Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W pewnym momencie Peter zerwał się z kanapy. Nie da rady całą noc leżeć i myśleć o zabitym mężczyźnie. Przygniatało go poczucie winy. Szybko przebrał się w strój Spider mana i wyszedł na dach przez okno. Założył maskę i w tym momencie znów stał się kimś innym. Teraz był bohaterem. Albo przynajmniej wszyscy tak myśleli. Gdy miał na sobie kostium, dzieci pokazywały na niego palcami i wołały "zobacz mamo, superbohater!". Kochał to, choć jednocześnie czuł się tak, jakby wszystkich oszukiwał. Spider man, którego podziwiali, następnego dnia kradnie im telefony i portfele, a wieczorami, staje się pomocnikiem mordercy. Sam staje się mordercą. Potworem.

Peter zaczął skakać po dachach wykonując przy tym najróżniejsze akrobacje, a gdy wydostał się z Queens, śmigał między wieżowcami na swojej pajęczynie. Uwielbiał czuć ten wiatr na swojej twarzy.

Powstrzymał kilku złodziei torebek i udaremnił napad na jubilera. Nie było to dla niego szczególnym wyczynem. Raczej normą. W Nowym Jorku zawsze coś się działo. I zawsze brakowało kogoś, kto by to powstrzymał. W końcu, dotarł do swojego ulubionego budynku. Usiadł na dachu, a żeby odgonić myśli o dzisiejszym morderstwie, zaczął obserwować ludzi idących chodnikiem daleko pod nim. Lubił to. A teraz szczególnie musiał zająć myśli.

W tym samym czasie, Tony Stark wzbił się w górę w swojej zbroi. Musiał przemyśleć parę spraw. Wciąż myślał o dziwnym zachowaniu Spider mana. O tym, jak szybko uciekł. Może po prostu jego obecność go onieśmielała? To by akurat nie było zaskakujące, a wręcz przeciwnie. To by było całkowicie normalne. Ale wciąż musiał z nim porozmawiać. Udowodnić, że można mu zaufać. Tylko najpierw musiał go znaleźć, a to było dość trudne. W pewnym momencie przypomniał sobie wieżowiec, na którym rozmawiali ostatnio. Gdy chłopiec uciekł, nie spojrzał nawet, w którą stronę skacze, co mogło znaczyć, że znał to miejsce, a co za tym idzie, często tam bywał. Tony poleciał w tamtą stronę i nie zdziwił się szczególnie, gdy jego oczom ukazał się dzieciak siedzący na krawędzi.

Peter patrzył w dół. Napawał się tym spokojem, który ogarniał jego ciało. Nie musiał się teraz niczym martwić. Jako Spider man, nie miał prawie żadnych problemów. Jednak w pewnym momencie, odezwał się pajęczy zmysł. O nie... Ktoś się zbliża! Ale to przecież nie mógł być Deadpool, prawda? Nie mógł... on był zajęty. Był zdecydowanie zajęty. Siedział teraz w barze i był zdecydowanie zbyt zajęty, żeby przejmować się w tej chwili swoim podopiecznym, tak? Niby czemu nagle miałby się nim zainteresować? 

Gdy tylko do uszu Petera dotarł szum silników, napięcie momentalnie opuściło mięśnie chłopca. Brunet z walącym sercem obserwował, jak Iron man ląduje na dachu, by po chwili ze zbroi wyszedł dobrze mu znany milioner. Nie spodziewał się tego. Nie spodziewał się, że po tym jak ostatnio uciekł, pan Stark będzie chciał z nim rozmawiać. A jednak, mężczyzna tu był. Pojawił się. Przyleciał tu specjalnie dla niego. 

-Cześć, młody! Jak tam?- zawołał wesoło milioner, starając się powiedzieć to tak łagodnie, jak tylko mógł, żeby znowu nie spłoszyć dzieciaka. Chłopiec poderwał się z krawędzi, jednak mimo to, naprawdę nie wyglądał, jakby miał zamiar uciekać. Wręcz przeciwnie. Młodszy postawił parę kroków w kierunku mężczyzny, choć wciąż zachowywał odległość. Przynajmniej na tyle, żeby czarnowłosy nie mógł go dotknąć.

-D-Dość dobrze- zająknął się. Kłamstwo. Nieprzespana noc i nowe siniaki na twarzy. Nie było dobrze. Ale milioner nie zadał tego pytania ze szczerego zainteresowania, a jedynie z grzeczności. Bo niby czemu miało by go to obchodzić?

-To dobrze- Tony stwierdził fakt i pogratulował sobie w myślach charyzmy. Najchętniej przybiłby sobie piątkę z czołem, ale nie chciał spłoszyć dzieciaka dziwnym zachowaniem.

-O co chodzi?- niespodziewanie odezwał się Peter, zaskakująco zimnym głosem. Po prostu wiedział, że ktoś taki jak Iron man nie rozmawiał by z jakimś bezwartościowym bachorem bez konkretnego powodu. Musiał czegoś chcieć, a czternastolatek nie znosił takich podchodów. Nie chciał przywiązywać się do kogokolwiek. Po prostu nie chciał. Był na to za słaby, a teraz... miał wrażenie, że byłby w stanie polubić pana Starka.

-Co?- zdumiał się milioner, zupełnie nie spodziewając się tego po młodszym. 

-N-no... o co panu chodzi, panie Stark... b-bo... chyba nie rozmawiał by pan ze mną bez powodu- cała pewność siebie momentalnie uleciała z Petera. On... chyba przesadził. Nie powinien odzywać się w ten sposób. Nie wolno mu. Czy teraz... czy teraz zostanie ukarany?

-Tak uważasz?- mruknął jedynie mężczyzna- no cóż, owszem, mam pewną sprawę, ale to później- powiedział. Peter momentalnie posmutniał. Co prawda, wiedział, że tak naprawdę nikt nie interesował by się nim bez powodu, ale... może po prostu miał na to nadzieję? Że choć ten jeden raz ktoś rozmawiał z nim bezinteresownie? Nadzieja matką głupich, jak to mówią.

-Czemu?- spytał cicho. Nie było przecież sensu w ukrywaniu powodu, skoro i tak już ustalili, że jakiś jest. Lepiej od razu przejść do sedna.

-Bo najpierw chcę cię trochę poznać mały- wzruszył ramionami milioner- reszta też- dodał po chwili, a chłopiec zmarszczył lekko brwi. 

-R-reszta?- spytał nieśmiało.

-Avengers- wyjaśnił Tony, zupełnie tak, jakby to było oczywiste, jednak gdy zdumienie chłopaka można było zobaczyć nawet pomimo jego maski, dodał- słyszałeś o nich, prawda?

-T-tak, oczywiście, po prostu... nieważne- Peter zapomniał, że przecież oni nie wiedzą, iż Spider man w rzeczywistości jest przestępcą. Zastanawiał się nad tym, czy może pozwolić im "poznać się". Nie, zdecydowanie nie! Jeśli poznają go, najpewniej dojdą wtedy do Deadpoola, a Pajączek wolał nie myśleć, w jaki sposób ukarałby go najemnik. Pewne byłoby tylko to, że Parker nie pożyje długo. Jednak jego ciało, jakby na przekór myślom, samo podeszło bliżej starszego.

-Mam na imię Peter- powiedział cicho, spuszczając nieśmiało głowę.

-Tony Stark, do usług- mężczyzna z uśmiechem wyciągnął rękę przed siebie, jednak dzieciak zamiast od razu ją uścisnąć, pisnął i cofnął się delikatnie. Dopiero po chwili, gdy zorientował się, że starszy nie zamierza zrobić mu krzywdy, wrócił na swoje miejsce i podał mu rękę. Iron man był... no cóż, zaskoczony reakcją młodszego, ale nie skomentował jej w żaden sposób, za co Peter był mu wyjątkowo wdzięczny.

-Czemu zawsze tu siedzisz?- zaczął Tony, chcąc przerwać tą niezręczną ciszę.

-To moje ulubione miejsce. Dobrze widać stąd całą okolicę, można obserwować ludzi- zaczął pogodnie młodszy, na co milioner uśmiechnął się.

-Często to robisz?- spytał, zerkając w dół. Faktycznie. Widok był naprawdę piękny.

-Tak... prawie codziennie, po patrolu. To... pozwala mi wyłączyć myślenie. Wie pan, odpocząć, a poza tym...- w tym momencie, Peter momentalnie urwał wypowiedź i zrobił się cały czerwony. Rozgadał się. Milioner na pewno miał lepsze rzeczy do roboty, niż słuchanie jego historyjek. Należało po prostu odpowiedzieć na pytanie i się zamknąć. Tak, tak zdecydowanie byłoby najlepiej.

W pewnym momencie, telefon Spider mana wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, sygnalizujący wiadomość. Peter odczytał ją i momentalnie zbladł. Jak dobrze, że miał na sobie maskę. Inaczej byłoby widać ten strach w oczach, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak wściekły musi być jego opiekun.

Gdzie cię znowu nosi szczylu? Policzymy się w domu.

Oczy chłopca rozszerzyły się z przerażenia. Zachwiał się na nogach i zadrżał. Powinien wracać. Powinien... powinien posprzątać przed wyjściem. Zrobił to, ale... może coś przeoczył? Ale przecież się starał! Starał się wypełnić wszystkie obowiązki przed wyjściem! Co on znowu zrobił nie tak?!

Tony obserwował reakcję dzieciaka. Dostał wiadomość i zaczął się trząść. Co, a raczej kto, mógł go tak przerazić? Przecież... to nie było normalne.

-Peter... wszystko w porządku, dzieciaku?- spytał niepewnie. Młodszy nie odpowiedział. Zamiast tego, zaczął łapczywie czerpać powietrze i kaszleć, jakby nie mógł go złapać. Tony wiedział, że to atak paniki- Hej, mały! No już, spokojnie- zaczął, zbliżając się do chłopca.

Podszedł do niego i delikatnie złapał go za ramiona. Pomimo swojego stanu, Peter bardzo delikatnie wzdrygnął się, gdy poczuł obcy dotyk, jednak nie uszło to uwadze Starka, który zmarszczył brwi. Ale to nie był czas na pytania.

-No dawaj Peter. Wdech, wydech. Bardzo dobrze, jeszcze raz. Wdech, wydech- Iron man pomagał mu się uspokoić. Chłopiec skulił się, gdy milioner przyciągnął go do siebie. Drżał w ramionach starszego, przez chwilę starając się uspokoić. Nie, nie ufał mu. Ale teraz potrzebował po prostu oprzeć głowę o klatkę piersiową starszego i odpocząć. Tak więc poddał się, ostrożnie wtulając w mężczyznę. Potrzebował tego. Potrzebował chwili ciepła, przed bólem, który go czeka.

-Ja... p-przepraszam- wydukał w pewnym momencie, odskoczył od starszego i jeszcze szybciej zeskoczył z dachu, kierując się do baru dla najemników.

Milioner zastanawiał się chwilę, czy może by nie polecieć za Pajączkiem, żeby dowiedzieć się gdzie mieszka i co go czeka po powrocie do domu. Nie, nie mógł tego zrobić. Jeśli Peter by go na tym przyłapał, to z pewnością Tony nie miałby co liczyć na zaufanie. Ostatecznie westchnął cicho, nałożył zbroję i poleciał w stronę wieży.

Spidey całą drogę do domu modlił się, żeby najemnik już spał. I... miał rację. Ten jeden raz, wyjątkowo poszczęściło mu się. Gdy tylko wszedł, zauważył walające się wszędzie zgniecione puszki po piwie, szklane butelki po whiskey, niedopałki od papierosów no i woreczki po narkotykach, a z sypialni Deadpoola słychać było ciche chrapanie. Nie miał siły, żeby to wszystko teraz sprzątać. Postanowił, że zajmie się tym jutro, po szkole, a teraz wykorzysta tą chwilę spokoju.

***

Obudził się o piątej rano. Spał tylko dwie godziny. Niechętnie zwlókł się z kanapy i najciszej jak tylko potrafił wślizgnął się do łazienki. Spojrzał w lustro. Uśmiechnął się do siebie. Niezbyt przekonująco, ocenił. Jeszcze raz, tym razem trochę lepiej. Jednak te jego oczy. Zdradzały go. Nie potrafił nad tym zapanować. Umiał się uśmiechać, tak, jakby rzeczywiście był szczęśliwy, ale nie zamaskować smutku w oczach. On po prostu tam był. Jak miał posyłać radosne spojrzenia, skoro wewnątrz krzyczał? Chociaż Peter sam nie wiedział co. Nie wołał "na pomoc". Nie chciał pomocy, ani litości. Zresztą, kto miałby mu niby pomóc? I w czym? Peter twierdził, że to on po prostu jest niewdzięczny. Los się do niego uśmiechnął, tak? Miał gdzie mieszkać, miał kogoś, kto nie da mu zginąć... może i z własnych pobudek, ale jednak.

Miał jedenaście lat, gdy radioaktywny pająk go ugryzł. Tego dnia wrócił do domu trochę później niż zwykle. Na wycieczce... schował się w toalecie, nie chcąc, by ktokolwiek zauważył, jak zwijał się z bólu. Wezwano by jego mamę, a to... no cóż, nie skończyłoby się za dobrze. U matki siedział chłopak i jego koledzy. Wszyscy byli pijani. Chłopiec skrzywił się. Czuł zapach alkoholu znacznie intensywniej niż zazwyczaj. Nie rozumiał tego, ale zdecydowanie nie podobało mu się to. Podłoga zaskrzypiała, gdy starał się niezauważenie przedostać do pokoju. Wzdrygnął się i wciągnął głośno powietrze.

-Gdzie ty byłeś smarkaczu?- usłyszał głos mamy, na co podskoczył w miejscu. Ona zawsze krzyczała, ale... dlaczego teraz była tak głośna? Zmarszczył delikatnie brwi, czując narastający ból głowy. Za głośno... tu było za głośno...- Mówiłam ci, że masz wracać do domu od razu po szkole!- matka wstała z kanapy, zostawiając na niej czterech mężczyzn, którzy nie zwracali na niego szczególnej uwagi. Nie był jej wart. Nagle Peter odskoczył do tyłu. Nie wiedział czemu to zrobił. Po prostu coś, jakby szósty zmys powiedziało mu, żeby się cofnął. Zrobił to dosłownie sekundy przed ciosem kobiety. Ta, spojrzała na niego zdezorientowana, ale on był tak samo zaskoczony. Też nie wiedział, dlaczego to zrobił. Po prostu musiał. Tak jak wtedy, gdy zabiera się rękę od gorącego żelazka. Nie myśli się nad tym- nauczyłeś się uników?- zakpiła, po czym zdmuchnęła grzywkę z twarzy i zmierzyła chłopca pogardliwym spojrzeniem- John, chodź tu i naucz tego gówniarza jak ma się zachowywać!- warknęła, patrząc synowi prosto w oczy.

Peter zadrżał, słysząc to. Zadrżał ze strachu. Chłopak mamy był od niej silniejszy. Dużo silniejszy. Był też najbardziej brutalny ze wszystkich partnerów, jakich jego mama miała. Nie powstrzymywał się, jak inni. Po prostu bił go, aż stracił przytomność. A może po prostu mama pozwalała na coraz więcej? Peter miał wrażenie, że coraz mniej ją obchodzi. I nie mylił się za dużo.

-Jasne skarbie- mężczyzna wstał i podszedł do trzęsącego się chłopca. Zacisnął dłoń w pięść i zamachnął się, ale Peter znów kierowany instynktem złapał go za przedramię i ścisnął. John syknął i spojrzał na niego zaskoczony. No bo skąd mały, trzęsący się chłopiec ma tyle siły, żeby zatrzymać pięść co najmniej trzy razy większego od siebie mężczyzny? Jednak Peter nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Dość szybko się otrząsnął. Ważne było tylko to, że uniknął bólu. Odepchnął chłopaka mamy od siebie z taką siłą, że ten wylądował na podłodze. Nie czekając na nic, chłopiec rzucił się do wyjścia.

-Stój, ty mały gnojku!- mama wołała za nim, ale on nie miał zamiaru nawet na nią spojrzeć. W tym momencie biegł przed siebie. Biegł, i mimo że minęło już dobre pół godziny, nie męczył się. Nie chciał już nigdy wracać do domu, oglądać swojej mamy, jej chłopaka, ani żadnego z jej znajomych. Nie chciał już nigdy czuć bólu. Nie takiego.

Spędził na ulicy dwa dni. Poza kilkoma rzeczami, znalezionymi w śmieciach, nic przez ten czas nie jadł, ale nie mógł wrócić do domu. Za bardzo się bał. Może było to dziecinne, ale Peter zwyczajnie bał się kary, która spotkałaby go za to co zrobił. Spał między śmietnikami, a przeżyć pomagały mu nowe umiejętności, mimo że dopiero je odkrywał. Wiedział, że potrafi chodzić po ścianach. Dzięki temu, zamiast pod śmietnikami, spał na dachach budynków. 

Był już tak głodny, że zaczynało mu brakować sił. Cały czas miał w głowie myśl, żeby zabrać komuś portfel i kupić sobie coś do jedzenia, jednak wciąż się bał. Nie tego, że ktoś go złapie. Był bardzo szybki i zwinny, nikt by go nie dogonił. Bał się, ponieważ to było niewłaściwe. Wiedział o tym. Tata tak mówił. Nie pochwaliłby tego. To był czas, gdy miał jeszcze dziecięce czyste sumienie. Jednak wiedział, że to jedyna szansa na przeżycie. Nie miał wyboru. Tata byłby zły, ale... Peter naprawdę nie widział innego rozwiązania. Dość długo ćwiczył ruch nadgarstka, by następnie wyjść na ulicę, niby przez przypadek zderzyć się z jakimś mężczyzną, grzecznie przeprosić, a w międzyczasie wyciągnąć mu portfel z tylnej kieszeni spodni. Gdy tylko znalazł się w bocznej uliczce otworzył go. Miał szczęście! Było w nim pięćdziesiąt dolarów. Kupił sobie za to kilka bochenków chleba i kilka butelek wody i trochę słodyczy. Pani w szkole mówiła, że gdy idzie się w góry, warto wziąć ze sobą coś czekoladowego, żeby dodać sobie sił. Jedenastolatek chętnie na to przystał, kupując sobie kilka batoników i tabliczkę czekolady. Schował to wszystko do plecaka. Starczyło mu to jednak na znacznie krócej niż przewidział. Na zaledwie tydzień, a potem znów musiał zdobyć pieniądze. Za drugim razem było łatwiej. Wiedział jak to zrobić. 

Wybrał dużego mężczyznę, który szedł swobodnym krokiem. Był ogromny, więc Peter pomyślał, że nie może być chyba zbyt szybki. Miał doświadczenie i wiedział, że człowiek z taką postawą rusza się powoli. Przynajmniej dla niego. Chciał po prostu powtórzyć to, co zrobił za pierwszym razem. Wyszedł starszemu na przeciw, zderzył się z nim, ale gdy sięgnął po portfel, poczuł, jak ktoś ściska jego nadgarstek.

-Co robisz mały?- spytał mężczyzna, jednak nie brzmiał na złego. Jego głos był raczej znudzony. Jakby nie zrobiło to na nim za dużego wrażenia.

Peter chciał się wyrwać, ale pierwszy raz odkąd uciekł z domu, ktoś był od niego silniejszy. Spojrzał na niego ze strachem. Czy on... czy on teraz zabierze go do mamy? Żeby go ukarała? Ale starszy jedynie wzruszył ramionami, pchnął chłopca na ścianę i poszedł dalej. Nie zauważył jednak, że chłopiec, dzięki swojemu ulepszonemu refleksowi, był na to przygotowany i udało mu się wyciągnąć portfel z jego kieszeni. Zadowolony z siebie wbiegł w ciemną uliczkę, schował się między śmietnikami i otworzył go. Nie wierzył własnym oczom! Było tam pełno studolarówek. Na jego twarz wypłynął uśmiech. Wystarczy mu to na miesiąc!

Parę godzin później, Petera obudził dobrze znany u dreszcz. Nazwał go "pajęczym zmysłem". Nie wiedział o co chodzi. Rozejrzał się, ale... nie dostrzegł nigdzie niebezpieczeństwa. Nagle wylądował przed nim ogromny mężczyzna w czerwono-czarnym stroju. Miał przy sobie pistolety i miecze. W ułamku sekundy, nie dając mu nawet szansy na analizę sytuacji, podniósł chłopca za kołnierz i przyszpilił do ceglanego muru.

-Ukradłeś mi portfel, szczylu!- wysyczał wręcz, dociskając młodszego do twardej powierzchni.

Peter był przerażony, cały się trząsł. Rozpoznał głos starszego. To ten mężczyzna z rana. Jego dolna warga zadrżała.

-J-Ja...- zaczął, ale przeszkodził mu cichy szloch, który uwolnił się z jego ust. Już po chwili, dzieciak rozpłakał się całkowicie, wpatrując się w mężczyznę z przerażeniem.

-Ehh...- Deadpool  westchnął i puścił roztrzęsionego chłopca. Pomyślał, że w zasadzie mały był bezdomny, nic dziwnego, że potrzebował pieniędzy. Każdy robił co mógł, żeby przeżyć, prawda? A jemu nie widziało się zabijanie dzieciaka, bo był głodny. Mógł poprzestać na odebraniu mu swojej własności, chłopiec i tak najadł się strachu. Jednak Peter nie spadł na ziemię, tak jak Wade oczekiwał, tyko w dalszym ciągu trzymał się ściany. Mężczyzna zmarszczył brwi, wpatrując się w młodszego- jak ty to robisz, mały?- spytał, starając się brzmieć łagodnie. Brunet jeszcze przez chwilę uspokajał oddech, żeby być w stanie cokolwiek powiedzieć. Deadpool dał mu czas.

-Potrafię chodzić po ścianach. Od niedawana...- wychlipał Peter, kuląc się, jakby chciał wtopić się w mur.

-A co jeszcze umiesz?- w umyśle Wilsona zakiełkowała pewna myśl. Pewna obrzydliwa myśl, na którą sam do siebie uśmiechnął się.

-Jestem bardzo silny i szybki. Bardziej niż normalni ludzie. I wyczuwam niebezpieczeństwo- chłopiec jeszcze nie do końca się uspokoił, ale przestał płakać. Teraz jedynie wpatrywał się w mężczyznę ze strachem i co jakiś czas pociągał noskiem.

-Nie masz domu?- Deadpool zaczął wyliczać w głowie korzyści wynikające z posiadania takiego dzieciaka u siebie. To naprawdę byłoby przydatne.

-N-nie- zająknął się Peter.

-Jeśli chcesz, możesz na razie zostać u mnie. Potem się zobaczy- powiedział łagodnie Wade. Łagodniej niż zazwyczaj. W końcu, ktoś taki jak ten chłopiec nie wzbudzałby podejrzeń ani u policji, ani u innych najemników, może nawet dilerzy będą zerkać na niego nieco łaskawiej niż na innych, prawda? A skoro miał takie umiejętności, przyda się jeszcze bardziej. Deadpool podjął decyzję. Bierze tego dzieciaka do siebie. Czy on tego chce, czy nie. W końcu i tak jest bezdomny. Nikt go nie będzie szukał, prawda? A jeśli mały będzie sprawiał trudności... jak ciężko może być złamać takiego gówniarza?

-Naprawdę?- chłopcu wydawało się, że właśnie złapał Pana Boga za nogi. Mógł z nim pójść? Mógł u niego mieszkać?

-Ta, chodź, zanim się rozmyślę- mruknął Deadpool. Peter zszedł z murku i uśmiechnął się do starszego przez łzy- tylko oddaj mi portfel- dodał Wilson, a gdy odebrał swoją własność, z uśmiechem na ustach chwycił chłopca za małą rączkę.

*****
3040 słów

Hejka!

Nooo... Trochę długie wyszło xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro