24 || I will find you everywhere.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podpowiedź: „Nieważne, ile minie czasu, my zawsze odnajdziemy drogę do siebie."

Pamiętała dzień, kiedy musiała uciec, ale nigdy nie przypuszczała, że taki dzień nadejdzie, szczególnie kiedy żyło się z najpotężniejszymi istotami na ziemi, ale czasem każdy miał swoją piętę achillesową, a przynajmniej gorsze dni, ale była pewna, że gdy nadejdzie ich chwila, powstaną jak feniks z popiołu.

Siedziała w wannie z pianą, relaksując się ciszą i spokojem, który nadszedł. Kochała takie dni, gdzie można było odetchnąć od ciągłego dramatu nadprzyrodzonego świata. Uśmiechnęła się błogo, a następnie zanurzyła się cała w wodzie, a kiedy się wynurzyła, zobaczyła człowieka, którego kochała nad życie, jednak zaniepokoił ją jego wyraz twarzy.

— Co się stało, Klaus? — zapytała.

— Hayley nie żyje.

Może i Caroline jej nie lubiła, ale nigdy nie życzyła jej śmierci. Nawet starała się jakoś dogadać z brunetką, bo dobrze wiedziała — mimo że nie przyznałby się nigdy do tego — że Klaus ją lubił i cenił jako matkę swojego dziecka. Blondynka poczuła się winna, że brała przyjemną kąpiel, kiedy Hayley umierała.

— O mój boże — szepnęła. Klaus rozebrał się, a następnie dołączył do niej, a swoją głowę położył na jej ramieniu. Wanna była taka duża, że zmieściłoby dwie osoby, a nawet trzy, jeśli postarałoby się. Nawet nie chciała myśleć, ile miał trójkątów w niej, zanim ona zdecydowała dać mu szansę. Powiedział jej, jak ciało Hayley zostało znalezione rano przez Josha, a jej serce zostało wyrwane z klatki piersiowej. Był wściekły, gdy to mówił, ale także czuł ból.

— Najgorsze jest, że mnie tam nie było. Powinienem ją obronić, to matka mojej córki, to był mój pieprzony obowiązek. Jak mam spojrzeć na Hope, wiedząc, że nie ocaliłem Hayley?

Nie musiała na niego patrzeć, żeby odczytać, ile winy miał w oczach. Doskonale to słyszała w jego głosie.

— Nie mów tak. Nie miałeś nic wspólnego ze śmiercią Hayley. Ona wie, że znajdziesz jej zabójcę i poniesie go kara.

Od początku zdawała sobie sprawę, że Klaus był facetem z głębokim bagażem wrogów i tak było w aktualnej chwili. Dołączyła do niego w trakcie wojny, którą prowadził z pierwszymi wampirami, którzy zostali przemienieni przez Elijah'ę, Rebekę i Klausa. Oni zebrali sojusz między wampirami, wilkołakami i czarownicami, żeby pokonać rodzinę pierwotną.

— Sprawię, że będą błagać o litość — wyznał, a po jego policzku spłynęła łza gniewu. Spojrzał na jej twarz, piękną twarz, którą codziennie od kilku miesięcy widział co rano. Zawsze dziękował, że miał ją w swoim życiu, że go wybrała. — Moja miłości, nie można mnie zabić, ale to nie znaczy, że nie można pojmać.

Pokręciła głową, pokazując, że nie chciała, żeby to kontynuował. Sama myśl o tym sprawiała, że bolało ją serce. Jeszcze rok temu nie pomyślałaby o nim, jak o osobie, w której była zakochana. Nie przejęłaby się jego śmiercią, wtedy jeszcze go nienawidziła, ale wszystko się zmieniło. Ona się zmieniła, albo może przejrzała na oczy i zobaczyła wszystko, co było oczywiste. Tak bardzo go kochała, zdążyła się uzależnić od niego i nie wyobrażała sobie swojej wieczności bez niego. To miała być ich wieczność i może nigdy już nie będą brnąć w przyszłość, jeśli coś się mu stanie.

— Nie mów tego. Pokonamy ich.

— Muszę, kochanie — odpowiedział, dotykając jej policzka swoją dłonią. Caroline przylgnęła na jego dotyk. Wcześniej to była tylko ręka wroga, a teraz za każdym razem pragnęła pieszczoty z dłoni, która przelała miliony krwi. — Kiedy to się stanie, chcę, żebyś zabrała Hope i uciekła. Nie wracaj po mnie, nie wahaj się, biegnij i nie zatrzymuj się. Ty i Hope musicie być wtedy bezpieczne. Wyjedź z Ameryki i nigdy nie wracaj, nawet jeśli mijają lata. Pewnego dnia się uwolnię i znajdę was, kiedy będzie bezpiecznie. Obiecaj mi, że nie zatrzymasz się.

— Obiecuję, Nik — powiedziała, a po jej policzkach spłynęły łzy. Złapała jego twarz rękami, a następnie go pocałowała ze wszystkimi emocjami, które czuła.

Tamten dzień pamiętała zbyt dobrze. Płakała, ale obiecała mu, że go posłucha. Myślała, że to się nigdy nie stanie, w końcu Niklaus i jego rodzina byli silni, ale czasem nawet najsilniejszych można pokonać. Pocieszała ją myśl, że Mikaelsonowie żyli, czekając na szansę uwolnienia. Caroline pragnęła wrócić po niego, lecz przysięgła, że ochroni jego córkę i stanie za nią w każdej chwili. Dla niego bezpieczeństwo jego dziewczyn było najważniejsze, nie interesowało go, czy zginie lub może zostanie wysuszony i wrzucony do oceanu, dopóki one były bezpieczne, nie interesowało go, co się z nim działo.

Caroline usłyszałaby to nawet bez swojego wampirzego słuchu. Oni przyszli po nich. Było ich mnóstwo, czarownice, wilkołaki i wampiry, wszyscy się zjednoczyli, że pokonać najsilniejszą rodzinę. Hope przez ostatnie dni płakała za swoją mamą, wszyscy próbowali ją uspokoić, ale ona czekała tylko, żeby wzięły ją ramiona, na które czekała, ale to nigdy nie przychodziło. Pewnego dnia Caroline wzięła ją na ręce i próbowała coś zrobić. Wypróbowała wszystkiego, a pomogła kołysanka, którą sama uwielbiała w dzieciństwie. Usłyszała jej płacz, więc wampirzą szybkością pobiegła do niej i uspokoiła, ale myślami była na dole, gdzie trwała bitwa. Po chwili przyszedł Klaus, był cały we krwi, ale po jego twarzy mogła wywnioskować, że nadszedł dzień ucieczki.

— Uciekaj — oznajmił. — Powstrzymam ich, żeby nie poszli za wami. — Podszedł do nich, złożył pocałunek na głowie córki, a następnie spojrzał z miłością na blondynkę. — Kocham was z całego serca. Bądźcie bezpieczne.

— Kocham cię też, Nik. Zawsze będziesz moją ostatnią miłością.

— Pewnego dnia znów będziemy razem — wypowiedział, a ona mu zaufała. — Pamiętaj, że zawsze cię znajdę. Nieważne, ile minie czasu, my zawsze odnajdziemy drogę do siebie.

— Jak długo to potrwa — wyszeptała Caroline ze łzami.

— Jak długo to potrwa — wypowiedział ich obietnicę.

Kiwnęła głową, ufając mu ze wszystkim. Wierzyła mu, że dotrzyma swojej obietnicy. Potem wampirzą szybkością zniknęła, pozostawiając wszystko za sobą. Wsadziła Hope do samochodu, a następnie usiadła przed kierownicą i wyjechała z Nowego Orleanu. Była przygotowana na taką sytuację, w bagażniku od dawna miała torbę z potrzebnymi rzeczami, które z pewnością się jej przydadzą. Parę ubrań swoich i dla dziewczynki, kartę bankową, którą Nik stworzył na awaryjne sytuacje i naszyjniki, które były zaczarowane przez czarownicę, żeby nikt je nie znalazł.

***

Caroline osiedliła się w Irlandii w Dublinie. Uznała miasto za idealne do ukrycia, było duże, więc z łatwością mogłaby się wtopić w otoczenie. Wykupiła mieszkanie w zatłoczonej dzielnicy, więc nikt nie mógłby jej nic zrobić wśród tłumu, musiałby być naprawdę zdesperowany, żeby narazić się na ujawnienie. W mieszkaniu było pusto i była zmuszona do kupienia nowych mebli, co i tak zrobiłaby, bo skoro miała osiedlić się, to najlepiej było, żeby wybrać wszystko pod jej gust i mimo sytuacji, móc się poczuć jak w domu. Dwa tygodnie jej zajęło, żeby kupić wszystko, co ona i Hope potrzebowały.

— Wiem, że twój tatuś stwierdziłby, że powinniśmy wychodzić z domu tylko wtedy, kiedy tego potrzebowałyśmy, ale ja uważam inaczej. I będę starała się tutaj mimo wszystko żyć, jakby moja miłość życia nie zostałaby mi odebrana, a ty nie straciłaś ojca. Teraz jesteśmy tylko ty i ja, to powinno wystarczyć na razie — powiedziała Caroline, gdy ubierała dziecko w jej sypialni. Wiele zdążyła przeczytać poradników, jak zajmować się dzieckiem i to wcale nie było łatwe, jak pisało w książce. — To może być dziwne, że rozmawiam z tobą, skoro nie jesteś w stanie mi odpowiedzieć, ale przeczytałam, że powinno się dużo mówić do dziecka, żeby nawiązać więź. — Hope zachichotała, a Caroline uśmiechnęła się na ten widok. — Powinnaś żyć w naturalnym środowisku, mimo że to naprawdę jest ukrywanie się przed złem, ale możemy żyć normalnie. Skoro jesteś już gotowa, teraz daj mi sekundę, aż się przygotuję, biedronko.

Hope zachichotała na przydomek.

— Czy lubisz przydomek, biedronko? — Caroline pstryknęła dziecko lekko w nos, a ona znowu się zaśmiała, a blondynka do niej dołączyła. — Od dzisiaj będę cię nazywać biedronką.

Wsadziła ją do wózka. Hope ją nauczyła, że najpierw powinna ubrać dziecko, a potem siebie, jeśli chciała wyjść z domu czysta.

***

Caroline udała się do parku, gdzie było dużo drzew, ale nie na tyle dużo, żeby się zgubić. Od czasu ich ucieczki, Caroline uwielbiała tam przychodzić. Dziewczynka, którą się opiekowała, ona uwielbiała to miejsce. Zawsze była szczęśliwa i wesoło, gdy Caroline ją tam zabierała. Obie kochały, że był tam plac zabaw, gdzie mogła zabierać Hope. Dziecko było zafascynowane huśtawką, a blondynka bardzo lubiła, gdy podczas huśtania, Hope się śmiała.

W Dublinie mieszkała już kilka tygodni i jak na razie, żaden z wrogów nie zdążył je znaleźć, czym Caroline była szczęśliwa.

— Świetnie sobie radzisz. — Usłyszała Caroline, więc zaskoczona spojrzała na starszą kobietę, która do nich podeszła. — Czy to twoje pierwsze dziecko?

Caroline przez chwilę nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Jeszcze nigdy nie uznała Hope za swoją, ale z czasem, który mijał, Caroline pokochała dziecko jak własne.

— Tak, Hope to moje pierwsze dziecko — odpowiedziała Caroline.

— Jesteś młoda, a tak dobrze sobie radzisz z córką. Wiele rodziców nie mogą sobie poradzić z drugim dzieckiem, ale ty najwyraźniej masz do tego talent.

— Jeszcze wiele muszę się nauczyć — wyznała Caroline, poprawiając włosy. Czuła się niespokojnie, rozmawiając o rodzicielstwie. — Jednak Hope to spokojne dziecko, przynajmniej na tyle, ile chce.

— Jest piękną dziewczynką — powiedziała kobieta, a Caroline się z nią zgodziła. Hope tak bardzo przypominała z Klausa, ale też z Hayley. Oboje byli mieszanką w córce.

***

Hope zaczynała już rosnąć, a Caroline przeczytała, że powinno się zachęcać dziecko do mówienia. Blondynka wiele robiła zdjęć i nagrywała, chciała, żeby Klaus miał co oglądać. Miała nadzieję, że znajdzie je zanim Hope mogłaby zapamiętać, że Klausa nie było, ale była przygotowana, że mogą minąć lata. Dlatego robiła wiele, żeby dać Klausowi coś, żeby mógł zobaczyć jak bardzo jego dziewczynka rosła.

— Czy to już włączone? — zapytała Caroline, gdy wcisnęła przycisk w kamerze. — Dobra, włączone — odparła, a następnie uśmiechnęła się do kamery. Opierała się o kanapę, a dziecko miała przed sobą. — Hej, Klaus! Właśnie będę próbowała zachęcić Hope, żeby coś powiedziała. Przeczytałam gdzieś, że dobrym pomysłem jest, żeby dziecko zachęcić, więc zaczynajmy.

Skierowała kamerę w stronę Hope, która siedziała na dywanie i wsadzała różne klocki do zabawki, którą Caroline kupiła.

— Hope, spójrz na mnie. — Dziewczynka uśmiechnęła się na widok Caroline i wydało parę dźwięków, więc Caroline się zaśmiała. — Czy możesz powiedzieć tata? TA-TA! Powiedz to.

Hope klasnęła w dłonie, ale niczego nie powiedziała.

— Ta-ta. Hope, możesz to powiedzieć, biedronko — odparła Caroline.

— Bababa — pisnęło dziecko.

— Nie, nie, nie. Powiedz: ta-ta. Zrobiłabyś mu przyjemność, gdybyś to powiedziała, moja mała biedroneczko — rzekła wampirzyca. — No dalej. Ta-ta! Ta-ta!

Hope wsadziła dużego klocka w buzię.

— Poważnie! — jęknęła Caroline. Hope zaczęła się śmiać. Najwyraźniej, ona bardzo lubiła, gdy Caroline to powtarzała.

Wyrzuciła klocka przed siebie, że odbił się od kamery. Na szczęście nie zrobił żadnej szkody.

— Powa! — krzyknęła Hope, machając rękami, a Caroline się roześmiała. — Powa!

Caroline z powrotem powróciła kamerą na swoją twarz, a na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.

— Hej, Klaus. Najwyraźniej Hope pokochała słowo „Poważnie" — w tle można było usłyszeć, jak Hope krzyknęła „Powa!" — kiedyś jeszcze będzie stanie je wymówić całe, ale mam nadzieję, że będziesz już mógł być przy tym. Kochamy cię z całego serca i czekamy na ciebie. — Jej uśmiech stał się smutny, gdy dodała słowa ich obietnicy. — Jak długo to potrwa.

***

— Hej, Klaus. Może tym razem Hope powie tata — odparła Caroline do kamery. I ponownie próbowała namówić dziecko do mówienia.

— Ta-ta! — pisknęła Hope, zadowolona z dobrze zrobionego zadania.

— Biedronko, udało ci się! — krzyknęła Caroline, całując Hope po twarzy, a ona chichotała na pocałunki. — Kochamy cię, Klaus!

***

Caroline i Hope ukrywały się już od dwóch lat. Dziewczyna rosła i zaczynała przypominać Klausa, jednak wiele też miała po Hayley. Hope była pełna życia, czego pewnie winny był gen wilkołaka. Blondynka kochała dziecko z całego serca, one stały się sobie bliskie, a Caroline nie wyobrażała sobie, żeby ją stracić. Ona kochała ją jakby była jej własną córką, jednak Caroline nigdy tego nie mówiła do Hope. Nie chciała, żeby ona uważała ją za matkę, kiedy to była rola Hayley. Odczuwała, że gdyby Hope nazywała ją matką, to zanieczyściłoby dobre imię Hayley.

Hope ostatnio nauczyła się biegać, więc Caroline musiała zabezpieczyć mieszkanie, żeby Hope się nie skrzywdziła. Teraz obie były na placu zabaw, Hope bawiła się z dziećmi, a Caroline siedziała na ławce i czytała książkę, jednak nasłuchiwała dziecka, żeby mieć pewność, że jest bezpieczne. Chwilę później mogła usłyszeć jej płacz. Hope upadła na ziemię i zdarła kolano. Forbes z ludzką szybkością pobiegła do niej.

— Już wszystko w porządku, kochanie — powiedziała, przytulając dziecko. — Mam cię.

— Mama — wydusiła mała brunetka, zaskakując Caroline. — Boli.

Dzieci na placu zabaw wiele mówiły, a Hope najwyraźniej podłapała, ale Caroline była wzruszona. Uświadomiła sobie, że to była jej córka i że była jej matką. W tym czasie obie stały się dla siebie ważne.

— Mamusia tutaj jest, biedronko — szepnęła Caroline, całując głowę dziecka. Po jej policzku spłynęła łza.

***

Hope była jej córką, ale to nie znaczyło, że zapomniała o Hayley. Hope znała prawdę jak na jej małą głowę. Caroline dużo opowiadała o jej matce, ojcu i rodzinie, która musiała zostać w tyle, żeby ją ratować.

***

Hope miała już cztery lata.

Caroline usiadła na jej łóżku, a Hope ułożyła się wygodnie, czekając, aż jej mama ponownie opowie bajkę, którą opowiadała każdej nocy. Czasem śpiewała, a czasem opowiadała historię.

— Dawno dawno temu było królestwo, gdzie narodziła się piękna księżniczka, Hope. Była nadzieją całej rodziny.

— Też nazywam się Hope. — Zachichotała mała brunetka.

— Tak właśnie jest — odparła Caroline. — Księżniczka była całym oczkiem swojej rodziny, dlatego robili wszystko, żeby ją ochronić przed złymi ludźmi. Złe czarownice widziały zagrożenie w dziecku, więc próbowały usunąć je z drogi, ale ojciec księżniczki silnie walczył o to, żeby dziewczynka była bezpieczna. Kiedy nadeszła wojna, ojciec księżniczki odesłał ją i jego miłość życia, żeby obie bezpiecznie się ukryły. Pewnego dnia król miał znaleźć królowę swojego serca i jego wilczą księżniczkę.

Caroline uśmiechnęła się, gdy ujrzała, że Hope usnęła.

— Dobranoc, Hope.

***

— Mama nie chcę, żebyś odchodziła — powiedziała Hope, gdy tuliła się do nóg Caroline. To był jej pierwszy dzień w przedszkolu, a Hope ciężko było się oderwać od blondynki. — Nie zostawiaj mnie tutaj — wyszeptała ze łzami w oczach.

Caroline uklękła, żeby być na wysokości córki.

— Kochanie, ja nigdy cię nie opuszczę — wyszeptała Caroline, biorąc maleńkie dłonie. — Zobaczysz, że pierwszy dzień w przedszkolu nie będzie taki zły. Poznasz nowych przyjaciół, z którymi będziesz mogła się bawić, a gdy wrócę po ciebie za kilka godzin, nie będziesz chciała wracać do domu.

— Obiecujesz, że wrócisz?

Wytarła jej łzy z policzków, a następnie je pocałowała.

— Obiecuję. Nie musisz się o to martwić. Mama wróci do ciebie.

— Kocham cię, mamo.

— Kocham cię też, biedronko. — Przytuliła dziecko. — Kocham cię z całego serca — wyznała z szczerością, przymykając oczy, gdy przytulała swoją dziewczynkę.

***

Hope wiedziała o tym, kim była Caroline i jej rodzina. Caroline chciała, żeby rosła, znając prawdę i żeby się nie bała.

Caroline chwyciła kamerę i podeszła do córki, która rysowała w kuchni. Blondynka mogła już zobaczyć, że talent do tego odziedziczyła po ojcu.

— Co robisz, biedronko?

— Rysuję rysunek, który dam tacie, gdy nas znajdzie — odpowiedziała Hope, a Caroline miała ochotę płakać. — Myślisz, że będzie to lubić?

Caroline spojrzała na kartkę papieru, gdzie ujrzała wilka z małą dziewczynką, a ona przypuszczała, że to na obrazku byli Klaus i Hope.

— On to pokocha — wyszeptała ze wzruszeniem. Hope się uśmiechnęła na słowa matki. — Czy chcesz coś powiedzieć swojemu tacie, Hope?

Ich małą tradycją stało się, że nagrywały każdego dnia parę słów do Klausa.

— Kocham cię, tatusiu — powiedziała mała brunetka. — Z mamą czekamy na ciebie.

***

— Bonnie! — powiedziała Caroline, gdy tylko ujrzała swoją najlepszą przyjaciółkę. Myślała, że nie żyła, a jednak Caroline dzisiaj ją ponownie zobaczyła. Pociągnęła swoją córkę do brunetki.

— Caroline. — Bonnie się uśmiechnęła.

— Żyjesz — powiedziała blondynka.

— Sama wiesz, jak to bywa w Mystic Falls. — Zachichotała Bonnie, a ona do niej dołączyła. Te słowa wystarczyły, żeby już więcej nie zadawać pytań odnoście powrotu Bonnie do życia. — Szukałam cię w Nowym Orleanie, ale dowiedziałam się, że Mikaelsonie zniknęli, a w tym ty. Martwiłam się o ciebie.

— Czy możemy pójść do mnie? Lepiej, żeby nikt tego nie słyszał — powiedziała Caroline, a Bonnie po chwili spojrzała na dziewczynkę przy Caroline. — Bonnie Bennett, mam zaszczyt ci przedstawić moją córkę, Hope.

Bonnie była zaskoczona, ale nie zadawała pytań. Później się o wszystkim dowiedziała od Caroline, a Hope była szczęśliwa poznaniem ciotki.

— Więc, Mikaelsonie są w niewoli czy w czymś podobnym, a ty się ukrywasz z córką Klausa od pięciu lat w Dublinie — podsumowała Bonnie opowieść, którą Caroline opowiedziała.

— Dokładnie.

***

Caroline chodziła po sklepach, podczas gdy jej córka była z Bonnie. Brunetka zasugerowała, żeby Caroline zrobiła sobie dzień dla siebie, podczas gdy ona będzie się opiekować Hope.

Caroline zatrzymała się przed wystawą, gdzie zobaczyła ładną niebieską letnią sukienkę. Zastanawiała się, czy powinna ją kupić.

— Pasuje ci do oczów, kochanie. — Usłyszała za sobą, a jej serce zaczęło bić mocno, gdy rozpoznała jego głos. Szybko odwróciła się, gdzie ujrzała Klausa.

— Nik — wyszeptała.

W jego oczach można było ujrzeć udrękę tym, że byli od siebie tak długo oddzieleni, a teraz ją znalazł i jego szczęście wróciło.

— Caroline — wyszeptał z jej imię jak modlitwę, a ona się rzuciła na niego i zaczęła płakać. Minęło pięć lat odkąd się ostatni raz widzieli, a teraz wrócił i w końcu mogli być rodziną.

— Czy już jest bezpiecznie?

— Już nic nam nie zagraża — zapewnił, mocno ją przytulając. Caroline uniosła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.

— Tak bardzo tęskniłam. Rozłąka była zbyt długo.

Klaus pogłaskał ją po policzku.

— Już nigdzie nie odchodzę — powiedział, a następnie dotknął wargami jej ust. Od razu zatracili się w sobie. Byli spragnieni siebie jak ludzie na pustyni, którym zabrakło wody. Ich pocałunek był wszystkim, o czym mogli myśleć. Dwoje zakochanych ponownie do siebie powrócili. To była obietnica ich nowego jutra.

Oderwał się od niej, a Caroline położyła rękę na jego policzku i się uśmiechnęła.

— Jest tak bardzo do ciebie podobna — wyznała Caroline, a oczy Klausa się rozszerzyły z niedowierzania, a ona mogła ujrzeć pytanie, które chciał zadać. — Hope jest teraz z Bonnie.

— Z Bonnie?

— Miesiąc temu mnie odnalazła — wytłumaczyła Caroline, a następnie chwyciła go za rękę i pociągnęła, żeby skierować się w stronę mieszkania. — Chodź, Hope chce cię poznać.

— Mówiłaś jej o mnie?

Caroline zatrzymała się i spojrzała w jego niebieskie oczy.

— Każdego dnia — odpowiedziała, ponownie dotykając jego policzka. — Ona wie, dlaczego nie mogłeś być przy niej i każdego dnia na ciebie czeka. Mówiłam jej jak cudownego ma tatę i całą rodzinę. Jak bardzo wszyscy ją kochają.

— To brzmi cudownie — powiedział ze wzruszeniem.

***

Ona i Klaus weszli do mieszkania.

— Biedronko, wróciłam do domu! — krzyknęła Caroline — i mam dla ciebie coś specjalnego.

Mocno trzymała go za rękę, czując jak bardzo był przerażony spotkaniem z córką.

— Mamo, mamo, co dla mnie masz?! — krzyknęła Hope, biegnąc do drzwi. — Czy to kucyk?

Hope pragnęła mieć własnego kucyka, czego Caroline jej zabraniała, ale znając Klausa, Hope może wkrótce dostać swojego kucyka.

— To coś lepszego niż kucyk. — Zaśmiała się Caroline. Mała brunetka wkrótce do nich dotarła. — Hope, chcę, żebyś poznała swojego ojca.

Hope uśmiechnęła się szczerym uśmiechem i przytuliła swojego ojca. Caroline często pokazywała Hope swoje wspomnienia, więc ona wiedziała, jak wyglądał jej ojciec i wujkowie oraz ciotki, a nawet Hayley.

— Znalazłeś nas — powiedziała, gdy Klaus wziął ją w ramiona, a po chwili pocałował ją w głowę.

— Tak, znalazłem was — odparł Klaus, spoglądając na Caroline.

— Mama zawsze mówiła, że nas znajdziesz.

— I miała rację.

***

Hope chciała, żeby dzisiejszej nocy Klaus opowiedział jej bajkę na dobranoc, więc Klaus na życzenie swojej wilczej księżniczki, przygotował ją do snu. Caroline została w salonie, a Bonnie postanowiła ich zostawić i poszła do siebie.

Klaus opowiedział bajkę o narodzinach Hope.

— Mama zawsze opowiadała mi podobną bajkę — wyznała Hope, a Klaus był zaskoczony jej wyznaniem.

— Coś jeszcze mówiła, księżniczko?

— Zawsze mówiła, że mam rodzinę, która poświęciła się, żeby mnie uratować, ale mama zawsze mówiła mi, że oni kiedyś wrócą — odpowiedziała sennie Hope. — Powiedziała, że wszędzie nas znajdziesz i miała rację.

— Ona zawsze ją ma — szepnął Klaus.

— Mama mówiła, że moja prawdziwa mama pilnuje mnie w niebie.

Niklaus był wzruszony, że Caroline powiedziała Hope o Hayley.

— Tak, ona zawsze będzie cię miała w opiece — powiedział Klaus z czułością. — Śpij, mój mały wilczku.

***

Klaus wszedł do salonu, gdzie ujrzał Caroline z kubkiem herbaty w ręce. Oni zawsze znajdą drogę do siebie. Nieważne, ile to potrwa.

Caroline uśmiechnęła się do niego.

— Myślałam, że dłużej zajmie Hope zasypiania — wyznała wampirzyca. — Była taka podekscytowana poznaniem swojego ojca.

— Dziękuję za wszystko, co zrobiłaś — powiedział Klaus. Usiadł obok niej i wziął ją za rękę. — Byłaś cudowna z Hope.

— Kocham ją — wyznała Caroline szczerze. — Stała się dla mnie jak córka. Czy jesteś zły, że nazywa mnie mamą?

— Nie, oczywiście, że nie, kochanie — odpowiedział szybko, całując jej knykcie u ręki, a ona odetchnęła. — Cieszę się, że moja córka może mieć w swoim życiu kogoś, kto będzie ją kochać.

— Dobrze — szepnęła. — Powinieneś to zobaczyć.

Sięgnęła po pilota i włączyła telewizor, a po chwili można było ujrzeć pierwsze nagranie, które Caroline nagrała. Blondynka próbowała karmić Hope, jednak dziecko nie specjalnie polubiła marchewkę ze słoika. Hope była zła, gdy tylko ujrzała łyżkę, którą Caroline próbowała dać Hope. Dziecko przechwyciło łyżkę, a następnie pomarańczowa papka była na koszulce Caroline. To była pierwsza furia Hope. Kamera musiała być postawiona gdzieś przed nimi, bo dobrze można było ujrzeć blondynkę i dziewczynkę.

— Zdecydowanie jesteś córką swojego ojca — odparła Caroline z nagrania z westchnieniem.

Klaus był wzruszony.

— Do dzisiaj nie lubi marchewki — wyznała Caroline, a ta banalna wiedza była dla Klausa czymś ważnym. Właśnie mógł poznać swoją córkę.

Potem pojawiały się kolejne nagrania. Hope zaczynająca chodzić lub próbująca gaworzyć albo wypowiadająca pierwsze słowa. Było wiele etapów z życia Hope, a Klaus był wdzięczny za te kawałki. Spędzili oglądając całą noc. Niklaus czasem się śmiał, a czasem był smutny, że to przegapił, ale szczególnie był wzruszony.

Klaus płakał ze wzruszenia pod koniec.

— Dziękuję, Caroline — szepnął, przytulając ją do siebie. — Kocham was bardzo mocno. Jesteście dla mnie całym światem.

— My też cię kochamy, Nik — wyszeptała Caroline, wtulona w niego.

Teraz oni mogli być rodziną. Zawsze i na wieczność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro