Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był zwykłym, niewdzięcznym smarkaczem, który zasługiwał na wszystko, co go spotkało. Właśnie takie zdanie na swój temat miał Peter. Deadpool przygarnął go, nauczył wielu rzeczy, które nie raz ratowały chłopaka. Pamiętał jak uczył się walczyć z najemnikiem. W zasadzie na początku wyglądało to tak, że Wade bił chłopca, a ten starał się obronić. Po tych "treningach" najczęściej kulał przez tydzień, a parę razy na drugi dzień nie był w stanie podnieść się z kanapy, ale były skuteczne. Peter był lepszy. Coraz lepszy. Dzieciak nauczył się też kłamać dzięki Wilsonowi. Wymyślać wymówki na poczekaniu, ukrywać uczucia i panować nad emocjami. Wade zawsze powtarzał mu, że jego problemy, to tylko i wyłącznie jego problemy, że nikogo to nie obchodzi, więc ma radzić sobie z nimi sam, zamiast obarczać tym cały świat. Jeśli robił coś źle, nie dostawał jedzenia przez kilka dni, ale opłaciło się. Teraz maszerował szkolnym korytarzem, odwzajemniając uśmiechy nauczycieli tak, jakby były zupełnie szczere. Jednak nigdy nie patrzył im prosto w oczy. Nie umiał zamaskować rozpaczy, która się w nich znajdowała. Tego całego bólu.

-Hej Petey!- chłopak wciągnął gwałtownie powietrze, gdy usłyszał głośne trzaśnięcie szafki i niby "radosne" powitanie Flasha. Był to "przywódca" szkolnej drużyny futbolistów, których ulubionym zajęciem było znęcanie się nad Pajączkiem.

-Ehh... cześć Flash- odparł zrezygnowany Parker. Zaczął rozglądać się ukradkiem. Może dziś będzie jego szczęśliwy dzień, i zaraz wyjdzie zza rogu jakiś nauczyciel? Jednak to okazało się zbędne, ponieważ tym razem wybawił go dzwonek na lekcje. Odetchnął z ulgą.

-Masz szczęście. Widzimy się po lekcjach- większy chłopak uśmiechnął się i puścił oczko do mniejszego, na co Peter wzdrygnął się.

Ruszył przed siebie, kierując się do sali od fizyki. Jego ulubiona lekcja. Nie rozumiał, dlaczego większość uczniów na nią narzekała. Dla niego była fascynująca. W zasadzie cały dzień zapowiadał się ciekawie. Chemia, później matematyka, historia, a na koniec hiszpański. Jego umysł upodobał sobie przedmioty ścisłe, więc nauka przychodziła mu dość łatwo. Poza tym, Peter lubił chodzić do szkoły. Chociaż w zasadzie lepszym określeniem było to, że zdecydowanie wolał przebywać w szkole, niż w domu, gdzie najprawdopodobniej oberwałby prędzej, czy później, za to, że wczoraj uciekł.

Gdy lekcje dobiegły końca, Peter miał szczerą... dość naiwną nadzieję, że uda mu się wyjść ze szkoły, nie natykając się na żadnego ze swoich oprawców. Ale na co on liczył? Gdy tylko podszedł do szafki, poczuł, jak dwóch wielkich chłopaków łapie go, po czym zaciąga do łazienki. W teorii mógłby odepchnąć ich, albo jeszcze lepiej, dać im nauczkę, ale wtedy pojawiłaby się masa niezbyt wygodnych pytań jak "skąd taki chuderlawy kujon ma tyle siły?". Peter zdecydowanie wolał raczej pozostawać w cieniu, więc korzystając z pajęczego zmysłu, starał się przyjmować ciosy tak, aby nie mieć na twarzy żadnych widocznych śladów. Gdyby Deadpool dowiedział się, że dręczą go w szkole, najpewniej nie przestałby nabijać się z biednego Petera do końca świata.

Gdy chłopacy w końcu dali Parkerowi spokój, ten pozbierał swoje rzeczy, doprowadził się do względnego porządku i wyszedł ze szkoły. W drodze powrotnej "zupełnie przypadkiem" potknął się, wpadając na jednego pana i wyciągając mu telefon z tylnej kieszeni spodni. Grzecznie przeprosił i poszedł dalej, uśmiechając się lekko pod nosem. Skręcił w znajomą uliczkę i tak jak prawie codziennie, wszedł do lombardu.

-Cześć Peter!- zawołał pan Kenel, właściciel. Jego interesy nie były do końca legalne, to też nie przeszkadzało mu, że chłopiec sprzedaje do jego lombardu kradzione rzeczy- Co tam masz?

-Dzień dobry- Pajączek uśmiechnął się. Bardzo lubił tego mężczyznę, znał go od dawna. On był naprawdę w porzadku. Nigdy nie zrobił mu krzywdy, więc Peter mógł czuć się tu stosunkowo swobodnie- mam telefon- oświadczył wesoło, wyciągając przedmiot z kieszeni.

-Niech zgadnę, rąbnąłeś jakiemuś biedakowi?- pan Kenel wziął od niego urządzenie i zaczął je oglądać- dam ci za to sto zielonych. Co ty na to?

-Dwieście!- zaczął się wykłócać Peter.

-No chyba nie, młody. Maksymalnie sto trzydzieści.

-Wie pan ile mnie kosztowało jego zdobycie?

-No niech Ci będzie. Sto pięćdziesiąt, więcej nie dam.

-Stoi- Peter doskonale wiedział, że mężczyzna od początku myślał o tej cenie. Przed wyjściem pogłaskał jeszcze kota śpiącego na ladzie, pożegnał się, a po wyjściu skierował w jakąś ciemną uliczkę. Przebrał się szybko w strój i po chwili sunął na swojej pajęczynie ponad ulicami. Skakał po dachach, robił salta i śruby w powietrzu z zawrotną prędkością. Szczerze mówiąc miał trochę mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo chciał spotkać Tony'ego Starka, ale z drugiej, o tej porze była dużo większa szansa na to, że ktoś go z nim zobaczy i Wilson się dowie. To by było straszne. Deadpool nie ufał Spider manowi, więc czemu miałby mu uwierzyć, że nie zdradził jego sekretów? W takim wypadku pobicie do nieprzytomności byłoby pewne, a śmierć prawdopodobna. Chociaż nie to go przerażało najbardziej. Najemnik lubił się "delektować zemstą", jak sam to określał. Jeśli załatwiał jakieś prywatne sprawy, często bardzo długo i okrutnie torturował ofiarę. Twierdził, że zemsta ma sens tylko, gdy umierający zdaje sobie sprawę z tego, że umrze, oraz gdy można bardzo dokładnie wyłożyć mu powód.

Nagle zauważył młodą kobietę wchodzącą w boczną uliczkę. Jeden z trzech mężczyzn opierających się o mur kiwnął na nią głową, po czym cała trójka skierowała się w tą stronę. Widząc to podejrzane zachowanie, Spidey poleciał za nimi. Nie mylił się. Gdy tylko przestępcy przyparli ją do muru, Pająk nie wahał się ani chwili. Dwóch przyszpilił do ściany za pomocą pajęczyny. Trzeci mężczyzna słysząc krzyk towarzyszy odwrócił się w momencie, w którym Peter wylądował przed nim.

-Nieładnie- stwierdził Parker, po czym zrobił z nim to samo co z jego kolegami. Odwrócił się do przerażonej kobiety- może pani zawiadomić policję, lub kazać im czekać dwie godziny aż sieć się rozpuści, pani wybór. Ukłony od przyjacielskiego Spider mana- uśmiechnął się pod maską i wzbił się w górę.

Leciał nad ulicami miasta aż dotarł do swojego ukochanego dachu. W zasadzie ktoś taki jak Tony Stark na pewno ma teraz mnóstwo pracy, więc na pewno się nie pojawi. Spojrzał w dół. Pełno ludzi. Jak zwykle wszyscy się gdzieś spieszą. Siedział tak jeszcze jakąś godzinę, a w międzyczasie odrobił lekcje. Spojrzał na zegarek i postanowił wracać zanim Deadpool wstanie i zauważy, że Peter nie posprzątał po jego wczorajszej zabawie. Taki właśnie tryb życia prowadził najemnik. Kładł się spać nad ranem, przesypiał cały dzień, potem jeśli Parker mu się pokazał, zawsze wymyślał za co może się poznęcać nad chłopakiem, szedł do pracy, a wolne chwile spędzał w barze.

Wylądował w "swojej" uliczce, przebrał się i ruszył do queens. Gdy szedł zauważył, że z naprzeciwka idzie mężczyzna, którego widział kilka dni temu. Ten w sportowych butach. One naprawdę wyglądały na drogie. Peter stwierdził, że musi mieć on dużo pieniędzy, a skoro tak, to pewnie nie wyrządzi mu dużej krzywdy "pożyczając" jego portfel. Pożyczając, ponieważ najczęściej sprawdzał dokumenty i podrzucał skradzioną rzecz na wycieraczkę. Zabierał tylko pieniądze, nie widział potrzeby okradania kogoś z dowodu osobistego czy prawa jazdy. Mężczyzna miał na sobie kaptur zaciągnięty na twarz. Pająk zrobił to co zawsze. Szedł swobodnym krokiem, "niechcący" potrącił starszego, wyciągając przy okazji portfel, grzecznie przeprosił i poszedł dalej jak gdyby nigdy nic. Gdy dotarł do swojej dzielnicy co chwilę zaczepiali go jacyś znajomi. Głównie drobni złodzieje. Ich było na ulicach pełno. Stanął pod drzwiami baru. Wziął głęboki oddech, jakby zbierał w sobie odwagę i pchnął ciężkie drzwi.

-Peter!- usłyszał okrzyk mężczyzny siedzącego przy jednym ze stolików. Uśmiechnął się i podszedł do najemników siedzących przy nim. Wszyscy w tym barze znali i lubili podopiecznego Deadpoola. Wiedzieli, że dzieciak nie ma z nim łatwego życia, oczywiście nie zdawali sobie sprawy z jego niezwykłych umiejętności, ale byli świadomi, że Wade trenował go dość brutalnie, aby mógł mu pomagać w pracy.

-Cześć Wili- przywitał się.

-Jak tam w szkole młody?- Odezwał się James siedzący pod ścianą.

-Znośnie- Parker nigdy nikomu nie skarżył się na bycie gnębionym.

-Ten stary osioł siedzi przy barze, jeśli chciał byś wiedzieć- Wili oczywiście miał na myśli Wilsona.

-Jak mnie nazwałeś ty kretynie?- Peter nawet nie zauważył, kiedy jego "opiekun" zdążył do nich podejść, ale spiął się, gdy tylko go usłyszał.

-Niech się księżniczka nie obraża- zawołał rozbawiony najemnik.

-Zmiataj do góry- powiedział Deadpool tak jakby dopiero zauważył chłopca. Ten pospiesznie kiwnął głową i szybko zniknął za drzwiami prowadzącymi na zaplecze.

-Odpuść mu trochę. On serio wygląda jakby się ciebie bał...-Wili nie skończył, ponieważ James mu przerwał.

-No ja się nie dziwię, że dzieciak boi się typa z taką mordą- wszyscy się roześmiali i nikt już nie poruszał tematu Petera.

Spidey usiadł na podłodze, odsunął luźną deskę w podłodze i wyciągnął małą skrzyneczkę. To były pieniądze, które zbierał, aby jak tylko skończy osiemnaście lat mógł wynieść się od najemnika, a najlepiej z Nowego Yorku, zacząć nowe życie. Skończy studia, może nawet uda mu się założyć rodzinę. Schował tam pieniądze ze sprzedaży telefonu, oraz te z portfela. Teraz tylko sprawdzi dokumenty, żeby go potem odnieść. Przeczytał nazwisko i poczuł jak serce przestaje mu bić. Tony Stark. TONY STARK! Nie mogło być gorzej! Okradł samego wielkiego Tonego Starka! Przecież on go znajdzie! Na pewno! Raz poszczęściło mu się, gdy okradł kogoś z wyjątkowymi umiejętnościami, ale to był raz! Przecież Iron man go zabije! Albo nawet gorzej. Co jak pójdzie na policję? Wtedy Peter będzie musiał wrócić do matki! To byłoby dużo gorsze niż śmierć! Czuł, że atak paniki zbliża się wielkimi krokami, więc starał się uspokoić. Boże... co on ma teraz zrobić? A może on jeszcze nie zauważył i Parkerowi uda się go zwrócić? Schował pieniądze z powrotem do portfela. Musiał iść się przejść, żeby nie dostać ataku paniki.

Zszedł jak najciszej potrafił do baru. Gdyby Deadpool go zauważył, na pewno żądałby jakiegoś dobrego powodu, dla którego jego podopieczny wychodzi, a Spidey nie mógł przecież powiedzieć "przez przypadek okradłem milionera, w zasadzie chodzi o Tonego Starka. Jak wiesz jest on Iron manem, a ja się z nim kumpluję jako Spider man, trochę skomplikowana sprawa, muszę pomyśleć". Był już przy drzwiach Wilson go zawołał. Postanowił jednak udawać, że nie usłyszał.

-Peter! Stój! Gdzie ty idziesz smarkaczu!- później za to oberwie. Ale teraz to nie miało znaczenia. Uciekł. Przeszedł parę przecznic i jego oczom ukazał się niespodziewany widok. Tony Stark. W dresach. Tak jak wcześniej. Jedyna rzecz, która się nie zgadzała to jego znajomi, Jack, Kevin, James i Louis. Otoczyli go, a gdy ten nie mógł już się cofać, ponieważ oparł się o ceglany mur, jeden z nich wyciągnął nóż. Iron man jak zwykle miał ten swój lekceważący uśmieszek, ale w jego oczach nie tliła się ta charakterystyczna dla niego pewność siebie.

W teorii chłopak mógł przebrać się w strój Spider mana i zrobić porządek, ale tym razem wolał załatwić to trochę inaczej. Gdy James przystawił milionerowi nóż do gardła, chłopak szybko podbiegł.

-Czekajcie! Nie róbcie mu nic, on jest ze mną!- wykrzyknął, a wyraz twarzy Starka był bezcenny, gdy obserwował jak dzieciak zbija piątkę z każdym z nich. Przyszedł tutaj, ponieważ gdy zorientował się, że nie ma portfela sprawdził gdzie on jest, za pomocą nadajnika umieszczonego w jego dowodzie. Zorientował się, że ten mały, który wpadł na niego, musiał go okraść. Sygnał zaprowadził go do queens. W zasadzie głupio było zapuszczać się tu samemu, bez ochrony. Myślał, że zbroja przyleci, gdy będzie jej potrzebował, ale coś się musiało zepsuć. Ci, którzy go napadli, chyba mieli mu za złe po prostu to, że jest bogaty. Ale nagle, gdy mieli zrobić mu krzywdę, zjawia się jakiś brudny dzieciak, który twierdzi, że jest razem z nim, a ci bandyci uśmiechają się do niego! Zaraz... czy to nie jest ten smarkacz, który zabrał jego portfel?

-Że co? Z tobą Pete? Tony Stark?- zaśmiał się jeden z nich wskazując nożem na Iron mana.

-N-no tak... b-bo... on znał moich rodziców. Ojciec pracował u niego. Przyszedł sprawdzić co u mnie- Parker zaczął się tłumaczyć, po czym uśmiechnął się słabo- Zostawcie go, jest w porządku.

-Skoro tak mówisz. Twoi przyjaciele to nasi przyjaciele- odsunęli się od Tony'ego, a jeden z nich powiedział w jego stronę- masz wielkie szczęście, że zakumplowałeś się z tym konkretnym dzieciakiem Stark.

-Taa, chyba rzeczywiście- powiedział zdezorientowany milioner. Gdy mężczyźni poszli sobie, Stark zwrócił się do chłopca- ehm... dzięki mały?-

-Nie ma za co- powiedział cicho brunet, wiedząc, że wcale nie zasługiwał na podziękowania- przy okazji- Peter podał mu jego portfel, spuszczając wzrok- przepraszam- wymamrotał.

Starszy spojrzał na niego z politowaniem. W zasadzie zrobiło mu się żal tego chłopca. Nie wyglądał na kogoś, kto kradł dla zabawy. Chyba po prostu musiał to robić. Otworzył portfel i wziął z niego pieniądze.

-Trzymaj, mały- wyciągnął rękę, w której znajdowało się pięćset dolarów. Pająk zamiast wziąć pieniądze od razu, pisnął cicho i zacisnął powieki, jakby czekał na cios. Dopiero po chwili, gdy zorientował się, że Iron man nie zamierza go uderzyć, spojrzał na niego z wdzięcznością, niedowierzaniem i strachem.

-D-dziękuję- powiedział cicho, szybko chowając banknoty do kieszeni. Zerknął za mężczyznę, szukając drogi ucieczki. Nie chciał wdawać się w niepotrzebne konwersacje. W końcu, starszy mógł poznać jego głos.

-Gdzie mieszkasz?- spytał Tony, podejrzewając, że chłopiec może być bezdomny.

-Niedaleko- burknął młodszy, starając się udzielać jak najbardziej wymijających odpowiedzi.

-Masz rodziców?- dzieciak wyraźnie nie chciał udzielać informacji o sobie. Nic dziwnego, w tej okolicy taka ostrożność jest nawet wskazana, ale Tony musiał się czegoś o nim dowiedzieć.

-Tak- skłamał Peter.

-No to prowadź- milioner ruszył dziarskim krokiem, ale zaraz zatrzymał się, widząc, że chłopiec stoi w miejscu.

-A-ale... co?- spytał młodszy, nie do końca rozumiejąc. Czy on naprawdę chciał go odprowadzić? Tylko tego mu brakowało, żeby Deadpool widział jak Tony Stark odprowadza go do baru.

-No cóż, muszę pomówić z twoim ojcem- Iron man powiedział tak, jakby to było oczywiste. No cóż, może dla niego było to oczywiste. Ale nie dla Petera.

-J-jest w pracy- zająknął się czternastolatek, za wszelką cenę starając się spławić bohatera.

-No a mama?

-Um... też- jak tak dalej pójdzie, Peter będzie musiał po prostu uciec, a tego nie chciał. Już wystarczająco nagrabił sobie u tego człowieka.

-Kłamiesz- starszy nie odpuszczał.

-Wcale nie!- wykrzyknął, przyjmując mimikę naburmuszonego pięciolatka.

-A właśnie, że tak- wzruszył ramionami Tony.

-N-nie- głos chłopca po woli stawał się płaczliwy. On naprawdę się bał. Bał się kary, która spotkałaby go za rozmowę z milionerem.

-Skoro rodzice pracują, to czemu kradniesz?- Tony wiedział, że Peter kłamie, ponieważ sam często to robił. Na różnych konferencjach, spotkaniach służbowych zawsze robił dobrą minę do złej gry i teraz doskonale potrafił wyczuć, gdy ktoś inny starał się go oszukać. A ten dzieciak ewidentnie kłamał.

-B-bo... ehh... no dobra- Spidey westchnął- jestem sierotą. Jest pan zadowolony?- mruknął nieśmiało, kopiąc kamyk leżący na ziemi.

-Nie do końca. Ktoś się tobą zajmuje? Masz w ogóle gdzie mieszkać?- tak w zasadzie milioner nie wiedział, co by zrobił, gdyby okazało się, że dzieciak mieszka na ulicy, ale nie chciał go tak zostawiać.

-Tak, mam opiekuna i dom- powiedział, po czym udał, że sprawdza godzinę na telefonie- muszę lecieć. Do widzenia!

Zanim Tony zdążył cokolwiek powiedzieć, młodszego już nie było. Dziwne. Najpierw dzieciak kradnie mu portfel, a potem ratuje go. Bardzo dziwne.

***

Peter wszedł po cichu do mieszkania. Skierował się do salonu, upewnił, że nikt go nie widzi i schował pieniądze. Ledwo zdążył zasunąć deskę, gdy do pokoju wpadł Wilson.

-Gdzie byłeś?- po głosie słychać było, że był wściekły. Parker cichutko pisnął, wstał szybko i powoli odsuwał się od najemnika, chociaż to i tak było bez sensu, ponieważ Wade jednym skokiem znalazł się przy chłopaku. Z całej siły uderzył go w twarz, przez co Spider man upadł.

-Zadałem ci pytanie smarkaczu- syknął. Peter podniósł się i zacisnął powieki. Po prostu czekał na kolejny cios. W przeciwieństwie do szkolnych oprawców, nie mógł się równać z tym domowym.

-J-ja tylko wyszedłem poskakać po dachach i...- nie dokończył, ponieważ poczuł kolejne uderzenie na policzku. Wpadł na ścianę, jednak znów podniósł się i wrócił do poprzedniej pozycji.

-A wczoraj? Nie pytałeś mnie, czy możesz wyjść!- tym razem uderzył go pięścią. Na ścianę trysnęło trochę krwi. Chłopak próbował się podnieść, ale nie mógł, bo Deadpool nogą podciął mu ręce i kopnął w brzuch. Parker zwinął się z bólu na podłodze. Nie mógł złapać tchu przez uderzenie.

-Jesteś tu tylko ze względu na moje dobre serce- zmienił ton głosu. Teraz był lodowaty. Pająk zadrżał- wiesz doskonale, że w każdej chwili mogę cię odesłać do matki- podniósł go za kołnierz i uderzył pięścią w szczękę- naprawdę tego chcesz gnojku?

-N-nie- wyszeptał Peter resztkami sił.

-W takim razie zacznij się zachowywać jak należy- znowu kopnął dzieciaka, a ten starał się desperacko zaczerpnąć trochę powietrza- masz być na każde moje wezwanie rozumiesz?

Chłopak nie miał siły zareagować, był prawie nieprzytomny.

-Rozumiesz?!- wrzasnął i kopnął go. Spider man pokiwał delikatnie głową. Deadpool wziął jakąś szmatkę leżącą na podłodze i starł krew z dłoni- a w ogóle to ciesz się, że pozwalam ci na bycie tym całym Spider manem. Wszystkim tylko przeszkadzasz. Jesteś beznadziejny.

Wade wyszedł zostawiając leżącego Petera samego. Chłopak powoli sięgnął po szmatkę i starł sobie krew z twarzy. Usiadł, choć kosztowało go to wiele wysiłku. Spróbował wstać, ale przewrócił się na podłogę. Chciał znowu usiąść, lecz nie dał rady. W pewnym momencie po prostu skulił się, schował twarz w kolana i rozpłakał się. Płakał tak, jak płacze mały chłopiec, gdy spadnie z roweru i liczy, że mama zaraz przyjdzie, przytuli go i zrobi mu kakao na rozweselenie. Jednak Peter wiedział, że nikt do niego nie przyjdzie. Nie przytuli go i nie pocieszy. Nikogo to nie obchodzi, że siedzi tu sam i płacze. On miał tylko piętnaście lat! Był na świecie całkiem sam. To dołowało go najbardziej. Nikomu nie było by przykro, gdyby umarł.

Płakał, aż skończyły mu się łzy i zasnął. Nie był w stanie podnieść się i dojść do kanapy, więc całą noc spędził na podłodze, w kącie pokoju, w zakrwawionych ciuchach, z zaschniętą szkarłatną cieczą na całym ciele.

*****

2900 słów

Hejka!

Kochani, wiem, że ostatnio rzadko wrzucam poprawione rozdziały, ale przygotowuję się teraz do ważnego dla mnie konkursu, który jest dla mnie życiową szansą, więc do końca miesiąca mam zajęte praktycznie każde popołudnie.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Miłego dnia! <3 <3 <3

Ps. Kto skojarzył kota na ladzie? :)








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro