Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-P-panie Stark... c-co się stało?- spytał nieśmiało chłopiec, gdy zobaczył zapłakanego Iron mana przy swoim łóżku. Ten podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się ciepło. Jego oczy przepełniło szczęście. Milioner momentalnie usiadł na łóżku i przytulił do siebie nastolatka. Młodszy nawet nie zdążył się wzdrygnąć, gdy starszy zamknął go w szczelnym uścisku, wzdychając przy tym z ulgą. Był... po prostu szczęśliwy. 

-Pete, masz zakaz ocierania się o śmierć na miesiąc- powiedział, gorączkowo tuląc do siebie zdezorientowanego Parkera, jakby wiedział, że widzi go po raz ostatni w życiu. On po prostu nie mógł uwierzyć, że jego dzieciak siedzi tu cały, zdrowy i przy nim. Przy nim. Tam, gdzie jego miejsce. Chłopiec nagle rozpromienił się i spojrzał na czarnowłosego, z szerokim uśmiechem na ustach. W jego oczach zagościło rozbawienie. Po chwili do Starka dotarło, co go tak ucieszyło. Odwzajemnił pełen radości uśmiech- słyszysz mnie, Pete?- spytał cicho, przejeżdżając palcami po policzku nastolatka.

-Słyszę- oznajmił i posłał starszemu rozbawione spojrzenie, jednak po chwili spoważniał. Jakby ktoś wcisnął przełącznik. Tak nagle. W jego oczach zagościły iskierki strachu, na co mężczyzna zmarszczył lekko brwi. Ta zmiana była zbyt gwałtowna, żeby zdążył w ogóle zarejestrować czynnik, który tak na nią wpłynął- j-jest pan n-na mnie zły?- spytał nastolatek i znów spuścił wzrok.

-C-co?- zdumiał się milioner- czemu miałbym być na ciebie zły, dzieciaku?- spytał niepewnie. Nie było powodu. Najmniejszego powodu. Więc... dlaczego?

-N-no bo... g-gdyby nie ja, t-to...- kilka łez spłynęło po twarzy mniejszego- j-jakbym n-nie zawracał panu g-głowy... t-to pan W-wilson n-nie porwałby p-pana...

Stark wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. Czy on... naprawdę sądził, że to jego wina? Że to wszystko co się stało... on się o to obwinia? I co gorsza, twierdzi, że on... że Stark jest teraz na niego zły? Przecież... przecież to nie możliwe. On nie mógłby być na niego zły, nawet gdyby Peter specjalnie sprzedał go najemnikowi, żeby ratować własną skórę, on i tak nie potrafiłby się na niego złościć. Nigdy nie miałby do niego żalu, bo... zaczęło mu na nim zależeć. Tak. Zaczęło mu zależeć na obcym dzieciaku. Na chłopcu, którego tak naprawdę nie znał. On... pokochał go. Pokochał tego dzieciaka.

-Ej, no co ty- szepnął Tony, chwycił podbródek chłopca i uniósł go tak, by patrzył mu w oczy. Zobaczył w nich smutek i strach. Strach przed... obelgą? Skrzyczeniem? Ciosem?- to nie jest twoja wina, rozumiesz? To ja powinienem cię przepraszać Pete. Miałem cię chronić... obiecałem, że będziesz bezpieczny, a... nie potrafiłem ci pomóc- Peter zmarszczył brwi i już miał coś powiedzieć, ale Stark uciszył go gestem dłoni- zaczekaj chwilę. Przepraszam cię, dzieciaku. Naprawdę przepraszam. Gdybym tylko wiedział... ja... ehh, głupia wymówka. Ale proszę cię, mów mi o takich rzeczach. Ja naprawdę bardzo chcę ci pomóc, ale nie dam rady, jeżeli wciąż będziesz się zamykać. Nie mówię, że musisz mi od razu opowiedzieć o wszystkim, ale jeżeli coś się dzieje, to proszę cię, ja muszę wiedzieć, żeby móc działać, rozumiesz?- chłopiec pokiwał głową. Ze zrozumieniem. Rozumiał. Wierzył. Może nawet ufał? W końcu... chyba już wiedział, prawda? Wiedział, że Tony nie kłamie.

Nie wierz mu. Nie powinieneś mu ufać. I nic mu nie mów.

-Przestań- szepnął Peter i przymknął powieki. Jakby starał się przegonić irytujący ból głowy. Milioner spojrzał na niego ze zdziwieniem. To było do niego? Nie miał nic przeciwko, żeby chłopiec zwracał się do niego na "ty", ale to po prostu nie było w jego stylu.

-Co?- spytał, a nastolatek posłał mu zdezorientowane spojrzenie. 

-N-nic- powiedział cicho, marszcząc delikatnie brwi. Tony był... nieco zmieszany. W końcu to nie pierwsza sytuacja, w której Peter mówił do kogoś, kogo nie było. Czy to możliwe, żeby z jego psychiką było gorzej niż milionerowi się zdawało?

Bardzo dobrze. Nic mu nie mów. Im mniej wie, tym bezpieczniejszy jesteś. Pamiętaj, Stark zrani cię tak jak wszyscy inni.

-Zamknij się w końcu!- warknął ze złością Parker i schował twarz w marynarce milionera, jak w tarczy ochronnej. Zacisnął na niej dłonie i zadrżał, mocno wtulając w starszego.

-Peter, co się dzieje?!- spytał zaniepokojony mężczyzna- powiedz mi, do kogo ciągle mówisz?- chłopiec pokręcił gorączkowo głową i gwałtownie nabrał powietrza, mocno zaciskając powieki. Mężczyzna chcąc nie chcąc, pogłaskał chłopca po plecach, żeby choć trochę go uspokoić. Westchnął ciężko- no już, spokojnie, Pete. Powiedz mi co się dzieje- wymruczał, najspokojniej jak tylko mógł.

-Ja...- zaczął cicho i zadrżał.

Ani się waż, śmieciu.

-N-nie wiem c-co to jest- zaszlochał i jeszcze mocniej wtulił się w Tony'ego, który spojrzał na niego zaskoczony. Nie zdążył nic powiedzieć, gdy do jego uszu dotarł stłumiony szloch i ciche zawodzenie.

Nie rozumiesz, że on to wykorzysta? Jesteś głupi, jeśli liczysz, że Stark ci pomoże. Na pewno zwyczajnie cię wyśmieje, bo nie zasługujesz na nic innego.

-O-on... wciąż g-go słyszę- szepnął, pociągając nosem.

-Ale kogo, Pete?- zapytał Tony i mocniej przytulił do siebie chłopca, gdy ten zaczął się trząść. Chciał go chronić. Chciał go chronić przed wszystkim. Przed całym złem i wszystkimi krzywdami. Chciał mieć go blisko przy sobie, zawsze, żeby już zawsze był bezpieczny.

-M-mojego tatę- pisnął, a milionera zatkało. Dzieciak słyszy głos, należący do jego ojca? Jak... jak to możliwe? Czy on... czy naprawdę było z nim aż tak źle?

-I... co on ci mówi?- stwierdził, że może wykorzystać ten moment, skoro Peter częściowo się przed nim otworzył.

Przestań! Nie rozumiesz, że on ci i tak nie pomoże? Nie zasługujesz na pomoc, morderco.

-Żebym p-panu nie ufał. Że... p-pan kłamie, t-tak jak reszta- powiedział cicho i zadrżał jeszcze mocniej, bojąc się reakcji starszego. Zwyczajnie się bał. Nie był przyzwyczajony do zrozumienia i troski.

-Teraz też go słyszysz?- spytał Tony, a po chwili zobaczył łzy spływające po brodzie nastolatka, które szybko otarł. Parker jedynie pokiwał głową, nie podnosząc wzroku i mocno zacisnął piąstki na marynarce starszego- i co mówi?

Peter nabrał powietrza, starając się nie dostać ataku paniki.

-Że... m-mam przestać... że m-mnie pan wyśmieje- wyjąkał i rozpłakał się jeszcze bardziej.

-Pete, nigdy bym cię nie wyśmiał, kiedy mówisz mi o jakimś problemie, jasne?- chłopiec kiwnął głową- zawsze będę starał ci się pomóc- zapewnił miękko, tuląc do siebie roztrzęsione dziecko.

-P-panie Stark- Peter uniósł wzrok na milionera, a ten posłał mu pytające spojrzenie- b-bo, chodzi o ten k-koszmar, który z-zawsze mi się śni.

-Tak, Pete?- spytał. Szczerze mówiąc, ucieszył się, że nastolatek w końcu zaufał mu na tyle, żeby zdradzić, co go tak męczy.

-T-to...

-Jak się czujesz, Pete?- przerwał mu Strange, wchodzący do pokoju, a milioner posłał mu tak wściekłe spojrzenie, że doktor zatrzymał się w drzwiach- no co?- zdziwił się.

-Nic- warknął.

-Dobrze- powiedział Peter i uśmiechnął się, jednak z jego czerwonymi od płaczu oczami i trzęsącymi się dłońmi, nie wyglądało to wiarygodnie. Stephen mimo wszystko oddał uśmiech i przysunął sobie krzesło.

-A więc, dobrze słyszysz?- zapytał.

-Chyba t-tak- odparł młodszy.

-Mogę sprawdzić?- uśmiechnął się do niego, a Peter spojrzał na Starka, jakby sprawdzając, co on o tym myśli. Milioner zaśmiał się cicho i skinął głową, na co chłopiec niepewnie się zgodził. Doktor wykonał kilka skomplikowanych ruchów nad głową Pajączka- wiesz Pete, myślę że jeszcze kilka dni i będziesz słyszał każdy szelest- uśmiechnął się ponownie do nastolatka, który lekko go odwzajemnił.

Peter wbił swoje jeszcze czerwone od płaczu oczy kolejno w czarodzieja, a następnie w milionera. Wciąż nie dowierzał, widząc w ich spojrzeniu radość i troskę. Dlaczego tak im zależy na takim zwykłym śmieciu jak on? Przecież na to nie zasługiwał. Mimo to, uśmiechnął się do nich delikatnie.

-Peter, odpocznij sobie, a ja porozmawiam ze Strange'm, dobrze?- spytał Stark, na co młodszy przytaknął niepewnie.

Mężczyźni wyszli z pokoju nastolatka i skierowali stanęli po drugiej stronie korytarza.

-Jarvis, poinformuj mnie, jeśli cokolwiek by się działo- rozkazał milioner.

-A więc, o co chodzi?- spytał w końcu Stephen.

-Peter słyszy głos swojego ojca- powiedział prosto z mostu, a doktor posłał mu rozbawione spojrzenie. Dopiero po chwili zorientował się, że Stark nie żartuje i momentalnie spoważniał.

-Ale... jak to? Co mu mówi?- zaniepokoił się.

-Żeby nam nie ufał i że go okłamuję- westchnął Tony.

-W zasadzie, zdziwiłbym się, gdyby chłopak był całkiem zdrowy po tym co przeszedł. On... powiedział ci to?- zapytał lekko zdezorientowany.

-Też się zdziwiłem- oznajmił Stark- chyba zaczyna mi ufać.

-On już ci ufa- powiedział czarodziej, a milioner spojrzał na niego zaskoczony- na swój sposób. Tylko tobie pozwala się dotykać. Nie widzisz tego, jak przy innych się uśmiecha? Tylko przy tobie nie udaje i jest sobą. To jest jego wersja zaufania- wyjaśnił, a Tony uśmiechnął się lekko.

-A co z jego chorobą?- spytał.

-Nie jestem psychiatrą, ale z tego co wiem, na schizofrenię, a wydaje mi się, że to właśnie ona, bierze się leki. Chociaż przede wszystkim, ty musisz mu pomóc. Otoczyć ciepłem i zapewnić poczucie bezpieczeństwa. Zadzwonię potem do znajomego, on powie mi, jakie leki trzeba zamówić i czy obejdzie się bez terapii z psychologiem, w tym szczególnym przypadku. Ale możliwe, że będzie chciał osobiście zbadać dzieciaka. W końcu to lekarz, musi widzieć pacjenta- stwierdził, a milioner kiwnął głową.

-Dziękuję Strange- powiedział i uśmiechnął się z wdzięcznością do czarodzieja, który odparł lekkim skinieniem.

-Pójdę obejrzeć te nowe wyniki, a ty do niego wracaj. Nie powinien być sam- nakazał doktor i skierował się do windy, a milioner wszedł do pokoju nastolatka.

-Pete...- powiedział niepewnie, a chłopiec spojrzał na niego- to... opowiesz mi o tym śnie?- spytał, a Peter niepewnie kiwnął głową.

-N-no więc...- zaczął i przymknął na chwilę powieki, jakby zbierał całą swoją odwagę. Wziął głęboki oddech i kontynuował- kiedy mój tata... umarł, m-mama załamała się. P-powiedziała, że t-to moja wina i... zaczęła pić. N-nie tylko pić. Po za alkoholem i narkotykami, często p-przyprowadzała do domu różnych ludzi i nowych chłopaków. Oni...- zaciął się, a po jego policzkach spłynęło kilka łez. Przerażony Stark usiadł na łóżku i objął chłopca. Domyślał się, jak brzmiała końcówka.

-Bili cię?- dokończył za niego.

-Wszyscy- chlipnął młodszy- ale jej pierwszy chłopak... n-nawet nie p-pamiętam, jak się nazywał. On... m-mnie... krzywdził, ale... inaczej. Nie tak jak reszta. Zawsze... przychodził, kiedy mamy nie było i... i to... to tak bardzo bolało...- powiedział cicho. Przerwała mu fala szlochu, która wstrząsnęła jego ciałem. Bał się. Znów się bał. Bał się odrzucenia. Ośmieszenia. Obrzydzenia ze strony milionera. Bał się, że od teraz, pan Stark będzie patrzył na niego z pogardą w oczach. Że nie będzie chciał mieć z nim nic wspólnego, bo w końcu był brudny, nieczysty. Ręce tego mężczyzny pozostawiły po sobie ślady, których Peter nigdy nie zmyje. Odcisnął je na jego ciele i one zostaną tam już na zawsze.

Natomiast Tony, był absolutnie przerażony. W tej chwili całym sobą pragnął, żeby to nie była prawda. Nie on. Nie ten chłopiec. On na to nie zasługiwał. Przecież to tylko dziecko! Jak bardzo przechlapane można mieć? Czy on naprawdę całe życie miał pod górkę? To niesprawiedliwe. Cholernie niesprawiedliwe. Chciał zapytać. Błagać, żeby Peter zaprzeczył. Powiedział, że to nieporozumienie. Że nikt nigdy nie dotknął go w ten sposób. Że nikt nigdy tak okrutnie go nie skrzywdził. Jednak, gdy tylko spojrzał w oczy chłopca, wszelkie odpowiedzi były zbędne. Ten ból i smutek... I błaganie o pomoc. Gdyby tylko spotkał Spider mana wcześniej- Boże... Peter- szepnął ze łzami w oczach i przytulił do siebie mocniej pochlipującego chłopca.

-Ona... zawsze m-mi to wypominała... śmiała się z-ze mnie. Wiedziała o wszystkim, ale... m-mówiła, że na to zasługuję- więcej nie był w stanie powiedzieć, przez szloch, który odbierał mu mowę. To tak jak by cały pierdolony świat uwziął się na tego jednego dzieciaka. Nic dziwnego, że nie potrafił nikomu zaufać, skoro ludzie go tylko krzywdzili. Chwila... pierwszy chłopak? A ile Peter miał lat, kiedy jego ojciec zmarł? Nie... to nie możliwe. Wychodziło by, że miał tylko... siedem lat, kiedy ten potwór to robił.

-Już nikt cię nie skrzywdzi, Pete- powiedział cicho i otarł policzki nastolatka. Nie rozumiał tego. Nie rozumiał, jak jakakolwiek matka mogła być tak okrutna? Jak bardzo musiała nienawidzić swojego syna, skoro zgadzała się na coś takiego? Skoro nawet nie kryła się z tym, że o wszystkim wiedziała? A skoro ona tak bardzo go nienawidziła, to jak źle musiał być traktowany w domu?

-Zawsze... z-zawsze... jedną ręką zatykał mi usta...- przerwał na chwilę, żeby opanować szloch- żebym nie krzyczał...-  wyszeptał, a Tony'ego zemdliło. Zrobiło mu się niedobrze. To... to było obrzydliwe. Jak... jak jakikolwiek człowiek może zrobić coś takiego dziecku? Wcześniej, nie potrafił sobie tego wyobrazić. Ale teraz... teraz zaczynał widzieć to oczami wyobraźni i szczerze wolał tamten moment- a... a drugą... gładził po włosach...- Peter nabrał powietrza, wtulając się w bezpieczne ramiona milionera, chcąc całym sobą poczuć bijące od niego bezpieczne ciepło-... żebym się nie wyrywał...- dodał, po czym wybuchnął płaczem. W tym momencie, Stark zrozumiał wszystko. Dlaczego dotykanie włosów tak bardzo przerażało Petera. Dlaczego w ogóle dotyk tak bardzo go przerażał. Nie kojarzył mu się tylko z biciem. Kojarzył mu się z czymś gorszym. Z czymś... czymś potwornym, czego nie dało się opisać. Z obrzydliwym, bolesnym dotykiem starszego mężczyzny- ja... obiecuję, że... że nie będę się bał... spróbuję... będę się starać, naprawdę, tylko...

-Ale o czym ty w ogóle mówisz, dzieciaku?- przerwał jego wywód- nigdy, przenigdy nie będę miał do ciebie żalu, że się boisz. Masz do tego prawo, a ja to naprawdę rozumiem, mały. Nie spiesz się. Poradzimy sobie z tym, malutki. Razem. Małymi kroczkami, tak?- powiedział, mocno przytulając do siebie chłopca. Czuł... czuł bardzo dużo. Gniew, przerażenie, smutek, odrazę do tego człowieka i... i wiedział, że tak tego nie zostawi. Nie pozwoli, żeby ten śmieć pozostał bezkarny. Minęło sporo czasu, ale on go znajdzie. Znajdzie go i da mu to, na co zasłużył. Ale to potem. Zajmie się tym, ale najpierw pomoże chłopcu. Zbuduje mu solidne poczucie bezpieczeństwa i otoczy ciepłem, na jakie zasługuje. Sprawi, żeby Peter już nigdy nie był niepewny. Żeby już zawsze wiedział, że ma dom. Ciepły, bezpieczny dom, do którego zawsze może wrócić.

Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi, które po chwil uchyliły się, a ich oczom ukazał się czarodziej.

-Oo, nareszcie nauczyłeś się nie wparowywać przez magiczne portale?- stwierdził złośliwe Stark, a doktor uśmiechnął się krzywo.

-Wiesz Pete- zaczął Strange- reszta bardzo się o ciebie martwi i chyba chcieli by cię zobaczyć. Oczywiście zrobisz to później, jeśli jesteś zmęczony, ale lepiej żebyś do nich poszedł i powiedział, że wszystko jest w porządku, bo mi nie chcą wierzyć- powiedział, śmiejąc się cicho. Parker ponownie spojrzał na Iron mana, jakby chciał na jego twarzy znaleźć wskazówkę, co powinien zrobić.

-M-mogę pójść teraz- oznajmił niepewnie.

-Na pewno?- zapytał Stark, na co młodszy kiwnął głową i spróbował się podnieść, jednak zachwiał się i upadłby, gdyby nie to, że Tony go złapał.

-P-przepraszam, n-nie chciałem...- zaczął mamrotać, ale milioner uciszył go gestem dłoni.

-W porządku dzieciaku, chodźmy- powiedział i ruszył, wciąż obejmując Petera ramieniem. Zeszli do salonu, do którego wcześniej teleportował się Stephen i pouczył bohaterów, aby nie atakowali pytaniami nastolatka, ponieważ chłopak mógłby się wystraszyć. I tak też się stało. Każdy z nich posłał jedynie Pajączkowi ciepły uśmiech, co on starał się odwzajemnić jak tylko najlepiej potrafił.

-Jak się czujesz, mały?- zapytał Clint.

-D-dobrze- odparł Parker i posłał mu drobny uśmiech. Drobny, ale szczery.

-Martwiliśmy się, wiesz?- rzucił Steve- nie strasz nas tak więcej- dodał rozbawionym głosem.

Nagle nastolatek zesztywniał i złapał milionera za rękę. Uwagę wszystkich przykuł ten właśnie drobny gest, tak nienaturalny dla tego chłopca.

-Co się stało, Pete?!- zapytał zaniepokojony Iron man, jednak młodszy nie odpowiedział, a jedynie wpatrywał się z przerażeniem w drzwi, przez które po krótkiej chwili wszedł nie kto inny, jak Nick Fury. Pajączek odruchowo schował się lekko za Tonym nie puszczając jego ręki. Wszyscy zgromadzeni posłali dyrektorowi Tarczy wrogie spojrzenia i mimowolnie przygotowali się psychicznie do ewentualnego ataku.

-Spokojnie, jest sam- powiedział, unosząc dłonie w obronnym geście- nic ci nie zrobię, chłopcze- skierował się do Parkera, który mimo tego zapewnienia, wciąż wpatrywał się w niego z przerażeniem i ściskał dłoń milionera- przyszedłem, żeby... ehh, przepraszam, dzieciaku. Pomyliłem się co do ciebie. Myślałem... nieważne- Peter nieco się rozluźnił, jednak nie puszczał ręki czarnowłosego- jesteś bohaterem, mały. Prawdziwym bohaterem i obiecującym kandydatem na Avengera- chłopiec posłał mu zdziwione spojrzenie- o Deadpoola nie musisz się już martwić. Zamknęliśmy go i nie wypuścimy, dopóki nasi naukowcy nie wymyślą sposobu, żeby pozbawić go jego mocy. A wtedy, pójdzie do zwykłego więzienia- nastolatek spiął się na wspomnienie o jego "opiekunie", jednak po tej informacji posłał Fury'emu lekki uśmiech- wiem, że to marne zadośćuczynienie, po tym co ci zrobiłem, ale mam dla ciebie prezent, Peter- chłopiec zadrżał. Kiedy ostatnio pan Wilson tak powiedział, nie skończyło się to za dobrze. Nick sięgnął do swojej teczki i wyciągnął z niej kilka kartek- pobawiłem się w prawnika i przywróciłem cię do życia, dzieciaku. Oficjalnie. A to- uniósł dłoń- są papiery adopcyjne. Jeden podpis i pan Stark będzie twoim prawnym opiekunem. Oczywiście, jeśli tego chcesz, choć wątpię, żeby było inaczej. Tak więc, zostawiam to wam- powiedział, kładąc dokumenty na stoliku i skierował się do wyjścia. Zatrzymał się przed drzwiami i spojrzał na nastolatka- zapomniał bym o najważniejszym- uśmiechnął się ciepło- dobra robota, Spider manie- powiedział, po czym wyszedł, zostawiając oniemiałych Avengerów samym sobie. Wszyscy wymienili zdezorientowane spojrzenia. Nagle Stark uwolnił się z uścisku chłopca, bez słowa podszedł do stolika, wyciągając z klapy marynarki długopis i zaczął podpisywać papiery, czemu Peter przyglądał się z niedowierzaniem.

Czy to znaczy... że pan Stark go adoptuje? Czyli, że on... go chce? Lubi go? Nie uważa go jedynie za problem i bezwartościowego smarkacza? Pozwoli mu tu zostać? Nawet mimo tego, że przez niego porwał go Deadpool? Pomimo tego, jak beznadziejny jest nastolatek? Pomimo tego, że wciąż popełnia błędy? Pomimo tego, że jest przestępcą i mordercą? Dla niego, nie jest nic nie wartą sierotą? Czy może po prostu się nad nim lituje? Czy to oznacza, że Peter może być jednak szczęśliwy?

-Chodź, Peter. Pewnie jesteś głodny- rzucił, gdy skończył wypełniać dokumenty i jak gdyby nigdy nic, złapał oniemiałego chłopca za rękę i zaciągnął do kuchni.

-N-nie trzeba- wyjąkał, gdy został posadzony na stołku przy wysepce kuchennej, a Stark zabrał się za przygotowywanie tostów.

-Trzeba trzeba. Nie możesz umrzeć z głodu, skoro mam się tobą opiekować- uśmiechnął się do młodszego.

-Czyli... m-mogę tu zostać?- spytał niepewnie.

-Skoro mam być twoim opiekunem, to tak było by najwygodniej- zaśmiał się.

-I... n-nie przeszkadza p-panu, że j-jestem... mordercą?- dodał cicho, na co Tony zatrzymał się i spojrzał na niego z troską. Podszedł do chłopca, chwycił delikatnie jego podbródek i skierował go tak, by młodszy patrzył mu w oczy.

-Peter, nie jesteś mordercą, rozumiesz? Jesteś wspaniałym chłopakiem. Jesteś... cholera, dzieciaku, ułożyłeś algorytm, który złamał moje zabezpieczenia i przejąłeś kontrolę nad moją zbroją! Do teraz nie wiem, jak to zrobiłeś! Wiesz ilu dorosłych potrafiło by tego dokonać? Zaledwie kilku. A ty masz czternaście lat! Uratowałeś mnie. Kilka razy. Nie mów, że jesteś bezwartościowy, skoro już w tym wieku robisz wielkie rzeczy- powiedział, patrząc mu w oczy. Peter po prostu wstał i bez słowa wtulił się w milionera.

-Dziękuję- szepnął.

-Ja też, Pete- powiedział, przytulając do siebie chłopca.

-Za co?- spojrzał na niego zdezorientowany.

-Za to, że jesteś- dodał cicho, a Peter Parker po raz pierwszy życiu uwierzył, że naprawdę może być szczęśliwy.

*****

3160 słów

Hejka!

No i mamy koniec, moi Kochani! Mogłabym się teraz rozpisywać z wielkimi podziękowaniami, ale nigdy nie byłam w tym dobra, więc powiem tylko, że dziękuję. Bez Was, nie miało by to sensu, Nawet nie macie pojęcia, jakie to cudowne uczucie, wiedzieć, że twoja praca się komuś podoba. Dziękuję Wam za wszystkie gwiazdki, motywujące komentarze i poprawki :)

Od razu zapraszam Was do następnej książki o Peterku (relacja Irondad), która jest już dostępna na moim profilu.

No cóż, mam nadzieję, że nie spieprzyłam za bardzo tej końcówki :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro