Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wylądowali na dachu wieży. Peter rozejrzał się orientacyjnie. Zawsze chciał wejść na ten budynek i zobaczyć, jak wygląda widok z jego dachu, ale nie miał odwagi. Było pięknie. Całe miasto było w zasięgu jego wzroku. To było... niesamowite. Chłopiec odwrócił się w stroję milionera. Patrzył z podziwem jak zbroja Iron mana jest zdejmowana z Tony'ego. Technologia pana Starka była naprawdę imponująca. On był geniuszem. A Peter, choć bardzo się starał, wiedział, że nigdy nie dojdzie do takiego poziomu. Nie miał takich możliwości. Nigdy nie będzie miał. Cudem będzie, jeśli uda mu się pójść na studia. To by było spełnieniem marzeń. Może nawet kiedyś dostanie pracę w Stark Industries?

Starszy uśmiechnął się, widząc jak brunecik przygląda mu się z zachwytem. Dzieciak pewnie jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego. Nieumiejętnie pozszywany strój podpowiadał mu, że nie często miał okazję oglądać nowoczesną technologię. Zresztą, jego cywilny strój też wskazywał na to, że chłopiec nie należał do bogatszych mieszkańców miasta. Miał na sobie obdarte trampki i stare spodnie. No i kradzież. Kradzież też dużo o nim mówiła. Tony uśmiechnął się pod nosem na myśl, że będzie mógł później zabrać go do warsztatu i pokazać mu to i owo. Kto wie, może nawet mógłby go czegoś nauczyć? Chłopiec był inteligenty. Oczywiście nie każdy musiał interesować się majsterkowaniem, ale własnoręcznie zrobione sieciowody mówiły same za siebie. Może będą mogli je wspólnie podrasować? Odkąd Bruce wyjechał, Tony nie miał porządnego towarzyszą do pracy. Ani do rozmowy, ale to już swoją drogą. Ciężko było mu znaleźć kogoś, kto dorównał by mu inteligencją. Może i brzmiało to narcystycznie, ale czy Tony Stark mógł choć próbować oszukać kogokolwiek twierdząc, że nie jest narcystyczny?

Machnął na Petera ręką, dając mu znak, aby szedł za nim. Czternastolatek zawahał się chwilę, jednak posłusznie ruszył do środka. Zdjął maskę z twarzy, nie czując już dłużej potrzeby chowania się pod nią przy milionerze. Przecież i tak wiedział, jak wyglądał. W milczeniu wsiedli do windy.

W pewnym momencie, Petera zaatakowały wątpliwości. W zasadzie, pojawiły się już w chwili, w której dowiedział się, że Avengers chcą go poznać, ale teraz uderzyły go ze zdwojoną siłą. Co jeśli to tylko przykrywka? Jeśli to podstęp? Skąd ma wiedzieć, że jak tylko stanie przed bohaterami, nie rzucą się na niego? Może chcą go gdzieś zamknąć? Na pewno wiedzą o wszystkim. Wiedzą o tej kradzieży. Znają jego imię. Wiedzą wszystko, co wie pan Stark. Chcą go uwięzić. A co... co jeśli... o nie. A co, jeśli wiedzą wszystko? Absolutnie wszystko? Wiedzą, że mieszka z Deadpoolem? Co, jeśli chcą go torturować? Jeśli chcą siłą wyciągnąć z niego nazwisko Kiedy dotarli do drzwi prowadzących do salonu, brązowowłosy zatrzymał się i zaczął gwałtownie nabierać powietrza. O nie. Nie nie nie nie nie nie! Nie teraz! Oparł się o ścianę i skulił lekko, krzywiąc się przy tym.

Gdy tylko Tony to zobaczył, kucnął koło mniejszego i złapał go delikatnie za ramiona. Peter wzdrygnął się momentalnie. Milioner zmarszczył delikatnie brwi. On się wzdrygał na dotyk. Za każdym razem. I to nie było normalne.

-Hej, Pete, spokojnie... wdech i wydech. Bardzo dobrze, jeszcze raz, wdech, wydech- mówił łagodnie, oddychając razem z młodszym. Chłopiec powoli odzyskiwał oddech. Zamknął oczy, starając się go wyregulować. Bał się. Tak bardzo się bał. Nie chciał tam iść- Pete, jesteś bezpieczny, słowo. Nic ci nie grozi, wszystko jest dobrze- zapewnił milioner, bardzo delikatnie gładząc mniejszego po ramionach.

-N-Nie... n-nie chcę... n-nie...- wysapał Peter, kręcąc lekko głową. Po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Tak bardzo chciał przekazać panu Starkowi wszystkie swoje obawy, ale nie był w stanie sklecić prostego zdania. Jednak milioner momentalnie wszystko zrozumiał.

-Nie musimy tam iść. Nie musimy, Pete. Możesz pójść ze mną do warsztatu, albo wrócić do domu, jeśli chcesz. Nie musimy tam iść. Nic nie musisz, Pete, słowo- powtarzał, aż chłopcu nie udało się uspokoić.

Gdy Peter zorientował się, co właśnie miało miejsce, opadł na ścianę i przyłożył ręce do twarzy. Zacisnął mocno powieki.

-Boże... przepraszam... przepraszam panie Stark... to się znowu stało...przepraszam- zaczął mamrotać, kręcąc lekko głową. Milioner będzie zły? Nie, widział już przecież jego atak paniki. Wtedy nie był zły. Może teraz też nie będzie?

-Pete, no już, spokojnie  Przecież nic takiego się nie stało. Nie musisz mnie za nic przepraszać, to nie twoja wina- zapewnił, najłagodniej jak tylko mógł. Peter kiwnął lekko głową i pociągnął nosem. Pozwolił starszemu przeprowadzić się przez korytarz.

Nagle, drzwi prowadzące do salonu otworzyły się z hukiem. Tony podskoczył, zresztą podobnie jak chłopiec. Peter szybko założył maskę, mając szczerą nadzieję, że reszta Avengers nie zna jeszcze jego tożsamości.

-Wchodzicie, czy zamierzacie tu tak stać?- spytał swobodnie Clint, który stanął w drzwiach.

Milioner w zamian za absolutny brak wyczucia i subtelności, obdarował przyjaciela morderczym spojrzeniem.

-No co?- rzucił łucznik, po czym wzruszył ramionami i z uśmiechem wrócił do salonu.

-To co, Spidey? Idziemy?- Tony zwrócił się do Petera. Chłopiec uśmiechnął się słabo i kiwnął lekko głową. Milioner objął go ramieniem, nie zdając sobie sprawy z tego, jak trudne dla dziecka było powstrzymanie się od zesztywnienia. Wzdrygnął się jedynie. Tony westchnął, czując to, po czym dodał ciszej- będzie dobrze.

Chłopiec znów pokiwał głową i posłusznie pozwolił starszemu poprowadzić się. Gdy tylko weszli do pomieszczenia wszystkie spojrzenia zostały skierowane na niego. Policzki Petera wściekle się zaczerwieniły.

-No to tak, tam siedzi Natasha, czyli jak pewnie wiesz, Czarna Wdowa- Iron man wskazał na rudowłosą kobietę. Jej twarz miała chłodny wyraz pomimo uśmiechu, jednak oczy były łagodne. Nad wyraz łagodne. To spojrzenie można było nazwać wręcz matczynym. Miała duszę opiekunki.

-Ten tutaj to Clint, czyli Hawkeye- mężczyzna siedzący na fotelu obok Romanoff uśmiechnął się i pomachał. Peter nie oddał gestu. Był sparaliżowany. Pan Stark przedstawiał wszystkich po kolei, jakby poznanie Avengers wcale nie było jednym z największych wydarzeń w życiu chłopca. A... no cóż, to było sporo. Każdy, absolutnie każdy czuł by się wyjątkowo onieśmielony. A co dopiero on? Biedny, samotny dzieciak z Queens. Ponadto, wciąż miał w głowie jedną myśl.

Gdyby tylko pan Wilson wiedział, co robi teraz jego podopieczny.

Gdyby tylko wiedział. Peter wzdrygnął się na tę myśl. Dostałby karę. Bardzo porządną. Taką, po której już nigdy nie odważyłby się rozmawiać z panem Starkiem. O tak, to było pewne. Nie śmiałby już z nim rozmawiać. Przez tydzień nie mógłby się ruszać. Krew spływała by po jego ciele, a głowa boleśnie pulsowała. Zaschnięta szkarłatna ciecz kruszyła by się na jego kolanach i ramionach. Wzdrygałby się na każdy, nawet najmniejszy dźwięk w obawie, że to pan Wilson idzie, z chęcią powtórzenia wszystkiego co mu zrobił...

Nie. Dość. Nie teraz. Peter potrząsnął lekko głową, jakby to miało wytrącić z jego głowy te wszystkie straszne myśli. Nie ma go w Nowym Jorku. Jest na drugim końcu kontynentu. Nie dowie się. Nie ma jak. Nigdy się nie dowie, a przecież... przecież Peter nie musi nic im mówić. Nie musi zdradzać żadnych sekretów. Może po prostu... odmówić, prawda? Powiedzieć, że nic nie wie. Że o niczym nie ma pojęcia. Powiedzieć, że nie chce stać się jednym z nich.

Skłamać.

-Jest już?!- do pokoju wpadł jak burza Kapitan Ameryka, a gdy zobaczył Spider mana i Tony'ego, lekko zawstydzony zajął swoje ulubione miejsce w salonie, czyli na prawym rogu dużej, szarej kanapy, która z całą pewnością pomieściłaby więcej niż cztery osoby. Była zdecydowanie większa, niż ta w barze. Czyli... ehh, w domu.

-Jak widać- odparł złośliwie milioner, gromiąc blondyna spojrzeniem. Peter i tak był już wystraszony. Steve uśmiechnął się przepraszająco do chłopca, który wciąż milczał, lekko skulony- tego chyba nie muszę przedstawiać, co? Podobno dzieciaki muszą go słuchać w szkole. Katorga- rzucił, po czym posłał Peterowi szczerze współczujący uśmiech.

Blondyn uśmiechnął się krzywo do Tony'ego mrużąc przy tym oczy, a potem całkiem szczerze do najmłodszego. Skinął lekko głową w jego kierunku.

-A to jest Spider man- czarnowłosy uśmiechnął się i wskazał na Petera, choć wszyscy przecież doskonale go znali.

Zapadła cisza. Chłopiec przestąpił nerwowo z nogi na nogę, zastanawiając się, co powinien teraz powiedzieć. Avengers patrzyli na niego wyczekująco, a on czuł, jak zalewa go fala gorąca. Nienawidził, gdy uwaga była ma niego skierowana. To było... tak strasznie krępujące.

Pan Stark posłał mu uspokajający uśmiech. Już chciał coś powiedzieć, przerwać jakoś tą okrutną ciszę, ale, ku zdziwieniu ich obojga, chłopiec go uprzedził.

-Wystarczy Peter- oznajmił, ściągnął maskę, po czym posłał im nieszczery, jednak bardzo przekonujący uśmiech.

Wszyscy wymienili zdumione spojrzenia. Przecież to był... to był mały dzieciak! Domyślali się po budowie ciała, że nie jest jeszcze dojrzałym mężczyzną, ale nie spodziewali się, że poznają... no cóż, chłopca.

-Ile masz lat, mały?- pierwszy odezwał się Clint. Peter posłał panu Starkowi niespokojne spojrzenie. Głos Bartona gwałtownie się zmienił. Wcześniej, mówił do niego normalnym tonem. Teraz, nagle stał się wyjątkowo pobłażliwy. Ani trochę mu się to nie podobało. Nie lubił, gdy nie traktowano go poważnie. Zresztą, nikt tego nie lubi, prawda?

-Um... czternaście- mruknął, kuląc się delikatnie. Nikt się nie odezwał, więc Peter postawił kilka drobnych kroków w kierunku milionera- n-nie mówił im pan, panie Stark?- spytał cicho, zerkając na starszego, choć w jakoś sposób przerwać tę ciszę. To w zasadzie było dla niego trochę dziwne. Był pewien, że reszta wie tyle co pan Stark. No bo dlaczego miałby cokolwiek przed nimi ukrywać? Może o ostatnim ataku paniki też im nie mówił?

-Nie, jakoś nie- Natasha spojrzała lodowato na Iron mana, który posłał jej rozbrajający uśmiech i rozłożył ręce. Kobieta westchnęła cicho,

-Dobrze, posłuchajcie. Może i ma czternaście lat, ale uwierzcie mi, dzieciak jest naprawdę dobry! Nikt z nas nie jest tak szybki. Narazie nie musimy zabierać go na te bardziej niebezpieczne akcje, ale przecież możemy go podszkolić. Zobaczycie, kiedy chłopak dorośnie, może być najlepszy z nas wszystkich. Już teraz jest niesamowity- oznajmił milioner, kładąc chłopcu dłoń na ramieniu. Peter wpatrywał się w niego z uniesionymi brwiami. Czy on... czy on mówił szczerze? Nie, przecież to niemożliwe.

-Zawsze można to sprawdzić- powiedział zagadkowo Steve, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z rudowłosą. Peter zbladł.

-J-jak sprawdzić?- spytał, prawie szeptem.

-Zobaczmy cię w akcji- Wdowa uśmiechnęła się do najmniejszego, jednak jego wcale to nie uspokoiło.

-I co chcecie zrobić?- rzucił Tony, widząc strach malujący się na twarzy chłopca.

-Może jakaś walka?- zaproponował Clint. Peter spiął się lekko. Walka? Z Avengerami?

-Naprawdę chcesz z nim walczyć?- usłyszał głos pana Starka i znów lekko się do niego przysunął. Nie chciał tego. Teraz, chciał zniknąć. Wcale nie podobał mu się ten pomysł.

-No przecież nie na poważnie! Takie ćwiczenia. Co ty na to, młody?- rzucił z uśmiechem Clint.

Peter nawet nie zauważył, w którym momencie zaczął powoli chować się za Iron manem.

-Ćwiczenia?- spytał nieśmiało. Najzwyczajniej w świecie bał się. Kiedy był młodszy, trenował z Deadpoolem. To były jedne z najgorszych chwil u najemnika. Wilson okładał go, a Peter miał się bronić, jednak nigdy mu się to nie udawało. Kończył wtedy z połamanymi żebrami, kończynami, a parę razy miał wybitą szczękę. Każdy z Avengers był jeszcze silniejszy. Ich cios musiał boleć dwa razy bardziej. Nie chciał tego. Bał się.

-Właśnie. Tylko ćwiczenia. To jak, idziemy?- rzuciła Wdowa, uśmiechając się do chłopca. Peter spojrzał na milionera, ale on chyba nie miał zamiaru go ratować. Przecież... nie mógł wyjść na tchórza przed swoimi bohaterami. Wyśmiali by go i wykopali z wieży zanim zdążyłby mrugnąć.

-T-Tak- odpowiedział cicho, zwieszając głowę. Nie chciał tego. Tak bardzo się tego bał. Ale nie wolno się sprzeciwiać. Ukarali by go, gdyby się nie zgodził? W domu nauczył się, że obcy ludzie też potrafią karać. Mogą to robić. Bo niby kto miałby im zabronić? Mama nigdy nie zabraniała. Wręcz przeciwnie. Wszyscy mogli robić co chcieli, bo przecież był tylko głupim, niewdzięcznym smarkaczem.

-To chodźmy, Pete- mruknął milioner, znów kładąc dziecku rękę na ramieniu. Chłopiec spiął się lekko i posłał starszemu niespokojne spojrzenie. Ten uśmiechnął się do niego uspokajająco- będzie dobrze. Zaufaj mi, dzieciaku- wyszeptał, tak, żeby tylko Peter go usłyszał.

Zaufaj mi...

To wcale nie było takie proste.

Bo przecież nie wolno nikomu ufać. Nigdy. Absolutnie nigdy.

*****

1963 słowa

Hejka!

Ktoś tu jeszcze w ogóle jest?😂😂
Jak tak, to podziwiam, bo ja bym już olała taką książkę. Poprawię się, słowo xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro