// 2 //

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

26.03.2022

trochę boję się to publikować, bo już na samym początku jest taki zwrot akcji ;'Dale trzeba XD





Otworzyła oczy, ziewając od razu szeroko. Usiadła na brzegu posłania, właściwie pół śpiąc. Przez małe okienko w górze do pomieszczenia wlewało się jasne światło słońca, padało na jej pysk i futro. Zamrugała kilkukrotnie, dając źrenicom chwilę na rozszerzenie i przyzwyczajenie się do blasku. Przypomniała sobie dzień i wydarzenia wczorajsze. Ziewnęła więc jeszcze raz, po czym schyliła głowę i zaczęła się lizać. Miała w nocy sen... nie pamiętała już dokładnie jaki. Dwie postacie, dwa cienie w głębi wąwozu. Sny zawsze są bezsensowne. 

Wiedziała, że miała coś zrobić. Na pewno tak było. Ciągle jednak rozespana, czuła się tak, jakby miała to na końcu języka i nie mogła wymówić. Nagłym uderzeniem wspomnienia powróciły. Koty z klanu. A więc przydałoby się je odwiedzić - pomyślała rozbawiona. Wstała i upewniła się, że nikogo nie ma w pobliżu. Czasami zdarzało się, że jakiś zabłąkany pijak wybierał sobie to miejsce na hotel. Sprawdzić nie zaszkodzi. Po chwili wróciła do legowiska, i stanęła w miejscu, w którym zaplątanie się w posłanie nie mogło jej zaszkodzić, a sufit był wystarczająco wysoko.


Skupiła się mocno, wyobrażając sobie, że unosi się w górę i rośnie. Czasami przychodziło jej to łatwiej, czasami - gdy była roztrzęsiona, podekscytowana, przepełniona emocjami - musiała chwilę odczekać i się uspokoić. Tym razem poszło dość łatwo. Poczuła znajome mrowienie, niesamowite uczucie od którego można było się uzależnić. Miała zamknięte oczy, ale wiedziała że w tej chwili świeci. Znalazła kiedyś stary telefon i nagrała ten moment. Nie mogła potem powstrzymać śmiechu. Wyglądała przez chwilę jak gumowate światło, może jakaś lawa, nie była dokładnie pewna, czym mogłaby być. Po chwili poczuła na całym ciele zimno, dość niespodziewane. Szybkim krokiem podeszła do przewróconej skrzynki, służącej jej za szafkę. Na jednym z dorobionych drzwiczek wisiało rozbite lusterko, którego połowę znalazła kiedyś na drodze. Wyjęła ubrania i przebrała się. Uznała, że w ten sposób łatwiej będzie jej podróżować.

Działo się to, odkąd skończyła dziewięć lat. Dzięki temu darowi, a może przekleństwu, uciekła z sierocińca. Nigdy nie znała rodziców, dzięki którym prawdopodobnie zyskała takie zdolności. Zaczęło się, kiedy pewnego dnia w nocy zachciało się jej iść do łazienki. 

Chociaż takie wycieczki były zakazane w domu dziecka, zdarzały się dość często. Wstała wtedy z łóżka i na palcach podeszła do drzwi, omijając łóżka z leżącymi koleżankami z pokoju. Cichcem przebiegła korytarz, uważając, aby nie zostać przyłapana. Jedna z opiekunek znana była z tego, że w nocy nie mogła spać, dlatego zdarzało się, aby jakieś zabłąkane dziecko napotkało kościstą postać w długiej koszuli nocnej, oświetloną światłem starej latarki. Na szczęście jej to nigdy się nie zdarzyło. W korytarzu nie było okien, ale za to w toalecie znajdowało się jedno - bardzo wysoko, tak, żeby do niego dosięgnąć, trzeba było wdrapać się po umywalce do góry. Wychodziło na północ. Kiedy w końcu udało dostać się jej do łazienki, odetchnęła. Usiadła na muszli, podciągając nogi do góry, aby nie dotykały zimnej posadzki, która była podejrzanie mokra. Po załatwieniu potrzeb podeszła do umywalek, do lustra, wchodząc przypadkowo w plamę księżycowego światła widoczną na podłodze. Była właśnie pełnia. To wtedy pierwszy raz poczuła to mrowienie. Wydawało się jej na początku, że to ból, ale nie. Było całkiem przyjemne. Uśmiechnęła się, wyciągając do przodu ręce. I, przeraźliwie zdziwiona, zdała sobie sprawę, że nie ma rąk.

Zanim wyplątała się z ubrania, zajęło jej to dobrą chwilę. W nowej postaci trudno było zorientować się, jak używać poszczególnych kończyn, nowych zmysłów, nowego ciała. Pochodziła więc chwilę po łazience, testując łapy i ich możliwości. Była wtedy dzieckiem, nie zdawało się to dla niej dziwne. Często wyobrażała sobie niestworzone rzeczy, razem z resztą dziewczynek. Nagle poczuła dziwne pragnienie, aby się zobaczyć. Zobaczyć, czym właściwie jest. Po kilku próbach, jej pazury zaskrobały o białą powierzchnię, po czym zsunęła się z umywalki. Zdążyła jednak zobaczyć to, co najważniejsze.

Zdążyła ujrzeć swoje błyszczące w wyjątkowo mocnym świetle szare futro, ciemne oczy, spiczaste uszy. Zdążyła zrozumieć, że jest kotem. Chociaż nie miała z nimi żadnego kontaktu w sierocińcu, wiedziała, jak wyglądają, dzięki kolorowym obrazkom w szkolnych książkach. Usiadła więc na podłodze, zastanawiając się nad czymś chwilę. Usłyszała wtedy dziwnie głośne kroki, trzask i skrzypienie otwieranych drzwi, podświadomie się skuliła. Usłyszała także zdziwiony głos tej opiekunki-upiora, która stała nad nią w swojej zwiewnej koszuli. "Shine! Dlaczego kulisz się zupełnie naga w łazience, obok rozrzuconych ubrań, siedząc na zimnych płytkach?" - zapytała, wysokim i piszczącym głosem, opiekunka, ale nigdy nie otrzymała na to odpowiedzi.

Shine uśmiechnęła się więc na to wspomnienie, powracające do niej przy każdej przemianie. Odtąd przy każdym momencie, kiedy padało na nią światło księżyca będącego w jednej z trzech faz - oprócz nowiu - zostawała zmuszona do zmiany postaci. Nieraz było to uciążliwe, nieraz prawie została na tym przyłapana, na przykład jak wtedy, kiedy wyszła z opiekunką na dwór zimą, kiedy było już ciemno, i przed przemianą uratowało ją jedynie grube ubranie i kaptur, rzucający cień na jej twarz i nie dający do niej dostępu księżycowi. Po tym zdarzeniu postanowiła uciec z sierocińca, zwłaszcza, że nauczyła już się przemieniać na własne żądanie. Jako kotka posługiwała się zmienionym imieniem - Shida - które oznaczało paproć w innym języku. Dowiedziała się o tym, czytając japońską mangę porzuconą przez ludzi na ulicy. 

Zebrała większość nikłego dobytku, który zebrała w czasie swojego życia. Najpotrzebniejsze rzeczy zapakowała do torby, wyrzuconej przez kogoś, a prawie wcale nie użytej. Ubrania, przedmioty - wszystko znajdowała na śmietniku. Ludzie nie dbają o swoje rzeczy, nie potrzebują ich tak wiele. Czasami zdarzało się jej znaleźć prawdziwe perełki, ktoś mógłby pomyśleć, że znalazły się tam przypadkiem. Niestety, musiała zostawić kilka przedmiotów, które się nie zmieściły do torby. Była już gotowa. Wyjrzała na zewnątrz, na cienki przesmyk oddzielający fabrykę tkanin, w której mieszkała, od sklepu po drugiej stronie. Przecisnęła się nim, ocierając ramię o ścianę. Nikt tędy nie chodził, poza kilkoma kotami i "pijakami z naprzeciwka", jak nazywała ich w myślach. Na szczęście było dość wcześnie i nikt jej nie zauważył. Rozejrzała się naokoło, próbując przypomnieć sobie drogę. Kocie ścieżki były raczej niedostępne, nie mieściła się w nich. Po chwili zastanowienia postanowiła obejść skupisko domów i przejść na łąkę okrężną drogą. Ruszyła więc chodnikiem szerokim na półtora metra, z każdym krokiem mając wrażenie, że ciężar bagaży niesionych na ramieniu staje się coraz większy. Przecież nie spakowała aż tak wiele? 

Droga zajęła mniej czasu, niż myślała, że pochłonie. Już po kilkunastu minutach stała z powrotem na brzegu łąki. Wyglądała teraz zbyt zwyczajnie, nudno. Zarośla sprawiały wrażenie, że skarlały przez noc. Wiedziała jednak, że tak nie było - to ona się zmieniła. Przepychając się przez trawę, za cel obrała strzelnicę przy lesie. Mogła zostawić tam swój bagaż, powinien się zmieścić. Nagle poczuła palący ból w łydce. Spojrzała w dół, przygryzając wargę. Pokrzywy. Trzeba było bardziej uważać. Albo ubrać skarpety. Po chwili na skórze pojawiły się czerwone ślady, ale Shine nie zajmowała się już nimi. Brnęła do przodu, mając wrażenie, że porusza się w gęstym błocie. To dziwne, jak bardzo zwykła łąka może hamować człowieka. W końcu dotarła do rusztowania, i z westchnieniem ulgi opadła na ziemię, opierając się o wysoki pal podpierający ten ciekawy twór. Po chwili odpoczynku podzieliła torby na dwie raty, aby łatwiej było wnieść je po drabinie. Chowając dobytek w strzelnicy, miała większą gwarancję bezpieczeństwa, niż gdyby schowała je gdzieś indziej. Nie groziły mu tam dzikie zwierzęta ani zjawiska atmosferyczne, a nawet jeśli jakiś człowiek by się na niego natknął, prawdopodobnie by go nawet nie ruszył. Po wniesieniu odetchnęła - ponownie. Chyba była już gotowa. Zastanowiła się chwilę. Czy powinna przemienić się na górze, czy najpierw zejść na ziemię? Po chwili uznała, że poradzi sobie z drabiną w kociej postaci, a dzięki okryciu ścian małego pomieszczenia, nikt jej nie zauważy. Zsunęła z siebie ubrania, chowając je pomiędzy torbami. Było wygodniej jej ściągnąć je najpierw, przed transformacją, ponieważ nie zmieniały się razem z ciałem, a wyplątanie się z nich i odłożenie ich na właściwe miejsce stanowiło poważny problem. 

Już na czterech łapach, ostrożnie przeszła na pierwszy stopień od góry. I zdała sobie sprawę z błędu, którego nie zauważyła przedtem. Jak teraz zamknie klapę? Czy da rady zahaczyć ją pazurami, aby opadła w dół? Powinna była się dłużej zastanowić. Z kolei, jeśli wejście zostanie zakryte, będzie musiała przemienić się na ziemi, aby wejść na górę i otworzyć je. Niezdecydowana, wskoczyła z powrotem na górę.

Po dłuższym rozmyślaniu wpadła na pomysł zablokowania klapy, tak aby pozostało wąskie przejście, w którym zmieści się kot, przez co będzie mogła zmienić postać już na miejscu. Aby to zrobić, musiała jednak znowu stać się człowiekiem. Czuła się mocno zmęczona, ponieważ za każdym razem zabierało to dużo energii, i o ile jedna przemiana dziennie nie dawała się odczuć, to po trzech czuła się, jakby przebiegła kilkaset metrów tyłem. Zwłaszcza, jeśli następowały w krótkim okresie czasu. Rozejrzała się naokoło w poszukiwaniu odpowiedniego przedmiotu. Jej wzrok padł na długą deskę, leżącą w niewiadomym celu na podłodze. Była dość gruba. Nadawała się idealnie. Podniosła ją i zważyła w rękach. Później wyszukała w bagażach grubszy kawałek materiału i zwinęła go w kostkę. Położyła deskę, tak aby wystawała nad otworem, a na niej - tkaninę. Później przytrzymała konstrukcję bagażami i zamknęła klapę. Pozostawała szpara, wystarczająca, aby się przecisnąć. Dla pewności na górze położyła jeszcze jakiś ciężki przedmiot i przemieniła się. 

Opadła na drewno, dziwnie wyczerpana. Odebrało jej to siły w mgnieniu oka, ale udało się. Z zejściem także nie było większego problemu, i poza momentem na drugim szczeblu od dołu, kiedy myślała, że nie da rady się utrzymać, poszło jak po maśle. Zeskoczyła stamtąd na ziemię, obijając przy tym łapę o kamień. "Przynajmniej nie wpadłam w pokrzywy" - pomyślała, krzywo się uśmiechając w duchu. Rozejrzała się wokół, próbując zdobyć orientację w terenie i zapamiętać punkty charakterystyczne, aby w razie czego dać radę łatwo tu wrócić. 

Po prawej stronie, niemal docierając do pali, podtrzymujących strzelnicę, rozpościerały się bagna i błota, porośnięte z rzadką niskimi, bladobłękitnymi kwiatami o ciemnozielonych, drobnych listkach. Tu i ówdzie z kałuż wyłaniały się pojedyncze głazy, pokryte mchem i wodorostami, oraz chudymi drzewami i krzakami bez liści. Te tereny ciągnęły się dalej za strumieniem, aż do skupiska jaskiń. 

W lesie obok przeważały drzewa iglaste. Zielone przez całą zimę, nie tworzyły nowych pąków. Na ziemi spoczywały jednak stare, zeschłe liście, przywiane tu od strony wąwozu, gdzie rosło więcej drzew innego gatunku. Sam wąwóz sięgał od miasta, do jeziora, a w połowie długości stawał się też korytem małej rzeczki czy strumienia. 

Ruszyła więc przed siebie, wdychając piękne zapachy, na które nie miała częstej okazji natknąć się w mieście. Zdawało się jej parę razy, że wyczuwa trop jakiegoś zwierzęcia, być może wiewiórki, ale nie goniła go. Nie czuła głodu, podekscytowana nowym otoczeniem. Jedyny las, w którym do tej pory była, to niezbyt rozległy park miejski, toteż miała się czym zachwycać. Nagle w nos uderzyła ją woń, nieznajoma, ale mocna, tak jakby ktoś specjalnie zostawiał tu swoje ślady. Była wtedy w połowie drogi do strumienia, a zapach osłabł jedynie delikatnie. Dało się go jednak wyczuć wszędzie. Weszła na terytorium klanu. 

Kiedy zdała sobie z tego sprawę, była już zbyt daleko od granicy, aby się wracać. Zresztą, czym tu się przejmować - i tak zmierzała do tych kotów, więc nie było problemu. Gdyby była samotniczką, pragnącą jedynie przejść przez las, potraktowałaby zapachy inaczej. Miała jednak inne cele. 

Wiatr zawiał od strony południa, co prawda blokowany przez gałęzie drzew, ale dający się we znaki, przynosząc ze sobą coraz mocniejszy zapach dzikich kotów i zwierzyny. "Widocznie zbliżam się do ich siedliska" - uznała Shine - "musi leżeć w tamtych terenach." 

Zrobiła więc kilka kroków dalej w głąb lasu. Wtem poczuła uderzenie na karku, jakby ktoś spuścił z nieba ciężką cegłę na jej plecy. Stęknęła i ugięła się pod tym ciężarem. Uniósł głowę i powiodła wzrokiem po otaczających ją pyskach, należących do nieznajomych dzikich kotów. 

— Klonowa Łapo, mówiłam ci, abyś nie skakał znienacka na innych — syknęła jedna z nich, kremowa kotka, do młodszego, ciemniejszego kocura, w wieku zbliżonych do samej napadniętej. Mruknął cicho przeprosiny i zsunął się z ciała obolałej Shine, która nie spodziewała się takiego przyjęcia. Jasna kotka wystąpiła przed szereg, widocznie była liderką lub coś takiego. 

— Co cię tu sprowadza, samotniczko? — spytała, nadając swojemu głosowi surowe brzmienie. 

— Cóż, więc... — spróbowała zebrać myśli Shine, podnosząc się powoli z ziemi. 

— Cóż, więc... — Złoty kocur o pięknym futrze, sprawiającym wrażenie, jakby należało do pantery czy lamparta, zaczął ją przedrzeźniać przesadnie wysokim głosem. 

— Lamparci Skoku! — warknęła ich przywódczyni, zwracając na niego gniewny wzrok. — Daj jej się wypowiedzieć! 

— Cóż, więc — Shine odważniej wystąpiła do przodu, obrzucając Lamparciego Skoku wyzywającym spojrzeniem — w Mieście krążą plotki o waszym życiu, taaaakże, przybyłam, aby... sprostować je, odwiedzając was — zaryzykowała, wymyślając to na poczekaniu. Nie wiedziała, jak mogliby się zachować, gdyby ujawniła swój prawdziwy cel - dołączenie do nich. Z kolei takie słowa mogły spowodować śmiech. Ale stało się. 

— Ciekawe. — Jasna kotka machnęła ogonem. — W każdym razie musisz pójść z nami, zdecydujemy co z tobą zrobić. 

Shine w gruncie rzeczy była zadowolona z takiego obrotu spraw. 

— Jak masz na imię? — Klonowa Łapa spojrzał na nią badawczo, z zaciekawieniem. 

— Shine. — Wahając się chwilę, przedstawiła się. Nie wiedziała, co skłoniło ją do ujawnienia tego prawdziwego imienia. Może jakiś impuls, może przypadek.

— Jesteś młoda, mogłabyś zostać z nami i szkolić się na uczennicę — rozmyślała na głos przywódczyni — zdarzały się przypadki dołączania do klanu włóczęgów... 

Lamparci Skok zmarszczył nos. Postanowił utrudniać nowej życie, jeśli zostanie wojowniczką, ale prawdopodobnie się jej nie uda, więc zostawi ją w spokoju, nie marnując na nią czasu. 

— Do obozu pójdą z tobą Klonowa Łapa i Czarna Burza. — Wskazała małego, ale dorosłego kota o zabawnym wyrazie pyska i świecących żółto zielonych oczach — A ja, Motyli Lot i Lamparci Skok dokończymy polowanie. 

— Dobrze, Jasna Pręgo! — zgodziły się wszystkie koty, chociaż najmniej chętnie - Klonowa Łapa, który rzucił tęskne spojrzenie na kremową kotkę, ale posłuchał jej rozkazu bez ociągania. 

— Nowa, co? — Motyli Lot, kotka o futrze w trzech kolorach zaczepiła Shine, gdy we trójkę przedzierali się przez las. — Jedna z naszych starszych, Sosnowy Los, była włóczęgą, zanim do nas dołączyła. Wiesz, starsi to koty, które nie nadają się do polowania, ale ich wiedza jest na tyle przydatna, że nadal je karmimy. 

Podczas, gdy Motyli Lot paplała, jak nakręcona, Shine starała się zapamiętać jak najwięcej. Najbardziej zaciekawiły ją ceremonie mianowania uczniów. 

Po czasie, który minął zadziwiająco szybko, stanęli na brzegu strumienia. Płynął on, żłobiąc swoje koryto tuż na skraju przy kilku urwiskach, a potem skręcał i wpadał do wąwozu, odbijając się o liczne kamienie i tocząc się dalej. Shine rozejrzała się, szukając sposobu na ominięcie wody, ale nie widziała nigdzie żadnego mostu ani kładki. Gdy miała otwierać pysk, aby zapytać o drogę, przewodniczka skręciła w stronę niewielkiego wodospadu. Klonowa Łapa cały czas trzymał się z tyłu, niewiele mówiąc, wyraźnie z czegoś niezadowolony. 

—Dwunożny kiedyś przyszli tu i przepłoszyli całą zwierzynę — miauknęła Motyli Lot — ale za to zbudowali sznur kamieni, po którym łatwo można przejść. 

— Uważaj na drugi od końca, jest dość śliski — odezwał się mniejszy kocur, po czym wskoczył na tamę. 

Shine przeszła jako druga. Po wyjściu z wody otrząsnęła łapy z obrzydzeniem. W kociej postaci niezbyt lubiła tą ciecz, chyba że była akurat spragniona. 

— Musimy teraz przejść obok urwisk — powiedziała Motyli Lot, która zdążyła już przejść na drugą stronę — i będziemy w obozie. — Uśmiechnęła się. 

Już po chwili we trójkę stali na poszarpanej krawędzi skał, przyglądając się życiu, toczącemu się w dole, po czym ostrożnym krokiem zeszli z nich i pospieszyli na spotkanie innych. 



———


2500 (według wattpadowego licznika słów)
A więc to jest rozdział drugi, w którym wiele się zdarzyło, wiele wyjaśniło, i dlatego jest dłuższy od poprzedniego! Mam nadzieję, że się podobał, i zapraszam do następnego (lub czekania na następny :D)


Data publikacji: 26.03.2022
Ale nie jest to najgorszy rozdział pod wpływem dziwności...

;'D
miłego dnia XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro