Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Peter kręcił się na łóżku, nie potrafiąc się na nim ułożyć. Nie mógł zasnąć. Tyle lat spał na twardej kanapie, że teraz ciężko było mu przestawić się na miękki materac. Choć to łóżko było bardzo wygodnie, przypominało mu tylko, jak bardzo nie na miejscu jest tu jego obecność. Zupełnie nie pasował do tych luksusów. To był inny świat, w którym każdy mógł być kim tylko zechciał, a marzenia naprawdę mogły się spełniać. Przecież on do niego nie należał.

Wstał i najciszej jak tylko potrafił wyszedł z pokoju, zgarniając po drodze bluzę. Koszulka, którą pan Stark dał mu do spania, miała krótki rękawek, przez co jego rany na przedramionach były widoczne. Odsłonięte były również blizny po złamaniach otwartych i liczne siniaki. Pamiątki, które zostawił mu Deadpool. Nie chciał ich oglądać. I nie chciał, żeby oglądał je ktokolwiek inny.

Chłopiec szybko odnalazł klatkę schodową. W wieży, wbrew pozorom, nie było wcale aż tak ciężko się połapać, jeśli chodziło o rozkład pomieszczeń. Ruszył w górę, jednak po dwóch piętrach zrezygnował z grzecznego wchodzenia po schodach i zaczął wspinać się, skacząc od barierki do barierki. W końcu, udało mu się wyjść na dach. Uniósł lekko brwi i wstrzymał oddech, gdy rozejrzał się dookoła. Tak, był tu już, ale miasto nocą robiło kompletnie inne wrażenie. Szczególnie stąd. To był jeden z tych widoków, które zapierały dech w piersiach tak bardzo, że zapamiętywało się je do końca życia. Peter uśmiechnął się lekko. Zawsze chciał tu wejść, ale się bał. Ale było warto. Mógł obserwować miasto, jednocześnie nie odczuwając tego gwaru i tłoku.

Usiadł na krawędzi i westchnął błogo, pozwalając nogom swobodnie zwisać nad przepaścią.

Jedno wciąż nie dawało mu spokoju. Dlaczego wszyscy tutaj aż tak mu ufali? Przecież nic o nim nie wiedzieli. Nie znali go. Nie wiedzieli gdzie mieszka. Pewnie pan Stark łatwo mógłby zdobyć tę informację...  a przynajmniej tak mi się wydawało, ale... oni naprawdę go nie znali. Był jakimś obcym gówniarzem, który ukradł panu Starkowi portfel. A gdyby tak w nocy okradł wieżę i uciekł? Gdyby włamał się do pracowni i wyzerował wszystkie konta bankowe milionera? Mógłby to zrobić. Potrafiłby. Chociaż w wieży pewnie są niezłe zabezpieczenia. Mimo to, źle się z tym czuł. Nie był wart tego wszystkiego. Oni byli dla niego tacy dobrzy, mimo tego, że Peter był zwykłym przestępcą. Złodziejem. Pomagał w morderstwach. Chłopiec spuścił głowę. Boże, jak on tego nienawidził. Nie zasługiwał na taką dobroć. Nie zasługiwał na to, żeby dać mu szansę.

Nagle z zamyślenia wyrwał go pajęczy zmysł i czyjeś kroki.

-Widzę, że nie tylko ja nie mogę spać?- rzucił Tony, siadając obok chłopca, który zauważalnie wzdrygnął się. Przez chwilę, wpatrywał się w przybysza lekko zdezorientowany. Zaraz po tym, w jego oczach pojawił się strach.

-P-Przepraszam- powiedział cicho. Starszy uniósł jedną brew i uśmiechnął się lekceważąco.

-A co zrobiłeś?- spytał swobodnie, z małą nutką rozbawienia w głosie. Chłopiec przygryzł policzek od środka.

-Ja... wyszedłem tu... um... nie pytałem, czy mogę...- zaczął, jednak starszy przerwał mu gestem dłoni.

-Uwierz mi, Pete, nie wyszedłbyś tu, gdybyś nie mógł. Także nie martw się, nic się nie stało- powiedział, wzruszając ramionami. Peter kiwnął lekko głową, ale w jego oczach wciąż czaił się strach. W domu, niczego nie wolno mu było zrobić bez pozwolenia. A jego opiekun zgadzał się na bardzo mało. Nie był więc zbyt przyzwyczajony do tak spokojnych reakcji. Deadpool zawsze był wściekły, gdy Peter pozwalał sobie na taką samowolę- mogę o coś spytać dzieciaku?- spytał Tony, prawie szeptem, zupełnie tak, jakby bał się naruszyć nocną ciszę. Peter skinął lekko- co się stało z twoimi rodzicami?- rzucił- nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz. Nie musimy o tym rozmawiać- dodał szybko, nie chcąc zapeszać chłopca. Jednak brunet nie czuł potrzeby ukrywania tego przed milionerem.

-M-Mój tata nie żyje. Zmarł jak miałem sześć lat- powiedział, nieco smutno. Nadal ciężko było mu się z tym pogodzić. Tata był dla niego jedynym oparciem. Jedynym dorosłym, na którego mógł liczyć. Kiedy umarł, świat się skończył. Bezpieczny, ciepły świat przepełniony miłością. Na jego miejsce przyszedł świat pełen narkotyków, przemocy i bólu.

-Przykro mi- mruknął Tony- a mama?- spytał. Peter westchnął słabo.

-To jest dość... skomplikowane- wymamrotał- nie chcę o niej rozmawiać- dodał cicho.

-W porządku. Rozumiem- zapewnił, naprawdę chcąc, żeby Peter czuł się swobodnie. Ale on cały czas był spięty. Spięty, wystraszony i podenerwowany- to gdzie teraz mieszkasz? U dziadków?- spytał, mając szczerą nadzieję, że chłopiec miał jeszcze jakąś rodziną. Nie chciał, żeby okazało się, że ten dobrotliwy dzieciak mieszkał w sierocińcu. On nie pasował do takich miejsc. Był zbyt dobry. Nieufny, ale dobry.

-W Queens- mruknął Peter, udzielając najbardziej wymijającej odpowiedzi, jakiej tylko mógł. Tony uśmiechnął się pobłażliwie.

-Z kim?

-Z opiekunem- wymamrotał, coraz mocniej spinając mięśnie. Wiedział, do czego zmierza ta rozmowa. Nie podobało mu się to. Czy on wiedział? Czy mógł wiedzieć? Ale skąd? Przecież... nie mógł wiedzieć. A jeśli Peter był sprowadzony tutaj tylko po to? Jeśli te ich uśmiechy, ta cała otoczka przyjaznego nastawienia pryśnie, gdy tylko zacznie mówić? To by było logiczne. Bo z jakiego innego powodu mieliby być dla niego tacy dobrzy? Chwalili to, jak walczy, choć przecież nie może równać się Kapitanowi Ameryce. Dostał ciepłą kolację i herbatę. I nie musiał zasłużyć sobie na posiłek. Po prostu go dostał. A pan Stark spytał nawet, czy ma ochotę na dokładkę. Nie ośmielił się o nią poprosić, ale to było dla niego tak bardzo niesamowite. Później, mógł siedzieć z nimi i oglądać film, a wszyscy traktowali go jak jednego z nich. Jakby był im równy.

-I jak? Dobrze ci u niego?- pytanie czarnowłosego i dłoń na ramieniu wytrąciły go z zamyślenia. Wzdrygnął się lekko, na co Tony zmarszczył brwi. To nie był pierwszy raz, kiedy chłopiec się wzdrygał. Nawet więcej, Peter podskakiwał gdy tylko ktoś go dotknął. Wcale mu się to nie podobało.

-Dobrze. Jest... w porządku. Nie tak jak z tatą, ale... w porządku- powiedział cicho, sam nie wierząc swoim słowom. Chciałby zostać tu na zawsze. W tym miejscu, w którym wszyscy byli tacy dobrzy. Ale to było niemożliwe. On tu nie pasował. Sam przecież nie był dobry. Był przestępcą. Poza tym, na pewno nie traktowaliby go tak, gdyby dostali to czego chcą.

-Powiesz mi, jak on się nazywa? Ten opiekun? Wystarczy nazwisko- spytał Tony, niemalże odruchowo zakładając plan, w którym prześwietli człowieka, który opiekował się chłopcem. Musiał się upewnić, że jego opiekun był kompetentny.

-Ja... um... on...- zaczął słabo, nie mając zielonego pojęcia, jak z tego wybrnąć. Poczuł, jak atak paniki zbliża się wielkimi krokami i wziął głęboki oddech, chcąc się uspokoić.

-Pete?- mruknął Tony, marszcząc lekko brwi- hej, Pete, nic się nie dzieje. No już, spokojnie, nie musimy o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz. Nic nie musisz mówić, naprawdę. Wszystko jest w porządku- zaczął zapewniać, gładząc chłopca po plecach. Nie miał pojęcia, że przez ten gest, młodszemu było jeszcze trudniej dojść z sobą do ładu.

-N-Nie... n-nie chcę... o nich mówić...- wyrzucił z siebie z trudem, biorąc głębokie wdechy, starając się uspokoić.

-W porządku, mały. Naprawdę nie musisz. Nic nie musisz, Pete- zapewnił łagodnie milioner. Uśmiechnął się do chłopca, choć w gruncie rzeczy, nie był zadowolony. Jego reakcja tylko potwierdziła przypuszczenia Tony'ego. Dziecku działa się krzywda. Nie wiedział jeszcze przez kogo, jaka i dlaczego, ale ktoś go krzywdził. A widząc jego posiniaczoną twarz i sine plamy na szyi, można było łatwo wywnioskować, że chłopiec nie był krzywdzony tylko psychicznie.

***

Następnego dnia Peter obudził się na podłodze. Znów wiercił się w czasie snu. Śnił mu się dom rodzinny i jego matka. Znów był siedmioletnim dzieckiem, które z przerażeniem obserwowało, jak jego mama zmienia się w alkoholiczkę i narkomankę, oraz jak przyprowadza do domu mężczyzn, którzy znęcają się nad nim na wszystkie sposoby. Nie lubił tych snów. Chciałby po prostu o tym wszystkim zapomnieć. Ale nie dało się zapomnieć. Wstał więc mozolnie i skierował się w stronę łazienki. Umył się, ubrał i spojrzał na siebie w lustrze. Nie podobało mu się to co zobaczył. Miał na twarzy tyle siniaków. Wyglądał okropnie. Nawet uśmiech już nie pomagał. Nie powinien iść do szkoły przez następne kilka dni, bo choć był ignorowany, tego nie dało się przeoczyć.

W salonie siedzieli Clint i Natasha. Peter rozejrzał się, w poszukiwaniu milionera, ale nigdzie go nie było. Spiął się lekko, jednak było już za późno, żeby się wycofać.

-Cześć, Pete!- zawołał wesoło Clint, na co chłopiec uniósł lekko kąciki ust i z sercem w gardle wszedł do salonu.

-Dzień dobry- mruknął Peter, wciąż trochę zaspanym głosem. Spojrzał w stronę kuchni z nadzieją w oczach, ale milionera tam nie było- pan Stark jeszcze śpi?- spytał.

-Najpewniej. Książę nigdy nie wstaje wcześnie. A Steve jest na dole i ćwiczy. Chcesz herbatę?- zaproponował z uśmiechem, na co Peter uniósł lekko brwi. Pokiwał lekko głową, zbyt oniemiały tym zwyczajnym pytaniem, by coś z siebie wydusić.

-Um... t-tak, chętnie- powiedział cicho, po czym z drobnym uśmiechem na ustach podążył za blondynem do kuchni.

***

Gdy zegar wskazał dwunastą, Peter postanowił, że musi już wracać. Nie chciał, żeby Deadpool przyłapał go na przebywaniu poza barem. To mogłoby się skończyć bardzo źle, szczególnie że starszy wyraźnie mu tego zabronił. Poza tym, musiałby się tłumaczyć z tego gdzie był. A gdyby pan Wilson dowiedział się, że nocował w bazie Avengers... nawet nie chciał myśleć o tym, co mogłoby go spotkać. Podziękował więc wszystkim, przebrał się w strój i zniknął, wyskakując przez okno. Nie zdążył jednak nawet dobrze wylądować na następnym dachu, gdy obok niego pojawił się Iron Man. Chłopiec wyprostował się i zdjął maskę, wpatrując się w starszego pytająco.

-A ze mną się nie pożegnasz?- spytał z uśmiechem, lądując na dachu i odsłaniając twarz. Chłopiec uniósł kąciki ust w nieśmiałym uśmiechu.

-Myślałem, że pan śpi- mruknął.

-Nie kładłem się- powiedział wesoło, na co Peter mimowolnie uśmiechnął się i kiwnął głową z rozbawieniem- usłyszałem, że musisz wracać do domu i pomyślałem, że cię odprowadzę- oznajmił, jednak gdy zobaczył strach w oczach chłopca, dodał szybko- tylko do "naszego" wieżowca. Nie mam czasu lecieć aż do Queens- zapewnił, nie chcąc stresować młodszego.

-Um... no pewnie- wymamrotał Peter, znów zakładając maskę.

Lecieli w milczeniu. Droga zajęła im niecałe piętnaście minut. Peter starał się nadążyć za milionerem, który leciał szybko, podziwiając przy tym akrobacje młodszego. Wylądowali na dachu i stanęli naprzeciwko siebie. Tony wyszedł ze zbroi, a Peter zdjął maskę i westchnął cicho. Czas spędzony w wieży był cudowny. Wszyscy tam byli dla niego mili. Nikt nie nazywał go nic nie wartym gnojkiem, nie kazał mu zmiatać do pokoju, nikt nie posyłał tych pogardliwych spojrzeń. Traktowali go jak równego sobie. Tak bardzo nie chciał żeby to się już skończyło. Tak bardzo nie chciał wracać do baru. Jednak wiedział, że nigdzie nie uciekł by przed Deadpoolem. Nie miałby najmniejszych szans na przeżycie, jeśli rzeczywiście postanowiłby odejść. Poza tym, on nie zasługiwał na to całe dobro. Nie należało mu się.

-Co jest, Pete?- spytał Tony, z wyczuwalną nutką troski w głosie. Chłopiec posmutniał.

-Nic- mruknął Peter, po czym uśmiechnął się do milionera, aby być przekonującym, jednak w obliczu takiego smutku, nawet on nie umiał tak dobrze udawać. Było mu tak strasznie źle na myśl, że musiał wrócić do baru. Nie chciał tego. Tak bardzo.

-Pete, powiedz. Jeśli coś się dzieje, pomogę ci. Nie zostawię cię z tym samego, dobrze? Ale muszę wiedzieć co się dzieje- powiedział łagodnie Tony, stawiając dwa kroki w kierunku młodszego.

W oczach Petera zawirowały łzy. Tak bardzo chciał, żeby to była prawda. Żeby pan Stark mógł go uratować. Ale niby dlaczego ktoś miałby go ratować? On na to przecież nie zasługiwał. Wszyscy, tylko nie on.

-Bo... chodzi o to, że...- zaczął słabo. Bał się. Jeśli to powie, nie będzie odwrotu. Wszystko się zmieni, ale... jak?

-Cii, spokojnie, Pete- zaczął łagodnie Tony, gdy z ust chłopca uwolnił się słaby szloch- nie płacz. Nie musisz mi nic mówić, mały. Chcę tylko...

-To Deadpool- wymamrotał chłopiec, a milioner zmarszczył brwi. Znał tego najemnika. Wszyscy go znali. Nigdy nie udało im się go złapać. Ale... niepokojące było to, że ten dzieciak też go znał. Nie powinien znać kogoś takiego. Nie powinien mnie z kimś takim nic do czynienia.

-Deadpool?- zdziwił się.

-Mój opiekun- dodał cicho Peter, a Tony poczuł, że robi mu się słabo. Przez chwilę nie był w stanie nic z siebie wydusić. Deadpool. Jeden z nagroźniejszych, najbardziej niebezpiecznych i bezwzględnych ludzi na świecie był opiekunem tego chłopca. Opiekunem. Dobre sobie. Milioner nawet nie musiał pytać, by wiedzieć dobrze, że to on był powodem blizn i siniaków młodszego. Peter był bity. Teraz już wiedział przez kogo. Wiedział już, dlaczego był taki nieufny. Wystraszony. Nie mógł tylko zrozumieć jednego. Jak ten dzieciak mógł być tak dobry?

-Przygarnął mnie z ulicy- dodał cicho Peter.

Tony podszedł do chłopca i pochylił się lekko. Uśmiechnął się do niego ciepło.

-Wracamy do wieży, Pete- zarządził- nie musisz się już bać, pomogę...

Urwał, gdy usłyszał szyderczy śmiech. Zza komina, wyszedł potężny mężczyzna, w czerwonym stroju, z pistoletami przy boku i katanami na plecach. Chłopiec zbladł. Nie był w stanie się ruszyć. Przestał rejestrować to, co działo się wokół niego. Był w stanie jedynie przyglądać się starszemu z przerażeniem w oczach. Zachwiał się na nogach, jednak wyprostował się gwałtownie, gdy usłyszał głos opiekuna.

-Cześć Petey- syknął najemnik, splatając ręce na klatce piersiowej.

*****

2179 słów

Jezu, jak czytam te stare rozdziały to aż gęsią skórkę mam. Jak Wy mogliście to czytać? Podziwiam xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro