WilsonxReader - Pierwszy strzał

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[imię] - imię twojej postaci, dowolne
[kolor] - włosów, oczu, będzie napisane

*****

Głośny ryk przerwał ciszę panującą w lesie od kilku minut. Zbliżał się. Słyszeli walające się drzewa kiedy szedł w ich stronę. Już tak niedaleko. Kiedy ziemią zaczęła się mocniej trząść, spieli się będąc w gotowości na wyprowadzenie kontrataku.

— Teraz! — krzyknął, kierując łuk w stronę giganta.

Nie musiała mu odpowiadać. Wiedział, że go słucha i jest gotowa. Miała najważniejsze zadanie – wdrapać się po gigancie, a następnie zaatakować go w najbardziej czułe miejsca takie jak oczy, nos lub kark. On miał za zadanie skupiać jego uwagę na sobie tak, żeby jego łapy jak najmniej wędrowały w stronę [imię]. Wziął głęboki oddech i przyłożył policzek do cięciwy chcąc dobrze wycelować. W tym samym czasie [kolor]włosa wspięła się na drzewo by następnie móc zeskoczyć na borsukoniedźwiedzia.

Padł pierwszy strzał.

Jego oddech przyspieszył, a ręce zaczęły się lekko trząść. Musiał się opanować, od tego zależało ich życie. Tak jak przypuszczał strzała odbiła się od ramienia stwora. Zaklnął pod nosem – musiał znaleźć miejsce, w którym skóra będzie cieńsza. Nieudanym atakiem rozwścieczył go tylko bardziej. Wpadł na inny pomysł. Przesunął się nieco w bok, aby mieć łatwiejszy dostęp do brzucha giganta. Nic nie zabraniało mu spróbować, najwyżej będzie szukał dalej.

Padł drugi strzał.

Tym razem strzała została w wielkim cielsku borsuka. Uśmiechnął się, jednak jego euforia nie trwała długo. Wzrok giganta zatrzymał się na nim, wiedział co to oznacza. Zwierzę rycząc wściekle zaszarżowało na niego.

— Już! — rzuciła się na kark giganta, zręcznie łapiąc się jego futra. Dostała się do głowy i z zaciśniętymi zębami wbiła włócznie w jego prawe oko, zmieniając tym samym kierunek biegu stwora na przeciwny do Wilsona.

Z paszczy borsukoniedźwiedzia wydobył się syk, a on przystanął i zaczął wierzgać niczym byk, chcąc zrzucić z siebie intruza. Czarnowłosy nie przestawał go ostrzeliwać, robiąc sobie tylko chwilowe przerwy na obranie odpowiedniego kąta do strzału. Chciał jak najbardziej zranić potwora tak, żeby później było im go łatwiej dobić. Jednak chwilę później stało się coś czego żadne z nich nie przewidziało. Niedźwiedź stanął na nogi po to, żeby przewrócić się na grzbiet miażdżąc tym samym [imię]. Usłyszał jej krzyk pełen bólu i błagania o pomoc. Zacisnął pięści, ale nie przerywał ciągłego ostrzeliwania giganta. Wiedział, że tylko tak może jej pomóc, nie było innego wyjścia. Dopóki on nie zginie, nie uratuje jej.
W końcu kiedy skończyły mu się strzały rzucił łukiem w bok, a po chwili wyciągnął z plecaka jego broń ostateczną – miecz nocy.

Nie chciał go używać, to mogło się źle dla niego skończyć, a w najgorszym wypadku jeżeli nie zrobi tego szybko dla nich obojga. A przecież nie chciał przegrać z Maxwellem, prawda? Obiecał sobie i jej, że go zniszczy i przywróci im wolność. Tylko czy to było możliwe?
Otrząsnął się i podbiegł do potwora. Z trudem wdrapał się na niego mimo, że miecz tak naprawdę ważył tyle co nic. W tym momencie był pełen podziwu dla umiejętności akrobatycznych [imię]. Gigant mimo pokracznej pozy, w której się znajdował ciągle machał łapami jak szalony co nie ułatwiało Wilsonowi przemieszczania się dalej. W końcu udało mu się dotrzeć do upragnionego miejsca. Upadł na kolana, ponieważ stracił równowagę i nie dał rady dłużej utrzymać się na nogach. Trzymał w dłoniach miecz i mimo tak krótkiego czasu jego używania czuł skutki uboczne. Zebrał się w sobie, wyrecytował formułę i wbił miecz w serce borsuka.
Koszmary pojawiły się znikąd, oblazły stwora jak wilki samotne jagnię. Nie minęło dużo czasu, a wszystkie rzuciły się na niego. Potwór wył i ryczał, wijąc się z bólu jaki zadawały mu maszkary. Wbiły się w jego środek znikając na chwilę tylko po to, żeby po  chwili rozerwać go na strzępy.

Scena ta nie trwała długo, poradziły sobie z nim w miarę szybko. Odrzucił miecz na bezpieczną odległość i podbiegł do [kolor]włosej. Chwycił jej głowę i delikatnie ułożył sobie na kolanach, sprawdził czy oddycha. Odetchnął z ulgą, ale wiedział, że to nie koniec. Musiał przenieść ją w bezpieczne miejsce i opatrzyć rany.

×××

Poczuła, że coś ją przytula od boku. Podniosła się do siadu z bólem. Jej noga i klatka piersiowa były zabandażowane. Uśmiechnęła się widząc spokojną twarz jej ukochanego. Położyła rękę na jego policzku, budząc go tym samym. Przetarł oczy, również siadając. Zachichotała widząc w jakim nieładzie znajdują się jego włosy.

— Cieszę się, że jesteś cała — powiedział, zbliżając się do niej jeszcze bardziej.

— A ja cieszę się, że mnie uratowałeś — odpowiedziała, łącząc ich usta w pocałunku.

*****
Zamówionie: Ajlumi

W końcu jakaś mi idzie pisanie tego, trzeba zrobić chociaż część zamówień. Nie lubię takich ckliwych zakończeń, ale pomyślałam, że co mi szkodzi raz coś takiego ogarnąć. Zresztą te moje shipy jakieś takie smutne tu wychodzą, więc chociaż raz jakiś happy end z pocałunkiem, a co się będę ograniczać. Mam nadzieję, że wybaczycie mi powtórzenia.

To ten... Do następnego!

~CzapkaUszatka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro