Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Panie Stark, mam informacje, o które pan prosił- milioner usłyszał głos sztucznej inteligencji. Peter razem z Natashą oglądali jakiś film, więc mógł w spokoju zejść do pracowni i pogrzebać trochę w przeszłości najemnika. No i Parkera, przy okazji.

-Dobra, co tam masz?- zapytał, siadając przy biurku. Na komputerze wyświetliły się policyjne bazy danych. Okazało się, że Wilson jest poszukiwany w kilkunastu stanach. Głównie za morderstwa i rozboje z bronią w ręku. Urodził się w Kanadzie. Brak adresu zamieszkania. Nie ma ani słowa o tym, że ma pod opieką Petera. W zasadzie nic dziwnego. Kto przy zdrowych zmysłach powierzył by mu dziecko? Czyli w zasadzie, rząd i policja nie wiedzą o nim nic przydatnego. Ciekawe co ma do powiedzenia baza danych Tarczy? Już od dawna potrafi się do niej włamać, więc i tym razem nie miał większego problemu. Oczywiście, Deadpool miał tam nawet swój własny folder. Oni też niewiele wiedzą. Chociaż, dokładnie opisali jego zdolności. Zwiększona siła, zwinność, szybkość, no i niesamowita regeneracja. I jest jeszcze coś. Zaraz... czy to...

-Nie wierzę...- szepnął Stark. Cały folder ze zdjęciami "pomocnika Deadpoola". Tony od razu wiedział, że chodzi o Petera. Szukali go jeszcze intensywniej niż Wilsona. Jego wiek określili na dwanaście, do czternastu lat. No tak, Parker był raczej drobny jak na swój wiek. Na kilku zdjęciach widać było, jak najemnik policzkuje chłopaka. Przecież to jasno wskazuje na to, że chłopak  robi to wbrew swojej woli! Nagle na ekranie ukazało się przychodzące połączenie od dyrektora Tarczy.

-Stark, jakim prawem włamujesz się do mojej bazy danych?- był naprawdę zirytowany. Jak zwykle z resztą.

-Możesz mi wyjaśnić, dlaczego, mimo iż wiedzieliście o sytuacji chłopaka od Wilsona, nic z tym nie zrobiliście?

-Mówisz  o tym dzieciaku Deadpoola?- zapytał od niechcenia.

-Właśnie- warknął.

-No cóż, niewiele o nim wiemy. Nazywa się Peter Parker, czternastolatek, zwiał z domu jak miał dwanaście lat, a potem słuch po nim zaginął. Oczywiście oficjalnie. Według rządu, dzieciak nie żyje. Wiemy, że współpracuje z Wilsonem. Nie ma tego w jego folderze, jeśli chciałbyś wiedzieć. Nie aktualizujemy tego odkąd zacząłeś się do nas włamywać.

-Że co?- wycedził przez zęby milioner- tyle o nim wiecie, ale nic nie zrobiliście? A współpracą na pewno bym tego nie nazwał.

-No to co to jest twoim zdaniem?- spytał kpiąco.

-Wyzysk, przemoc i okrutne wykorzystywanie dzieciaka- syknął Tony.

-A skąd ty to niby wiesz Stark?- zapytał podejrzliwie.

-Bo mam tego chłopca u siebie!- krzyknął.

-Co?- zdumiał się Fury- jak to?

-Nieważne jak. Ważne, że tu jest. Jak mogliście się nim nie zainteresować?!- w milionerze rosła złość.

-Próbowaliśmy, ale chłopaka nie da się złapać...

-Co?! Mam na myśli pomoc, a nie polowanie na dzieciaka- czarnowłosy był wściekły- Wiesz co on mu zrobił?! Wiesz jak go zniszczył?! A wy wiedzieliście o tym od dawna!

-To przestępca, Stark. Chciał czy nie, pomagał w tylu morderstwach, że nie może biegać sobie wolno po mieście- powiedział beznamiętnie Fury.

-I co zamierzasz?- spytał.

-Na razie zamkniemy go tutaj, a potem się zobaczy- stwierdził, jakby to było oczywiste. W Tonym Starku zawrzał gniew.

-On ma tylko czternaście lat! Potrzebuje pomocy, a nie więzienia, do jasnej cholery! Nigdzie go nie zamkniesz! Nie ma takiej opcji! Wiesz w jakim on jest stanie?! Prędzej zginę, niż pozwolę ci go zabrać!- wykrzyczał i nie słuchając, co dyrektor tarczy ma do powiedzenia, rozłączył się. Był wściekły. Jak Fury mógł być tak bezwzględny? Nic dziwnego, że dzieciak nikomu nie ufał, skoro trafiał tylko na takich ludzi. Wstał i wyszedł z pracowni. Widok, który zastał w salonie rozczulił go, a cała złość jakby wyparowała. Peter spał na kanapie, z głową opartą o ramię Clinta, który najwyraźniej dosiadł się do niego i Natashy. Na jego twarzy wymalowany był spokój. Stark uśmiechnął się, wziął chłopca na ręce i zaniósł do jego pokoju. Mimo iż Tony nie był jakoś bardzo silny, zdawało się, że nastolatek nic nie ważył. Dosłownie, jakby niósł lekki worek ziemniaków. Najdelikatniej jak tylko umiał, położył go na łóżku, przykrył kołdrą i usiadł obok. Pogłaskał Parkera po ramieniu i uśmiechnął się.

-Nie bój się Pete. Nikt, nigdzie cię nie zamknie. Zobaczysz, nie pozwolę mu cię tknąć. Choćby nie wiem co, nikt cię nie skrzywdzi. Ani Deadpool, ani Fury, ani ty. Obiecuję ci Pete. Obiecuję, rozumiesz? Prędzej zginę, niż pozwolę któremuś z nich cię zabrać- szepnął i wyszedł z pokoju, nie zdając sobie sprawy, jak ogromny błąd popełnia.

***

Peter obudził się, z cichym krzykiem na ustach. Tej nocy miał bardzo dziwny koszmar. Poruszył się, a jego twarz momentalnie wykrzywiła się w grymasie bólu. Zrzucił z siebie kołdrę, by odnaleźć jego przyczynę i zamarł. Pod żebrami znajdowała się rana. Nie było to zadrapanie. Wyglądała raczej, jakby ktoś wbił tu nóż. Ale jak to możliwe, że się nie obudził, w obliczu tak okrutnego bólu, przez który nawet teraz po jego policzkach spływały łzy? Nie wiedział co myśleć. Powinien się bać? Zdenerwować? Ale na razie, powinien opatrzyć tą ranę. Szybko wstał, jednak nie przewidział, że przez okropny ból upadnie. No tak, tu nie ma Weasela, który pomógł by wrócić na łóżko i sam zajął się raną. Jakimś cudem dotarł w końcu do szafki i wyciągnął bandaże. Owinął jeden z nich dookoła brzucha i klatki piersiowej, po czym wrócił do łóżka. Miał mętlik w głowie. Kompletnie nie rozumiał, co się stało. Nie rozumiał, do momentu, w którym nie spostrzegł skrawka papieru wystającego spod jego poduszki. Pociągnął za niego, wyciągając tym samym list, z mrożącą krew w żyłach treścią. 

Pilnuj się, Petey.

Zbladł. Dosłownie zamarł. Ale nie sama wiadomość była tak przerażająca. Nie sama wiadomość, ale to czym była napisana. To była krew. Jego krew. Peter poczuł, że robi mu się niedobrze. Zerwał się z łóżka i pokuśtykał do swojej łazienki. Zwrócił najpewniej wszystko co wczoraj zjadł, a potem, wymiotował już samą żółcią. Nagle uderzyła go pewna myśl. Przecież on tu był. Wszedł tu. Stał nad jego łóżkiem. Dotykał go. Wbił mu nóż pod żebro. Wcisnął palce w ranę, by umoczyć je w krwi, którą później nabazgrał tą straszną wiadomość. Mógł go zabić. Albo porwać. Nikt się nie zorientował. Mógł zrobić cokolwiek. Wszystko. Wszystko, co tylko chciał. Dlaczego więc go nie zabił? Zostawił wiadomość i wyszedł, nie robiąc mu większej krzywdy. Jak to się stało, że Parker się nie obudził? Że pajęczy zmysł go nie powiadomił? JAK DO CHOLERY?! Przecież nawet zwykły człowiek by się obudził! Jak to jest możliwe? Nagle zobaczył coś koło łóżka. Podszedł tam szybko. To była... o Boże... to była strzykawka. Co on mu podał? Narkotyki? Peter zaczął błagać w myślach, żeby to był tylko środek nasenny. To by w zasadzie było chyba jedyne logiczne wytłumaczenie. Gdyby to była heroina, czułby teraz głód narkotykowy. Doskonale pamiętał to uczucie. Chociaż za wszelką cenę starał się zapomnieć. Ten ból, to cierpienie. I przede wszystkim, to upokorzenie, gdy prosił Deadpoola o kolejną dawkę, lecz ten odpowiadał "na kolana, psie". A Peter to robił. Pozbywał się resztek swojej dumy i godności. Klękał i błagał, żeby dostać choć odrobinę. Chociaż troszkę, na ukojenie bólu. I kiedy upokorzył się już do granic, Wilson łaskawie rzucał mu strzykawkę z niepełną dawką, by za chwilę znów cieszyć się torturowaniem psychicznym chłopaka. I tak w kółko.

Co miał zrobić? Teraz pan Stark na pewno wyrzuci go z wieży. Po co miałby trzymać u siebie sierotę, która nie dość, że do niczego się nie nadaje, jest żałosna i bez przerwy użala się nad sobą, to na dodatek ściąga kłopoty na siebie i Avengerów? Dlaczego wszystko musiało się sypać teraz? Właśnie teraz, kiedy nareszcie zaczynało kiełkować w nim uczucie, którego nie zaznał, od kiedy jego tata nie żyje. Poczucie bezpieczeństwa. Z każdym dniem, coraz bardziej miał wrażenie, że wieża to jedyne miejsce na świecie, w którym istnieje minimalna szansa na szczęście. Ale jak zwykle, życie pokazało mu, kto tu rządzi. Przypomniało, gdzie jego miejsce. Udowodniło, że tacy jak on, nie zasługują na szczęście i miłość. Dlaczego wtedy nie udało mu się ze sobą skończyć? Dlaczego pan Stark akurat wtedy musiał tam być? To niesprawiedliwe. To było tak cholernie niesprawiedliwe. O co tutaj chodzi? Dlaczego życie wciąż pokazuje mu, że nie jest mile widziany na świecie, ale gdy chce z niego zniknąć, zabrania mu tego? Odwrócił kartkę tak, by nie widzieć tego przerażającego napisu. Jednak przeczytawszy to, co zapisane było na odwrocie, upadł na kolana, a z jego oczu wypłynęła fala łez.

Jeśli Stark się dowie, jemu też nikt nie będzie w stanie pomóc.

Zgniótł kartkę i cisnął nią pod łóżko.

-To niesprawiedliwe- szepnął- niesprawiedliwe niesprawiedliwe niesprawiedliwe...- zaczął powtarzać, krztusząc się swoimi łzami. Uderzał bezsilnie pięścią o podłogę, płacząc głośno. Uderzenie pokrywało się każdym "niesprawiedliwe" płynącym z jego ust.

-Peter, wszystko w porządku?- spytał zaspany Stark, wchodząc do pokoju, jednak gdy zobaczył, w jakim stanie jest młodszy, podbieg do niego, uklęknął na ziemi i złapał za nadgarstki, ponieważ chłopak wciąż uderzał pięściami o ziemię, przez co jego dłonie przybierały już siny kolor, a z otarć powoli zaczynała kąpać krew- Pete, co się stało?- spytał, a Pajączek podniósł na niego swoje czerwone od płaczu oczy.

-N-nic- od razu odpowiedział, jakby automatycznie. 

-Peter, no błagam. Cały zapłakany siedzisz na podłodze, krzyczysz i walisz pięściami w podłogę, a teraz próbujesz mi wmówić, że nic się nie stało?- westchnął i złapał chłopca delikatnie za podbródek, sprawiając tym samym, że młodszy spojrzał mu w oczy. Miał wrażenie, że serce mu pęknie. Pajączek patrzył na niego z taką rozpaczą, bólem i... czymś, czego nie dało się opisać.

-N-nic- powtórzył, złamanym, płaczliwym głosem, z niemym błaganiem w oczach. Tony ponownie westchnął. Nie wiedział co powinien zrobić. Zostawić Petera w spokoju, czy drążyć dalej, z nadzieją, że chłopak w końcu powie co doprowadziło go do takiego stanu?

-Pete, proszę cię dziecko, powiedz mi- młodszy nawet się nie odezwał.

-N-niech m-mnie pan z-zostawi... p-proszę- w końcu powiedział cicho. Stark pokręcił zrezygnowany głową. Stwierdził, że nie popełni znów tego samego błędu.

-Nie mogę cię teraz zostawić Pete. Na pewno nie w takim stanie- oznajmił pewnie milioner i położył Parkerowi rękę na ramieniu, jednak zabrał ją, ponieważ młodszy pisnął i skulił się dość mocno.

-Proszę, proszę p-panie Stark... n-niech p-pan mnie z-zostawi- powiedział głosem pełnym bólu.

-Ehh... dobrze Pete, jeśli tego chcesz... ale musisz pokazać mi, gdzie schowałeś żyletkę- stwierdził. Co miał zrobić? Nie uśmiechało mu się wychodzenie z pokoju, ale skoro chłopak tak bardzo tego chciał, musiał to uszanować- nie mogę zostawić cię, wiedząc, że możesz sobie coś zrobić.

Nastolatek westchnął ciężko i wstał. Tony zmarszczył brwi, widząc delikatny grymas bólu, pojawiający się na twarzy chłopca przy każdym ruchu, jednak postanowił nie komentować tego w żaden sposób. Zdziwiony poderwał się, gdy młodszy otworzył okno i chciał przez nie wyjść.

-Co ty robisz Peter?!- zawołał i podbiegł do Pajączka i chwytając go delikatnie za nadgarstek, ściągnął Parkera z parapetu.

-J-ja... idę p-po żyletki... p-przecież s-sam pan kazał...- zaczął się tłumaczyć.

-I one są tam?- milioner wskazał na okno. Chłopak pokiwał głową. Wyszedł przez okno, a Stark wyjrzał przez nie tak, by cały czas go widzieć. To nie tak, że nie ufał Peterowi. Po prostu po ostatnim razie, wolał mieć go na oku, gdy znajdował się kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Gdy zobaczył jak młodszy otworzył skrzyneczkę i wyciągnął z niej ostre narzędzie, miał ochotę strzelić sobie z otwartej dłoni w twarz. Jak mógł to przeoczyć? Nie domyślić się? Przecież to była tak prosta kryjówka- Pete, możesz zdjąć to pudełko?- wolał mieć pewność, że nastolatek oddał mu wszystkie "złe rzeczy". Chłopak posłał mu błagalne spojrzenie, jednak widząc, że milioner jest nieugięty, westchnął ciężko i przyniósł skrzyneczkę mężczyźnie. Ten otworzył ją, a gdy zobaczył, co jest w środku, jego oczy zrobiły się ogromne.

-Peter... wyjaśnij mi proszę, co to jest?- spytał, może nieco zbyt ostrym tonem, ale jak inaczej miał zareagować, widząc, że młodszy trzyma u niego w wieży takie rzeczy?

-T-to... em... t-to jest m-marihuana- powiedział cicho i splótł ręce za plecami.

-Tyle to widzę- stwierdził- chłopcze, nie możesz trzymać tutaj narkotyków, rozumiesz? Brałeś to?

-N-nie- spuścił wzrok, a w jego oczach pojawiły się łzy.

-Peter nie płacz- powiedział twardo- i nie kłam. Po co trzymałbyś marihuanę, skoro byś jej nie palił?

W spojrzeniu nastolatka było coraz więcej strachu.

-P-przepraszam... j-ja... t-to t-tak na czarną g-godzinę- mówił tak cicho, że prawie szeptał.

-Przestań kłamać i robić ze mnie idiotę z łaski swojej! - Stark z kolei mówił coraz głośniej.

-N-nie kłamię!- głos chłopaka był płaczliwy i powoli się łamał- naprawdę.

-Nie wierzę ci. W ani jedno słowo- powiedział, miażdżąc nastolatka wzrokiem. Nawet nie wyobrażał sobie, jak bardzo zranił go tym stwierdzeniem. Nagle Tony zdał sobie sprawę, że chłopiec cały drży i już dawno zacisnął powieki czekając na cios- Pete... ja przepraszam, wybacz, nie chciałem...- powiedział najłagodniej jak umiał i podszedł do mniejszego, chcąc go przytulić, jednak ten pisnął cicho, zacisnął mocniej powieki, spod których wypłynęła kolejna fala łez i odsunął się delikatnie, więc milioner westchnął i wrócił na swoje miejsce- Pete, posłuchaj mnie. Przepraszam, naprawdę, nie chciałem krzyczeć. Wybacz mi, proszę. Po prostu... ehh... masz czternaście lat dzieciaku. Narkotyki to dla ciebie za dużo. Zniszczą cię. A mi na tobie zależy i nikomu nie pozwolę cię krzywdzić. Nikomu, rozumiesz?

Pajączek kiwnął jedynie głową. Zachowywał się dokładnie tak jak wtedy, gdy Deadpool na niego krzyczał. Stał grzecznie i czekał w milczeniu na ewentualny cios.

-Boże, Pete... nie bój się mnie. Przepraszam. Przepraszam, słyszysz? Naprawdę nie chciałem. Nie powinienem krzyczeć. Wybacz mi, proszę- powiedział Stark, po czym przyciągnął Petera lekko za nadgarstek i przytulił do siebie. Chłopak pisnął cicho, gdy poczuł dotyk, jednak otworzył szeroko oczy, gdy zamiast uderzenia, poczuł, jak ramiona milionera czule go oplatają. Nie rozumiał tego. Przecież zasłużył na karę. Powinien teraz leżeć pobity w kącie pokoju. Powinien mieć połamane żebra i nie być w stanie się podnieść. A zamiast tego, Iron man przytula go. Dla chłopaka, który prawie całe życie był bity do nieprzytomności, za byle drobnostkę, to było naprawdę niepojęte. Ale oczywiście, skoro mężczyzna właśnie tak reaguje, to Parker nie zamierzał dawać mu powodu do zmiany decyzji. Bardzo zdezorientowany, ostrożnie wtulił się w Starka, co chwila na niego zerkając, jakby upewniał się, że bohater nie zmieni nagle zdania.

-P-przepraszam, panie Stark- powiedział cicho.

-W porządku Pete. Po prostu... nie rób sobie tego.

*****

2324 słowa

Hejka!

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro