Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Draco*

Hermiona poszła wziąść prysznic, a ja w tym czasie leżę u niej na łóżku i wpatruję się w sufit. Wydarzyło się tak wiele. Minęły zaledwie dwie godziny, odkąd mnie pocałowała. Jeszcze nigdy tak szybko nie wytrzeźwiałem. Te uczucie które we mnie obudziła, gdy zetknęła swoje usta z moimi zapamiętam chyba do końca życia.

Jasne, całowałem się z dziewczynami. Nie liczyłbym tego w sztukach a raczej w dziesiątkach... Jednak nic to dla mnie nie znaczyło. Może i było miło, ale nie miało to na mnie żadnego wpływu.

Tak wiele się zmieniło.

Gryfonka nie jest już dla mnie zwykłą, dziewczyną. Co ja gadam. Już od bardzo dawna nią nie jest. Zależy mi na niej. Na jej obecności. Na jej uśmiechu.

To bardzo dziwne, prawda?

Na przykład, dwa lata temu, była dla mnie nikim. A dziś jest wszystkim. Chcę ją uszczęśliwiać. Patrzeć jak zamyśleniu przygryza wargę. Jak w roztargnieniu chowa spadające kosmyki na uszy. Chciałbym być powodem jej uśmiechów. Patrzeć, jak się śmieje tak mocno, że nie może złapać oddechu. Chcę być kimś, do kogo będzie się wtulała za każdym razem gdy będzie płakała przy tych filmach w dużym pudełku.

Ale jestem Draco Malfoy. A on jest znany z tego, że wszystko zepsuje. Że złamie każde serce. Nie chcę patrzeć na jej łzy. Zamyślając się, przygryzam skórkę od kciuka tak mocno, że zaczyna mi lecieć krew. Nie wiedziałem, że te miejsce jest tak mocno ukrwione. Przetaczam się na bok, by sięgnąć do jej szafki i znaleźć chusteczki. Otwieram pierwszą szufladę a moim oczom ukazują się pióra, pergaminy i atramenty. Ma nawet kolorowe.

Zamykam ją i otwieram drugą. Jest tu jakiś krem do rąk, te małe urządzonko grające i jakieś zeszyty. Na jednym napisane jest "Hogwart, Rok Pierwszy". Z ciekawości biorę go do rąk i wertuję powoli.

Gdy widzę, że to jest coś jakby pamiętnik, zapominam o chusteczkach. Patrzę na zamknięte drzwi łazienki i przygryzając dolną wargę zastanawiam się nad możliwościami. Wyjmuję resztę grubych zeszytów. Łącznie jest ich siedem.

- Granger, przyjdę za jakiś czas.

-Mhm!

Biorę je pod pachę i z wyrzutami sumienia idę do siebie. Z przezorności chowam wszystkie, prócz pierwszego, głęboko pod ubrania. Muszę to przeczytać, a nie będzie dobrze gdy mnie na tym nakryje.

Kładę się na brzuchu na łóżku i z ciekawością otwieram brulion. Rzucam zdenerwowane spojrzenie na drzwi, lecz nie potrafię się oprzeć. Muszę ją lepiej poznać.

Nie rozumiem, dlaczego wszyscy się ze mnie śmieją. Jestem przecież taka jak inne dzieci. Co z tego, że moi rodzice, to mugole. Nie mam wpływu na czystość ich krwi, lecz wiem, że nigdy nie zamieniłabym ich na kogoś innego. Kocham ich a oni mnie taką, jaką jestem.

Jest tu trochę inaczej, niż się spodziewałam. Jestem zafascynowana tym co tu widzę. Uczę się tu dopiero tydzień, a wiem, że nie byłabym już w stanie wrócić do świata ludzi. Zawsze wiedziałam, że jestem inna niż tamte dzieci. Wyróżniałam się. Starałam się być pomocna i miła, lecz to i tak nie pomogło z zawarciem przyjaźni. Jestem tylko ja i moja różdżka.

I chyba tak zostanie.

....

Drogi Pamiętniku!
Dziś wydarzyło się wiele rzeczy. Decydujących. Mam... przyjaciół. Ale może zacznę od początku. Nie muszę się wysilać, żeby moje zaklęcia wychodziły. Lekkie skupienie i wychodzi samo. Tam było i tym razem. Obrót i trach. Vingardium Leviosa.
Czułam się niesamowicie poniżona gdy Ron Weasley zaczął mnie papugować. W takich momentach chciałam zniknąć. Naprawdę się staram. Nie kłócę się z nikim. Zdobywam punkty dla Gryffindoru. W miarę możliwości staram się pomagać innym z lekcjami. Co jeszcze mam zrobić, żeby mnie zaakceptowano?
W Święto Duchów schowałam się w łazience. Najpierw chciałam być całkiem sama, więc poszłam do tej, gdzie jest Jecząca Marta. Jednak i ona mnie przepędziła, więc musiałam się schować do publicznej toalety. Na szczęście była pusta, ponieważ wszyscy inni byli na uczcie w Wielkiej Sali.
Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam ogromnego trolla. Skąd on się tu znalazł?! Z mojej głowy wyleciały wszystkie zaklęcia i jak bezmyślne stworzenie postanowiłam schować się z powrotem w toalecie.
Gdyby nie pojawił się Harry Potter i Ron Weasley to byłoby po mnie. Dosłownie. Oczywiście to Harry przejął kontrolę, a drugi z nich prawie cały czas stał sparaliżowany. Ale w odpowiednim momencie się ocknął. Wykonał te zaklęcie i ocalił nas obu.
Nie chciałam, żeby oni zapłacili za moją głupotę i powiedziałam że to moja wina. Co po dużej części jest prawdą. Może nauczyciele nie dowiedzieli się prawdy, ale nie mogli. Na szczęście zabrali z mojej winy tylko pięć punktów.
I tego dnia zaczęła się nasza przyjaźń.

Nie wiedziałem jak dużo czasu minęło gdy zagłebiałem się w jej myśli. Obgryzłem wszystkie skórki i zbierałem się za paznokcie. Gdy doszedłem do wydarzenia, gdy chcą zdobyć Kamień Filozofów przed Snape'm na korytarzy usłyszałem kroki. Wcisnąłem zeszyt pod poduszkę i skoczyłem do drzwi. Otworzyłem he z rozmachem a Hermiona z krótkim piskiem odskoczyła.

Szybko przywołałem na twarz zadziorny uśmieszek i niedbale oparłem się o drzwi.

- Już się za mną stęskniłaś? - mówię a jej czerwienią się czubki uszu. Wygląda genialnie. Szare szorty wydłużają jej długie opalone nogi, nad lewym kolanem ma bliznę. Założyła krótką bluzkę odsłaniającą brzuch z jakąś myszą wysyłającą buziaka. Ma gołe stopy, założyła na nie jedynie różowe japonki.

- Niedoczekanie. Miałeś przyjść a nie przyszedłeś. Chciałam zobaczyć czy żyjesz. I czy chcesz lody.

- A... Nie przyszedłem, bo... Byłem trochę zajęty.

Podpiera boki rękami. Patrzy na mnie wyczekująco a ja myślę tylko o tym, jak bardzo chciałbym ją teraz pocałować.

-Zajęty. Czym? Jeśli można wiedzieć?

A może ją trochę podręczę? Napewno nie zaszkodzi popatrzeć jak uroczo się na mnie wkurza.

-Mhm. Myślałem o takiej jednej dziewczynie... - rozluźnia się trochę więc kończę - blondynce, gwoli ścisłości.

Zaciska swoje rączki w pięści, odwraca się na pięcie i odchodzi w kierunku kuchni. Śmieję się na tą reakcję. Chyba... naprawdę jej na mnie zależy.

Podbiegam do niej i okręcam ją tak, że stoi naprzeciwko mnie. Dociskam ją do ściany a ona patrzy mi hardo w oczy.

- Cześć - mówię a ona prycha.

-Widziałeś mnie jakąś minutę temu, Malfoy.

Robię zbolałą minę i przybliżam twarz do niej.

-Wróciliśmy do nazwisk, Granger? - kładę nacisk na jej nazwisko, a gdy otwiera usta, zapewne po to by mi odpyskować przyciskam do nich swoje.

Całuję ją delikatnie a ona próbuje się przeciwstawić, lecz trwa to krótko i całuję mnie tak samo jak ja ją. Puszczam więc jej ręce, które od razu kładę na biodrach i przyciągam mocniej do siebie. Ona kładzie ręce na mojej szyi przez co pocałunek nabiera tempa. Przejeżdżam językiem po jej dolnej wardze, a ona wzdycha delikatnie.

Smakuje gumą balonową. W tym momencie ten smak kwalifikuje się do moich ulubionych. Przekładam ręce na jej twarz i gładzę ją kciukami. Nie mam powodu by spieszyć się z pocałunkiem. Bo przecież co nam ma przeszkodzić? Wątpię, że w ogóle dałby radę, bo jestem zbyt zajęty Hermioną.

W końcu odsuwa się ode mnie, a ja od razu pragnę przyciągnąć ją ponownie. Chyba przejrzała moje zamiary, bo cofa się na jakieś półtora metra. Ta odległość, kotku, mnie nie przeraża.

- To ja idę na tę lody - mówi cicho i idzie do kuchni. Od razu idę za nią i obejmuję ją ramieniem. Prycha i strzepuje moją rękę. Ja znowu ją kładę. Ona strzepuje. W ten sposób mija nam cała trasa do kuchni.

Bez słowa otwiera zamrażarkę i wyjmuje miętowo-czekoladowe lody. Wyjmuje dwa pucharki i dwie łyżeczki.

Jest coś uspakającego, gdy patrzę, jak krząta się po kuchni. Wpatruję się w jej plecy i nie wierzę w własne szczęście. Tak dobrej osobie jak ona zależy na najgorszym z najgorszych. Robi wielki błąd. Wiem że to spieprzę.

- Mogą być te, czy wolisz inne?

Jej głos wyrywa mnie z transu, jednak nie wiem co powiedziała. Stukam palcami w stół próbując przypomnieć sobie jej pytanie.

Nagle coś zimnego uderza mnie za uchem i wpływa pod koszulkę.

- Haloo! Ziemia do Malfoya! Ocknij się.

Zbieram to palcami i otwieram oczy ze zdumienia.

- Czy ty własnie rzuciłaś we mnie lodem? - pytam z niedowierzaniem. Tyle pokarmu bogów zmarnowanego.

- A co? Nie możesz rozpoznać co to? - zadaje pytanie z miną niewiniątka - Pytałam, jaki chcesz smak lodów.

- Czekoladowe i cytrynowe - mówię bez zajaknięcia a ona kiwa głową i nurkuje w lodówce.

Po chwili siada naprzeciwko mnie  i podaje mi moją porcję. Jemy w wyjątkowej ciszy, lecz uważam, że powinniśmy pogadać o tym, co się wydarzyło.

- Emm... Granger? - zaczynam a ona podnosi wzrok - Chyba powinniśmy porozmawiać na temat tego co się wydarzyło.

Kiwa potakująco głową i zaczyna kreślić łyżeczką wzorki na lodach.

- Masz rację. Najpierw... Chciałam cię przeprosić. Nie uważam cię za śmierciożercę - drapię się po znaku, a ona na moment spuszcza wzrok na moją rękę, lecz natychmiast wraca do wbijania spojrzenia w lody - Nie bałam się wtedy ciebie. Bałam się... różdżki. Wiem, że mogą krzywdzić. A już tym bardziej po wojnie. To jest już we mnie zakorzenione, wiesz? Ten strach. Boję się wycelowanej we mnie różdżki.

Kończy z ciężkim westchnięciem a ja zastanawiam się nad jej słowami. Ma całkowitą rację. Wiele przeszła podczas wojny. Straciła przyjaciół i bliskich. Była torturowana. Wciąż mam przed oczami jak leży bezbronna przed Bellatrix. Słyszę jej krzyki bólu. Nie zasłużyła na niego. Była lojalna i cierpiała katusze. To nie powinno tak wyglądać.

- Przepraszam, Hermiona. Nie myślałem wtedy, coś... czułem jakby coś mnie omotało. Takie nurtujące pytanie czy ty mi ufasz.

- Mogłeś zapytać - wtrąca a ja przewracam oczami. Ona nie potrafi posiedzieć chwilę cicho.

- Odpowiedziałabyś że tak. Tymczasem twoja reakcja była całkiem inna - kieruję na nią łyżeczkę - Nawet nie waz się zaprzeczyć.

Patrzy na mnie chłodno ale milczy. Ja też nie wiem, co mam więcej mówić. Powinnyśmy omówić kwestię... nas. Co jest między nami. Nie znajduję jednak odpowiednich słów, więc jem powoli lody.

-Więc... Chcesz coś zobaczyć? Pokazać Ci coś?

- Nie zaczyna się zdania od "więc" - stukam palcami w pucharek a ona się poddaje - No dobrze, pokaż. Jednak...

Nim zdąży dokończyć zdanie biorę kawałek deseru na łyżeczkę i robiąc z niej procę strzelam w nią. Dostaje centralnie w środek czoła. Razem w wkurzoną miną i założonymi rękami wygląda komicznie, więc wybucham głośnym śmiechem. Śmieję się tak mocno, że z braku powietrza kładę głowę na stole by nie widzieć jej, bo nie byłbym w stanie się uspokoić.

W końcu podnoszę głowę ale nie widzę jej przed sobą.

- Granger? - rzucam w przestrzeń.

Z krzykiem zrywam się z krzesła, bo KTOŚ wrzucił mi te cholernie zimne lody pod koszulkę i do ucha.

- GRANGER! Czy ty jesteś normalna?! Powaliło cię?! - krzyczę próbując zebrać to z siebie.

Ona w tym czasie łapie się za brzuch i melodyjnie śmieje. Rzucam w nią lodami z siebie a ona piszczy i cofa się do szafek.

- I co teraz zrobisz? - pytam podchodząc do niej. Z miejsca, w którym stoi nie ma wyjścia ucieczki, co bardzo mnie cieszy.

Oczywiście znów jej nie doceniłem. Nie zauważyłem, gdy jej ręka sięgnęła coś zza siebie. W jednej setnej sekundy rozrywa paczkę a już w drugiej całą zawartość mam na sobie. Zaczynam kaszleć, by pozbyć się tego z buzi i rozpoznaję co to. Mąka. Przecieram palcami oczy, a gdy już je otwieram i rozglądam się po pomieszczeniu okazuje się, że jestem tu całkiem sam. W tle słyszę jeszcze jej śmiech, lecz nie jestem w stanie stwierdzić w którą stronę poszła.

Patrzę na lodówkę, która jest tak wypolerowana, że można ją wziąć za lustro. Nie poznaję siebie. Jestem biały jak hipogryf Przygłupa Hagrida. Mam nierówną skórę na plecach i z boku głowy, zapewne mąka przykleiła się do lodów.

Oj, ja ci pokaże, Granger. Już mam plan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro