagle na twoich barkach wisi ogromne brzmienie, ale nie jesteś sama. Masz mnie i Williama. Harry i przyjaciele też Ci na pewno pomogą. - W sumie tak na to patrząc, oni nie są źli. Wydawać by się mogło, że Rada to będzie kilku starców, którzy mają wiedze o wszystkim i się wywyższają. A tu dwójka przystojnych i miłych facetów. No oprócz tej kobiety, bo jej nie lubię. Przez kilka następnych minut rozmawialiśmy o tym wszystkim. Mam się wprowadzić do Domu i chodzić na zajęcia z innymi. Będę miała także dodatkowe lekcje z Willem i czasami Marcusem. Ten drugi jest niestety bardziej zajęty w ostatnim czasie. Będę wprowadzana w życie rodziny, uczona nowych zaklęć, łaciny i wszystkiego co mi będzie potrzebne. Ustaliliśmy, że na razie o mojej pozycji będą wiedziały tylko poszczególne osoby. Reszta dowie się na balu, który ma się odbyć za jakiś czas. Rozmawialibyśmy dalej, ale przerwało nam głośne pukanie, po którym do środka wszedł Loczek. Skanował pomieszczenie wzrokiem, a kiedy zobaczył mnie od razu do nas podbiegł i zostałam opatulona ramionami bruneta.

- Nie rób mi tak nigdy więcej. Nawet nie wiesz jak się martwiłem. Wszystko w porządku? - Bosz jaki on troskliwy... Czyżby mu na mnie jednak zależało?

- Haroldzie nieuprzejmie tak wpadać do naszej sali. Nie zapominaj o regułach, które cię obowiązują. - William zmroził Harrego wzrokiem, który teraz siedział trochę zirytowany.

- Przecież zapukałem.

- Aczkolwiek nie poczekałeś na pozwolenie, by wejść. - Chyba czuje się trochę winna. Brunet przyszedł tu dla mnie, a teraz mu się dostaje.

- Nie kłóćmy się proszę. Harry na przyszłość poczeka, a dzisiejsza sytuacja i tak jest wyjątkowa. - Wtrąciłam swoje trzy grosze, aby chociaż trochę załagodzić sytuacje. Po chwili Marcus przyznał mi racje i nakazał brunetowi pokazać mi mój pokój. Chyba każdy na dzisiaj ma dosyć. Nie wspominając, że jestem po imprezie, na której też trochę wypiłam. O mój Boże, moje urodziny! Przecież wszyscy są w klubie i pewnie zauważyli nasze zniknięcie... Jeśli nie wszyscy to przynajmniej Tim czy Ashton. Znowu będę zmuszona się tłumaczyć i wymyślać nowe kłamstwa. Już mam dość, a jak sobie wyobrażam, że to dopiero początek kłamstw to jeszcze bardziej to mnie dobija. Wyszliśmy z windy i w spokoju chcieliśmy się dostać do pokoju, ale oczywiście ktoś nam musiał przerwać.

- Ross! Jak tam? - Koło nas pojawiła się roześmiana Sophie z Jackiem. 

- Zostaje z wami, koleżanko - Dziewczyna pisnęła i mnie przytuliła. Roześmiałam się na jej dziecinne zachowanie, patrząc na Harryego. Wysłał mi jeden ze swoich najlepszych uśmiechów co odwzajemniłam.

- No to chodźcie. Muszę zaprowadzić nową uczennice do pokoju, a tam możecie sobie poplotkować. - Wszyscy chętnie się zgodzili i w końcu doszliśmy do oczekiwanego miejsca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro