Rozdział Czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Deszcz padał coraz mocniej, choć zdawało się, że to nie możliwe. Przez zachmurzone niebo i brak słońca mogło się wydawać, że jest późny wieczór. Nie było widać chodzących ludzi, samochody prawie nie jeździły przez obawy kierowców, którzy bali się że spowodują wypadek. Krople deszczu z impetem uderzały o powierzchnie ulicy i drzewa, oraz wszystko inne co napotkały na swojej drodze. Można było uznać, że ich celem jest upadek na ziemię, i nic nie jest w stanie im przeszkodzić. Nie było wiać ptaków, pojazdów ani ludzi, wszyscy zachowywali się jakby deszcz był rzeczą, która może ich zabić, no prawie wszyscy. Podczas kiedy wszyscy ludzie, którzy skończyli już pracę czy szkołę siedzieli w ciepłych domach zajmując się swoimi sprawami i obowiązkami związanymi z ich mieszkaniami, na ławce przy jednej z głównych ulic siedział Frank Iero patrząc na kałuże, w które co chwile wpadały nowe krople tworząc na nich kręgi. Chłopak był już przemarznięty, ubrania przyklejały się do jego ciała, a włosy wydawały mu się ciężkie. Co chwile próbował coś zrobić z kosmykami przyklejonymi do jego czoła, jednak co z tego, że odgarniał włosy skoro cały czas czuł coś na swojej twarzy. Siedział w miejscu od dziesięciu minut i tylko przez moment pomyślał żeby może pojechać do swojego dawnego miejsca zamieszkania, jednak wiedział że nie ma tak czego szukać w dniach roboczych. Jego dom co prawda stał pusty, ale klucze miała Camila. Myślał też żeby pojechać do jednego ze swoich tamtejszych przyjaciół, ale szybko odgonił tą myśl, nie chciał się spowiadać z tego dlaczego podczas jednej z największych ulew jakie widział, tuła się po mieście. 

- Tu jesteś - usłyszał Frank głos dochodzący z prawej strony chodnika. Jednak nic nie odpowiedział. Dalej siedział nieruchomo i patrzył pusto na kałużę znajdującą się na ulicy - szukam cię od dwudziestu minut - powiedział Gerard po dłuższej chwili ciszy. Frank dalej nie odpowiadał. Nie widział w tym większego sensu, więc westchnął tylko i posłał swojemu towarzyszowi pełne żalu.

Gerard uśmiechnął się delikatnie i wyciągnął rękę do chłopaka siedzącego na przeciw niego. Ten jednak nie zareagował. Nie chciał wracać do domu. Chciał obserwować deszcz będąc blisko niego, a z daleka od ludzi.

- Będziesz chory - powiedział stanowczo wyższy z chłopców 

- Nie chcę na razie widzieć Ili - wyznał Frank patrząc Gerardowi w oczy - zostanę tu jeszcze chwilę i wrócę

- Nie wierzę ci - Gerard pokręcił głową - mogę cię przygarnąć na parę godzin, ale będę musiał zadzwonić do twojej ciotki, żeby później po ciebie przyjechała

- Nie, nie będę ci się wpraszał do domu. Zostanę tutaj

- W takim razie ja też - Gerard usiadł obok Franka i naciągnął na oczy kaptur kurtki

- Zwariowałeś? - spytał zszokowany Frank

Gerard jednak nic nie odpowiedział i nie miał zamiaru nic mówić. Chciał siedzieć z Frankiem w ciszy i moknąć razem z nim, nie chciał go zostawić samego na deszczu i zimnie, no, prawie samego. Pod ławką, na której siedziała dwójka chłopców leżał, już także przemoczony, Charlie któremu nie do końca odpowiadało leżenie na zimnej i mokrej trawie. Zwierzak wyczołgał się spod ławki i usiadł na przeciw swojego właściciela po czym przechylił głowę na prawą stronę. Widząc, że Frank nie reaguje wstał i szczeknął.

- Charlie, nie idziemy do domu - powiedział stanowczo Frank, na co uzyskał kolejne szczeknięcie - znasz drogę, jak chcesz to idź

- Przecież on cię nie rozumie - wtrącił Gerard, a Frank zgromił go spojrzeniem

- Jest mądry

- Przecież nie zaprzeczam - zapadła kolejna chwila ciszy - skoro już nawet on ma dość tego cholernego deszczu, idziecie do mnie jeśli nie chcesz wrócić do siebie, i to nie jest prośba. Pójdziesz tam ze mną choćbym miał cię tam zanieść.

Frank westchnął głośno po czym ostatecznie przystał na to co zaproponował mu Gerard jakiś czas temu. Wstał z ławki, a Charlie poderwał się z chodnika i w mgnieniu oka znalazł się przy swoim właścicielu, który już zdążył przejść kawałek drogi. Gerard szybko przebierał nogami idąc za Frankiem i jego psem. W pewnym momencie wpadł na pomysł. Zdjął kurtkę i nałożył ją na ramiona swojego znajomego. Wiedział, że teraz to już mu niewiele pomoże, ale widząc jak ten trzęsie się z zimna nie mógł nic nie zrobić, a to okrycie da mu trochę ciepła. Frank spojrzał na niego pytająco, a w odpowiedzi dostał tylko delikatny uśmiech, który sprawił, że coś zabolało go w środku. Jednak był to przyjemny ból, i nie żałował,  że go poczuł.

    Z uwagi na to, że do domu Gerarda nie było bardzo daleko, po około piętnastu minutach chłopcy oraz czworonóg stali przed drzwiami posiadłości rodziny Way. Wyższy z chłopców nacisnął klamkę, a drzwi otworzyły się i wszyscy weszli do środka. Frank uklęknął przy Charliem i przytulił go do siebie żeby nigdzie nie odszedł i nie zamoczył cudzego domu. Poprosił Gerarda o jakiś ręcznik, w który mógłby wytrzeć psa. Po niedługiej chwili Gerard przyniósł ciemny ręcznik, a Frank zaczął staranie wycierać futro swojego czworonożnego przyjaciela. Po całym zabiegu ten otrząsnął się i położył niedaleko drzwi frontowych. Frank uśmiechnął się na ten widok po czym wstał z kolan.

- Przyniosę ci zaraz coś na przebranie - powiedział Gerard znikając za jednymi z drzwi

- Co? Nie, nic mi nie przynoś, nie kłopocz się! - krzyknął Frank idąc przez korytarz

- Wybacz, ale moja mama by nas zabiła jakbyśmy coś pomoczyli, dlatego też, masz - powiedział Gerard wręczając Frankowi złożone w kostkę ubrania - tam jest łazienka - dodał wskazując na drzwi na przeciw tych, w których framudze właśnie stał

Frank odebrał rzeczy mrucząc pod nosem ciche ' dzięki ' i udał się do pomieszczenia wskazanego przez domownika aby się przebrać. Gerard wszedł do swojego pokoju żeby znaleźć jakieś rzeczy dla siebie. Z uwagi na to, że miał tylko dwie pary dresów, a jedne dał teraz Frankowi, nie zostało mu nic innego jak poszukać swoich dresów, w których śpi. Kiedy już je znalazł i przebrał zaczął poszukiwania jakiejkolwiek koszulki, uprzednio zdejmując tą mokrą i wieszając ją na kaloryferze.

- Gerard, kto przyszedł? - chłopak usłyszał głos swojej matki, a po chwili dźwięk otwieranych drzwi - Boże, czy ty znowu nie wziąłeś ze sobą kurtki? Jak ty wyglądasz? Zaraz będziesz chory!

- Nie przesadzaj - westchnął chłopak - miałem kurtkę

- Wyglądasz jak zmokła kura

- Dzień dobry - powiedział Frank wychodząc z łazienki - przepraszam, to moja wina

- Kolejny, Boże, chłopcy, nie mogliście przyjść od razu? Który z was jest tak genialny żeby ciągać drugiego w taką pogodę po dworze?

- Ja - przyznał Frank - jeszcze raz przepraszam

- No już dobrze - westchnęła kobieta - zaraz wam zrobię herbaty

- Ja chcę kawę! - krzyknął syn kobiety

- Pijesz za dużo kawy Gee, herbata raz na jakiś czas dobrze ci zrobi - powiedziała po czym udała się do kuchni, tym samym odsłaniając Frankowi widok półnagiego Gerarda

Oczy Franka automatycznie powiększyły się, a w jego głowie cichym echem odbiło się ' wow '. Szybko jednak odrzucił wszystkie myśli jakie zaczęły kłębić się w jego głowie, bo miał wrażenie, że zaczął się niemal ślinić na widok jego sympatii.

- Wszystko dobrze? - spytał Way zakładając koszulkę

- T-tak, czemu? - wydukał dalej oniemiały Frank

- Tak tylko pytam, wyglądasz jakbyś podziwiał jakąś wystawę - zaśmiał się

Frank tylko zaśmiał się niezręcznie i spuścił wzrok na podłogę. Nie myślał, że Gerard zauważy jego chwilowy zachwyt jego ciałem, a jednak. Czuł się co najmniej głupio i nie wiedział co mógłby zrobić. Na szczęście Gerard wpadł na jakiś pomysł o wiele szybciej niż on i niemal wciągnął go do pokoju prosząc o wybranie jakiejś płyty, którą zaraz włączą.

____________________________
Hej Hej
Po dłuższym czasie, jest kolejny rozdział, znowu nie za długi, ale chyba jest w miarę ok :)
W ogóle, mam wysłać Welcome Back na konkurs, więc... trzymajcie kciuki czy coś heh
Mam nadzieję, że się podobało i wiecie, komentujcie - bo to motywuje. Gwiazdkujcie - bo to jest cool i wtedy wiem, że czytacie. I takie tam
PS: I Love You All!~Haia_Miia xx



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro