Rozdział 27.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tony momentalnie zerwał się z miejsca i ruszył za chłopakiem. Skoczył za nim, wołając uprzednio "Jarvis, zbroja". Leciał w dół, powoli przemieniając się w Iron mana. Gdy tylko zbroja w pełni oplotła jego ciało, wystrzelił w kierunku spadającego bezwładnie nastolatka z niewyobrażalną prędkością. Złapał go, dosłownie parę metrów przed ziemią i uniósł się w górę. Jednak nie był przygotowany na to, że Peter zacznie się szarpać. W pewnym momencie, chłopiec użył swojej super siły i kopnął mężczyznę. Stark uderzył w budynek, a Parker poleciał w dół.

-Nie!- krzyknął krótko czarnowłosy. Jego serce stanęło. Tony ruszył za nim, ale pomimo rozpaczliwych starań nie zdążył. Chłopak spadł z ponad czterdziestu metrów. Milioner mógł jedynie patrzeć, jak miota się w powietrzu, a chwila, w której uderzał z impetem o ziemię, wydawała się wiecznością. W zwolnionym tempie oglądał, jak drobne ciało dotyka chodnika, centymetr po centymetrze, pojawiają się na nim sine plamy, a poraniona ręka wydaje z siebie okropny dźwięk, gdy nienaturalnie wygięta przygniatana jest przez resztę ciała. Peter leżał nieruchomo i nie dawał znaków życia. Gdy tylko Stark wylądował obok niego, podniósł go, zostawiając na betonie okropny, krwawy ślad i ze łzami w oczach wzbił się w górę, nie przejmując się ludźmi, którzy zebrali się dookoła. Na dachu, uwolniwszy się od zbroi, położył Parkera najdelikatniej jak umiał. Po jego policzkach spływały łzy, których w tej chwili milioner nie potrafił opanować. Nastolatek miał zamknięte oczy i nie dawał żadnych znaków życia. Iron man sprawdził oddech. Brak. Czuł coraz większą gulę w gardle. Gdy nie wyczuł pulsu, dosłownie zamarł.

-Błagam, nie- szeptał, gorączkowo przystępując do masażu serca. Po trwającej dla milionera wieczność chwili, tętno, ledwo wyczuwalne, ale jednak wróciło. Mężczyzna odetchnął z ulgą, ale gdy zdał sobie sprawę, że Peter wciąż nie oddycha, podniósł go i na chwiejnych nogach pobiegł do szpitala, najszybciej jak potrafił. Gdy tylko znalazł się w środku, dwóch lekarzy i kilka pielęgniarek zajęło się chłopakiem.

Tony krótko wyjaśnił jednemu z medyków co się dokładnie stało i usiadł w poczekalni. Nagle w pomieszczeniu utworzył się magiczny portal.

-Stark! Dzwonili do mnie twoi lekarze!- zawołał doktor, jednak milioner wciąż wbijał pusty wzrok w podłogę- Stark do cholery!- lekko go spoliczkował, żeby zwrócić na siebie jego uwagę- gdzie jest dzieciak?- Tony tylko wskazał palcem na jedną z sal, a czarodziej nie czekając na nic, zostawił Iron mana na korytarzu i poszedł ratować chłopaka.

Milioner nie potrafił opanować drżenia ciała. Co jeśli Peter umrze? To jego wina. Mógł przewidzieć, że dzieciak zacznie się szarpać. Wystarczyło tylko mocniej go złapać. Dlaczego tak się stało? Dlaczego Deadpool tak bezwzględnie zniszczył jego życie, zmuszając go do tego morderstwa? Dlaczego nikogo nie obchodziło to, jak bardzo krzywdzony był Parker? Dlaczego nikt w tej jego jebanej szkole nie zauważył, że coś jest nie tak? Dlaczego nie dostawał tyle miłości, na ile zasługiwał? Chociaż, pewnie i tak nigdy tyle nie dostanie. Starał się być spokojny, jednak tak naprawdę, to co widział na dachu było przerażające. Myślał, że rozmowa z Natashą choć trochę mu pomogła, a z nim jest coraz gorzej. Jak pomóc dzieciakowi, który w nocy wychodzi na dach i błaga Boga o śmierć? Chociaż w zasadzie, czy on właśnie do niego mówił? Może kierował te słowa do kogoś innego? Dopiero teraz przez jego głowę przeszła myśl, co by się stało, gdyby go tam nie było? Gdyby wyszedł z pokoju dwadzieścia sekund później? Najpewniej poszedłby do kuchni, zrobić sobie kawę, a dopiero rano, odnalazł by martwe ciało chłopaka. Małe, drobne, niewinne ciało, w którym powinno być tyle życia i radości, a zamiast tego, było zmasakrowane przez dorosłych, których zadaniem jest ochrona dzieci. Opieka nad nimi. Nad Peterem nikt się nie opiekował. Aż do teraz.

-I co z nim?!- zaatakował Stephena wychodzącego z sali razem z resztą lekarzy.

-Tony, możesz mi wyjaśnić, jak to się dzieje, że Peter zamiast coraz mniej, ma coraz więcej ran na przedramionach? Pilnujże tego dzieciaka! Zabierz mu te cholerne żyletki i wyjaśnij raz, a dobrze, że nie może ciągle robić sobie krzywdy. Ciężko było wbić mu jakąkolwiek igłę przez te poharatane ręce. Jak będziesz chciał, to ja mogę z nim pogadać, ale nie gwarantuję, że to się dobrze skończy. Jakoś nigdy nie miałem ręki do dzieci. A jeżeli chodzi o upadek, to połamane żebra, złamana ręka, lekki wstrząs mózgu no i poważne stłuczenia, a poza tym stracił dużo krwi. I tak miał szczęście. Gdyby nie... osobliwa natura jego organizmu, nie miał by szans na przeżycie. A, no i jest dość mocno wyziębiony, ale będzie żyć. No i wiesz, jego przyspieszona regeneracja i moja magia działają cuda, także możliwe, że już jutro z ręką będzie w porządku. Fizycznie dość szybko się wyliże, ale boję się, że z psychiką będzie ciężej. Musisz go wspierać, tak? Wszyscy musicie. Szczególnie teraz.

-Boże... Strange, to moja wina. Jak mogłem nie zauważyć? Przecież... gdyby on umarł, to ja bym... ja bym...

-Stark, to nie jest twoja wina, rozumiesz? Dzieciak nie daje nic po sobie poznać. Nie mogłeś zauważyć, jasne? A jeśli chcesz mu pomóc, to bądź silny za was dwóch. Chłopak upadł. Boleśnie wyrżnął o samo dno i teraz potrzebuje kogoś, kto go podniesie, a nie kogoś, kogo będzie musiał pocieszać. Ma dość własnych problemów.

Z sali wyszła reszta pielęgniarek.

-Przepraszam, kiedy mogę go zabrać?- zapytał jedną z nich.

-Jak to "zabrać"?- zdziwiła się.

-No... przeniosę go do jego pokoju- wyjaśnił Tony, jakby to było oczywiste.

-Nie jestem pewna, niech pan spyta lekarza, panie Stark. Ale na moje oko powinien tu zostać co najmniej trzy dni. A potem będzie musiał przychodzić na kontrole- stwierdziła beznamiętnym tonem.

-Nie ma takiej opcji. Peter nie lubi szpitali, nie może się tu obudzić- powiedział milioner, głosem nieznoszącym sprzeciwu.

-A-ale panie Stark...- zaczęła.

-Tony, daj spokój- Strange starał się uspokoić przyjaciela.

-Nie! Pracujecie dla mnie do cholery! Macie coś wymyślić! Peter obudzi się w swoim pokoju, albo was wszystkich pozwalniam, jasne?!- krzyknął. Już za pół godziny, chłopak leżał we własnym łóżku, podłączony do różnych maszyn, przyniesionych ze szpitala. Iron man siedział przy nim z twarzą ukrytą w dłoniach.

-Coś ty zrobił dzieciaku?- szepnął, patrząc na wszystkie bandaże, otulające ciało nastolatka. Miał ochotę przytulić go najmocniej jak umiał, potem nakrzyczeć na niego za jego głupotę, a potem znowu przytulić i tak w kółko. Był jednocześnie załamany, wściekły, ale też czuł wielką ulgę, bo przecież Parker mógł być teraz martwy. Dwadzieścia sekund. Tylko tyle wystarczyło, żeby chłopak nie przeżył. Przecież Stark by się załamał! Jak miałby dalej żyć, ze świadomością, że ten dzieciak umarł przez niego? Przez to, że nie zauważył, jaki zniszczony był ten nastolatek. Wydawało mu się, że wystarczą głupie obietnice i puste słowa. Musi się zająć Parkerem. Naprawić jego psychikę. Pokazać, że nie każdy dotyk jest agresywny i bolesny, nauczyć, że ludziom można ufać, a słowa też mają znaczenie. A przede wszystkim, musi się zemścić na tym pieprzonym najemniku. Będzie cierpiał. Jeszcze bardziej niż ten chłopiec.

Pajączek jęknął i zaczął się wiercić.

-Nie chcę... proszę... zostaw mnie... proszę...- zaczął powtarzać przez łzy i miotać się na łóżku- błagam... zostaw mnie...

-Boże...- szepnął Stark. Co mogło mu się śnić? Jak straszne wspomnienie wróciło? Jaki koszmar znów przeżywał?- Pete, nic się nie dzieję, proszę, uspokój się, nic ci nie grozi, słyszysz?- złapał go delikatnie za nadgarstki, a po chwili szarpaniny, nastolatek opadł na łóżko. Jego oddech lekko się wyrównał, jednak wciąż był niespokojny.

-Co z nim?- zapytał Clint, wchodząc do pokoju- Strange powiedział mi co się stało- dodał, widząc pytający wzrok milionera na sobie.

-Jest nieprzytomny- westchnął.

-Tyle to widzę. Co tam się działo, co?- spytał, a jego głos był przepełniony troską.

-On... Boże, Barton, on chciał się zabić. I to co mówił... ja... nie wiem, czy potrafię mu pomóc- po policzku Iron mana spłynęła jedna, samotna łza.

-Na pewno nie sam. Ale na szczęście masz nas, Tony.

-Jak ja mam mu teraz spojrzeć w oczy? Obiecałem, że nie pozwolę go skrzywdzić.

-Dotrzymałeś słowa, Stark. Dzieciak żyje, rozumiesz? Gdyby nie ty, teraz byłby martwy.

-Skoro dotrzymałem słowa, to dlaczego Peter leży nieprzytomny, podłączony do tych jebanych maszyn?!- wrzasnął milioner, zerwał się i kopnął krzesło.

-Tony, spójrz na mnie- rozkazał Barton- to nie twoja wina, jasne? Równie dobrze ja mogłem zauważyć, albo Steve, albo Nat, albo nawet Strange. To, że tobie na tym chłopaku najbardziej zależy, nie znaczy, że musisz być wszechwiedzący. Natasha mówiła, że nie zauważymy, gdy będzie nas oszukiwał. Nie zauważyliśmy. Dzieciak jest zbyt dobry. Więc teraz, nie możemy mu wierzyć, gdy mówi, że wszystko jest w porządki. Musimy być od niego sprytniejsi i nie nabierać się na jego kłamstwa. Zobaczysz, pomożemy mu. Fakt, jest naprawdę źle, ale to, że gorzej już być nie może, jest tylko dowodem na to, że teraz, może już być tylko lepiej.

*****

1429 słów

Hejka!

A więc, zaczynamy maraton!



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro