Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


-Cholera jasna...

Peter podniósł czujnie głowę, słysząc przepełnione złością sapnięcie swojego opiekuna. Szybko podniósł się z kanapy, ignorując zawrotny ból głowy. Nie zamierzał dać się zaskoczyć.

-Czemu do kurwy nie możesz tu posprzątać, gnojku?!- warknął mężczyzna, wpadając do salonu. Oparł się o framugę, nie mogąc ustać w miejscu. Zmierzył stojącego chłopca ponurym, lekko nieobecnym spojrzeniem- mieszkasz w moim domu, ty mały szczurze! Śpisz pod moim dachem, na mojej kanapie! Myślisz, że nie musisz nic robić?! Że to wszystko ci się należy?!

Korzystając z tego, że Wilson był pijany, a jego ruchy powolne i nieporadne, Peter uniknął ciosu. Odskoczył w tył, nie tracąc czasu podbiegł do okna i wszedł na parapet. Nie zamierzał czekać na uderzenie, albo słuchać dalszych obelg. Otworzył okno i zniknął za nim,

Ale Peter nawet się nie obrócił. Nie wszedł też na dach. Zaczął powoli schodzić w dół, a gdy jego stopy dotknęły chodnika, pobiegł przed siebie. Deadpool nigdy nie bił go za ucieczkę, jeśli wracał pijany. Wręcz przeciwnie. Kiedyś, gdy Peter był młodszy, Wilson pobił go do nieprzytomności, tylko dlatego, że "miał ochotę", czego normalnie nie robił. Był wtedy pod wpływem narkotyków. Mimo, iż Wade był niedobry dla chłopaka, zawsze był sprawiedliwy. Pająk obrywał, gdy na to zasłużył. A przynajmniej tak mu się wydawało. Następnego dnia, gdy dzieciak nie był w stanie podnieść się z kanapy, najemnik wzruszył ramionami i powiedział "trzeba było zejść mi z oczu. Nie odpowiadam za to co robię, jak sobie z Weaselem wypiję". Od tego czasu, Peter najczęściej po prostu "schodzi mu z oczu".

Teraz jest tylko jeden problem. Dokąd pójść? Ostatnio, czyli w zeszłym tygodniu, poszedł do Billa, Johna i Kevina, znajomych dilerów. Nie chciał ciągle zawracać im głowy. Nie chciał też nocować na ulicy. Owszem, miał moce, więc nic mu nie groziło ze strony ludzi, a poza tym wszyscy go tu znali i nikt by nie podniósł na niego ręki. W zasadzie, mimo, że kręcili się tu sami dilerzy, kieszonkowcy, najemnicy, gangsterzy i inni przestępcy, panowała tu solidarność. Można powiedzieć, że byli pewnego rodzaju, dziwną rodziną, a raczej, zastępowali ją sobie. Gdyby ktoś skrzywdził Petera, na pewno nie uszło by mu to na sucho. Oczywiście nie licząc Deadpoola. On był jego opiekunem, więc miał prawo "wychowywać" chłopaka jak chciał. W pewnym momencie w głowie Pająka zakiełkowała pewna myśl. A mianowicie, czy gdyby poszedł do wieży, i porosił o nocleg, udzielili by mu go, bez zbędnych pytań? W końcu pan Stark powiedział, że zawsze może nocować w swoim pokoju. Ale z drugiej strony, bał się najemnika. Gdyby Wilson się tylko dowiedział... ehh, lepiej nie myśleć, co by się stało.

Parker skierował się do starej, opuszczonej fabryki, oddalonej o kilka przecznic od baru. Znajdowała się tam siedziba dobrze znanego mu gangu. Już kilka razy tam nocował, więc chyba nie będzie problemu. Znalazł się tam w kilkanaście minut. Od razu zaprowadzili go do swojego przywódcy.

-Siemka Pete!- zawołał wesoło Michael, ich lider, na widok chłopaka, jednak po chwili, widząc jego rany, zmarszczył brwi- co ci się stało młody? Znowu coś przeskrobałeś? Ty się chyba nie nauczysz, żeby mu nie podpadać, co? Ale nieważne, mów, co cię do mnie sprowadza mały? Pewnie Wilsonowi odwala i chciałbyś przenocować?

-T-tak, trochę za dużo wypił- odparł lekko zawstydzony Pajączek.

-Nie ma problemu dzieciaku. Wiesz gdzie iść, co nie?- uśmiechnął się i wskazał na drzwi, a raczej, otwór w miejscu, w którym kiedy najprawdopodobniej kiedyś się znajdowały.

-Jasne, dzięki wielkie- powiedział Peter, po czym udał się we wskazane miejsce. Doskonale wiedział, że znajdują się tam stare koce i prycze, na których członkowie gangu wypoczywali. Nikogo tam nie było, ponieważ oni najczęściej spali w dzień. Większość z jego znajomych "pracowała" w nocy. Położył się i naciągnął na siebie gruby materiał. Niezbyt wygodnie, ale na pewno lepiej, niż w barze, gdzie teraz najpewniej leżałby pobity gdzieś w rogu pokoju. Sen przyszedł dość szybko, jednak nie był on mocny i spokojny. Nie spał w ten sposób, odkąd jego tata zmarł. Nie mógł sobie pozwolić na brak czujności w świecie, w którym każda kolejna godzina była niepewna.

Następnego dnia Peter obudził się dość wcześnie. Nie chcąc sprawiać kłopotu, szybko opuścił fabrykę, ponieważ wiedział, że zaraz wszyscy wrócą "z pracy" i z pewnością będą chcieli iść spać. Sprawdził godzinę w telefonie i uznał, że może już bezpiecznie wrócić do baru. Ruszył więc w jego stronę, ale po chwili stwierdził, że w zasadzie potrzebuje trochę pieniędzy, bo od ostatniego spotkania z Iron manem nic nie jadł. Już nawet nie liczył, że w "domu" coś dostanie. Gdy był mały, Deadpool dał mu do zrozumienia, iż sam ma o siebie dbać. Bardzo boleśnie. Wiedział, że jeżeli sam nie załatwi sobie czegoś do jedzenia, to po prostu będzie głodny. Jego sposób może i nie był zachwycający, ale nie potrafił sobie inaczej poradzić. O dziwo, imponowało to wszystkim w okolicy. Zawsze chwalili Petera, za jego "niezwykłe umiejętności" zdejmowania zegarków i wyciągania portfeli. Więc, i tym razem właśnie tak zrobił. Wyciągnął jakiejś pani portfel z torebki. Wyjął z niego pieniądze, a potem po prostu ją dogonił, i odłożył go na miejsce. Nawet się nie poczuła. Był w tym coraz lepszy. Nie wiedział, czy ma się cieszyć, że jego szanse na przeżycie wzrastają, czy smucić, że ma aż takie doświadczenie w kradzieży.

Kupił sobie bułkę w pobliskiej piekarni, i skierował się w stronę baru. Gdy tylko wszedł do środka, poczuł odrzucającą woń alkoholu i potu. Od razu ruszył na strych. Starał się być bardzo cicho. Obudzenie najemnika skończyło by się... kolejnym bolesnym przypomnieniem zasad, panujących w domu Deadpoola. Po cichu schował pieniądze, zasunął deskę i przebrał się w strój. Wyszedł przez okno i ruszył na patrol.

Po paru godzinach siedział na krawędzi swojego wieżowca. Co on ma teraz ze sobą zrobić? Nie wiedział, czy da radę znów po prostu żyć z dnia na dzień, w tym szarym świecie, w którym nikomu na nim nie zależy. Chociaż, czy on naprawdę obchodził pana Starka? Czy może rzeczywiście zależało mu tylko na Deadpoolu? Nie ważne, był dla niego dobry, a to rzadkość. Oczywiście, przestępcy na ulicy uśmiechali się, zagadywali i byli względnie mili, ale gdyby mieli wybierać, jego życie, czy pieniądze, wybór byłby oczywisty. Zdjął maskę, a oczy zaszły mu łzami. Stanął na krawędzi i wstrzymał oddech, aby żadna z nich się nie uwolniła. Bezskutecznie. Spojrzał w dół. Może to rzeczywiście dobre rozwiązanie? Skończyło by się każde cierpienie. Żadna rana by już nie bolała. Poczuł, jak zaczyna brakować mu powietrza. W pewnym momencie wyprostował się, założył maskę i pozwolił, aby wiatr po prostu zdmuchnął go z dachu. Leciał w dół. Spadał. Zaraz uderzy o ziemię. Jeszcze chwila. Cały ból minie. Ale... co jeśli nie zginie? Co jeśli wyląduje w szpitalu, a potem Wilson skatuje go za tą próbę. Na dodatek wszyscy dowiedzą się, że jest Spider manem. Nie wytrzymał. W ostatnim momencie, sekundy przed uderzeniem wystrzelił sieć i wspiął się na dach. Stchórzył. Nie dał rady. Nawet na to był za słaby. Nie nadawał się do niczego. Jedna łza spłynęła mu po policzku, a już po chwili zanosił się płaczem.

***

Tony od rana szukał informacji o Peterze, ale dowiedział się tylko, że jego ojciec nie żyje, a w jego rodzinnym domu opieka społeczna była częstym gościem. Na dodatek przynajmniej raz na dwa miesiące lądował w szpitalu. Ciekawe, jak jego matce udawało się przekonać wszystkich, że to tylko nieszczęśliwe wypadki. Potem zaginął w wieku jedenastu lat. Uznano go za zmarłego. W zasadzie nie dowiedział się niczego więcej, niż Natasha. Wciąż zastanawiał się, czy Deadpool go porwał, czy może użył jakiegoś podstępu? W pewnym momencie wpadł na pomysł. Wybierze się do queens i sprawdzi, czy znajdzie tam jakieś informacje o Parkerze.

Przebrał się w dresowe spodnie i bluzę z kapturem, po czym wszedł do salonu, w którym siedzieli Nat, Steve i Barton.

-Clint, potrzebuję pomocy- rzucił w jego stronę Tony.

-O co chodzi?- zapytał wyraźnie zaskoczony. Stark na ogół nie lubił prosić o pomoc.

-Pojedziesz ze mną do queens. Spróbujemy dowiedzieć się tam czegoś przydatnego o Peterze. Może nawet poznamy jego adres?- to była jedna z ładniej sformułowanych próśb milionera, więc nie narzekając Barton wstał i ruszył razem z nim do samochodu. Happy podwiózł ich i chciał zaczekać, tak jak to miał w zwyczaju, jednak Stark uznał, iż lepiej będzie, jeśli nikt nie zobaczy drogiego samochodu i szofera.

Ruszyli przed siebie ciemnymi uliczkami. Nie czuli się tu zbyt dobrze, bo nie była to najprzyjemniejsza okolica. Wszyscy patrzyli na nich spode łba. W końcu zdecydowali się podejść do dwóch mężczyzn opierających się o mur.

-Dzień dobry- przywitał się grzecznie Clint.

-Czego?- odezwał się znacznie mniej grzecznie mężczyzna po lewej.

-Eee... chcieliśmy się zapytać, czy wiecie coś może o pewnym chłopaku...- zaczął Stark.

-Jakby pewien chłopak miał jakieś nazwisko, byłoby znacznie łatwiej- przerwał mu ten drugi.

-Peter Parker- powiedział pewnym głosem. Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym delikatnie kiwnęli głowami.

-A co was ten dzieciak tak interesuje?- zapytał jeden.

-Powiedzmy, że go potrzebujemy- powiedział Hawkeye.

-No to lepiej dajcie sobie spokój.

-Niby czemu?- zdziwił się Tony.

-Ponieważ tego dzieciaka nikt wam nie wyda. Możecie próbować, ale jestem pewny, że nikt wam nic o nim nie powie. A nawet jeśli, to go się nie da złapać. No i oczywiście, młody się dowie, jak zaczniecie drążyć- czyli wszyscy przestępcy w okolicy będą chronić Petera? Bardzo ciekawe. No i co miał na myśli, mówiąc, że go się nie da złapać?

-Jasne- rzucił Stark, po czym razem z towarzyszem oddalili się. To tylko jedna porażka, nie poddadzą się tak łatwo. Szli dalej, aż natrafili na grupkę w miarę porządnie ubranych mężczyzn. Może tym razem będą mieli szczęście? Jednak i tym razem usłyszeli, że owszem, znają go, ale nic nie powiedzą. Usłyszeli, że Peter jest "zbyt przydatny, żeby się tak łatwo małego pozbyć", ale nie drążyli, co to mogło oznaczać. To nie tak, że ich to nie interesowało. Po prostu bali się tego, co mogli usłyszeć. Pytali jeszcze kilkanaście osób, ale nikt go nie znał. Nagle zobaczyli, jak gestem dłoni przywołuje ich do siebie pewien chłopak. Miał maksymalnie dziewiętnaście lat. Podpierał się o mur i bawił się nożem.

-To wy wypytujecie wszystkich o Petera?- zapytał zimnym głosem.

-Ta, to my. Wiesz coś o tym dzieciaku?- zaczął Clint.

-Może i wiem.

-No to mów- pośpieszył go zniecierpliwiony milioner.

-Ile są dla was warte te informacje, co?- Stark zmarszczył brwi, po czym wyciągnął z kieszeni pięćdziesiąt dolarów.

-Starczy?- spytał nieco opryskliwym tonem.

-Ta, ale jakby co, to nic wam nie powiedziałem. Miałbym przesrane, jakby się w okolicy dowiedzieli.

-No więc?- niecierpliwił się Tony.

-Idźcie do lombardu pana Kenela. To jest tam, za rogiem. Peter często tam bywa. Może się czegoś dowiecie- powiedział chłopak i odszedł, wyraźnie zadowolony z zarobku.

Stark i Clint ruszyli we wskazane miejsce. Weszli do środka, a ich oczom ukazał się pulchny, uśmiechnięty mężczyzna.

-Co dla was panowie?- spytał wesoło.

-Pan Kenel?- zapytał Clint.

-Tak, a panowie to...?- spytał marszcząc delikatnie brwi.

-John Miller- Barton wyciągnął rękę. Mężczyzna za ladą uścisnął ją, a potem spojrzał wyczekująco na milionera. Ten chwilę się wahał, jednak po chwili podał dłoń, przedstawiając się, jako niejaki Tom Davis. Woleli nie podawać swoich prawdziwych tożsamości, z oczywistych przyczyn.

-A zatem, jak mogę pomóc?- odezwał się wciąż uśmiechnięty Kenel.

-Szukamy informacji o pewnym chłopaku. Podobno często tu bywa- powiedział Stark.

-Jak się nazywa?

-Peter Parker- mężczyzna zmarszczył brwi, słysząc znajome nazwisko.

-Czego od niego chcecie? Ten mały na pewno nie potrzebuje kłopotów- powiedział już trochę mniej przyjemnym głosem- musicie dać słowo, że nic mu nie zrobicie. Dzieciak jest w porządku, po prostu ma trochę pod górkę.

-Nie skrzywdzimy go, wręcz przeciwnie, chcemy mu pomóc. Co ma pan na myśli, mówiąc, że chłopak ma pod górkę?- spytał Barton.

-No cóż, to sierota. Peter ma czternaście lat, wszyscy go tu znają, a to wcale dobrze o nim nie świadczy. Wiecie, kręcą się tu sami dilerzy, narkomani, kieszonkowcy, najemnicy i mordercy.

-Jak to? Przecież wszyscy mówili nam, że nie wiedzą kto to- wtrącił Stark.

-No pewnie, że tak. Nikt wam nie powie. Ten dzieciak to jest tutaj taka jakby maskotka. Ale oczywiście nie bez powodu. To najlepszy kieszonkowiec w dzielnicy, jak nie w całym mieście. Potrafi zdjąć zegarek z ręki i wyciągnąć portfel, a ty się nie zorientujesz. Nikt nie robi tego tak dobrze. Do tego jest szybki i zwinny. Idealny do drobnych robótek. Wiecie co mam na myśli- a więc to mieli na myśli mężczyźni, gdy mówili, że Peter "jest zbyt przydatny, żeby się go tak łatwo pozbyć".

Tony otworzył szeroko oczy, zresztą tak samo jak Clint. Nie znali go od tej strony.

-Skąd się znacie?- zaciekawił się Barton.

-Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia wchodzę rano do lombardu, a tu jakiś dzieciak wybiera mi pieniądze z kasy. No to ja złapałem za łom, i chciałem mu przetrzepać tyłek, ale wtedy Peter wyrwał mi go, bo cholera, ten mały jest silny, jak na takie chuchro. Ale i tak złapałem go i wypytałem o wszystko. No i jak mi opowiadał o sobie, to mi się dzieciaka nawet żal zrobiło. A potem, jak mnie przeprosił, to w zasadzie stwierdziłem, że mu pomogę.

-W jaki sposób?- zapytał Stark. Kenel zawahał się chwilę, jednak odpowiedział.

-Wiecie, jak mały przypadkiem jest w posiadaniu jakiegoś telefonu, zegarka albo czegoś co ma jakąkolwiek wartość, to może mi to przynieść.

-Gdzie mieszka?- Clint przegiął. Właściciel lombardu właśnie zdał sobie sprawę z tego, że przez niego Peter może mieć kłopoty.

-Już i tak za dużo panom powiedziałem. Żegnam- powiedział, po czym wskazał na wyjście.

-Ale...-Stark próbował coś powiedzieć.

-ŻEGNAM- warknął głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Cóż mieli zrobić? Podziękowali i wyszli. Chwilę po opuszczeniu przez nich lombardu, do środka wpadł zdyszany Peter.

-Siemka młody!- zawołał wesoło Kenel.

-Dzień dobry!- odparł chłopak i podał właścicielowi nowiutki telefon- ile za niego dostanę?

-No no! Postarałeś się! Dam ci za to dwie stówy, hmm?

-Trzy!

-Dwieście trzydzieści.

-Dwieście pięćdziesiąt! Prooszee- chłopak specjalnie przeciągał samogłoski w ostatnim wyrazie, na co mężczyzna się uśmiechnął.

-Mam dziś dobre serce. Niech ci będzie- powiedział. Zabrał młodszemu urządzenie i zapłacił.

-Dziękuję!- starszy patrzył, jak dzieciak wybiega uśmiechnięty z lombardu.

-Czekaj Peter- zawołał za nim.

-O co chodzi?

-Takich dwóch typków kręci się po okolicy i wypytuje o ciebie. Przedstawili się, ale wątpię, żeby to były ich prawdziwe nazwiska. Chodź, pokażę ci nagrania z kamery. Może ich znasz.

Poszli na zaplecze, do biura mężczyzny. Pająk obejrzał nagranie, po czym z przerażeniem stwierdził, że "typki" to nie kto inny, jak pan Stark i Clint. Czego oni mogli od niego chcieć? Jednak nie dał nic po sobie poznać. Uśmiechnął się, powiedział że ich nie zna i poprosił, żeby nic nie mówić Wilsonowi. Wyszedł, i całą drogę do "domu" rozmyślał, co takiego mogli od niego chcieć bohaterowie.

*****

2417 słów

Hejka!

Dobra, Kochani, nie poprawię tego. Dam Wam stare, chujowe rozdziały i pocieszę Was tym, że przy drugiej części mam już trochę więcej umiejętności i da sięczytać.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro