Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dorota

Od wielu dni Tomasz szykował się do wyjazdu w góry. Jak zwykle robił dokładny przegląd sprzętu do wspinaczki: liny, haki, raki, kaski, plecaki, specjalne buty, odzież i wiele innych elementów wyposażenia, których nazw nie umiałam spamiętać, wszystko to musiało być sprawdzone wiele razy i spełniać wymogi najwyższej jakości. W całym domu panował chaos i atmosfera ekscytacji. W gabinecie Tomka rozłożone były mapy, książki i rozmaite notatki, a on sam na okrągło rozmawiał przez telefon i dopinał ostatnie szczegóły wyprawy. Nie znałam pozostałych członków jego ekipy. Wiedziałam tylko tyle, że wszyscy należeli do tego samego klubu wspinaczkowego, działającego w Internecie, spotykali się czasami, kilka razy w roku, żeby podsumować ostatnią wyprawę, obejrzeć zdjęcia i zrobić plan na najbliższy rok. Nie brałam udziału w tych spotkaniach.

Mój mąż na co dzień był człowiekiem energicznym i uśmiechniętym, ale w dniach tuż przed wyprawą tryskał wręcz dobrym humorem. Zdobywanie gór niewątpliwie go uszczęśliwiało. Miałam okazję utwierdzić się w tym przekonaniu, bo byłam świadkiem, jako żona Tomka, już czternastu tego rodzaju wypraw, a ta najbliższa, mająca zacząć się już dzisiaj, miała być piętnastą górską wspinaczką. Od czasu, jak zostaliśmy małżeństwem, Tomasz brał udział w podobnych wyjazdach jeden raz w roku. Jeździł w Alpy, Tatry, nawet Himalaje, żeby wspinać się po trudnej ścianie, albo zdobyć wyznaczoną górę. 

Tomasz niewiele opowiadał mi o codzienności w górach. Mówił bardzo ogólnikowo: "było trudno", "mieliśmy ciężki dzień", nie zająknął się nigdy na temat niebezpiecznych sytuacji, a tym bardziej nie wspominał o wypadkach. Zdawałam sobie sprawę, że hobby Tomka, z powodu wysokiego ryzyka, jest zaliczane do sportów ekstremalnych. Docierały do mnie informacje o coraz to nowym wypadku, tragedii, ale nie brałam pod uwagę możliwości, że coś podobnego może spotkać mojego męża. Mogło to spotkać wszystkich, ale nie jego. 

Tomasz był niesamowicie wręcz wysportowany, sprawny, gibki. W momentach, kiedy znajdowałam się w jego umięśnionych ramionach, czułam się bezpiecznie, wierzyłam, że on też w każdej sytuacji będzie bezpieczny. Do tego w mig podejmował decyzje i nie lubił bez potrzeby ryzykować. Zawsze brał odpowiedzialność za siebie i innych. 

Na początku małżeństwa nie martwiły mnie jego wyprawy w góry. Człowiek, zwłaszcza jak jest młody, nie uprawia czarnowidztwa. Byłam dumna z pasji męża. Nigdy nie konkurowałam z górami, wiedziałam, że na miłość nie ma rady, a Tomek kochał góry miłością najprawdziwszą. Jednak, z każdym kolejnym rokiem, niepokoiłam się coraz bardziej, a ostatnie lata, to był prawdziwy strach. Wyprawy rozpoczynały się dla mnie w dniu wyjazdu męża, a kończyły jego powrotem do domu. Przez cały ten czas stres nie opuszczał mnie ani na chwilę. Tomek widział co się ze mną dzieje, śmiał się i mówił: "przecież nie jadę tam, żeby się zabić". 

Dawniej, kiedy Helenka była młodsza, uczestniczyła w przygotowaniach do wyjazdu. Tomek opowiadał jej, do czego służą poszczególne sprzęty, nazywał je, a ona zadawała mnóstwo pytań i twierdziła, że jak będzie duża, to pojedzie w góry razem z tatą. Tym razem było inaczej. Helenka miała już piętnaście lat i udzielił się jej mój nastrój, w tym roku była przede wszystkim smutna z powodu wyjazdu taty.

Siedziałyśmy więc razem, przytulone do siebie w jednym fotelu, z którego rozpościerał się widok na cały przestronny salon z przeszkloną ścianą, za którą zielenił się już — jak to w kwietniu — ogród, oraz hol, a w nim schody prowadzące na piętro. Z uwagą, nie odrywając wzroku od Tomka, obserwowałyśmy jego poczynania. Zbierał on wszystkie swoje rzeczy i zanosił je po kolei do auta. Zagadywał nas, próbował rozbawić zabawnymi anegdotkami. 

Po zapakowaniu wszystkiego stanął na środku salonu i patrzył na nas z daleka przez dłuższą chwilę.

— Moje dziewczyny! Wiecie, że jesteście niemal takie same?

Po chwili podszedł, żeby się pożegnać. Najpierw mocno i długo przytulił Helenkę, ucałował ją w czoło. Później zamknął mnie w swoich ramionach. Przywarłam do niego całym ciałem, utonęłam w jego cieple i zapachu. Pocałował mnie delikatnie i jednocześnie zdecydowanie w usta. Na koniec przytulił nas obie.

— Kocham was, dziewczyny! Dbajcie o siebie.

To były ostatnie słowa, jakie usłyszałam od mojego męża. Tomek nigdy nie wrócił z gór...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro