6. Co nas łączy? Dokładne nic.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie mam pojęcia gdzie ja jestem. Od dobrych dwudziestu minut błądzę po korytarzu z pokojami dziewczyn, ale za nic nie potrafię dotrzeć do mojego numeru, czyli 115a. Może dali mi jakiś zły klucz? Nie wiem, ale mam serdecznie dość chodzenia w kółko i w kółko, tym bardziej, iż za dosłownie chwilę muszę być na dole przy stołówce.

Nawet nie wiem gdzie jest ta głupia stołówka, więc co ja właściwie robię?

Przyspieszyłam kroku, nie zdając sobie sprawy jak bardzo się zagapiłam, co zaskutkowało moim bliskim spotkaniem z podłogą.

— Wszystko w porządku? — dziewczyna z długimi i kręconymi włosami spojrzała się na mnie badawczo, po czym wyciągnęła w moją stronę dłoń.

— Chyba tak. — złapałam za jej rękę wstając, by potem posłać jej lekki uśmiech podziękowania. —  Wiesz może gdzie jest pokój 115a?

— Właśnie go szukam. — parsknęła.

— Czyli to oznacza, że będziemy mieszkać razem? — popatrzyłam lekko w górę, ponieważ rudowłosa była trochę wyższa ode mnie, przy czym pytając o dość oczywistą rzecz.

— Na to wygląda. — wyszczerzyła się, pokazując szereg swoich śnieżno-białych zębów.

Chwilkę jeszcze pogadałyśmy, a ja dowiedziałam się, że brązowooka nazywa się Peggy Clark i wcześniej była w żółtym narodzie, gdzie mieszkała w Daly City. Również jest w moim wieku, czego mogłam się spodziewać. Wyczuwałam w niej dużo energii i radości, czego strasznie jej zazdrościłam, ponieważ mnie jak na razie nie było za bardzo na to stać.

Gdy zauważyłam, że naprawdę nie idzie nam z szukaniem tego pokoju, to praktycznie od razu zaproponowałam, by spytać się kogoś, czy wie może gdzie jest upragnione przez nas mieszkanie. Rudowłosa zgodziła się na moją propozycje, przez co po chwili byłyśmy przy wejściu do budynku, czekając na jakąkolwiek żywą duszę. Jak na zawołanie w oddali dostrzegłam męską postać, która kierowała się wprost do naszego przedziału. Był coraz bliżej, a ja już wiedziałam kto to. Odwróciłam się na pięcie do dziewczyny, z lekkim zaniepokojeniem.

— Może poszukamy kogoś innego? — zapytałam dość cicho, zagryzając policzek od środka.

— Niby czemu? O, przepraszam... — już się do niego klei o pomoc.

Fajnie.

— Nie możecie znaleźć swojego pokoju? — czułam jego palący wzrok na sobie. — Zazwyczaj tego nie robię, ale niech będzie, mogę wam pomóc.

— Super, dziękujemy. — odpowiedziałam najbardziej ironicznie jak tylko się dało, mimo iż mój zamiar był trochę inny. Zielonooki dalej na mnie spoglądał, co po czasie odwzajemniłam też ja.

— Taak. — przedłużyła patrząc raz na mnie, a raz na bruneta. — Nasz pokój to 115a, pomożesz nam?

— Chodźcie. — zrobił gest ręką, cwanie się uśmiechając i dalej się na mnie gapiąc. To pewnego rodzaju walka, której nie dam mu tak łatwo wygrać. Wpatrywałam się w jego ciemnozielone tęczówki, w których to tańczyły rozbawione iskierki, na co lekko przechyliłam głowę w bok. — Jesteśmy. — rzekł dalej nie odrywając wzroku od moich oczu. Popatrzyłam na boki, zastanawiając się w jaki sposób tu doszliśmy, ponieważ totalnie nie pamiętam drogi jaką przebyliśmy. Na mój gest chłopak jedynie cicho sarknął, a ja zdałam sobie sprawę, że przegrałam wojnę na spojrzenia, czy jak się to w ogóle nazywa. — Za pięć minut widzę was na dole, radze wam się nie spóźnić. — zaczął iść w druga stronę, odprowadzając mnie swoim wzrokiem.

Peggy otworzyła drzwi kluczem, po czym wpakowała nas obie do środka. Stałam w małym, biało-szarym pokoju z dwoma łóżkami po bokach. Znajdowały się tutaj również dwie drewniane szafy, i takie same szafki nocne. Za to na środku za białą, cienką firanką malował się balkon, na którym stały dwa przepiękne krzesełka ze stolikiem.

— Uroczo. — westchnęłam, siadając na jednym z łóżek.

— Masz rację, ale może wytłumaczysz mi tą akcję z instruktorem? — usiadła naprzeciwko mnie, otwierając szerzej oczy.

— Chyba nie rozumiem. — prychnęłam cicho.

— Nawet nie udawaj — przewróciła oczami. — co was łączy, mów.

— Co nas łączy? Dokładne nic. — stwierdziłam, będąc lekko rozbawiona ta rozmową.

— Od kiedy się znacie?

— Co? Od dzisiaj, opróżniał mi plecak z rzeczy i jakoś go nie polubiłam. — wzruszyłam ramionami.

— Jakoś go nie polubiłaś? — zapytała z wyczuwalną ironią w głosie. — Więc czemu on teraz wpatrywał się w ciebie jak ostatni pacan, a ty nie lepsza robiłaś to samo? — powoli zaczyna mnie wkurzać.

— Uh, zdezorientował mnie, więc nie dałam mu za wygraną. Nie wiem, możesz dać mi już spokój? — złapałam się za boki głowy.

— Dobra, ale powiem ci jedno. Żaden chłopak nie patrzy się w ten sposób na dziewczynę bez żadnej przyczyny. — mówiła poważnie.

— Aha, no spoko czyli chce mnie przelecieć, a potem zostawić samą, co robi chyba każdy z nich? — parsknęłam śmiechem. — Spokojnie, nie dam się żadnemu chłopakowi, a tym bardziej nie chcę umierać za coś takiego, jak związanie się z kimś.

— Źle mnie zrozumiałaś, on wygląda jakby się tobą zaintrygował, dlatego tak bardzo go do ciebie ciągnie. — popatrzył na mnie z troską.

— Ciagnie? Tak, tak, wmawiaj sobie tak dalej. — zaśmiałam się. — Nawet jeśli masz rację, to nic to nie zmieni, iż związki nie są dla mnie, więc ja na nic nie liczę.

— No nie wiem, ale może zejdźmy już na dół, bo pewnie i tak jesteśmy już spóźnione. — wstała ze swojego siedziska, co powtórzyłam również ja, a następnie skierowałyśmy się w stronę drzwi.

===

Hej! Dzisiaj przychodzę do was z trochę krótszym rozdziałem, bo liczy on około 900 słów, jednak mam nadzieję, że nie jest taki zły. Tak naprawdę dopiero rozkręcam się z tymi rozdziałami, ponieważ kolejne części są już dłuższe, bo liczą po około 2-3 tysiące słów, a czasem nawet zdarzy się jeszcze więcej. Może nawet w przyszłości będę dążyła do jeszcze dłuższych rozdziałów? Tego nie wiem, haha.

Do zobaczenia w kolejnej części <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro