24. Czas

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dorota

— Dorota, to nie jest czas na omdlenia. Musimy działać. Liczy się każda minuta, więc skup się — niemal krzyczał Ed. — O której godzinie widziałaś Helenę ostatni raz?

— O trzynastej, może kilka minut po.

Wszyscy zerknęliśmy na zegarek. Dochodziła piętnasta.

— Jesteś pewna?

— Tak. Wyglądała źle, była zapłakana i zmęczona — mówiłam. — Powiedziała, że chce się położyć. Wyszłam, żeby zamknąć "Serce", Emilia, która tam pracuje zdziwiła się, bo było godzinę za wcześnie.

— Gdzie mogła pójść? — zapytał mnie.

Byłam w szoku. Chciałam myśleć, ale nie mogłam. Edward pociągnął mnie do kuchni, siłą nachylił nad kuchennym zlewem i bezceremonialnie zimną wodą przemył mi twarz.

— Dorota, posłuchaj, wiem, że to trudne, ale nie o ciebie teraz chodzi. Moim zdaniem Helena nie wytrzymała, źle zrozumiała sytuację i załamała się psychicznie. Wiele razy mówiła mi, że jest słaba. Dorota, to co powiem, zabrzmi strasznie, ale twoja córka poszła gdzieś, żeby podciąć sobie żyły, a ona wie, jak zrobić to skutecznie. Dlatego musimy ją jak najszybciej odnaleźć. Tylko na tym się teraz skupmy. Nie możemy stracić ani sekundy, rozumiesz? — mówił do mnie jak do dziecka.

Pokiwałam głową na znak zgody. Oblał mnie zimny pot.

— Więc gdzie mogła pójść? — Ed działał zdecydowanie.

— Może do piwnicy, tam są rzeczy Tomka. Wiem, że czasami tam chodziła — podbiegłam do skrzyneczki na klucze i podałam Edowi właściwy.

— Stachu, dowiedz się, kto ma ojca w policji, najlepiej na wysokim stanowisku. Załatw nam dojście. Milena, scrolluj sieć, szukaj czegokolwiek. A ty, tato trzymaj Dorotę w pionie, bez niej nic nie zrobimy — powiedział, wychodząc z mieszkania.

Pobiegłam za nim, Marcin tak samo. Piwnica była jednak pusta. Szybko wróciliśmy na górę. Po drodze zastanawiałam się, gdzie jeszcze moja córka mogła pójść, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

— Macie coś? — zwrócił się do przyjaciół Helenki.

— To Sara i Alex — powiedziała Milena. — Spotkały Hel w parku. Opisały zajście na szkolnym spotted.

— Kurwa, zabiję te suki! — warknął chłopak. — Stach?

— Spoko, znajdę. Damiana ojciec jest kimś na górze w policji. Czego potrzebujemy?

— Trzeba namierzyć jej telefon i załatwić wgląd w kamery miejskie — Ed przejął dowodzenie. — My idziemy na komisariat na Lipową, choć pewnie wiele nie uzyskamy bez wsparcia. Stachu, liczę na ciebie.

***

Dyżurny funkcjonariusz niemal nas wyśmiał po tym, jak powiedzieliśmy mu, że pełnoletnia dziewczyna wyszła z domu dwie godziny temu, zastawiając kartkę z napisem "przepraszam mamusiu", a my oczekujemy, że cała lubelska policja zostanie postawiona na nogi i zaangażowana w poszukiwania.

— Droga pani — mówił do mnie. — My tutaj mamy procedury. Ja oczywiście mogę przyjąć zgłoszenie o zaginięciu, ale z doświadczenia wiem, że przed upływem doby nie ma sensu tego robić. Zaginieni zazwyczaj sami odnajdują się w przeciągu kilku godzin. Proszę iść do domu i poczekać na córkę. Nie ona pierwsza pokłóciła się z chłopakiem.

— Proszę pana, ona może chcieć odebrać sobie życie. Jak mogę czekać bezczynnie? — próbowałam tłumaczyć, choć sama rozumiałam, że brzmi to mało wiarygodnie. Nie miałam dowodów.

— Równie dobrze może chcieć się upić, albo zaszyć w samotności na chwilę, żeby przemyśleć swoje problemy. Proszę się uspokoić i przestać panikować. Niech pani dzwoni po jej znajomych, szuka jej na razie na własną rękę albo czeka na nią w domu.

Wyszliśmy przed budynek. Byłam roztrzęsiona. Czas upływał, a ja nie wiedziałam, gdzie i w jakim celu poszła moja córka.

— Damian, daj mi ojca do telefonu — usłyszałam Edwarda, który dzwonił do kogoś. — Nie mam czasu ci teraz wyjaśniać, sprawa jest bardzo poważna, twój ojciec musi nam pomóc — przez chwilę słuchał rozmówcy. — Nie, ja go przekonam. Daj mi go tylko do telefonu.

Za chwilę mówił dalej.

— Edward Rey, jestem kolegą Damiana ze szkoły. Przejdę do sedna, bo nie mamy czasu. Sprawa jest ekstremalnie poważna. Zrobiliśmy coś bardzo złego jednej dziewczynie ze szkoły, Damian też brał w tym udział. Wiem na sto procent, że ona dwie godziny temu wyszła z domu, żeby popełnić samobójstwo. Próbujemy ją odnaleźć, ale potrzebujemy pomocy. Lokalizacja telefonu i widok z kamer. Bez tego nie mamy szans. Proszę nam pomóc.

Pół godziny później telefon Helenki odnalazł się w Parku Saskim, leżał rozbity, między drzewami. Z zapisu kamer wynikało, że córka poszła w stronę Cmentarza na Lipowej. Żadna z kamer zamontowanych przy wszystkich bramach wejściowych na cmentarz nie zarejestrowała momentu, w którym Helenka opuszcza cmentarz, wszystko więc wskazywało, że jest tam nadal.

Bałam się coraz bardziej i zaklinałam rzeczywistość, żeby moje dziecko odnalazło się całe i bezpieczne. Ojciec Damiana, oficer policji w cywilnym ubraniu dołączył do nas i cały czas rozmawiał z różnymi osobami przez telefon. Nie wiedziałam skąd, pojawiła się duża grupa młodzieży z liceum. Przy głównym wejściu powstawał naprędce plan przeszukiwania cmentarza. Zaczynało zmierzchać. Trzęsłam się z zimna i strachu.

Gdzie jesteś córeczko? Co ty chcesz zrobić? Proszę, nie zostawiaj mnie.

Wkrótce młodzież, kilku policjantów, w towarzystwie ratowników medycznych weszła na cmentarz. Obydwoje z Marcinem ruszyliśmy za nimi. Każdy krok sprawiał mi trudność. Bałam się, jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Straciłam rachubę czasu. Słyszałam pojedyncze zdania, komunikaty: "Idziemy w równych odstępach. Szukajcie w miejscach niewidocznych z chodnika. Przeszukujemy zarośla."

Nie wiem, ile trwała akcja, ale w pewnym momencie dotarł do mnie rozdzierający ciszę krzyk jakieś osoby.

— Tutaj! Szybko!

Wyrwałam się Marcinowi i pobiegłam w kierunku, w którym biegli wszyscy. Najpierw zobaczyłam jej nogi, leżące na ziemi pomiędzy jakimiś nagrobkami. Próbowałam przepchnąć się do mojego dziecka, ale ktoś chwycił mnie za rękę, twierdził, że potrzebuję czegoś na uspokojenie. Wyrwałam się. Krzyczałam. Musiałam wiedzieć. Widziałam, jak ktoś podnosi córkę z ziemi. Jej skóra była nienaturalnie biała, oczy zamknięte, a ciało bezwładne. Widziałam krew. Chwyciłam ją za rękę, była zimna.

— Helenko! — krzyknęłam. — Co z nią? Co z moją córką?

Nikt mi nie odpowiadał. Ratownicy medyczni otoczyli ją, szybko pracowali, okryli jej ciało złotym kocem życia.

— Żyje, ale jest bardzo źle. Organizm jest w stanie głębokiej hipotermii i nastąpiła utrata krwi. Na razie nic więcej nie możemy powiedzieć. Wieziemy ja do szpitala. Będziemy o nią walczyli — powiedział młody lekarz, po czym wcisnął mi w dłoń coś ciężkiego. — Jakby nie ten kamień, już by nie żyła, uciskał żyłę powyżej rany.


***

Skąd na lubelskim cmentarzu, w środku Europy, wziął się kawałek granitu pochodzący wprost z wysokich Himalajów?

Może wypadł z kieszeni jakiegoś turysty, odwiedzającego groby najbliższych? A może przyjechał tutaj z ekipą kamieniarzy, budujących kolejny nagrobek?

A może Tomasz poruszył niebo i ziemię, żeby uratować swoją ukochaną córkę?



KONIEC

--------------------------------------

Drogie Czytelniczki/Drodzy Czytelnicy.
W moim pierwotnym zamyśle chciałam, aby historia Heleny zakończyła się w tym momencie. Zależało mi na przedstawieniu okoliczności i emocji, które doprowadziły  dziewczynę do tak dramatycznej decyzji.
Jak wiecie, lubię otwarte zakończenia, w których każdy czytający może dopowiedzieć sobie "co było dalej".
Czy udało się uratować dziewczynę? A może było juz na to za późno? Czy Dorota zdała sobie sprawę z tego, że miłość i czułość są niewystarczające w opiece nad własnym, nastoletnim dzieckiem? Czy Ed zrozumiał, że uczuciami, nawet jeśli są szczere i najlepsze, nigdy nie można się bawić? Czy młodzież w szkole miała choćby minutę refleksji, że ich zabawa popchnęła koleżankę do samobójstwa? Czy babcia zdołała pojąć, że przenoszenie własnego cierpienia na synową jest czystym sianiem zła i rujnowaniem resztek tego, co pozostało po Tomaszu? I w końcu: co stało się z Heleną? Wróciła bezpiecznie do domu? Otrzymała profesjonalną pomoc psychologiczną? Pozwoliła sobie na miłość i tworzy z Edem szczęśliwą parę? A może jest już ze swoim tatą w innym wymiarze?
Kto chce, niech sam odpowie sobie na te pytania i dopisze własną końcówkę do mojej powieści.
Gdybyście jednak chcieli poznać moją wersję, to zapraszam do Epilogu. Szykuję dla Was też dodatek specjalny, ale to niespodzianka i nic więcej powiedzieć na razie nie mogę. 
Dziękuję, że dotrwaliście do tego momentu. "Czytanie" książki razem z Wami, dyskutowanie w komentarzach, obserwowanie jak odbieracie poszczególne sceny i wydarzenia jest dla mnie cudownym doświadczeniem. Liczę, że udało mi Was zaciekawić, wzruszyć, wywołać oburzenie, rozbawić. Wywołanie emocji od początku było dla mnie najważniejsze. Autorka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro