Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rose's POV

Wczorajszy wieczór był niesamowity. Spędziłam go z chłopakami przy ognisku. Pierwszy raz chyba tak szczerze rozmawialiśmy. Opowiadaliśmy sobie historie z życia wzięte. Oczywiście wszedł też temat gangu Harry'ego. I z tego co zauważyłam, ich niechęć staje się powoli tylko przyzwyczajeniem. Mają jeszcze jakieś urazy z przeszłości, ale zmieniają o nich zdanie. Myślę, że dla Michaela to bardzo dobrze. Może wkrótce im się przyzna, kto mu się podoba? Chłopaki go wczoraj wypytywali, dlaczego jest taki szczęśliwy, ale nie był jeszcze gotowy im tego powiedzieć. I dobrze. Niech najpierw zobaczy jak jego relacja z Niallem się potoczy. A Luke? Wrócił do nas. I też się bawił, choć mnie trochę ignorował. Ale nie przeszkadza mi to. Niech sobie poradzi z tym uczuciem na swój sposób. Nie mogłam go oszukiwać, więc nie żałuję, że dałam mu kosza.
Pierwszy raz od dawna poczułam się jak zwykła nastolatka. Poza tym...

- Ejj lala! Nie bujaj w obłokach, tylko mi pomóż. To Twoje szpargały, tak tylko przypominam! - A no tak. Jack przyjechał pomóc mi z przeprowadzką. A ja oczywiście się zamyśliłam. Odwróciłam się i byłam przerażona.

- Ostrożnie z tym! Tam jest szkło! - Podbiegłam do niego i delikatnie wzięłam od niego pudło, które ledwo co trzymał. - Nie bierz tyle rzeczy na raz, bo Ci coś jeszcze spadnie. - Obrzuciłam go potępiającym spojrzeniem i ruszyłam do samochodu.

- Przepraszam matko! - Wykrzyczał za mną ze śmiechem. Położył resztę rzeczy obok mnie i wrócił do domu po resztę. Ja zajęłam się włożeniem tego jakoś do tego malutkiego bagażnika. Jak ja miałam to tu pomieścić?! Jestem kobietą! Przybyło mi trochę rzeczy odkąd tu jestem. Jednak po kilku minutach jakoś to zrobiłam. Kątem oka zauważyłam, że Ashton ze swoją zgrają wrócili. Z samego rana gdzieś ich wywiało. Aż dziwne, że nie wyglądają jak zombie.

- Pomóc Ci mała? - Zapytał Irwin, podchodząc do mnie i dając mi buziaka w policzek. Reszta stanęła za nim. Zabawnie to wyglądało.

- Nie, dzięki. Kumpel mi pomaga.

- Kolejny? Czy ty masz jakieś koleżanki? - Kręcąc nosem, ruszył do drzwi. Zaśmiałam się i dźgnęłam go w żebra.

- Tak, mam. Nawet kilka, wiesz? Nie moja wina, że lepiej się dogaduje z chłopakami. Większości dziewczyn nie można ufać, bo są dwulicowe i fałszywe.

- Mówisz o sobie? - A jednak blondasek potrafi mówić. I ałaa... Aż tak go to zabolało? Musi się teraz wyżywać na mnie? Przecież nie raz się bawił dziewczynami, niech mnie potraktuje tak samo, a nie robi fochy jak rozkapryszona księżniczka.

- Hemmings... - Wysyczał Ashton, gromiąc go wzrokiem, ale on już nie zwracał na nikogo uwagi. Z mojego pokoju przed chwilą wyszedł Jack, który zastygł w bezruchu. I nie tylko on. Luke stał trzy metry od niego i zachowywał się jak posąg. Nawet nie mrugał. Nie za bardzo wiedziałam co się dzieje. Znali się?

- J-Jack? T-to ty? - Ledwo ruszał ustami, ale teraz za to mrugał co chwilę. Przetarł nawet oczy, jakby upewniając się, że chłopak naprawdę przed nim stoi.

- Luke.. C-co ty tu robisz? Ja... - Jack rozbieganym wzrokiem skanował pomieszczenie. Jego oddech przyspieszył, a żyłka na szyji drgała niebezpiecznie. To się nie skończy dobrze.

- Co ja tu robię?! Co ty tu robisz parszywy kłamco! Wiesz jak się o Ciebie martwiliśmy?! Mama tyle nocy przez Ciebie przepłakała. Myśli, że nie żyjesz! A ty nagle się pojawiasz i pytasz co ja tu robie? Zniknąłeś z dnia na dzień 5 lat temu i nawet znaku życia nie dałeś!  -  Luke jednak wybuchł i chodził po korytarzu jak oszalały, ciągnąć się za włosy.

- Ja... To nie tak braciszku. Nie mogę Ci tego wytłumaczyć, ale naprawdę żałuję. Przepra...

- Nawet nie waż się przepraszać! Te słowo nic tu nie zmieni! Nie możesz wytłumaczyć? Nie należą nam się wyjaśnienia? Mi? - Pierwszy raz widzę, aby głos Luke'a się załamał. Z jego oczu pociekły łzy i zrobiła się z niego jedna, wielka kupka nieszczęścia. Ale nie tym się przejęłam. Jackowi oczy mignęły na żółto, żyły jeszcze bardziej stały się widoczne. Zawinął dłonie w pięści i idę o zakład, że wysunęły mu się pazury, które wbijają mu się w ręce. Czuję znikomy zapach krwi. Nasz wilczek zaraz się przemieni i to na oczach chłopaków. Nie mogę na to pozwolić. Podbiegłam do chłopaka i z całej siły pociagnęłam go za ramię na schody.

- Ogród, tylne drzwi, przez salon.  - Wyszeptałam mu gorączkowo do ucha i popchnęłam na dół. Po sekundzie go już nie było, tak szybko pobiegł. Odwróciłam się do chłopaków, którzy stali skołowani i patrząc na tego jednego wyprowadzonego z równowagi.  - Opanujcie go, jasne? Pogadają jak obydwoje będą spokojni. - I zbiegłam ze schodów.

- Jack?! - Wykrzyczałam, kiedy wybiegłam na dwór. Odpowiedziała mi cisza. Wyostrzyłam słuch i wtedy usłyszałam skomlenie. Poszłam w tamtym kierunku, dziękując w duchu, że Anne chciała duży ogród i jest w nim dużo drzew na końcu. W nich się ukrył. Nadal niestety ktoś go mógł zobaczyć, więc stworzyłam mgłę, która przeszła przez nasze osiedle i najwięcej jej było na tyłach ogródka.

- Już spokojnie, nikt Cię nie zobaczy. Uspokój się, okey? Musisz. Oni zaraz tu mogą przyjść. - Przysiadłam się koło niego i starałam się głaskać jego futro. Trochę się jeszcze rzucał na boki i drapał ziemię pazurami. - Jack, proszę Cię...  Musisz się zmienić. - Słysząc jak drzwi tarasowe się otwarły, to ja zaczęłam się denerwować.

- Rosalie? Gdzie jesteś? Wszystko okey? - Wścibski Ashton. Naprawde choć raz mógłby odpuścić.

- Tak! Już idę! - Spojrzałam zestresowana na Jacka, który na całe szczęście już się zmieniał z powrotem. Dałam mu trochę prywatności i się odwróciłam. Po chwili poczułam dłoń na ramieniu.

- Dziękuje Rose... Bałem się, że przemienię się przy nich. - Wstyd był słyszalny w jego głosie.

- Nie ma za.. Aaa! - Chciałam się odwrócić do niego, ale zobaczyłam, że nie ma ubrań. Trochę się spłoszyłam, ale opanowałam się i wyczarowałam mu jakieś okrycie. To słowo nadal jest dziwne.

- Wstydzisz sie nagości Rose? - Humor mu się chwilowo poprawił, bo zaczął się ze mnie naśmiewać. Lecz zdenerwowanie nadal było widoczne na jego twarzy. Powoli ruszyliśmy ścieżką na taras.

- Jack... Luke to twój brat, tak? I jak poszedłeś do Domu to musiałeś ich zostawić? Ale czemu bez słowa? Przecież Rada by ich zahipnotyzowała. Nie cierpieliby.

- To nie takie proste... Z resztą zaraz się dowiesz.  - Podniósł głowę i jego wzrok się spotkał ze wzrokiem Luke'a, który stał na progu.

- Musimy poważnie porozmawiać, bracie. - Jack tylko głośno przełknął ślinę.

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _  _ _ _ _ _

To dzięki motywacji anonim_wa. To dla Ciebie!  xJx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro