Webber&Wendy - Ciemność

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niepozornie wyglądający pająk siedział skulony za niewielkim kamieniem. Chmara świetlików oświetlała jego twarz, ale on sam zdawał się tego nie zauważać. Szorstka i przydługa trawa była masowo wyrywa na przez jego dłonie, a następnie gnieciona oraz wyrzucana gdzieś w przestrzeń. Mgła zaczęła gęstnieć, zawężając tym samym pole widzenia wielookiego. Nadchodziła noc, której się tak bał. Brak materiałów na jakiekolwiek źródło światła dodatkowo potęgował jego strach. Zawsze to jego blondwłosa towarzyszka dbała o takie rzeczy, ale kilka godzin temu wyszła z obozu i jeszcze nie wróciła. Mówiła, że to, co by tam zobaczył, wystraszyłoby go.

Nienawidził zostawać sam. Obawiał się tego, że coś albo co gorsza ktoś przyjdzie i go skrzywdzi. W tym momencie nie mógł zrobić nic. Ze względu na Wendy nie mógł zamieszkać wśród pająków, a przecież to one zawsze stały po jego stronie. To dzięki nim zyskiwał na sile i jego szansa na przetrwanie znacznie wzrastała.
Odkąd stał się pół-pajęczakiem pół-człowiekiem jego życie nie było usłane różami. Uciekł z domu jeszcze przed świtem, co chwila potykając się o dodatkowe odnóża. Przez kilka dni żył w niewielkim lesie, jedząc marne jagody i pijąc wodę z małego jeziorka. Gdy był już na skraju wytrzymałości, wyrosła przed nim mroczna brama ociekająca smolistą substancją. Chude, cieniste dłonie wciągnęły go do środka mimo jego prób ucieczki przed tym czymś. Tak pojawił się w tutejszym świecie. Kilka tygodni później połączył siły z blondynką i jego historia jak na razie się kończy.

Znieruchomiał, kiedy zrozumiał, że zaraz zapadnie mrok. Wiedział, że to były jego ostatnie chwile i nic nie mogło już go uratować. Minuty mijały, a on nadal trwał z zamkniętymi oczami i głową wzniesioną ku niebu. Oddychał spokojnie, jakby pogodził się za swoją śmiercią. Czas płynął, a on czekał na potwora, który go rozszarpie, pozbawiając tym samym życia. Jednakże nic się nie działo.

Zaintrygowany tym otworzył powoli oczy, bojąc się, że zaraz zobaczy ślepia morderczej kreatury.
Nic się stało. Rozejrzał się wokół siebie. Stado świetlików dawało na tyle duże światło, żeby wystarczyło do przepędzenia potwora. Odetchnął uradowany, lecz mimo to musiał coś zrobić. Owady przecież nie będą latać tutaj do końca nocy. W głowie miał pustkę.

Z rozmyślań wybudziło go strzelanie ognia. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym odwrócił głowę w stronę światła. Jego towarzyszka niedoli szła jak zwykle z grobową miną w jego kierunku. Jej oczy były duże i nienaturalnie białe, jakby ktoś pozbawił ją duszy, a ona sama była chodzącą mumią. Domyślał się, że miało to związek z przeniesieniem się na ten świat. Za nią kroczyło coś... Czego nie potrafił nawet nazwać. Monstrum podobne do ducha a jednocześnie do blondwłosej. Chłopak skulił się, nie wiedząc sam, co powinien zrobić. W końcu nie wiedział, jakie zamiary ma to niecodzienne stworzenie. Wendy przykucnęła przy nim i położyła wolną rękę na jego głowie. Poczochrała go po włosach lub futrze, sama nie wiedziała do końca co to było. Duch jakby wyczuwając emocje pająka odszedł nieco dalej, tak aby bardziej go nie straszyć.

— To moja siostra, Abigail — powiedziała cicho, zerkając w jej stronę.

Wszystkie jego oczy zwróciły się jeszcze raz ku istocie i uznał, że przecież mógł się tego domyślić.

— Nie wspominałaś o...

— Ona nie żyje — rzuciła sucho, a on przełknął głośno ślinę. — Wezwałam ją na pomoc. Nie chciałam, żebyście się poznali. Jednak dzisiaj pomagała mi w przeprawie przez las — wytłumaczyła.

Webber nic z tego nie rozumiał. Jak można było zataić tak ważny fakt! I dlaczego Wendy mogła przyzwać na pomoc swoją siostrę!

— Opowiesz mi o tym? — zapytał cicho, nie będąc pewny czy powinien.

— Nie teraz, nie dzisiaj. To ma związek z moim poprzednim życiem, a nie lubię do tego wracać — westchnęła, zadzierając głowę do góry i wpatrując się intensywnie w niebo. — Ciemność nie jest straszna. Jeżeli pozwolisz się jej zdominować, przegrasz i umrzesz. Chcesz tego?
Webber nerwowo pokręcił głową, zaprzeczając jej wypowiedzi. Noc była porą, której należało się bać i wystrzegać. To ona niosła najgorszą możliwą śmierć. Nikt nie wiedział, co się w niej się czaiło, a to tylko dodatkowo potęgowało strach.

— Wendy, proszę przestań. Boję się — niepewnie przytulił ją, a ona po chwili oddała gest. — Kocham cię — wyszeptał do jej ucha.

— Yhym — potwierdziła, przymykając oczy i rozkoszując się tą chwilą.

*****
Beta: betterforget

Coś takiego krótkiego machnęłam po dość długiej nieobecności. Muszę się teraz wziąć za shoty, bo nazbierało się tego trochu :/ Meh, jak zwykle wszystko na ostatnią chwile xD

~CzapkaUszatka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro