Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Peter posłusznie zszedł za Avengerami do wielkiego pomieszczenia. Był sztywny. Bał się. Tak strasznie się bał. Nie wiedział w jakim stanie stąd wyjdzie. O ile w ogóle da radę dzisiaj wyjść. Bo przecież może nie być w stanie podnieść się z ziemi. Powiedzą, że jest żałosny. Wyrzucą go stąd, no bo po co dawać szansę dzieciakowi, który jest do niczego?

Chłopiec omiótł wzrokiem worki treningowe, różnego rodzaju broń, tarcze do celowania, łuki i strzały ustawione na specjalnym stojaku, manekiny i kilka urządzeń, którego zastosowania nie znał. Nawet ich sala treningowa robiła na nim ogromne wrażenie, co nie uszło uwadze milionera. Znów delikatnie się uśmiechnął. Łatwo było zaimponować Peterowi.

-To z kim ma walczyć?- spytał w końcu czarnowłosy, na co chłopiec momentalnie znów się spiął, posyłając starszemu nieco zaskoczone spojrzenie. Nie ze wszystkimi? W zasadzie, nie był zbyt silny. Ktokolwiek może go pokonać.

-Może ze mną?- zaproponował Steve, wciąż używając tego swojego łagodnego tonu Kapitana Ameryki.

-Tak, chętnie zobaczę, jak dzieciak spuszcza ci łomot- rzucił Tony, posyłając przyjacielowi złośliwy uśmiech. Ten jedynie przewrócił oczami i zrezygnował z jakiegokolwiek komentarza.

Peter zesztywniał. Kapitan Ameryka. Najsilniejszy z Avengers. On... o nie...

-Stań tutaj, Pete- poleciła Wdowa, kładąc dziecku dłonie na ramionach i przesuwając go na środek pomieszczenia. Czternastolatek momentalnie spiął się, czując dotyk. W ogóle był spięty. I absolutnie przerażony. Kapitan Ameryka. Silny, cholernie silny Kapitan Ameryka. Ale... przecież nie mógł się wycofać. Nie miał szans na wygraną, ale może da radę pokazać, że jest cokolwiek wart? Że warto poświęcić mu tylko odrobinę uwagi i choćby wskazać błędy? Przecież nie był tego wart...

Stanęli naprzeciwko siebie w bojowych pozycjach, jednak coś się nie zgadzało. Peter przekrzywił głowę.

-D-Dlaczego nie ma pan tarczy?- spytał cicho, karcąc się w myślach za zająknięcie. Jąkał się od kilku lat i nie potrafił sobie z tym poradzić. Szczególnie kiedy się denerwował. Wtedy było najgorzej.

-Przecież nie będziemy się bić na poważnie. Chcemy tylko zobaczyć co umiesz. I nie pan. Wystarczy Steve- starszy mrugnął do oniemiałego chłopca, po czym znów odchylił jedną nogę do tyłu i przygotował się do ataku.

W pewnym momencie, Peter odskoczył do tyłu, ułamek sekundy przed ciosem Kapitana. Zgrabnie wylądował, dość nisko przy ziemi. Nie poruszał się jak człowiek i to było dla reszty najbardziej fascynujące. Jednak starszy zamiast obrzucić chłopca pogardliwym spojrzeniem, tak jak to robił Deadpool, widząc jego "dziwaczne" uniki, uśmiechnął się ciepło.

-No no, nie najgorzej- pochwalił młodszego, który uniósł lekko brwi.

Rogers znów spróbował przewrócić Petera, jednak tym razem nie dość, że brązowowłosy zrobił unik, szybko skoczył w kierunku blondyna. Wylądował tak nisko, że Tony i cała reszta przez chwilę myśleli, że dzieciak najzwyczajniej w świecie przewrócił się. Peter kucnął i podciął starszemu nogi. Zrobił to w tak krótkim czasie, że Kapitan nie był w stanie zareagować. Nikt by nie był. Gdy tylko mężczyzna upadł, chłopiec szybko unieruchomił go, opierając się nogą na jego klatce piersiowej, by móc przykleić mu ręce do podłogi za pomocą swojej pajęczyny. Wstał, wyraźnie zadowolony z wygranej. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że Steve mu na to pozwolił. Gdyby starszy tylko chciał, mógłby go z łatwością pokonać. Ale... no cóż, wygrał. Jeszcze nigdy nie wygrał w czasie treningu. Uśmiechnął się lekko, sam do siebie. On naprawdę wygrał. I nikt nie patrzył na niego z pogardą.

-No proszę!- Stark klasnął w dłonie i roześmiał się- mówiłem, że dzieciak jest dobry!- zawołał, podchodząc do Petera i kładąc mu rękę na ramieniu.

-No mówiłeś, brawo- rzuciła niby od niechcenia Natasha, jednak słychać było w jej głosie rozbawienie. Oraz w uśmiechu, który posłała chłopcu.

-Całkiem nieźle mały- powiedział z entuzjazmem Clint. Na policzkach Petera pojawiły się delikatne rumieńce. Speszył się, i to bardzo. Nie umiał przyjmować pochwał. Nikt nigdy go nie chwalił, a teraz... teraz oni wszyscy to robią. Deadpool zawsze po treningach mówił, że jest do niczego i żałuje, że go do siebie wziął.

-Jesteś naprawdę dobry- rzuciła Natasha, widząc spojrzenie milionera, które jasno mówiła, że ten, kto go nie pochwali, zostanie wykopany z wieży. Aczkolwiek pochwała była szczera. On był naprawdę dobry. Tony miał rację. Żadne z nich nie było tak szybkie.

-Nie zapomnieliście o czymś?- mruknął smętnie Steve, wkładając duży wysiłek w podniesienie się na tyle, by mógł spojrzeć na resztę. Tony parsknął śmiechem.

-Załatwię to- oświadczył Clint, wyciągając zza pasa scyzoryk. Podszedł do przyjaciela, klęknął i rozpoczął mozolny proces przecinania pajęczyny.

Gdy wszyscy wrócili na górę, Steve i Clint zaciągnęli chłopca do salonu. Peter oczywiście wolał zostać z panem Starkiem, ale nie mógł odmówić ich błaganiom o urządzenie wieczoru filmowego. Widząc uwieszonego na ramieniu dziecka Clinta, Tony z uśmiechem ruszył za nimi, chcąc ukrócić męki chłopca. Natasha jednak szybko zniweczyła jego plany, gdy chwyciła go za ramię i zaprowadziła do kuchni, nie trudząc się żadnymi wyjaśnieniami.

-Gdzie ten mały mieszka?- spytała, z wyczuwalną nutką troski w głosie. Było już po dwudziestej pierwszej, a po chłopca nikt nie dzwonił. Tak jakby nikt nie martwił się, gdzie dzieciak jest o tej porze. Zresztą, Peter też nie wyglądał na kogoś, kto chciałby już wracać do domu. Był dość beztroski. Ani razu nie zerknął na zegar. Ewidentnie nie martwił się tym, czy ktoś na niego czeka.

Może po prostu nikt nie czekał?

-Nie mam pojęcia- wzruszył ramionami, wychylając się lekko, tak, by spojrzeć na Petera.

-No to może niech lepiej zostanie na noc?- zaproponowała Natasha- przecież jest tu pełno wolnych pokoi- zauważyła, wykonując nieokreślony gest w stronę korytarza. Milioner kiwnął głową.

-Słusznie, niech się lepiej nie włóczy w nocy- mruknął. Chociaż temu konkretnemu dzieciakowi nic chyba nie grozi, pomyślał, przypominając sobie wydarzenia z wczoraj. Gdyby ktoś go skrzywdził, pewnie miałby do czynienia z częścią przestępczego półświatka Queens- Peter!- zawołał młodszego z pokoju obok, uznając, że to dobry moment na zakończenie jego katuszy w salonie. Chłopiec znalazł się w kuchni bardzo szybko, momentalnie doskakując do boku milionera. Tony uśmiechnął się z politowaniem, widząc jego wdzięczne spojrzenie.

-Może zostań na noc, co dzieciaku? Jest już dość późno. Jeśli chcesz, możesz zadzwonić do...- tutaj urwał, ponieważ w zasadzie nie wiedział, do kogo Peter mógł by zadzwonić. Dzieciak bardzo plątał się w zeznaniach na temat swojej rodziny, a on nie chciał naciskać. Odnosił wrażenie, iż był to drażliwy temat dla chłopca. Może miał jakieś problemy? Był sierotą, to już ustalili, ale przecież musiał mieć dom i opiekunów. Może nie lubił swoich rodziców zastępczych?

-Naprawdę mogę?- ucieszył się Peter, gwałtownie się rozpromieniając- dziękuję panu, panie Stark!- powiedział, nie czekając na odpowiedź. Był tak podekscytowany, że wydawało się, iż zaraz zacznie skakać, na co milioner uśmiechnął się i pokręcił lekko głową. Zrezygnował jednak z komentarza, który miał w zamyśle zawstydzić czternastolatka.

-Chodź, Pete, pokażę ci, gdzie będziesz spać. Chyba że wolisz wrócić do salonu- mruknął, po czym parsknął śmiechem, widząc przerażenie w oczach dziecka. Machnął ręką na młodszego, aby ten szedł za nim. Na wspólnym piętrze znajdowały się sypialnie milionera, reszty Avengers i dwa wolne pokoje, z dwóch stron korytarza. Reszta pokoi gościnnych była na wyższym piętrze. Tony jednak zdecydowanie wolał położyć chłopca bliżej siebie i nie narażać go na poranny szturm ze strony tej bandy. Byli troskliwi, ale Peter zdawał się być wyjątkowo nieśmiały. W milczeniu poprowadził czternastolatka przez długi korytarz, by otworzyć drzwi zupełnie na końcu. Oczom Petera ukazał się ogromny pokój, urządzony dość schludnie. Jasne ściany i meble, do tego ogromne łóżko, które z resztą wyglądało na dużo wygodniejsze niż kanapa w mieszkaniu najemnika. Poza tym szafa, drzwi do własnej łazienki, komoda, szerokie parapety wyłożone poduszkami i trzy zwinięte w rulon koce ułożone na materacu. Brunecik stał i oglądał wszystko z niedowierzaniem. Milioner uniósł kąciki ust, widząc reakcję młodszego. Lubił tego dzieciaka. Nie umiał tego uzasadnić, ale czuł, że coś ich łączy. Coś wyjątkowego, czego nie do końca rozumiał. Ale lubił Petera. I chciał, naprawdę chciał, żeby był tutaj częstszym gościem.

-Wiesz co, Pete? Ten pokój jest dla ciebie. Zawsze, jeśli będziesz chciał, będziesz mógł tu nocować- powiedział łagodnie, a chłopiec odwrócił się gwałtownie na dźwięk jego głosu. Przez chwilę milczał. Nie rozumiał tego. Nie wiedział, czym sobie na to zasłużył. Jeszcze nikt nigdy nie okazał mu tyle dobroci. W ciągu całego życia tyle jej nie doświadczył. A był tu dopiero kilka godzin. Chciało mu się płakać na myśl o tym, że już jutro będzie musiał wrócić do baru. I do najemnika.

-J-Ja... dziękuję panu...- wyszeptał Peter, nie mając zielonego pojęcia co jeszcze mógłby powiedzieć. To było znacznie więcej niż mógłby kiedykolwiek oczekiwać. Nie chciało mu się wierzyć, że będzie mógł spać w tak cudownym pokoju. Na tak ogromnym łóżku. I że Avengers naprawdę chcą dać mu szansę. Że pan Stark chce dać mu szansę, pomimo tego, kim on jest. Złodziejem. Przestępcą. Bandytą. Oszustem. Przeklętym kłamcą. Naprawdę tego nie rozumiał. Wydawało mu się, że każdy o zdrowych zmysłach od razu spisałby go na straty. Ale może pan Stark nie był całkiem przy zdrowych zmysłach? Może Peter potrzebował właśnie kogoś takiego? Kogoś, kto był odrobinę szalony i postanowił dać szansę komuś takiemu jak on?

Po chwili, Peter zmienił ton głosu na całkiem poważny.

-Czemu mi pan tak ufa?- spytał cicho, a milioner zesztywniał na krótką chwilę. Zmarszczył lekko brwi.

-Nie rozumiem- mruknął, przekrzywiając lekko głowę i patrząc na czternastolatka ze współczuciem. Choć nie miał w zwyczaju współczuć. Ale Peter był inny. Zasługiwał na inne traktowanie. Choć on najwidoczniej wcale nie podzielał tego poglądu.

-N-No bo ja... jestem... k-kłamałem i...- zaczął się plątać. W końcu, zwiesił głowę- przecież ja jestem złodziejem...- sapnął z rezygnacją, po czym zamknął na chwilę oczy. Nienawidził się za to i ciężko mu było to przyznać, ale był złodziejem. To jego największy kompleks i słabość. Ale musiał kraść. Potrzebował jedzenia. Chciał mieć przed sobą jakąkolwiek lepszą przyszłość niż wyjadanie ze śmietników. Potrzebował pieniędzy na naukę i... no cóż, przeżycie. Bo nawet to kosztuje.

Podniósł głowę, słysząc głos milionera.

-Nie jesteś zły, chłopcze. Naprawdę nie jesteś. Masz dobre serce i jesteś bystry, a my chcemy dać ci szansę. Sam zdecydujesz, co z tym zrobisz- powiedział z pewną dozą stanowczości w głosie. Peter westchnął cicho. To wcale nie zależało od niego. To zależało od pana Wilsona. Od tego, co pozwoli mu zrobić.

Czarnowłosy zbliżył się do chłopca i położył mu dłoń na ramieniu. Peter wzdrygnął się, gdy tylko poczuł dotyk, na co milioner zmarszczył brwi. Kolejna rzecz, którą będzie musiał się zająć. Bo wzdryganie się na cudzy dotyk nie było normalnym zachowaniem. Wręcz przeciwnie. Jeśli ktoś wzdryga się, gdy położy mu się rękę na ramieniu, to tylko dlatego, że się wystraszył. A jeśli Peter bał się za każdym razem, dotyk musiał mu się źle kojarzyć. Na przykład z bólem. I tak, chłopiec był Spider manem, miał doczynienia z przemocą prawie codziennie i nie było to dla niego nic niezwykłego. A wzdryganie mogło być po prostu efektem ubocznym. Ale mimo to, Tony miał niejasne przeczucie, że działo się coś złego. I to wcale nie były bójki w czasie patrolowania miasta.

-Chodź, Pete, dam ci coś do przebrania i wrócimy do salonu. Nie będziesz przecież biegać w tym trykocie- powiedział w końcu, a chłopiec kiwnął jedynie głową. Zaprowadził więc młodszego do swojej sypialni i wyciągnął z szafy czarną koszulkę, dresy i bluzę z kapturem- tam się możesz przebrać- rzucił, wskazując na drzwi łazienki.

-Dziękuję, panie Stark- powiedział z dziecięcą szczerością, po czym szybko odebrał od starszego ubrania i czmychnął do łazienki. Była ogromna. Większa niż salonik w którym spał. Dużo większa. Wygodna wanna, wielki telewizor naprzeciwko ogromnego jacuzzi i mały barek. Nigdy czegoś takiego nie widział. Ale czemu się dziwić? Cała wieża była imponująca. Dlaczego łazienka milionera miałaby się wyróżniać?

-Pete? W porządku? Żyjesz tam?- usłyszał, a wtedy zorientował się, że podziwiał łazienkę przez niecały kwadrans.

-Um... t-tak!- zawołał, po czym szybko się przebrał w ubrania od milionera i wyszedł z łazienki. Tony uśmiechnął się, widząc chłopca. Zarówno spodnie jak i bluza były na niego za duże, ale młodszemu to nie przeszkadzało.

-To co, wracamy do salonu? Zostaw strój na fotelu- rzucił, machając ręką w kierunku siedziska. Młodszy bez słowa wykonał polecenie, przewieszając kolorowy kostium przez oparcie- lepiej się pośpieszny, zanim Clint wybierze jakiś głupawy film- powiedział z rozbawieniem. Peter uniósł kąciki ust. Podobało mu się tu. Bardzo mu się tu podobało.

*****

2003 słowa

Hejka!

Um... mniej niż miesiąc, jest postęp xD

Dla starych czytelników, tak, rozbiłam jeden rozdział na trzy rozdziały, bo były chujowe opisy😊

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro