𝚜𝚣𝚊𝚛𝚎 𝚜𝚣𝚎𝚛𝚎𝚐𝚒

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                                     Maj 42'
Ania, początkowo nie była przekonana do działania w Szarych Szeregach. Nie wiedziała tak naprawdę, na czym to wszystko polega. Jednak Tadeusz postarał się ją wprowadzić i zachęcić podczas drogi powrotnej z komendy.

- Pewnie zaczniesz najprostszą akcją. Wybijanie szyb - stwierdził Tadeusz.

Mirska spojrzała na niego zaskoczona i prychnęła. Wybijanie szyb? W jakim sensie? I przede wszystkim - po co?

Sama sobie odpowiedziała na te pytania kilka dni po pierwszym spotkaniu z naczelnikiem. Była już dwa dni po przysiędze i przed nią stało nowe wyzwanie - wybijanie szyb. Dwudziestego dziewiątego marca Tadeusz czekał na nią kilka metrów przed jej kamienicą. Nie mógł po nią przyjść, bo Krysia nie mogła się dowiedzieć o konspiracji i przyjaźni Zawadzkiego z Mirską. Ania kilka minut przed piętnastą zabrała z haczyka swoją szara torbę, do której wcześniej wyrzuciła kawałki metalu i ubrała płaszcz.

W związku z tym, że była sobota, Krysia była w domu i Ania nie mogła na spokojnie wyjść.

- Idę do Zdzisi! - skłamała i wybiegła z mieszkania.

Wyszła przez główne drzwi i poszła w takim samym kierunku, w którym zawsze idzie do Zdzisi, tak żeby Krysia nic nie podejrzewała. Wystraszyła się, gdy na rogu stał Tadeusz i bacznie się w nią wpatrywał. Uśmiechnął się zawadiacko i podał jej ramię.

- Stresujesz się? - zapytał, gdy przekraczali dzielnicę, w której mieszkała Mirska.

- A wyglądam jakbym się stresowała? - zapytała z chytrym uśmieszkiem.

- Muszę przyznać, że nie - zaśmiał się, a ona odpowiedziała mu tym samym.

Zatrzymali się dopiero na ulicy Świętokrzyskiej, gdzie Ania mogła na spokojnie wyciągnąć metalowe opakowanie z papierosami.

- Żartujesz? - odezwał się Zawadzki, gdy papieros spoczywał już w ustach Mirskiej.

- Z tytoniu się nie żartuje, mój drogi - uśmiechnęła się promiennie.

- Nie pal tego świństwa - powiedział stanowczo Tadeusz i wpatrywał się w jej dłonie, w których znajdowała się zapalniczka, którą podpaliła papierosa.

- Na coś w końcu trzeba umrzeć - dodała wypuszczając dym z ust.

- Aniu, nie mów tak - położył dłoń na jej ramieniu.

- Gdzie to studio fotograficzne? - zapytała, jednocześnie zmieniając temat rozmowy.

- Tam. Na końcu ulicy - odpowiedział spokojnie. - Wiesz co i jak?

- Wiem jedno, że nie mam dać się złapać. Resztą mnie nie interesuje - zrzuciła niedopalonego papierosa na ziemię i przygasiła butem.

Tadeusz wpatrywał się w jej obojętna minę. Nie pokazywała strachu, żadnej obawy. Wyglądała jakby miała iść na kartkowe zakupy, a nie na wybijanie szyby. Odwróciła się na pięcie i poszła w kierunku studia.

Lada chwila była przy gablocie ze zdjęciami niemieckich oficerów. Dumni z wypiętą piersią pozowali do zdjęć w szkopskich mundurach. Przyglądała się z obrzydzeniem na okropne twarze Niemców. Włożyła rękę do swojej torby i niepostrzeżenie wyciągnęła kawałek metalu. Rozejrzała się za siebie i zrobiła krok w tył. Zamachnęła się i rzuciła metalem w szkło, które roztrzaskało się na małe kawałeczki. Zabrała wszystkie zdjęcia, schowała je do torby i od razu odbiegła z tego miejsca, a potem skręciła na boczną uliczkę.

Wszystko z daleka obserwował Zawadzki. Widział jak ze spokojem spacerowała ulicą czy tłukła szkło. Uśmiechnął się pod nosem na ten widok. Cieszył się jej małym sukcesem.

Ruszył w kierunku tramwaju, którym miał dojechać na krakowskie przedmieście i tam spotkać się z Mirską. Komunikacja miejska pojawiła się kilka minut przed szesnastą.

Ania zatrzymała się po kilku minutach biegu. Nie lubiła biegać. Mogła zrobić wszystko, byle nie biegać. Bieg to nie jej konik. Znajdowała się na krakowskim przedmieściu, czyli tam, gdzie była umówiona z Tadeuszem. Usiadła na pobliskiej ławce i zabrała się za czytanie gazety, którą ktoś zostawił.

Wiał nieprzyjemny wiatr, a słońce się nie pojawiało. Mirska miała nadzieję, że nie będzie padać, choć zapowiadało się na ulewę.

Wychyliła dopiero głowę z gazety, gdy poczuła, że ktoś się do niej dosiadł.

- Przeszkadzam? - zapytał Tadeusz i założył nogę na nogę.

- Pan? Nigdy.

***

- Nienawidzę ziemniaków! Po wojnie ich nawet kijem nie dotknę! - gestykulowała Anka i z niesmaczeniem spożywała ziemniaki.

- Najgorsze jest to, że Niemcy obżerają się najlepszym mięsem w mieście! - zbulwersował się Alek, który siedział obok Dąbrowskiej, która grzebała widelcem w jedzeniu - Zdzisiu, widzę, że Ty też nie jesteś fanką ziemniaków - Zdzisława spojrzała na niego spod byka.

Tego dnia ziemniakowy obiad u Mirskich jadło aż pięć osób. Znowu wykorzystano fakt, że Krysia była nieobecna. Cieszyło ich, że najczęściej bywała na kompletach albo siedziała niczego nieświadoma u Zawadzkich.

- Ale bym dała popalić tym świniożercą! - uniosła się Mirska i odsunęła pusty talerz.

- Oczywiste! - odezwał się Rudy z buzia pełną jedzenia, a wszyscy spojrzeli na niego pytająco. - Wpadłem ostatnio na pomysł...

- Zamieniamy się w słuch - stwierdził Alek i oparł się wygodnie.

- Naprzeciwko Wedla jest sklep z wędlinami,  gdzie najwięcej Szkopów kupuje mięso. Co wy na to, żeby ich tam zagazować i zamknąć drzwi na kłódkę? - Opowiadał żywo Janek, kończąc obiad.

- Chcesz powiedzieć, że mamy skumulować Niemców w sklepie z wędlinami, podrzucić gaz i ich tam zamknąć? - Ożywił się Tadeusz, który siedział obok Anki, która była wysłuchana w każde jego słowo.

- Dokładnie - uśmiechał się z dumą Janeczek. - Piszecie się na to?

- Zawsze, o każdej porze! - Alek podniósł wskazujący palec i uśmiechnął się słynnym alkowym uśmiechem.

- Pewnie.

- Oczywiste, Janeczku - odezwała się Mirska i zaczęła zbierać talerze ze stołu.

- A ty Zdzisiu? Spodobałoby ci się - Alek położył rękę na dłoni Dąbrowskiej.

- To nie dla mnie, ale mam dobrą wiadomości! Zatrudniłam się w pobliskim szpitalu! - opowiadała uradowana Dąbrowska.

Ręka Dawidowskiego dalej spoczywała na chudej dłoni Dąbrowskiej. Czuł jej ciepło. Początkowo bał się jej dotknąć, bo przeczuwał, że ona tego nie będzie chciała. Nie chciał jej się narzucać. Jednak Zdzisia uwielbiała te małe gesty Alka, które ogrzewały jej serce. Wysyłała mu często sygnały, że jego dotyk jej nie przeszkadza, a właśnie tym sposobem pomagał jej zapomnieć o źle, które panowało w tamtych czasach.

Cała czwórka zaczęła jej gratulować i życzyć powodzenia. Wiadome było, że praca w szpitalu podczas wojny to ciągła praca, brak snu i nieustające narażania życia. Alek wolał, żeby Zdzisia była obok niego w konspiracji. Miałby ją wtedy na oku i zawsze mógł jej pomóc. A w szpitalu? W szpitalu, żeby się z nią spotkać i zobaczyć czy jest bezpieczna, musiałby co najmniej skręcić kostkę. Był w stanie to zrobić. Zrobił by wszystko byle by Dąbrowska była bezpieczna.

- A więc, jutro godzina dwunasta przed Wedlem. Alek z Zośka ubezpieczają, a ja z Anką wrzucamy gaz i zamykamy kłódkę.

***

Tak jak było wcześniej ustalone, cała czwórka spotkała się przed Wedlem. Widać było, że zawitała już wiosna. Ciepłe promienie słońca padały na twarze warszawiaków, nie było już zimnego wiatru czy deszczu.

- Zapraszam na gorącą czekoladę! - odparł wesoło Alek i wskazał dłonią wielkie, szklane drzwi Wedla.

- Takie przygotowanie do akcji mi się podoba! - rozweselił się Janek.

Wszyscy razem weszli do środka, wcześniej przepuszczając Ankę przez drzwi. Ciepłe powietrze od razu dało o sobie znać. Zrzucili z siebie lekkie płaszcze i powiesili na wieszaku. Usiedli przy stoliku przy oknie z widokiem na sklep z wędliną.

- Podobno najdłuższe kolejki są o godzinie trzynastej, więc mamy... - urwał i sprawdził godzinę na zegarku - Nie całą godzinę.

- Co państwu podać? - Zapytał kelner, ubrany w firmowy fartuch Wedla.

- Gorąca czekolada razy cztery - podał zamówienie Janek, a kelner zapisał zamówienie i odszedł.

- Uważaj tam na siebie - szeptał Tadeusz do ucha Anki, gdy Janek wraz z Alkiem byli zajęci rozmową.

- Jak zawsze - posłała mu lekki uśmiech.

Dopiero teraz Tadeusz zrozumiał, że sam ją wprowadził w niebezpieczeństwo. To on namówił naczelnika, żeby ją przyjąć. Wiedział, że jeżeli jej coś się stanie - nigdy sobie tego nie wybaczy.

- Proszę, cztery gorące czekolady i rachunek.

Kelner znowu odszedł zostawiając tamtą czwórkę rozkoszująca się wedlowska gorącą czekoladą.

- Myśleliście kim chcielibyście być po wojnie? - zapytał Janek.

- Oj Janeczku, niech najpierw się wojna skończy. Potem możemy fantazjować - odpowiedział Tadeusz z lekkim uśmieszkiem, który Ania swoją drogą uwielbiała.

- Chciałbym iść w kierunku sportu - odezwał się Alek, gdy wypił ostatni łyk czekolady.

- A ty, Aniu? - wypytywał wciąż Janek.

- Nie wiem. - Odwróciła wzrok w stronę okna. - Nie wiem kim będę, po tym piekle. Może kimś całkiem innym... - spuściła wzrok.

Tak bardzo chciał ją teraz pocieszyć, ale nie potrafił okazywać uczuć, w szczególności w miejscach publicznych. Chciał ją teraz objąć i powiedzieć, żeby się nie zamartwiała. Wiedział, że ona potrzebuje czułości, miłości, ale on jej tego nie mógł dać. Był dowódcą, a dowódca nie powinien być czuły.

- Nie przejmuj się. Tadeusz też nie wie - powiedział śmiesznie Alek, a Tadeusz spojrzał na niego z wyrzutem.

- Dobra, lepiej się zbierajmy, bo tych szkopów coraz więcej - Odezwał się Janek i wstał od stołu, zostawiając pieniądze.

Reszta zrobiła to samo. Ubrali się jeszcze w swoje płaszcze i wyszli z ciepłego Wedla. Nie było już nawet śladu po słońcu i wiał silny wiatr.

- Na miejsca! - powiedział cicho Janek.

Tadeusz poszedł w kierunku lewej strony sklepu, a Alek na lewo. Anka oparła się o ścianę sklepu przy drzwiach i wyciągnęła z torebki papierosa, którego zapaliła zapalniczką. Kątem oka widziała zaskoczoną minę Janka. Wypuściła dym i ponownie zaciągnęła się tytoniem. Zniecierpliwiona czekała na znak Rudego.

- Witam, piękna Panienkę - powiedział Janek szarmancko, gdy do niej podszedł. - Zapraszam na włoską kawę!

- Bardzo chętnie - odparła z uśmiechem, zrzuciła papierosa na ziemię i go przygasiła butem.

Janek spojrzał na nią taktownie. Wiedziała, że to jej czas. Wyciągnęła tubkę z gazem, przypominające grube cygaro i podpaliła sznureczek na końcu. Zrobiła krok w tył i szybko podrzuciła do środka gaz. Przemknęła drzwi, a Janek zamknął je całkowicie kłódką. Zadowoleni, pobiegli w kierunku mieszkania Tadeusza.

Alek z Tadeuszem wyszli ze swoich miejsc i weszli w tłum ludzi. Posłali sobie uśmiechy i ruszyli za Rudym i Anką.

____________________________________

I jak wam podoba się ten rozdział? Widzisz błąd? Daj mi znać koniecznie w komentarzu!

Dzisiaj trochę krótszy rozdział... Ale następne powinny być dłuższe!

Miłego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro