Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Riliana

Poranne słońce przebijało się leniwie przez szare zasłony, ukazując przecinające powietrze złote strugi światła. Otworzyłam z wolna zaspane oczy, ostrożnie przewracając się na bok. Uśmiechnęłam się do siebie, kiedy ujrzałam obok mnie słodko śpiącą Keily. Nie chcąc jej zbudzić, przyglądałam się jej w ciszy, zachwycając się jej urodą. Mimo tego, iż dzisiejszy dzień zapowiadał się bardzo intensywnie, nie miałam ochoty wychodzić jeszcze z łóżka.

- Cześć kochanie.

Usłyszałam zachrypnięty głos ciemnej blondynki, która przeciągnęła się leniwie, przeczesując palcami swoje potargane włosy.

- Obudziłam cię? - spytałam niewinnie, podpierając się na łokciach.

- Czułam na twarzy twoje palące spojrzenie. - zaśmiała się, pytając: - Obserwowałaś czy zmieniłam się po ślubie?

Bez zastanowienia postanowiłam zrewanżować się pięknym za nadobne.

- Zastanawiałam się, w jaki sposób cię zamordować, aby dostać twoją polisę ubezpieczeniową.

- Żartujesz prawda? - otworzyła szeroko zaspane oczy, niepewnie dodając. - W przeciwnym razie już nigdy nie zasnę.

- Jasne głupku. Wiesz, że cię kocham. Chociaż... - przeciągnęłam, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.

- Riliana to nie jest śmieszne. Zaraz okaże się, że wzięłam ślub z seryjnym mordercą.

- Możesz spać spokojnie. Zabije cię, tylko jeśli mnie zdradzisz. A potem zakopię cię w naszym przyszłym ogródku, tak że nawet przyjaciółki cię nie znajdą.

- Ty tak na poważnie?

- Sama zaczęłaś. - zachichotałam, przytulając się do Keily.

- To się nazywa uroczy, nowożeński poranek.

Dziewczyna niepewnie chwyciła mnie w ramiona, marszcząc przy tym zabawnie brwi i robiąc podejrzliwą minę.

- Keily naprawdę żartowałam. - oznajmiłam, szeroko się uśmiechając.

- No dobrze powiedzmy, że ci wierzę, ale i tak będę trzymać cię na oku.

- Lepiej mi powiedz, co chcesz zjeść na śniadanie? - spytałam, próbując bezsilnie zmienić tok rozmowy.

- To zależy czy w menu figuruje cyjanek jako główna przyprawa? Bo jeśli tak to właśnie przeszłam na dietę.

- Nie zapomnisz mi tego? - westchnęłam bezradnie, z wolna wstając z łóżka.

- A ty dokąd się wybierasz?

Ciepła dłoń blondynki w jednej sekundzie spoczęła na moim ramieniu, uniemożliwiając mi ruchu.

- Do kuchni. - odpowiedziałam, opadając bezwładnie na aksamitną pościel.

- Nie tak szybko. - zaprotestowała, dodając — Musisz mnie przekonać.

- Przekonać? Do czego? - spytałam zaskoczona, odwracając się w stronę Keily.

- Że wciąż mnie kochasz i nie zamierzasz mnie zabić.

- Boże, czasem potrafisz być jak małe dziecko.

- Za to mnie kochasz- oznajmiła, szeroko się uśmiechając i ukazując rząd białych zębów.

- Tak. Za to i za wiele innych rzeczy.

Po tych słowach złożyłam na ustach blondynki namiętny pocałunek, na który najwyraźniej tak długo czekała.

- Ok. Już ci wybaczyłam — rzekła, wypuszczając gorące powietrze.

Podniosłam się mozolnie z łóżka, zarzucając na swoje nagie ciało jedwabny szlafrok, który wisiał na pobliskim fotelu, po czym udałam się w stronę kuchni.

Gdy śniadanie było już gotowe, dołączyła do mnie Keily, podchodząc leniwie do stołu i nalewając nam kawy. Zajęła miejsce naprzeciwko mnie, szczerząc się jak małe dziecko.

- Co ci znów chodzi po tej głowie? - spytałam.

- Nic. Po prostu nigdy nie widziałam cię tak spokojnej przed wyjazdem.

Musiałam przyznać jej rację. Po raz pierwszy w życiu nie stresowałam się czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik, a walizki są spakowane. Stres przed ślubem zdecydowanie przewyższył nasze wakacyjne wyprawy.

- Mamy czas do wieczora. - oznajmiłam, opierając się nonszalancko o kuchenny blat.

- Zaczynam wierzyć, że poślubiłam inną kobietę.

Wyraz twarzy blondynki wyglądał przez chwilę, tak jak by wierzyła w słowa, które właśnie wypowiedziała.

***

Kilka godzin później do naszego apartamentu przyjechały Jussy i Patrycja. Dziewczyny zaproponowały, że osobiście odprawią nas w podróż poślubną i dopilnują, abyśmy bezpiecznie weszły na pokład statku, który odpływał z Fort Lauderdale. Miałyśmy przed sobą ponad dwadzieścia minut drogi, a jedyne, o czym teraz myślałam to o wieczornych korkach i o tym czy zdążymy na czas. Czekała nas długa odprawa i masa papierkowej kontroli. Całą drogę do portu przegadałyśmy, zdając sobie relację z wczorajszego wieczoru i dochodząc do wniosku, że wszyscy dobrze się bawili. Powoli dojeżdżałyśmy na miejsce. Samochód Patrycji zjechał z głównej drogi, mijając zieloną tabliczkę z napisem Hollywood i z wolna kierując się w stronę portu. Z daleka rozciągał się zapierający dech w piersiach widok błękitnego oceanu. Podziwiałam w milczeniu krajobrazy za oknem, od czasu do czasu włączając się do rozmowy. Widziałam niesamowite wrażenie, jakie malowało się na twarzy mojej partnerki. W głębi ducha dzieliłam razem z nią te intensywne emocje i podniecenie. Patrycja zatrzymała się przy kolejnym szlabanie. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, wyjrzał przez szybę, uważnie nam się przyglądając. Bez słowa wbił coś do komputera, po chwili dając nam znak, że możemy jechać dalej. Kolejne sto metrów i samochód nareszcie zatrzymał się na zatłoczonym parkingu. Do odprawy miałyśmy jeszcze wystarczająco czasu, aby na spokojnie pożegnać się z naszymi przyjaciółkami. Kiedy wyciągnęłyśmy wszystkie walizki z bagażnika, Jussy podeszła w moją stronę, komunikując:

- Bawcie się dobrze. Będziemy za wami tęsknić.

Po tych słowach rzuciła mi się na szyję, mocno mnie ściskając.

- Dajcie znać od czasu do czasu, że wszystko jest w porządku.- dodała zmartwiona Patrycja.

- Obiecujemy. - rzekła Keily.

- Mam nadzieje, że zdążycie wrócić, zanim urodzę.

- Nawet się nie waż! Nie chcę za nic przegapić tej chwili. - zagroziłam żartobliwie, uśmiechając się do Jussy.

- Pamiętaj głęboki wdech i wydech i nogi na krzyż. - wtrąciła Keily, durnie się szczerząc.

- Głupku. Jak będzie chciała wyjść to nawet, jak będę ściskać nogi to i tak to nic nie da. -zaprotestowała Jussy.

- To chociaż pamiętaj, żeby oddychać i jak coś będzie na rzeczy to odrazu dzwoń. Wsiadamy w pierwszy lepszy samolot i wracamy. - zapewniła ciemna blondynka.

- No coś ty. To wasza podróż poślubna. Nie będę wam przeszkadzać.

- Jussy obiecaj, że zadzwonisz, jeśli coś się będzie działo. - powiedziałam niemal, że błagalnym tonem.

- Ok. Obiecuje, skoro tak ładnie prosisz.

- Uciekajcie i bawcie się dobrze. - ponagliła nas Patrycja.

Po tych słowach pożegnałyśmy się z przyjaciółkami i ruszyłyśmy w kierunku wielkiego, szklanego budynku. Kolejka do odprawy była niemiłosiernie długa i jak na złość miałam wrażenie, że za nic nie posuwa się do przodu. Zrezygnowana usiadłam na swojej  walizce, nerwowo przeglądając zawartość bagażu podręcznego. Keily najwyraźniej zauważyła moje poczynania, ponieważ po chwili spytała:

- Stresujesz się skarbie?

Nic nie było w stanie się przed nią ukryć.

- Tak. Już nie mogę się doczekać, aż cała ta odprawa będzie za nami i będziemy już w kajucie.

- Jeszcze chwila i zanim się zorientujesz, będziesz trzymać w ręku zimy koktajl i delektować się widokami z tarasu.

Sposób, w jaki to do mnie powiedziała, był bardzo przekonywający.

Kiedy nadeszła nasza kolej, sympatyczna kobieta odebrała nasze bilety, zapoznając nas z planem podróży. W kilku zdaniach opowiedziała o naszym cruise i wręczyła nam papiery. Zgodnie z ich zawartością, ruszyłyśmy wyznaczoną drogą na mostek, podążając za grupą innych turystów. Przeszłyśmy w ciszy kilka kolejnych metrów, gdy naszym oczom ukazał się ogromny biały statek imponujący swoimi rozmiarami. W pośpiechu wyjęłam z torebki telefon, robiąc mu zdjęcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro