Uwięziona w światłach wspomnień i bólu ~Pansy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zegar wiszący nad kominkiem wskazywał za piętnaście dwudziestą. Brunetka, widząc to, przyspieszyła swoje ruchy. Zapięła kolczyki, paznokciami ostatni raz przeczesała swoje wyprostowane, potraktowane zaklęciem utrwalającym, włosy i wyszła z dormitorium. Przechodząc przez pokój wspólny Slytherinu westchnęła w duchu. Jeszcze wczorajszego wieczora siedziała tam na skórzanej kanapie wraz ze swoimi znajomymi i opijała rozpoczęcie się przerwy świątecznej.

Mimo woli, w jej głowie pojawił się obraz blondyna o stalowych oczach. Jego uśmiechu, szczerego i niewymuszonego, delikatnych gestów, które wykonał w jej stronę, np. objęcie i przyciągnięcie do siebie. Co prawda chwilę później wytarmosił jej włosy, chciał obwiązać ją całą zielonymi lampkami choinkowymi i próbował wrzucić popcorn za bluzkę, ale jego bliskość potrafiła poprawić jej humor w ułamku sekundy.

Opuszczając teren Ślizgonów, znowu w jej myśli wkradł się cichy szept. Złośliwie przypominał jej o tym, że na coroczny bal bożonarodzeniowy wybiera się sama. Przygryzła ściankę policzka. Nie umiała ukryć sama przed sobą, że pragnęła tę noc przetańczyć z Malfoy'em. W zakamarkach jej umysłu ugrzęzło wspomnienie, które nie pozwalało o sobie zapomnieć. Ona i on. Tańczący razem, blisko. To był jeden z bankietów wydawanych przez Ministerstwo Magii. Nie pamiętała dokładnie z jakiej okazji. Za to przed oczami wciąż miała jego, ubranego w szatę z najnowszej kolekcji najlepszego projektanta magicznego świata. Gdyby się skupiła bardziej, była w stanie znowu poczuć jego dłoń ściskającą jej bok. To było tak dobre uczucie. Prawie takie same jak ich splecione w tańcu dłonie.

Pansy otrząsnęła się szybko i ostatni raz przed wejściem do Wielkiej Sali poprawiła swoją długą suknię w kolorze burgundu. Lubiła siebie w tym odcieniu, według niej dodawał on drapieżności, ale jednocześnie był elegancki. Plus podkreślał jej krucze włosy.

Wielka Sala tętniła życiem, choć impreza dopiero się zaczynała. Przed drzwiami minęła kilku uczniów młodszych klas, zapewne oczekujących na swoje partnerki. Zdusiła w sobie smutek i żal. Dlaczego nie mogła być szczęśliwa? Chociaż tej jednej nocy.

Sala była pięknie udekorowana, ściany pokrywały malowidła ze szronu, a z sufitu padał ciepły śnieg, który nie niszczył ubrań ani fryzur. Jednak nie były to pierwsze rzeczy, które rzuciły się Pansy w oko. Długie stoły zniknęły, robiąc miejsce do tańczenia, a w samym centrum sali stał ogromny, pięknie udekorowany świerk. Jego zapach wypełnił nozdrza dziewczyny jak i wszystkich pozostałych na sali.

Głównie uwagę Ślizgonki przykuły światełka choinkowe. Były wszędzie. Na każdym drzewku, wieńcu, czy stole. Nawet skrzaty, które co jakiś czas się pojawiały i zbierały brudne naczynia, miały muszki lub opaski z lampek. A to wszystko mrugało w jej stronę, atakując oczy całą paletą barw tęczy. Miała wrażenie, że uśmiechają się do niej.

Wchodząc w tłum nastolatków starała się odszukać wzrokiem swoich znajomych. Kilka razy była bliska tego, aby wykrzyknąć imię któregoś z nich, ale w porę orientowała się, że pomyliła osoby. Przeciskając się pomiędzy ludźmi musiała uważać na szklanki z ponczem czy małe talerzyki zapełnione przekąskami lub łakociami. 

Mimo woli przypomniała sobie bal bożonarodzeniowy w czwartej klasie. Przyszła na niego z Draco, o czym marzyło wiele jej koleżanek. Pamiętała jak dumna była i szczęśliwa, że to ją właśnie wybrał. Czuła się wyróżniona. Szalała za nim, wręcz ubóstwiała. Teraz jak o tym pomyślała, to było jej strasznie głupio. Zachowywała się jak typowa mugolska nastolatka ganiająca bez sensu za gwiazdką pop lub jakimś aktorzyną. To było bez sensu. Dopiero jakieś półtora roku temu sytuacja ustabilizowała się do tego stopnia, iż została jego najbliższą przyjaciółką, ale i jednocześnie zrozumiała, że kocha go całą sobą. I jej pragnieniem stało się to, aby odwzajemnił jej uczucia.

Tak w zasadzie, dlaczego by nie spróbować? W końcu były święta. Mogłaby odciągnąć go gdzieś na bok i w spokoju porozmawiać. Zasługiwał na to, aby znać jej uczucia i ona na to, aby wiedzieć na czym w końcu stoi. Może była dla nich szansa? Znali się od zawsze, razem wychowywali, wspierali i martwili się o siebie nawzajem. Widziała to w jego oczach i gestach. To, że liczył się z jej osobą, że w pewnym sensie była dla niego ważne. Stanęli by blisko jemioły, oboje pięknie wyglądający, w zimowej scenerii, ocieplonej migoczącymi światełkami. Może... 

Dalej z myślą o nim, chodziła po całej sali. Wypatrywała. Patrząc na wszystko dookoła doszła do wniosku, że bale z roku na rok niczym się nie różnią. Bombki są w kolorach czterech domów, zawsze pada śnieg, nawet najczęściej występujące kolory sukienek pozostawały takie same. Poczuła się znudzona tym wszystkim, nic nie szło do przodu z duchem czasu. Poczuła lekki zawód i niedosyt. Gdyby to ona się tym zajmowała, a nie Prefekci z McGonagall, wyglądałoby to o wiele lepiej.

W końcu w tłumie wypatrzyła jednego ze swoich przyjaciół. Blaise prezentował się niesamowicie w bordowym garniturze, a jego urocza towarzyszka pasowała do niego wyglądem. Ogółem byli ładną parą. Chłopak uśmiechnął się do niej zadziornie i odsunął od szyi dziewczyny, którą co jakiś czas obdarowywał pocałunkami.

- Blaise, widziałeś może Draco? Szukam go i szukam, a znaleźć nie mogę - westchnęła zasmucona. Może gdzieś się minęli? Zdecydowała, chciała mu powiedzieć o swoich uczuciach. Chciała, aby wiedział, jak jej ciało reaguje na jego bliskość, że jego uśmiech jest w stanie poprawić jej dzień. Chciała mu powiedzieć, że go kocha. Mimo wad, mimo wszystko. Zanim ponownie się rozmyśli.

- Ostatni raz widziałem go jak dziko tańcował wokół tego uroczego, malutkiego badyla na środku sali, ale...

- Dzięki, Blaise! - brunetka nie dała mu dokończyć i zdecydowanym krokiem ruszyła w podanym kierunku. Wiele par wychodziło na parkiet, dlatego próba odnalezienia tej jednej, specjalnej osoby, nie należała do najłatwiejszych rzeczy. W dodatku co chwilę musiała mrużyć oczy, gdyż światełka delikatnie ją rozpraszały. Rozmazywały jej obraz przed oczami, albo oślepiały kolorowym blaskiem.

Gdy chciała skierować się w inną stronę, w końcu ujrzała tę blond czuprynę praktycznie przed sobą. Dzieliły ich trzy metry. Postawiła pierwszy krok w jego kierunku, ale wtedy zobaczyła więcej, niż by chciała.

Draco tańczył z Gryfonką. A dokładniej z ich naczelną kujonką i księżniczką, wybawicielką świata magicznego, z cholerną Panną-Wiem-To-Wszystko-Granger. Od razu w oczy rzucił się jej jego szeroki uśmiech i to, jak obejmował tę dziewczynę. Trzymał ją blisko siebie, właściwie to ich ciała się stykały. Zbliżył się do niej jeszcze bardziej, a po chwili zobaczyła jak szatynka zasłania śmiejące się usta. Odsunęła się od jego twarzy, widocznie musiał jej coś wyszeptać na ucho.

Pansy stanęła w miejscu. Nie docierały do niej inne bodźce, nie zwracała uwagi na ludzi dookoła, którym stała na drodze. Widziała tylko ich. Po krótkim zastanowieniu wywnioskowała, że przyszli razem - w butonierce granatowej marynarki chłopaka spoczywała srebrna róża. Identycznego koloru jak sukienka Hermiony.

Jej ciało przeszył lodowaty dreszcz, gdy para pochyliła ku sobie głowy. Jej podświadomość krzyczała, aby obudziła się z transu i odwróciła głowę, odeszła, skryła to w zakamarkach umysłu i do tego nie wracała. Aby uciekła.

Ale ona patrzyła dalej. Torturowała się. Widziała, jak łączą swoje wargi w czułym pocałunku, jak jego dłoń z ciężkim sygnetem rodu Malfoy'ów ujmuje jej miękki policzek, jak ona zaplata dłonie na jego karku i pręży się, aby mocniej docisnąć swoje usta do jego.

To trwało jakieś pięć sekund, może osiem. Tyle wystarczyło, aby jej serce rozerwało się na kawałki. Czuła złość, nienawiść, ból, cierpiała. Miała ochotę podejść do Gryfonki i za włosy oderwać dziewczynę od JEJ Draco. Zacisnęła dłonie w pięści, jak mógł jej to zrobić?! Przecież ona go tak kochała! Zawsze była, pomagała, wpierała! Była jego najlepszą przyjaciółką... A on wybrał szlamę.

Stała i się patrzyła, nie potrafiła oderwać od nich zszokowanego wzroku. Nie kontrolowała tego, co się z nią działo, aż została popchnięta i prawie wpadła na obserwowaną parę. Szatynka i blondyn oderwali się od siebie i natychmiast odwrócili w jej stronę. Pansy mimo chwilowego zawieszenia nie mogła nie zauważyć, jak Draco schował za siebie Granger w obronnym geście. Przymknęła z bólem oczy.

- Pasny? - blondyn stanął prosto - Wszystko dobrze? - chciał do niej podejść, wyciągnął dłoń w jej stronę, ale ona kręcąc głową zrobiła krok w tył. Nic nie było dobrze! Jej oczy zaczęły zachodzić słonymi łzami, którym nie chciała dać ujścia. Nie wśród ludzi, nie gdy on był blisko i mógł to wszystko zobaczyć. Nie!

Nic nie mówiąc zaczęła sobie szybko torować drogę do wyjścia, ale przez zamglone oczy widziała tylko kolorowe, rozmazane plamy światełek choinkowych. Miała wrażenie, że widzi tylko je. Mrugała, ale kolory przyćmiewały jej wzrok, a szybki oddech nie dawał się opanować.

Wypadła z Wielkiej Sali prawie się przewracając. Nie zwracając uwagi na innych, pognała w stronę lochów. W pewnym momencie przystanęła i po ścianie zsunęła się na dół, siadając na schodku.

Zamknęła oczy, aby choć na chwilę zapomnieć o prześladujących ją, oślepiających światłach.



***

Ta praca była już opublikowana na moim profilu, ale jako pojedyncza miniaturka. Praca brała udział w akcji o tematyce antyplagiatowej pod koniec 2019 roku.
Teraz, gdy mam książkę z miniaturkami, postanowiłam ją tu dodać. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro