Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leciał w dół, czując, jak wiatr osusza łzy, spływające po jego twarzy. Nie były to jednak łzy smutku, a złości. Był wściekły, że tak dał się nabrać. A przecież Deadpool ostrzegał go. Był idiotą. Ta cała szopka, to jak go uratowali... przez cały czas chodziło im tylko o Wilsona. Gdy był kilka metrów dzieliło go i ziemię, wystrzelił swoją pajęczynę, wzbił się w górę i wylądował w pierwszym lepszym zaułku. Przebrał się szybko w normalne ciuchy i pobiegł przed siebie. 

Nie wiedział, dokąd biegnie, ani kiedy przestanie. Po prostu pędził przed siebie. Chciał wyładować całą złość. Nie zwracał uwagi na obelgi pod jego adresem, rzucane za każdym razem, gdy kogoś popchnął, albo uderzył. Gnał, ale zmęczenie jak na złość nie chciało przyjść. Mijał po kolei wszystkie dzielnice Nowego Jorku. Biegł z nienaturalną dla człowieka prędkością, ale nie przejmował się teraz, co ktoś może sobie pomyśleć.

***

-NO BIEGNIJ ZA NIM- krzyknął w końcu Clint. Od pięciu minut nikt nie ruszył się z kuchni. Stark spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem.

-Co?- nawet nie usłyszał, co łucznik powiedział. Jak on mógł tak wszystko zepsuć? Przecież ten dzieciak już mu zaufał.

-NO IDŹ DO CHOLERY- wrzasnął zirytowany Barton.

Tony otrząsnął się i pobiegł na górę. Jak ma wytłumaczyć nastolatkowi, że mu na nim zależy?

-Pewnie i tak już go tam nie ma- powiedziała Natasha, która zdążyła się dowiedzieć, co się stało.

-Przecież nie schodził, widziałem- milioner zapomniał chyba o umiejętnościach Parkera.

-Pamiętaj, że umie chodzić po ścianach- Stark poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Rzeczywiście! Peter mógł wyskoczyć przez okno! Kompletnie zapomniał, że ten złamany dzieciak jest Spider manem! Drżącą dłonią pchnął drzwi do jego pokoju. "Proszę, niech on tam będzie", powtarzał sobie w myślach. Gdy tylko jego oczom ukazało się puste pomieszczenie i otwarte okno, oparł się o ścianę i osunął po niej.

-Nie nie nie nie nie nie nie- zaczął powtarzać- jak mogłem? JAK JA KURWA MOGŁEM?!- wrzasnął, a w pokoju po chwili zjawiła się reszta.

-Tony, uspokój się, w ten sposób nic nie zdziałasz- Steve starał się go uspokoić, po czym dodał cicho do Clinta- zadzwoń po Strange'a.

-Nic nie rozumiesz! Przeze mnie on jest teraz w niebezpieczeństwie! Co jak Deadpool go znajdzie?! Albo jak sam sobie coś zrobi?- dopiero teraz uświadomił sobie, że Peter przecież może zrobić sobie krzywdę!- Boże... on się może nawet zabić...- dodał cicho. Nie wybaczy sobie nigdy, jeśli cokolwiek stanie się temu chłopcu. Nagle w pokoju utworzył się portal, przez który przeszedł Stephen.

-Zostanę z nim, wy idźcie- powiedział i kucnął przy siedzącym na ziemi milionerze.

-Tylko zadzwońcie, jak go znajdziecie. Muszę z nim porozmawiać osobiście- dodał Tony, gdy wychodzili, po czym zwrócił się niby do doktora, ale w zasadzie mówił chyba bardziej do siebie- przecież on mi już nigdy nie zaufa...

***

W końcu dotarł na obrzeża miasta. Stał tam jakiś stary magazyn. Peter nie myśląc długo wszedł do niego i oparł się o ścianę. Przycisnął dłonie do twarzy i zaczął głośno, nieopanowanie płakać. Jak ludzie mogą być tak bez serca? Składać obietnice, robić nadzieję na lepsze życie, a potem zabić to wszystko w jednym zdaniu. Jak można tak okrutnie zabawiać się kimś? Czy on naprawdę na to wszystko zasłużył? Naprawdę był aż taki zły? Nagle wstał i po prostu z całej siły uderzył ścianę za sobą. Na chwilę poczuł się lepiej. Zrobił więc to jeszcze raz. I znowu, i znowu, i znowu, aż w końcu zaczął po prostu niszczyć wszystko, co było na jego drodze. Nawet nie zauważył kiedy konstrukcja przestała wytrzymywać jego szał. W jednej chwili na nos zsypało mu się trochę pyłu, a w następnej leżał już pod stertą gruzu. Głośno sapiąc z wysiłku, starał się uwolnić, jednak w żaden sposób nie mógł tego dokonać.

-Pomocy!- stwierdził, że nie zaszkodzi spróbować, chociaż wiedział, że to bezcelowe. On z jego szczęściem, nie mógł liczyć, że akurat ktoś tu będzie. Ostatni raz napiął wszystkie mięśnie ciała i... udało mu się uwolnić prawą rękę. Szybko więc wydostał lewą, a reszta była już dość prosta. Wstał, jednak szybko upadł, ponieważ poczuł palący ból ogarniający jego nogę. Znał doskonale to uczucie. Skręcił kostkę. Z przyśpieszoną regeneracją, już za parę godzin będzie w stanie pobiec do... no właśnie, dokąd? Gdzie miał iść? Znów zamieszkać w barze? Prowadzić nic nie znaczące życie, i być na łasce najemnika? Usiadł pod ścianą, a raczej kawałkiem ściany, który ostał się po jego napadzie furii. Co on ma teraz zrobić ze sobą? Może zamieszka po prostu na ulicy? Czy Deadpool ścigałby go? Niby wtedy, na dachu, powiedział, że Peter ma robić co chce, ale z drugiej strony mógł zwyczajnie bać się Avengers. Ciekawe, czy Tony pozwolił by go zabrać tam na wieżowcu, gdyby Wilson chciał to zrobić. A nie, przecież był mu wtedy potrzebny. Jak rzecz. Zwykła, bezwartościowa rzecz, którą można wyrzucić, gdy zostanie już wykorzystana.

Chłopak wyciągnął ze schowka w wyrzutni sieci żyletkę. Zdjął rękawice kostiumu. Powoli, dokładnie i precyzyjnie otwierał rany długimi cięciami. Nie wiadomo czemu, na jego twarzy pojawił się uśmiech, pomieszany z grymasem bólu. To tak jakby organizm był w stanie znieść tylko określoną ilość bólu. Ten psychiczny był tak przytłaczający, że w momencie cięcia się, znikał, by zrobić miejsce temu drugiemu, fizycznemu. To dobrze. Łatwiej go znieść. Niszczy tylko od zewnątrz, a nie od środka. Zamknął oczy i wręcz rozkoszował się tą chwilą pozornego spokoju. Gdy skończył, w miejscu, w którym siedział, utworzyła się mała kałuża krwi. Na ten widok, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Sam nie wiedział dlaczego, ale cieszył go ten widok. Nagle w jego głowie zakiełkowała pewna myśl. A mianowicie, żeby nie opatrywać ran, tylko po prostu się wykrwawić. Czy komukolwiek było by źle? Nikt by się nawet nie dowiedział. Jednak, co powiedziałby jego ojciec? Byłby zawiedziony, że jego syn od tak się poddał. Mozolnym ruchem wyciągnął z plecaka bandaż i zaczął bardzo powoli, ale jednak sprawnie owijać przedramię.

Zajrzał do plecaka, ponieważ kompletnie nie pamiętał, co zabrał ze sobą. Wtedy działał pod wpływem emocji, więc to cud, że w ogóle pomyślał o bandażach. Nagle zauważył na dnie małe pudełeczko. Otworzył je, a jego oczom ukazał się drobny woreczek z marihuaną i  trochę pociętej bibułki.

-Dziękuję Peter- powiedział sam do siebie, po czym wyćwiczonym ruchem przygotował sobie skręta. Miał też zapałki, więc już po chwili mógł zaciągnąć się narkotykiem. Powoli zapominał o Tonym Starku i wszystkim, co się dziś stało. I w ten sposób minęło mu dziesięć minut, po których zwyczajnie zasnął, z wycieńczenia fizycznego i psychicznego.

***

-I co? Zdzwonili? Mają coś? Cokolwiek?- Stark zasypał pytaniami Strange'a wchodzącego do pokoju.

-Pytałeś pięć minut temu, więc odpowiedź wciąż brzmi tak samo. Jak zadzwonią, to pierwszą osobą, której powiem, będziesz właśnie ty, więc z łaski swojej idź już spać- powiedział wykończony Steven.

-No dobra. Tylko proszę, obudź mnie Strange- upewniał się.

-Dobrze, tylko idź już- czarodziej był już naprawdę poirytowany.

Tony wszedł do swojej sypialni i położył się. Obracał się z boku na bok, albo po prostu tępo wpatrywał w sufit, ale za nic nie mógł zasnąć. Wciąż myślał o tym, że jednym zdaniem zepsuł to, nad czym pracował kilkanaście dni. Od poznania Petera, jego jedynym celem było sprawienie, aby ten dzieciak mu zaufał. A zamiast tego, teraz najprawdopodobniej tnie się przez niego. Stark potrząsnął głową, jak gdyby chciał strzepnąć z siebie te myśli. W końcu zasnął.

Wszedł do wieży. Była kompletnie pusta. Ani jednej żywej duszy. Szedł korytarzem, aż w końcu jedne drzwi same się uchyliły. Drzwi prowadzące do pokoju Parkera. Tony stanął w nich i zamarł. Peter był martwy. Na szyi miał pętlę, której końcówka zaczepiona była na lampie. Stark podbiegł do chłopaka. Chciał go ratować. Jednak gdy tylko zbliżył się do niego, drzwi zamknęły się z hukiem. Nastolatek podniósł martwy palec i wycelował oskarżycielsko w milionera.

-To twoja wina! To przez ciebie nie żyję!- powiedział, nie otwierając oczu.

-Peter, błagam cię, przepraszam, nie o to mi chodziło- zaczął się tłumaczyć przerażony Stark.

-Dokładnie o to ci chodziło!- krzyknął. Tony zaczął zbliżać się do wyciągniętej w jego kierunku ręki, mimo tego, że usilnie starał się dostać do drzwi. Gdy był już dosłownie kilka centymetrów przed palcem chłopaka, usłyszał, jak ktoś woła jego imię.

-Tony! Tony do cholery! Obudź się!- Stephen poszturchiwał go w ramię.

-Boże, Strange! To było straszne- zawołał Stark. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że był zlany potem, a na dodatek gorączkowo zaciska dłoń na ręce doktora. Natychmiast go puścił- przepraszam. Miałem koszmar.

-Widziałem- powiedział jak gdyby nigdy nic czarodziej.

-Zajrzałeś mi do głowy, tak jak Peterowi?- zdziwił się Tony.

-Nie. Krzyczałeś przez sen. Niech zgadnę, to był Parker? Wołałeś jego imię i przepraszałeś- w głosie Stephena można było usłyszeć nutkę... troski?

-Tak... on... był martwy... powiesił się przeze mnie... czy... t-to jest możliwe?- zapytał, z przerażeniem w oczach wpatrując się w czarodzieja.

-Wątpię. Peter to nie jest typ samobójcy. Najgorsze co może się stać, to chyba to, że się potnie- dopiero teraz Strange zdał sobie sprawę, że powiedział to najniedelikatniej, jak tylko się dało.

-Boże... dlaczego ja zawsze muszę tak wszystko spieprzyć?- zadał retoryczne pytanie- powiedz, obudziłeś mnie, tylko dlatego, że miałem zły sen?- w jego głosie słychać było tyle nadziei, że Stephena aż serce bolało.

-Niestety, ale pewnie niedługo się odezwą- uśmiechnął się pocieszająco do przyjaciela.

-Jasne- odpowiedział na uśmiech doktora, jednak teraz zrobił to w ten sam sposób, w jaki uśmiechał się Peter, choć nie wyszło mu to tak dobrze. 

***

Po paru godzinach Peter obudził się. Poruszał kostką i stwierdził, że chyba może już wstać. Zrobił to, więc mimo dużego bólu wyszedł z magazynu, to jest, z ruiny. Szedł przed siebie i próbował przypomnieć sobie gdzie jest. Oczywiście pamiętał, jak się tu znalazł, ale biegł wtedy kompletnie na ślepo. Nie interesował go kierunek. Był zbyt pochłonięty myślami. Tak więc teraz stał i zastanawiał się jaka to część Nowego Jorku. Postanowił iść przed siebie, do moment w którym okolica stanie się znajoma.

Nie trwało to długo, ponieważ większa część miasta była dla niego jak dom. Mieszkał wszędzie i nigdzie. U najemnika nocował, ale to nie był dom. W domu nikt cię nie bije i nie wyzywa. W domu wszyscy cię szanują. W domu lubi się przebywać. W domu jest tak jak... w wieży.

Jakby automatycznie skierował się do queens, a tam, jako że był zbyt zajęty swoimi myślami, nawet nie zauważył, kiedy znalazł się pod barem. Stanął jak wryty. Dlaczego przyszedł właśnie tu? No tak, gdzie indziej miał niby iść? A może właśnie los pokazał mu, że to jest jego miejsce? Że nie zasługuje na nic więcej, niż życie w barze dla najemników? Zamknął oczy i pchnął wielkie drzwi. Wziął głęboki oddech i ruszył do środka. W momencie, w którym usłyszał za sobą trzask zamykanych drzwi poczuł, że nie ma już odwrotu.

-No proszę proszę! Peter!- zawołał głośno Deadpool, gdy go zobaczył, jednak nie zrobiło to na nikim wrażenia. Chłopak podszedł do najemnika. Weasel wciągnął głośno powietrze, gdy go zobaczył.

-Miał pan rację, panie Wilson- powiedział cicho nastolatek, po czym dodał jeszcze ciszej- przepraszam.

*****

1804 słowa

Hejka!

Mam też nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro