15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Do restauracji weszliśmy spóźnieni o dobry kwadrans. Gdy się zjawiliśmy sala bankietowa pękała już w szwach. Nie rozpoznawałam żadnej z twarzy zaproszonych na uroczystość gości, oprócz Harry'ego i Elisabeth, tej elegantki, która wdzięczyła się do Marcella na jego prywatnym lotnisku!
– Co oni tutaj robią, Marcello? – spytałam mojego narzeczonego z lekką dezaprobatą. – Gdyby to ode mnie zależało, żadne z nich, nie pojawiłoby się w tym miejscu z tak ważnej dla nas okazji!

Marcello tylko ścisnął moje ramię, na znak, żebym „się ogarnęła" i „zachowywała, jak gdyby nigdy nic się nie stało". Obiecałam mu to dla świętego spokoju, żeby się nie martwił na zapas.

– Jakoś damy razem radę – powiedziałam choć zauważyłam jak tamta rozbiera Marcella wzrokiem i gdybyśmy nie znajdowali się w sali pełnej ludzi, rzuciłaby się na niego i poznała od strony, od której ja go nie znałam.
Jeszcze nie znałam.

– Pragnę by wszyscy wiedzieli, że należysz do mnie. Jesteś moja, Raven. – Marcello posłał mi psotny uśmiech.

– Dziękuję wam w imieniu mojej narzeczonej i moim za przybycie i że chcecie świętować razem z nami taką podniosła okazję, jaką są nasze zaręczyny – powiedział Marcello do gości, zerkając jednocześnie na mnie i kontynuował swoją mała przemowę. – To dla nas wiele znaczy, że tu, razem z nami, jesteście.

A potem, ku wielkiej radości zgromadzonych (z dwoma, zapewne, wyjątkami), wycisnął na moich ustach soczysty całus. Poczułam, jak na moje policzki wypłynął krwistoczerwony rumieniec. Ktoś zachichotał, inna osoba zakasłała dyskretnie ( „że to nie uchodzi w towarzystwie"),

Nie patrzyłam na nikogo. Wówczas liczył się tylko Marcello!

– A gdzie pierścionek zaręczynowy dla twej pani, di Ferro? – Tylko Harry mógłby być na tyle bezczelny, żeby popełnić karygodny błąd i przypomnieć Marcellowi o czymś, o czym ten dobrze wiedział i pamiętał.

– Oczywiście, że jest i pierścionek. O niczym nie zapomniałem. – Na dyskretny znak ze strony Marcella podszedł do niego niezawodny Carlos z aksamitnym pudełeczkiem w dłoni, które wręczył mojemu przyszłemu mężowi.

Obyło się bez staroświeckiego przyklękania na jedno kolano i płomiennych, niedzisiejszych wyznań, ponieważ Marcello po prostu ujął moją prawą dłoń w swoją dłoń, ucałował ją i wsunął zaręczynowy pierścionek na serdeczny palec.

– Wyjdziesz za mnie, Raven? – zapytał tak dla pewności, by to usłyszeli wszyscy obecni.

A gdy powiedziałam „tak", on uśmiechnął się promiennie i odrzekł, że „dla swej pani może ofiarować wyłącznie to, co najlepsze".

– Popłynąłeś di Ferro – odezwał się z podziwem tęgi jegomość w mocno dojrzałym wieku.

A i było co podziwiać - pierścionek, który wybrał i kupił dla mnie Marcello był piękny. Małe brylanciki otaczały ozdobne ornamenty z białego złota, a za sprawą Marcella miłym dodatkiem były wygrawerowane nasze inicjały i data zaręczyn. Czego więcej, oprócz wierności i uczciwości, mogłam od niego oczekiwać?

Gruby jegomość zagarnął Marcella, po czym odeszli w kąt, rozmawiając ściszonymi głosami i żywo przy tym gestykulowali rękoma, jakby chcieli nadrobić konieczność zachowania dyskrecji. I o dziwo, nikt tego nie komentował.

Napotkałam wrogie spojrzenia dwojga par oczu : Harry'ego, który się na mnie ostentacyjnie gapił, a Carlos wyraźnie się przymierzał, by do niego podejść, żeby zwrócić mu uwagę (a jeśli i będzie potrzeba, wytłumaczyć mu „batami", co robi nie tak) oraz tamtej. Obydwoje patrzyli na mnie z nienawiścią i gdybym była bardziej strachliwa niż jestem, spieprzałabym z restauracji, z krzykiem na ustach.

Dlaczego Elisabeth ( bo tak się mi przedstawiła), spotkała się z Marcello na jego lotnisku, i o czym chciała z nim porozmawiać, że aż mnie odprawił, bym nie usłyszała niczego z ich rozmowy?

– Życzę pani szczęścia – odezwała się do mnie, gdy podeszła na tyle blisko, bym ją usłyszała. – Będzie pani potrzebne z Marcello u boku, on rzuci panią bardzo szybko dla jakiejś ładniejszej i szczuplejszej kobiety, która zawróci mu w głowie. I tyle z tego będzie. – Uśmiechała się jadowicie.

Skinęłam i głową, by przygodny obserwator mógł sądzić, że to drobny, przyjazny gest i nie spostrzegł, że jest dokładnie odwrotnie. Niby zajmowała ją rozmowa z gościem po lewej, o podejrzanej aparycji w typie „Ojca Chrzestnego", ale co i rusz posyłała mi znaczący uśmieszek.

Nie poświęcając Elisabeth większej uwagi, podeszłam do grupki młodych kobiet. Zagaiłam uprzejmą rozmowę, jakbym niczego innego w życiu nie robiła, tylko właśnie to. Pogawędka z paniami przebiegała w znacznie przyjaźniejszej atmosferze, niż ta z byłą kobietą Marcella.

Nowo poznane panie okazały się być inteligentnymi osobami, mającymi do powiedzenia mnóstwo ciekawych rzeczy, na różne, interesujące nas, przedstawicielki płci pięknej, tematy.
O Marcello za dużo nie mówiłyśmy, dziewczyny pogratulowały mi narzeczonego, a ja się cieszyłam, iż nie zadawały zbyt wielu pytań. Na niektóre, a może i większość, nie umiałabym odpowiedzieć, bo nie ustaliliśmy z narzeczonym wspólnej wersji wydarzeń.

Marcello dał wszystkim znak, że pora zasiąść do stołu i delektować się smakiem potraw, przygotowanych przez „najlepszych mistrzów gotowania w Miami". Szczęśliwy narzeczony zasiadł na honorowym miejscu po mojej prawej stronie i w momencie, gdy wszyscy skupili się na jedzeniu, nachylił się lekko w moim kierunku, szepcząc:

– Jestem z ciebie dumny, Raven i z twoich umiejętności aktorskich. Nie pijesz niczego? Jedzenie nie smakuje? – W końcu zauważył, że niewiele jadłam i w ogóle nie tknęłam niczego mniej lub bardziej wyskokowego.

– Nie przepadam za alkoholem. – Wyznałam z zażenowaniem. – Piję go bardziej niż okazjonalnie z powodów rodzinnych, Marcello. Czy mogę ciebie poprosić o coś z mniejszą ilością procentów w swoim składzie?

– Mówisz i masz. – Uśmiechnął się do mnie mój „pan i władca", a na jego dyskretny znak podszedł do nas facet z obsługi, który „w try miga" przyniósł mi szklankę pomarańczowego soku.

– Przepyszny! – powiedziałam, rozkoszując się z lubością smakiem świeżo wyciśniętych pomarańczy na języku.

– Pomyślą, że wkrótce zostaniemy rodzicami – powiedział Marcello, nawet nie kryjąc rozbawienia.

Sam sączył bursztynowy płyn ze swojego kieliszka, przy okazji taksował wzrokiem twarze przyglądających się nam gości. Jakby był panem na włościach, dokonującym przeglądu swoich ziem.

– Aż tak cię to bawi, Marcello? – Zbeształam go z uśmiechem, więc się nie obruszył.

– Brzmi zabawnie. – Uściślił i odstawił kieliszek na miejsce obok swojego talerza. – Zatańczymy?

– Jeszcze nie grają. – Zauważyłam przytomnie, mając na myśli muzyków, którzy właśnie zajmowali swe miejsca na specjalnym podeście.

– Teraz już tak. – Pstryknął palcami i po chwili w sali bankietowej zabrzmiała jakaś rzewna hiszpańska serenada.

Nawet nie zauważyłam, gdy melodia się skończyła, i zaczęła następna, gdyż Marcello pewnie prowadził mnie w tańcu i dzięki temu mogłam skupić się na przyjemnych doznaniach.

– Jeszcze jeden taniec? – zapytał Marcello, który zapewne nie zamierzał się mną z nikim dzielić.
Uśmiechnęłam się do niego z przekorą, a on odpowiedział mi tym samym.

– Ech, skarbie – mruknął i przewrócił oczami. – Oczywiście, że zatańczymy! Bo kiedy jak nie teraz?

– Więc tańczmy, mój Marcello.

Wiele par poszło za naszym przykładem i wkrótce parkiet zapełnił się tańczącymi ludźmi. Ja nie zwracałam na nikogo i na nikogo uwagi oprócz mojego przystojnego oraz niebezpiecznego mężczyzny. Zatonęłam w jego ciepłym spojrzeniu ciemnych oczu, które składały mi wiele obietnic.

– Jesteś piękna, skarbie. – Pochylił się w moją stronę i szepnął mi prosto do ucha komplement, wyrywając ze świata smutnych myśli. – Nie mogę się już doczekać nocy, gdy zdejmę z ciebie tę sukienkę i będziemy się kochać.

– Przyjdzie czas, będzie rada. – Ucięłam w zarodku niestosowną dyskusję na temat, który raczej porusza się na osobności.

– Odbijany! – Przy nas, nie wiadomo, kiedy i jak, wyrósł Harry i porwał mnie do tańca wprost z objęć mego narzeczonego.

Ten nie wyglądał na zadowolonego, ale nie mógł sprać na miazgę natręta, w obecności kilkudziesięciu gości! Posłałam Marcellowi skruszone spojrzenie, mając nadzieję, iż melodia, w takt której wirowałam ze swoim „byłym", szybko dobiegnie końca, a Harry bezzwłocznie odprowadzi mnie do przyszłego pana młodego.

– Marcello? – powiedziałam do narzeczonego, gdy po skończonym walcu z Harrym, stanęłam przed mężczyzną o dwóch obliczach.

– Słucham. – Jego głos brzmiał wręcz lodowato, gdy do mnie mówił.

Czułam, jak gotuję się ze złości, ale pomimo patowej sytuacji spokojnie wyjaśniłam, że przecież sam zaprosił wszystkie obecne na sali osoby i postawił mnie przed faktem dokonanym. Nie skonsultował swego wyboru ze mną. I że nie robiłam mu wyrzutów z powodu łakomych spojrzeń, które posyłała mu Elisabeth.

–  Rozumiem, że sytuacja, w której się oboje znaleźliśmy nie należy do konwencjonalnych i tak, wiem, że to ciebie irytuje, ale istnieją pewne granice, których oboje nie powinniśmy przekraczać.

– Czy siebie też mi odmówisz, bo twój były jest w pobliżu? - Marcello zachowywał się jak obrażone na cały świat dziecko, którego zachcianki nie spełniono.

– Marcello, ja ciebie proszę. – Popatrzyłam na niego błagalnie. – To nie miejsce ani czas na takie rozmowy.

Di Ferro poprawił kołnierzyk przy koszuli, jednocześnie próbował wyłuskać wzrokiem z tłumu zgrabną sylwetkę Elisabeth. Nie zajęło mu to zbyt wiele czasu, zarejestrowałam także tryumfalny uśmiech na twarzy Elisabeth.
Nie zdążyłam się obejrzeć, a już szedł do niej, na mnie nie patrząc wcale.

Zignorował i upokorzył mnie za jednym razem. Drań i sukinkot! Miałam się jednak przekonać, że muszę znaleźć bardziej wysublimowany rodzaj kary dla takiego mężczyzny, jakim był Marcello, by go nie skrzywdzić, ale by dostał po piórkach. By zrozumiał popełniony przez niego błąd.

Olśniło mnie. Ot, tak sobie, jak to zdarza się z wyjątkowymi pomysłami. Przecież Marcello myślał, że dzisiejszego wieczoru wpuszczę go do mojego łóżka!

„A to się, biedaczek, zdziwi" – pomyślałam z zadowoleniem.

Więc albo dostanie dożywotnie embargo na seks ze mną, albo tak mu będę uprzykrzać „te sprawy" i zniechęcać go do zbliżeń cielesnych ze mną, że sam prędko zrezygnuje z podejmowania kolejnych prób bliskości. I już więcej nie będzie chciał robić tego, czym lubi się zajmować, gdy nie ma na głowie innych zajęć.

Obie możliwości wydawały się niezmiernie kuszące, lecz i jednocześnie, trudne do zrealizowania. Przecież Marcello, jak sam mi powiedział, nie toleruje jakiegokolwiek sprzeciwu oraz przejawów nieposłuszeństwa, toteż może okazać swoje niezadowolenie, łagodnie mówiąc.

Ale niby dlaczego miałabym kochać się z mężczyzną, który jawnie przedkładał towarzystwo innych kobiet nad moje? I którego ledwo znałam?

Wyglądało na to, że dobrze bawił się w towarzystwie tej drugiej i nie przeszkadzało mu, iż ona z nim flirtuje. Chichotała, posyłała mu znaczące spojrzenia i niby przypadkiem dotknęła jego ramienia! Dziad przebrzydły!

Aż się we mnie zagotowało, gdy spojrzała mi prosto w oczy z miną zwyciężczyni. Zdzira! Ostentacyjnie odwróciłam się do nich plecami, ignorując i jego, i ją. Usiadłam za stołem, po czym wdałam się w niezobowiązującą pogawędkę z moją „sąsiadką" po lewej.

Bardzo szybko ignorowany Marcello, zjawił się przy stole i spojrzał na kobietę, z którą rozmawiałam, „takim" wzrokiem, że sama postanowiła czmychnąć pod byle pretekstem w inny kąt sali.

– Coś się stało? – zapytał mnie Marcello, obojętnie, gdy nabrał pewności, że nikt nam nie przeszkodzi w konwersacji.

W oczach mojego mężczyzny dostrzegłam nieme ostrzeżenie. Przed czym?

– Nie stało się nic oprócz tego, że gadałeś ze swoją była, a mnie olałeś. Rachunki zostaną wyrównane, di Ferro. – Stwierdziłam równie wypranym z emocji tonem głosu, jakiego użył Marcello przed kilkoma sekundami wobec mnie. – Upokarzasz mnie przy wszystkich, więc nie oczekuj, że zaproszę cię do łóżka, dziś czy kiedykolwiek indziej, mój drogi!

– Sam wejdę, mnie nie trzeba zapraszać – odparował. – Jesteś moją narzeczoną, Raven i musisz zrozumieć, iż powinienem rozmawiać z każdym, obecnym na sali.

– W tym jednym masz rację. – Odsunęłam się od narzeczonego na bezpieczną odległość. – Zaproszonymi przez ciebie, jak to ująłeś, Marcello. Mam dosyć ciebie, tej farsy, którą nazywasz zaręczynami, a przede wszystkim babska, które wyciąga łapę nie po swojego faceta!
Nie chce mi się z tobą rozmawiać, Marcello!

Di Ferro wydawał się jednocześnie zaskoczony, i zmartwiony tym, co właśnie ode mnie usłyszał, ale miałam to głęboko w poważaniu.

– Przykro mi, że masz takie zdanie na temat nas i że nie bawisz się zbyt dobrze na przyjęciu. – Długa grzywka opadła mu na czoło, toteż odruchowo zamrugał powiekami. – Ale w jednym się z tobą nie zgadzam, gatta. Jestem pewien, że dzisiejszej nocy wynagrodzę ci wszystkie smutki.
Przepraszam, że zaprosiłem tamtych dwoje. – Machnął ręką w kierunku Harry'ego oraz Elisabeth tańczących razem tango na parkiecie.

Dodał, że „chciał jedynie, by wszyscy wiedzieli, iż jesteśmy razem i jak wiele dla niego znaczę".

– I że nigdy do niej nie wrócisz choćby chciała? – zauważyłam z dezaprobatą.

– Przepraszam, naprawdę mi przykro z tego powodu, że przyszła na zaręczynowe przyjęcie. – Westchnął i dodał, że znał Elisabeth na tyle, żeby trzymać ją na dystans.

– Daruj sobie, na dystans! – syknęłam cicho.

– Zależy mi, byś wiedziała, że ... – nie dokończył wypowiedzi, gdyż ktoś go zawołał z drugiego końca sali i tyle go widziałam. Znowu zostawił mnie samą! Miałam ochotę krzyczeć ze złości, rozpędzić całe towarzystwo i wrócić do hotelowego apartamentu, by spać aż do rana. Bez bonusu w postaci Marcella. Samotnie.
Nie miałam się co oszukiwać, bo tak właśnie było. On się nigdy nie zmieni, dla nikogo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro