14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marcello wciąż prowadził rozmowę przez telefon, słyszałam go aż w salonie. Mówił głośno i dużo, wściekły ton jego głosu odbijał się echem od ścian w apartamencie. Używał swojego ojczystego języka, który był dla mnie praktycznie niezrozumiały. To sprawiło, że się domyślałam, iż sprawa wymagała dogłębnego omówienia albo dzwoniący musi być kimś, kogo di Ferro nie może ot, tak sobie, spławić. Interesy?
Ciemne sprawy Marcella di Ferro, budziły we mnie obawy o moje własne życie. Czy on, jeśli brać pod uwagę jego nazwisko, rzeczywiście był „z żelaza"? Nieustępliwy oraz bezwzględnie niebezpieczny dla przeciwników i lojalny wobec samego siebie?

Oparłam się plecami o ścianę, a mój wzrok padł na leżącą na stoliku kopertę, którą przyniósł Marcellowi Carlos. Zastanawiałam się czy nie skorzystać z okazji i sprawdzić, co jest w środku. A może on specjalnie zostawił ją bez swej opieki, by by przetestować moje posłuszeństwo i posłuszeństwo wobec niego?

Nie byłam na tyle jednocześnie odważna i głupia żeby popełnić karygodny błąd i nie zapanować nad własną ciekawością. Nie chciałam wypróbować granic jego tolerancji.

Zdążyłam podejść do kanapy i klapnąć na nią z siedzeniem, gdy ten, o którym myślałam zmaterializował się za moimi plecami.

- Jesteś ciekawa, co zawiera koperta? - zapytał głębokim, zmysłowym głosem.

- I tak mi powiesz. - Wspięłam się na wyżyny mojego spokoju oraz opanowania.

Przewidziałam, że zada mi to pytanie. Zatem sprawdzał mnie. Ech! To było za wiele, za piękne, żeby było prawdziwe. Życie to nie jest żadna cholerna bajka!

- Może powiem. - Stwierdził od niechcenia, jak gdyby nigdy nic. - A może i nie?

Zaproponował mi, byśmy przeczytali wspólnie to, co było napisane na kartce papieru znajdującej się w kopercie.

- Siadaj! - Polecił mi stanowczym tonem, gdy poderwałam się z kanapy jak oparzona i wyciągnęłam rękę po kopertę z tajemniczą zawartością. - Ja otworzę, a ty nie wierć się jakbyś usiadła na jeżu!

Moje myśli krążyły z powrotem nie wokół zaklejonej koperty, a wokół tego, co przed kilku kwadransami robiliśmy razem, zanim nam przeszkodzono. Chciałam, żeby to znów się działo, pragnęłam poczuć na sobie dłonie Marcella i jego usta.

- Czytajmy. - Marcello podsunął mi pod nos kartkę, zapełnioną odręcznie skreślonymi zdaniami i zabił cały romantyzm chwili.

Przebiegłam kartkę pobieżnie swoim wzrokiem, bo dużo tam tego do czytania nie było.

- Czy to jakaś kpina?- Wydusiłam z siebie wreszcie, gdy zrozumiałam co właśnie przeczytałam.

- Nie, to nie jest żart. - Marcello zrobił zabawną minę. - I nie widzę powodu, byś się mogła uskarżać. Będzie nam ze sobą dobrze, bo żadna z moich kobiet nigdy nie narzekała na moje umiejętności, którymi mogłem i nadal mogę wykazać się w łóżku.

- Żadna też nie dostąpiła zaszczytu zostania panią di Ferro? Dlaczego tak się na mnie zawziąłeś? - Trzymane w ręku pozwolenie na ślub Marcella i mój niemal parzyło mnie w palce.

Odłożyłam je z powrotem na blat ławy.

- Bo tak . - Wyznał rozbrajająco Marcello. - Pragnąłem ciebie już wówczas, gdy zobaczyłem ciebie po raz pierwszy w moim klubie. I przysiągłem sobie, iż nie odpuszczę ci, aż do chwili, gdy będziesz moja. - Rozparł się wygodnie na kanapie tuż obok mnie.

- Może to za szybko? - Podsunęłam ostrożnie przemyconą w pytaniu sugestię.

- Może wreszcie pójdziemy do ... - roześmiał się, gdy popatrzyłam na niego z mieszaniną lęku oraz ciekawości, a potem dodał - ... do restauracji, gdzie czeka na nas kolejna niespodzianka?

- Jakiej znowu restauracji? Dzisiaj wyjątkowo nie nadążam za tobą, Marcello - poskarżyłam się.

- Jakiej restauracji? - powtórzył ze zdziwieniem i uniósł wyżej jedną z brwi. - Będziemy świętować nasze zaręczyny, kochanie. Czekają na nas zaproszeni goście. A miałem nie zepsuć niespodzianki!

- Czy gdzieś jest w tym wszystkim ukryty haczyk? - Jak zwykle, gdy w moim życiu pojawiały się jakieś większe szanse na zmiany, ale i gdy nie widziałam wbrew wszystkim znakom na niebie i ziemi, że to pozytywne alternatywy na dobre okoliczności, usiłowałam zatrzymać szybkość postępu owych zmian i szukać dziury w całym.

To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe! Zupełnie jakby historia Kopciuszka żywcem wzięta z hollywoodzkich produkcji filmowych, gdzie wszystko zmierza ku szczęśliwemu zakończeniu, a wszyscy żyją długo i w wiecznej radości. Marcello nie odpowiadał, wodząc oczyma po bransolecie swojego markowego zegarka.

- Potrzebuję syna. - Wypalił nagle Marcello. - Dziedzica, który w odpowiednim czasie, przejmie wszystko, co stworzyłem i osiągnąłem w moim życiu. I chcę go mieć z tobą, Raven! Bettą się nie przejmuj, to nie twoja rzecz, zaprzątać sobie nią myśli. To tylko zwykła dziewczyna lekkich obyczajów. - Dodał z pogardą. Przypomniałam sobie dziewczynę w „Oazie", która to nosiła niebotycznie wysokie szpilki i niemal wisiała na ramieniu Marcella. Przez chwilę myślałam, że puszczę wtedy pawia, to było zachowanie typowej panienki do towarzystwa, która koniecznie chce na cito znaleźć bogatego sponsora.
Sądziłam, że kobieta zawsze powinna się szanować, a tymczasem nie minęło wiele wody w rzece i postąpiłam dokładnie odwrotnie niż zamierzałam postąpić początkowo na wypadek podobnej sytuacji.

- Aż tak bardzo są widoczne moje obawy? - zapytałam, zastanawiając się nad łatwością, dzięki której mężczyzna czytał we mnie jak w otwartej księdze.

- Czasami tak. - Przyznał di Ferro. - Więcej wiedzieć nie musisz. - Zapuszczał, jak mu się zdawało, dyskretnie żurawia w mój dekolt.

- A jest jakieś „więcej"? -
zaakcentowałam ostatnie słowo.

- Powiedziałem! - burknął niechętnie. - Jeśli trzeba będzie albo wymogą to na nas okoliczności, wówczas dowiesz się pierwsza, co w trawie piszczy.

- To nie jest jakieś pieprzone średniowiecze, Marcello - powiedziałam. - Nie jesteś królem albo księciem, który musi zapewnić sobie sukcesora, bo tego się od niego wymaga.

- Twoim zadaniem jest urodzić mi syna - powtórzył Marcello z uporem godnym maniaka. - W zamian ofiaruję tobie wszystko, o czym tylko pomyślisz. Do niczego ciebie nie zmuszam, bo jak wspomniałaś, nie żyjemy w epoce wielkich feudałów.

Złapał mnie za nadgarstki i posadził sobie na kolanach. Jak urzeczona, wpatrywałam się w jego szeroką klatkę piersiową, którą odsłaniała rozpięta koszula. Marcello działał na mnie, jak narkotyk. Żadnego oczywiście nigdy nie spróbowałam, mimo że „zakazane przyjemności" mogły działać na większość ludzi otumaniająco. A Marcello jest zakazaną przyjemnością, czego już nie musiałam sobie przypominać.

Ale, co uświadomiłam sobie z mocą, nie lubiłam, gdy krążyły wokół niego inne kobiety. Zastanawiałam się, czy będzie w stanie oprzeć się ich wdziękom, gdy nie znajdę się na czas w pobliżu mężczyzny, za którego miałam wyjść.

Czy Marcello odważy się na skok w bok? Skąd brały mi się te dziwne myśli, skoro nie przewidywałam dla Marcella miejsca w mym sercu?

- Gdyby wszystko mogło być prostsze! - westchnął z żalem.

- Nie mów więcej niż muszę wiedzieć, Marcello - Podjęłam decyzję, której miałam nadzieję nigdy, a przynajmniej nie od razu żałować.

- Raven, znaczysz dla mnie znacznie więcej niż E ... - zająknął się i szybko poprawił swe przejęzyczenie - ... niż inne kobiety. Dopóki nie zrobisz czegoś, czego tolerować nie będę mógł, jesteś pod moją opieką i włos tobie z głowy nie spadnie.

- Rozumiem - odparłam, wdychając zapach jego wody kolońskiej, którą obficie skropił swe skronie. - Sam mówiłeś, że musimy iść, jeżeli nie chcemy się spóźnić na własne przyjęcie zaręczynowe!

- Wstać z kanapy? Choć nie mam szczególnej ochoty, byś zeszła z moich kolan? - stwierdził Marcello, pół - żartem, pół - serio. - A żebyś wiedziała, że mi się nie chce tego zrobić!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro