ᴅᴏᴛʏᴋ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie miał już sił, żeby się spieszyć. Krew, która jeszcze jakiś czas temu kapała z rozerwanego płatka ucha, teraz zakrzepła i stworzyła nieprzyjemną szorstką warstwę na szyi w miejscu, gdzie wcześniej ściekła. W sumie to dobrze przynajmniej nie ubrudzi podłogi w domu.

Mo wdrapał się powoli po ostatnich schodach i dotarł pod odpowiednie drzwi. Gdyby nie to, że miał już wszystkiego dosyć zapewne stwierdziłby z radością, że te są zamknięte, co oznaczało, że jego mamy nie było w środku. I dobrze, bynajmniej nie będzie musiała patrzeć na syna — porażkę.

Chłopak nieśpiesznie otworzył zamek, a potem wszedł do mieszkania i na powrót zamknął drzwi. Przynajmniej będzie mógł udawać, że nikogo nie ma w domu na wypadek, gdyby ktoś postanowił go teraz nachodzić. Ostatnim, na co miał teraz czas czy chęci była konfrontacja z He Tianem albo Jian Yi. Teraz chciał tylko zakopać się w swoim łóżka i najlepiej już nigdy z niego nie wychodzić, najlepiej zasnąć i już się nie obudzić, ale jednak zranione ucho wymagało przynajmniej wstępnych oględzin.

Rudzielec najpierw przeszukał specjalną szafkę w kuchni, która robiła za domową apteczkę i wydobył z niej środek odkażający, jakiś bandaż, plastry i resztkę taśmy medycznej. Lekarzem to on nie był i nie będzie, a jego zdolności manualne też nie dosięgały nawet poziomu przeciętnego, ale może coś mu się uda z tego wykombinować. Z takim arsenałem ruszył do łazienki, gdzie zdjął brudną od krwi, wcześniej białą, bluzę, po czym od niechcenia wrzucił ją do pralki, aby nie przysparzać mamie więcej kłopotów. A kiedy zrobił tę najłatwiejszą rzecz, stanął przed lustrem, zebrawszy w sobie resztki pokładów odwagi, aby zobaczyć w nim swoją żałosną twarz. Zagryzł mocno wargę, jak mógł o sobie myśleć inaczej? Nie potrafił obronić nikogo w tym nawet siebie i dlatego skończył tak żałośnie. Jak ostatnia porażka, już nawet Jian Yi był lepszy od niego.

— Weź się w garść — mruknął sam do siebie, patrząc prosto w swoje zaczerwienione oczy.

— Ż A Ł O S N Y — wołało odbicie. Całkiem możliwe, że dawny Mo zbiłby to okropne lustro w przypływie złości, ale ten obecny nawet o tym nie pomyślał. Odkręcił zimną wodę w kranie i najpierw umył pobieżnie dłonie, a potem przysunął się bliżej lustra, obracając głowę lekko w bok tak, aby móc przyjrzeć się lewemu uchu. Tak jak wnioskował po bólu i śladowych ilościach krwi nie wyglądało najlepiej, ale nie miał funduszy na lekarza, dlatego musiał poradzić sobie sam. Najpierw postanowił zmyć dokładnie krew, a zaciskał przy tym szczękę tak mocno, że gdy się zorientował i rozluźniał mięśnie, poczuł kolejną falę bólu. Z całych sił starał się skupić, aby być myślami tu i teraz, ale nawet to go przerastało.

Banda She Li złapała go i zaciągnęła do bocznej uliczki, gdzie czekał na niego lekko poirytowany białowłosy.

— Mo! Dawno się nie widzieliśmy — powiedział ze sztucznym entuzjazmem, podchodząc do rudzielca, a kiedy stanął centralnie przed nim, uśmiechnął się fałszywie i poklepał w niby przyjacielskim geście po twarzy. A on cały stężał, bo wiedział, że szykuje się coś bardzo niedobrego, nie mógł się nawet ruszyć, zapomniał języka w gębie. — Nie byłeś mi czegoś winny, Mo?

C-co?

No wiesz, nie wyrównaliśmy rachunku po tej aferze w szkole. Miałeś dać się wylać.

She Li ja...

Nie ważne, mam dzisiaj dobry humor, wiesz? — odparł wyższy, a jego banda, otaczająca ich w ciasnym kole zaczęła rechotać. Mo przeszły ciarki, po cholerę w ogóle wychodził z domu?! — Dasz mi trochę szmalu i będzie po problemie.

Ja... n-nie mam — mruknął rudzielec, czując, jak żołądek zaczyna skręcać mu się w supeł. Jest źle, oj bardzo źle.

Jak to nie masz? A to? — zapytał She Li, przybliżając się niebezpiecznie do chłopaka i dotykając opuszkami palców kolczyka na jego uchu, który dostał od He Tiana. — Wygląda na drogi, jeśli go sprzedam, zapewne dostanę ładną sumkę.

T-to prezent — zdołał wydukać Mo, zanim dwóch najbliżej stojących niego pionków She Li złapało go mocno za ramiona i przycisnęło do muru, początkowo chłopak próbował się wyrwać, ale nie przyniosło to żadnego pozytywnego rezultatu.

Zabiorę sobie jeden, twój chłopak się nie pogniewa, prawda? — zapytał Li, łapiąc palcami czarną ozdobę, a drugą ręką przyciskając jego głowę do muru, aby się nie miotał.

A potem Mo poczuł ból, na początku wcale nie tak wielki, nie wiedział nawet, o co chodzi, dopiero z czasem zaczęło być coraz gorzej. She Li uznał za niezwykle zabawne wyrwanie mu tego przeklętego kolczyka siłą, ponadto wcale nie jednym szybkim susem. Dręczyciel powoli rozrywał płatek ucha, chcąc, aby ofiara jak najdłużej czuła ogromny ból. Minęło dobre kilka minut okropnego cierpienia, wstydu, łez i wrzasków, zanim białowłosy z triumfem uniósł zdobytą, umazaną krwią biżuterię. — Następnym razem lepiej miej kasę, Mo, inaczej weźmiemy drugi — powiedział, po czym ponownie poklepał go po twarzy, wytarł kolczyk w jego bluzę i odszedł razem ze swoją bandą, zostawiając roztrzęsionego chłopaka pod tym murem. Musiało minąć kilka kolejnych długich minut, zanim Mo pozbierał się na tyle, aby wstać i ruszyć prosto do domu.

Zanim rudzielec się zorientował, znowu płakał. Łkał jak małe dziecko, a łzy płynęły ciurkiem po jego twarzy. Chciał po prostu zniknąć, zapaść się pod ziemię, aby już nie musieć tak cierpieć, aby już nie musieć znosić tego całego gówna, które świat regularnie na niego wylewał.

Trochę po omacku, bo obraz przed oczami miał lekko zamazany, zrobił prowizoryczny opatrunek na uchu, a potem wyrzuciwszy wszystkie zużyte bandaże do kosza i doprowadziwszy łazienkę do porządku, zamknął się w swoim pokoju, zasłonił rolety i rzucił na łóżko. Może uda mu się z nim stopić.

***

Jeden dzień byłby mu w stanie wybaczyć. Dwa w sumie też, ale właśnie mijał trzeci dzień, od kiedy He Tian widział Mo w szkole. Na początku postanowił odpuścić i dać rudzielcowi trochę swobody, w końcu mogło wypaść mu coś ważnego, ale kiedy wczorajszego wieczoru brunet dalej nie otrzymał żadnego znaku życia, a wszelkie wiadomości czy telefony obijały się głuchym echem, to trochę zaczął się niepokoić.

A że niepokój ni jak miał się do skupienia na lekcjach i słuchania bełkotu nauczycieli decyzja o pójściu na wagary była wręcz oczywista. Dlatego tak jak postanowił tak wstał z ławki i pod pretekstem potrzeby skorzystania z toalety wyszedł z klasy, a potem ze szkoły, żeby pójść prosto do mieszkania Mo.

Po drodze wykonał jeszcze kilka telefonów, ale tak jak przypuszczał, rudzielec nie raczył mu odpowiedzieć, więc He Tian napisał jeszcze do dziewczyny, która siedziała obok niego na pierwszej lekcji z prośbą o zabranie jego rzeczy i przekazaniu ich Zhan Zheng Xi. Nimi zajmie się później, Mo jest znacznie ważniejszy.

Truchtem dotarł pod odpowiedni blok, a potem przeskakując co dwa schody, pognał na odpowiednie piętro i jak się okazało miał bardzo dużo szczęścia, bo mniej więcej w połowie drogi spotkał mamę rudzielca, która właśnie miała wychodzić do pracy.

— Mo źle się czuł ostatnimi czasy. Siedzi cały czas w pokoju — odpowiedziała smutno kobieta na pytanie o swojego syna.

— W takim razie odwiedzę go, żeby pomóc mu z nadgonieniem materiału, akurat dzisiaj zaczynam później lekcje — skłamał He Tian, uśmiechając się łagodnie do kobiety, a ta odwzajemniła gest.

— Dobrze wiedzieć, że Mo ma takich dobrych kolegów — odparła z wyraźną ulgą i wręczyła brunetowi klucz, a potem odprowadziła go pod odpowiedni numer mieszkania i wpuściła do środka, po czym sama ruszyła do pracy.

He Tian bez problemu odnalazł drzwi do pokoju przyjaciela i nawet był skory, żeby zapukać do środka, zanim wszedł, do jak się okazało spowitego w ciemnościach, pomieszczenia.

— Dzień dobry, twój ulubiony przyjaciel przyszedł — przywitał się brunet, szukając wzrokiem lokatora. — Ale tu śmierdzi, mógłbyś wywietrzyć, Mo — dodał po chwili, zamykając za sobą drzwi.

— Zostaw mnie — mruknął rudzielec, zakopując się jeszcze bardziej w łóżku, naciągając przy tym kołdrę na głowę. Oczywiście He Tian nic sobie z tego nie zrobił, wszedł w głąb jak do siebie i najpierw uznał, że podniesie żaluzje przynajmniej do połowy i otworzy okno, żeby wpadło tu choć trochę świeżego powietrza.

— Co z tobą, mały Mo? Nie było cię w szkole, zaczynałem się nudzić — powiedział Tian, rozsiadając się na łóżku. Spojrzał na zarys sylwetki szczelnie ukrytej pod białą pierzyną i zagryzł wargę, czekając na jakąś reakcję, ale Guan nie raczył zbyć go nawet jakimś zdenerwowanym pomrukiem. He Tian zmarszczył lekko brwi i przekrzywił głowę. — No dalej, Mo. Pokaż się He Tianowi — dodał, a potem rzucił się na przykrytego chłopaka, zaczynając go łaskotać, aby trochę rozluźnić atmosferę i pobudzić przyjaciela i z jednej strony mu się udało, ale nie o taki efekt chodziło.

— Zostaw mnie! Nie chcę z tobą gadać! WYJDŹ! — wrzasnął Mo, wykorzystując wszelkie pokłady siły, żeby zwalić Tiana z siebie. Jego głos nie był jak zawsze przepełniony złością i uporem. Drżał, tak jakby chłopak miał się zaraz rozpłakać. He Tian od razu spoważniał.

— Teraz już na pewno nie wyjdę. Co się dzieje? — zapytał, na powrót przysuwając się do zakrytego kołdrą młodzieńca, ale tym razem już bez naruszanie jego strefy osobistej. Ponownie nie uzyskał żadnej odpowiedzi i wtedy zrozumiał, że musi użyć siły, żeby się czegoś dowiedzieć. Stanowczo chwycił kołdrę i szarpał się z Mo o nią przez kilka sekund, jednak nie trudno było zgadnąć, kto wygrał. Chwilę później niższy siedział na łóżku, odkryty z nisko spuszczoną głową.

— Mam już po prostu dość. Chcę, żeby to wszystko się w końcu skończyło — wydukał Mo, pociągając nosem i zasłaniając twarz ociekającą łzami.

— Mały Mo, jestem tu dla ciebie, powiesz mi, co się stało? — spróbował po raz kolejny Tian łagodnym głosem. Ostrożnie złapał nadgarstki chłopaka, nie będąc pewnym jego reakcji na ponowną próbę nawiązania jakiegoś kontaktu fizycznego, i powoli odciągnął je od twarzy chłopaka. Ku jego zaskoczeniu Mo opadł do przodu, wtulając się w jego klatkę piersiową. Tian westchnął lekko zaskoczony, to pierwszy raz kiedy rudzielec sam z siebie zainicjował taką bliskość i mimo że brunet marzył o tym od dawna to na pewno nie w takich okolicznościach.

Czarnowłosy mocno objął Guan Shana i zaczął gładzić go po plecach w uspokajającym geście.

— Już dobrze, Mo. Nie jesteś sam, masz mnie, przecież wiesz — powiedział łagodnie, czując, jak ciało mniejszego lekko drży, najprawdopodobniej od wstrzymywanego płaczu. He Tian zaczął go delikatnie głaskać po głowie, przy czym zahaczył o coś palcem. Mo syknął i odruchowo zacisnął mocniej ręce na ciemnej koszulce przyjaciela. — Co to jest? — zapytał brunet. Chcąc nie chcąc odsunął się trochę od chłopaka, żeby móc na niego spojrzeć. Teraz zwrócił uwagę na niezdarnie zabandażowane lewe ucho. — Co się stało, Mo? — Złapał go przy tym za brodę i obrócił jego głowę, tak aby lepiej obejrzeć bandaż, który nie był już biały, a przybrał brązowawą barwę od zaschniętej krwi.

— Przepraszam... Straciłem prezent od ciebie — mruknął niższy, ponownie nie mogąc powstrzymać płaczu. Zakrył swoją dłonią chore ucho. — Przepraszam, jestem taki żałosny.

— Co ty w ogóle mówisz, Mo? — zapytał Tian, kompletnie zbity z tropu. — Zabraniam ci tak o sobie myśleć — dodał, nie wiedząc, jak ma zareagować. Pierwszy raz czuł gulę w gardle, przez którą słowa wypowiadał z niemałym trudem. — She Li ci to zrobił?

Mo rozpłakał się jeszcze bardziej. Odpowiedź była oczywista. Tian zacisnął usta w wąską linię. Jak widać wcześniejsze nauczki nie wystarczyły temu dupkowi. Tym razem już się nie pozbiera, nie po tym, jak ponownie śmiał położyć na Mo swoje brudne łapska.

— Nie przejmuj się tą głupią błyskotką, dobrze? Ty jesteś najważniejszy, Mo. Mogę kupić ci nową, jaką tylko będziesz chciał — powiedział troskliwie Tian, ujmując drobną rękę chłopaka w swoją i ściskając ją delikatnie w geście otuchy.

— Nie chcę żadnych prezentów. Po prostu... zostań ze mną — poprosił cichutko, tracąc w swoich oczach resztki jakiejkolwiek godności, jaka mu jeszcze została.

— Dobrze, mały Mo. — He Tian uśmiechnął się łagodnie i rudzielec mógł stwierdzić, że to podoba mu się dużo bardziej niż zadziorny dwuznaczny uśmieszek, który zazwyczaj miał na twarzy. — Przysięgam, że ten dupek już więcej cię nie skrzywdzi. Choćbym miał chodzić za tobą jak pies, ale obiecuję, włos ci z głowy nie spadnie — dodał poważnym tonem, głaszcząc grzbiet dłoni Guan Shana swoim kciukiem. Mimo że na zewnątrz starał się być jak najbardziej spokojny, aby nie stresować dodatkowo niższego, to czuł, jak w środku każda komórka jego ciała się wręcz gotuje z wściekłości.

Mo zaśmiał się cicho, co sprowadziło Tiana na ziemię i działało kojąco na jego rozkołatane serce.

— Nigdy nie miałem psa, może być ciekawie — wyznał rudzielec, wycierając sobie resztki łez rękawem przydużej bluzy. Z He Tianem czuł się dużo lepiej i choć nawet sam przed sobą by się do tego nie przyznał, cieszył się, że są tu teraz razem, że ma kogoś takiego jak ten głupkowaty Tian.

— Będę najlepszym psem stróżem, jakiego mógłbyś sobie wymarzyć — zadeklarował brunet.

— Cały ty, zawsze najlepszy — odparł Mo, wywracając z udawanym zirytowaniem oczami. Tian parsknął śmiechem, szczęśliwy, że rudzielcowi się polepsza, a potem korzystając z dobrej passy, przysunął się do chłopaka i oparł swoje czoło na tym jego. Zamknął przy tym powieki, chcąc w pełni delektować się tą wspólną chwilą i nie peszyć Guan, a niższy o dziwo zrobił to samo, mimo że przez moment rozważał odepchnięcie czasem zbyt nachalnego bruneta. Jednak teraz ta bliskość mu nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie, działała kojąco i dawała nieodparte poczucie bezpieczeństwa. Mo nawet nie zauważył momentu, kiedy wyższy zaczął działać na niego w ten sposób, zamiast jak wcześniej budzić tylko ogromny gniew i niechęć.

Trwali tak przez jakiś czas w przyjemnej ciszy, ale oczywiście He Tian nie byłby sobą, gdyby nie zepsuł atmosfery. Przeczesał ostrożnie palcami włosy Mo, uważając, by nie zahaczyć o nieświeży opatrunek.

— Byłeś z tym u lekarza? Czy bardzo bo... — chciał już zadać kolejne pytanie, ale nie dane mu było go skończyć.

— Zamknij się — mruknął Mo, niezadowolony, że wyższy znów zaczął niepotrzebnie kłapać jęzorem.

— Zmuś mnie — odparł Tian, co oczywiście było jawną prowokacją, a brunet był niemal pewny, że zaraz dostanie w twarz od zdenerwowanego Mo, jednak dostał coś znacznie lepszego. A mianowicie rudzielec przechylił delikatnie swoją głowę, a potem niezdarnie złączył ich wargi razem.

Dezorientacja He Tiana w pierwszym momencie wzięła górę, bo chłopak zesztywniał jak kłoda, próbując zarejestrować to, co się właśnie wydarzyło, ale kiedy speszony Mo odsunął się delikatnie, wyższy został ponownie sprowadzony na ziemię, dał ciała i musiał to naprawić. Położył pewnie dłonie na talii niższego i przyciągnął go do siebie, tym razem całując porządnie i z pasją, tak jak chciał to zrobić już od dawna.

A mimo że Mo był zawstydzony, a nawet lekko przerażony, bo to był jego pierwszy w życiu prawdziwy, obustronny pocałunek i to z osobą, którą lubił, to starał się nadążać za Tianem. Motyle w jego brzuchu latały jak szalone, dłonie Tiana na jego ciele, usta Tiana na tych jego to było naprawdę dużo bodźców, więc kiedy brunet polizał jego wargę z niecnym zamiarem włożenia swojego języka do ust Mo, niższy odsunął się dysząc lekko. Pokręcił z politowaniem głową, choć twarz paliła go od rumieńców.

— Napaleniec — burknął, zawstydzony opadając plecami na łóżko i zasłaniając czerwoną twarz ramieniem. He Tian zaśmiał się, a potem pocałował chłopaka w szyję i ułożył się obok niego.

— Przepraszam. Chciałem to zrobić od tak dawna, że nie mogłem się powstrzymać, mały Mo — powiedział szczęśliwy, wtulając się w bok rudzielca, który po raz kolejny wywrócił oczami i raczył objąć wyższego ramieniem.

— Zero w tobie romantyzmu. Jak ja mam z tobą wytrzymać?
_________________________________________

Ja: Nie będę pisać prac z każdego shipu, jaki wpadnie mi w oko. Będę działać tylko w trzech fandomach, nic więcej!

Również ja pisząca ona shota z mało popularnej na polskim watt manhwy: ♡‿♡

XD

Mniejsza o to, mam nadzieję, że Wam się podobało (jeśli w ogóle ktoś to przeczytał hah) :3

Do usłyszenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro