12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odstawiłam szklankę, którą wciąż trzymałam w zaciśniętej dłoni i wstałam.

– Kto tam? – zapytałam pewnym głosem, nadrabiając miną.

Nie spodziewałam się nikogo.

– Carlos – usłyszałam i odetchnęłam z ulgą.

– Czego pan chce? – Zadałam kolejne pytanie, gdy otworzył sobie drzwi kluczem. – Przecież niczego nie potrzebuję i głupia nie jestem!

– Gdybym chciał panią przelecieć, signorina, zrobiłbym to już dawno. – Roześmiał się widząc moją przerażoną minę. – Skoro pani tak bardzo chce podpaść panu di Ferro, mogę sobie pójść.

– Co to za pudło? – Spojrzałam ze zdziwieniem na pakunek, który trzymał w ręku.

– Prezent dla pani od mojego szefa – odpowiedział Carlos natychmiast.

– Dziękuję. – Wzięłam podarunek z rąk Carlosa, zamierzając sprawdzić zawartość pudła, gdy tylko znowu zostanę sama.

– To ja już sobie pójdę. – Carlos zniknął migiem za drzwiami apartamentu przekręcając (a jakże) klucz w zamku.

Dla pewności odczekałam jeszcze parę minut, aby przekonać się czy rzeczywiście sobie poszedł. Gdy przez kilka kolejnych chwil nic się nie działo, postanowiłam dłużej nie czekać i otworzyłam pudło, z prezentem od Marcella. Rozwinęłam celofan i moim oczom ukazał się najcudowniejszy widok w całym mym życiu. Aż gwizdnęłam z podziwem.

Sukienka z zielonego jedwabiu wzbudziła we mnie szczery zachwyt. Materia spływała falą w dół, miała śmiałe wycięcie na plecach oraz zabudowany przód. Bez dekoltu?
Trochę się zdziwiłam, bo znając przewrotny i złośliwe poczucie humoru  Włocha sądziłam, iż celowo wybierze coś czego na pewno bym się nie odważyła założyć. No proszę! A tu niespodzianka!
„Może być, tak jest dobrze". – Uznałam, że z tym wycięciem na plecach jakoś przeżyję, bo przynajmniej nie widać mi tyłka.

Nie potrafiłam się powstrzymać, żeby jej nie przymierzyć, bo wyglądało, że  pasowała na mnie jak ulał. Nie wiedzieć czemu, zastanawiałam się, ilu kobietom przede mną Marcello sprezentował ciuchy. Miał dobry gust i cholera, trafił w dziesiątkę z tym dopasowaniem kreacji do mojej figury.
Zieleń sukni idealnie współgrała z barwą mojej grzywy, a lekko zaróżowiona z emocji cera, stała się jakby bardziej podkreślona.

Carlos zapukał ponownie do drzwi zajmowanego przeze mnie apartamentu równo dwie godziny później. Gdy mu powiedziałam, że ma przecież klucz i że pukać nie musi, mężczyzna tylko się uśmiechnął w odpowiedzi. Wtarabanił się do środka, a za nim Marcello, który wyglądał jakby zszedł z okładki magazynu o męskiej modzie, mimo że przecież (podobno)  załatwiał „trudne sprawy" !

Marcello di Ferro założył na grzbiet szary garniak, granatową koszulę, ale gdyby miał na sobie włosienicę to pewnie wyglądałby równie zabójczo. Roztaczał wokół siebie aurę człowieka będącego w pełni świadomego swych atutów, co sprawiało, że kobiety lgnęły do niego jak do miodu.  
Nie, nie będę teraz opisywała jego stroju, dość powiedzieć, że wyglądał jak milion dolarów!
No nie, on traktował mnie jak zabawkę, a ja nie dość, że prawie się na niego rzuciłam w obecności Carlosa, to jeszcze przejawiałam rażący brak samokontroli i szacunku do własnej osoby! Co się ze mną działo, do prostytutki biedy?

– Carlos, masz to, o co prosiłem? – Marcello nie zwracał na mnie z pozoru większej uwagi.
Ale i tak zdążyłam uchwycić wzrokiem jego zaciekawione spojrzenie, gdy przesuwało się od mych ust muśniętych delikatnie pomadką, do biustu ukrytego w dopasowanym staniku, zasłoniętym tkaniną sukienki.
Carlos odpowiedział twierdząco, wręczając szefowi białą kopertę. Marcello obracał ją w palcach, mrużąc oczy. Długo milczał, ja także nie wydusiłam z siebie ani słowa, obserwując obydwóch facetów.

– Możesz odejść, Carlos – powiedział w końcu Marcello i poczekał, aż podwładny zniknie za drzwiami cicho je zamykając.

– Raven. – Marcello odłożył trzymaną w dłoni kopertę na szklany blat ławy i powoli szedł w moim kierunku. – Nigdy więcej mi się niesprzeciwiaj ani nie podważaj mojego autorytetu w czyjejkolwiek obecności! Rozumiemy się?

– Tak – odparłam cicho, a on z aprobatą pokiwał głową.
Normalnie gdyby Włoch nie był tym kim był, zarobiłby z liścia. Nie lubiłam być traktowana przedmiotowo, a ten skurczybyk myślał, że jest panem świata! Zastanawiałam się, co lepsze: wygarnąć mu prawdę, czy może lepszym wyjściem okazałoby się milczenie?
Trochę ryzykowałam, bo Marcello na pewno cicho by nie siedział, gdyby zarobił ode mnie z plaskacza.

– A teraz ... – jego oczy pociemniały, gdy tak mierzył mnie wyczekująco wzrokiem. – Teraz ...
– No, decyduj się, facet, co zamierzasz zrobić czy powiedzieć, bo w tym tempie oboje się zestarzejemy zanim podejmiesz decyzję. – Duch przekory szeptał mi do ucha, że skoro i tak „muszę" słuchać Marcella di Ferro, dlaczego gra nie miałaby przebiegać według moich reguł? 

Tymczasem Marcello wyciągnął w moim kierunku swą dłoń, która rozpoczęła leniwą wędrówkę po moim ciele. Najpierw pogładził nią jeden mój policzek, potem drugi. A następnie musnął  szyję i zsunęła się niżej.

– Co : teraz? – powtórzyłam za nim jak echo, z trudem łapiąc oddech.

– Czy musisz mi stale przerywać? – Marcello uśmiechnął się przewrotnie. – Przecież znasz reguły naszych obecnych i przyszłych relacji. Po co zadajesz mi takie niemądre pytania?

– Tak. Muszę ci stale przerywać, bo mnie wkurzasz i uważasz, że ... – w porę pohamowałam się zanim wygłosiłam kolejną gadkę o jego potrzebach i zachowaniu, które było absolutnie nie do przyjęcia.
Znał moje poglądy w tej kwestii, a że w ogóle do niego nie trafiały - to była osobna historia.
Jego dotyk i drażnił mnie, i sprawiał przyjemność. Ze zdumieniem pojęłam, że skóra jego dłoni nie była zupełnie gładka jak przypuszczałam wcześniej, przekonana, iż spędzał czas na całorocznym lenistwie, nie mając nic innego do roboty. Jego dłoń była chropowata, ale i nie całkiem szorstka , świadcząc, że jednak czymś się  zajmował. Nie zanosiło się na to, by Marcello chciał opowiadać o swojej pracy, a ja trochę obawiałam się go pytać. Wolałam skoncentrować uwagę na tu i teraz. 
Dziwne odczucia mąciły mój trzeźwy osąd sytuacji, a przyjemność jaką mi ofiarowała pieszczota jego dłoni, nie pozwalały uciszyć w głowie gonitwy myśli. Pragnęłam, aby ta chwila trwała wiecznie, ale przecież nie byłam łatwą kobietą, na litość boską!

– Na pewno? – Marcello znieruchomiał, by w następnej chwili zdecydowanym ruchem przygarnąć mnie do siebie.

Szeptał mi przy tym coś po włosku do ucha, czego nie zrozumiałam. W ogóle nie miałam pojęcia, co do mnie mówił! Może jakiś komplement albo szeptem obiecywał, że odstawi mnie do domu?
Już ja to widziałam! Akurat!

– Co powiedziałeś? – Nie wydawało mi się, żeby słowa wypowiadane przez niego niemal na jednym oddechu, były bez ładu i składu.

– Jesteś moja i tylko ja mam ciebie prawo dotykać, gatta! – Roześmiał się.

Nie chciał wypuścić mnie ze swoich ramion, a ja nie miałam już pojęcia, co jest większą karą, jego pieszczoty czy też ich brak.

– Chyba należy mi się choć mała nagroda? Tak długo już czekam na niewielką zaliczkę na poczet zapłaty za – przerwał i bezczelnie taksował mnie wzrokiem i dopiero potem kontynuował swój pół - monolog. – Może chociaż całus?

Usta Marcella zatrzymały się w połowie drogi pomiędzy moim lewym uchem a ramieniem.

– I tak weźmiesz, co chcesz – odpowiedziałam mu cicho, odwracając od niego wzrok.

Poczułam, jak ciało Marcella tężeje. Chyba nie był zbytnio zadowolony z mojej odpowiedzi, gdyż pomimo odmowy, kontynuował mierzenie mnie bezczelnym spojrzeniem swych ciemnych oczu. Czynił to w milczeniu i nie próbował nawiązać ze mną nici porozumienia, jakby zamierzał mnie ukarać, bo nie spodobało mu się, że nie pobiegłam w podskokach, żeby spełnić każde jego życzenie!
Cholera, wkurzał mnie i niezmiernie irytował, wyprowadził z równowagi niejeden już raz, ale było w nim też coś intrygującego, co skłaniało do zawarcia bliższej znajomości z panem di Ferro i nie szło tylko o wygląd zewnętrzny paskudnego Marcello. I on o tym wiedział.  

Bałam się tego, co mogło nastąpić „potem".  Że weźmie mnie tak jak stałam przy nim i nie będzie miał po temu żadnych obiekcji.

– Jesteś lojalna wobec tego palanta? Harry'ego, czy jak mu tam? – Marcello odsunął się ode mnie, gdy byłam bliska dodania kilku nieparlamentarnych słówek pod jego adresem, po czym znowu spojrzał zagadkowo w mym kierunku.

– Nie, ale to już nie pańska sprawa – brnąc dalej.
Nie patrzyłam mu prosto w oczy, chociaż w zasadzie nie skłamałam.
– Tutaj moje słowo jest prawem –  stwierdził wyniośle tonem zarezerwowanym dla pięcioletniego dziecka, któremu po raz setny tłumaczy się, dlaczego nie wolno mu bawić się zapałkami. –  Nie ty decydujesz, Raven, co mogę, a czego nie powinienem zrobić. Nie zamierzasz TAK wyjść na zewnątrz?

Wskazał głową na sukienkę, która nie prezentowała się na mnie już tak nieskazitelnie, jak w chwili, gdy ją założyłam. Była pomięta, ramiączka z obu stron, zsunęły się do połowy ramion. Zaś szpilki, które pierwotnie miały podtrzymywać misternie upiętą fryzurę, walały się w artystycznym nieładzie po całej podłodze i musieliśmy oboje uważać, by na nie nie nadepnąć.

– Chrzań się, nie będziesz mi rozkazywał! – Otrzeźwił mnie dopiero morderczy ton głosu Marcello.

– Nie chciałem tego mówić, ale prosiłem, byś była grzeczną dziewczynką i nie fikała. Ostrzegałem ciebie, że nie toleruję nieposłuszeństwa u nikogo. Przestrzegałem przed karą, gdy tylko spróbujesz dowodzić, że jestem człowiekiem, który nie ma żadnego znaczenia czy też wartości, i można postępować z nim tak, jak się chce. Nie tędy droga, Raven. – Lodowatemu tonowi głosu towarzyszyło lekceważące w swej wymowie wzruszenie ramion Marcella.

Pomyślałam, patrząc na mężczyznę, który nie tak dawno, obiecywał mi niebiańską rozkosz, że właśnie pokazał mi swoje bardziej przerażające oblicze. Do czego jeszcze mógł być zdolny? Do czego potrafił się posunąć, żeby osiągnąć zamierzony cel?

Di Ferro z nikim się nie liczył i nie dbał o nic, co nie było według niego warte zachodu. Okazał się jeszcze jednym dobrze zakamuflowanym Harrym. Z tą niewielką różnicą, że mój były - niedoszły, nigdy nie odważył się na skrytykowanie mnie, jeśli nie licząc chwili, gdy nakryłam go w naszym łóżku z inną laską.
Czy gdzieś na tym świecie istnieli normalni mężczyźni?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro