Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Marzenia i wszystkie ich wady


– ''Sharman'', nie ''Sherman''.

Bibliotekarka uniosła wzrok i obdarzyła Florę zmęczonym spojrzeniem. Na jej twarzy malował się natomiast grymas irytacji, który zdawał się dodawać jej lat.

Gdy Flora przekroczyła próg biblioteki i dostrzegła ją za ciężkim, dębowym biurkiem, w pierwszej chwili uznała, że kobieta wyglądała przyjaźnie i miło. Miała nie więcej niż sześćdziesiąt lat, siwe włosy spięła w elegancki kok. Kilka kosmyków opadało na jej wąskie ramiona, muskając materiał bordowego swetra.

Pierwsze wrażenie, jak w tym przypadku, bywa niekiedy zwodniczo mylne.

– Mam na imię Flora Sharman – powtórzyła mniej pewnie niż chwilę wcześniej.

Kobieta nabrała w płuca głęboki wdech, po czym podarła wniosek na dwie części, wrzuciła go do kosza na śmieci i sięgnęła po nowy. Tym razem wypełniła rubrykę ''imię i nazwisko'' poprawnie, przez co dziewczyna odetchnęła z ulgą, nie musząc ponownie zwracać jej uwagi.

Bibliotekarka przesunęła kartkę po blacie biurka w jej stronę i wskazała końcówką długopisu dwa miejsca.

– Podpis tutaj i tutaj. – Następnie niemal wyrwała wniosek sprzed jej nosa i dodała: – Jutro, przed zajęciami, przyjdź odebrać stałą kartkę. Dzisiaj możesz skorzystać z biblioteki bez niej.

– Dziękuję.

Mimo że Flora odwiedziła Uniwersytet Columbia kilka razy, zanim dołączyła do grona jego studentów, nigdy wcześniej nie miała okazji przekroczyć progu jego słynnej biblioteki. Dostęp do niej mieli tylko profesorowie i studenci. Nikt z zewnątrz nie mógł się tutaj dostać, co już samo w sobie czyniło to miejsce niezwykle przyciągającym.

Choć Flora nigdy tutaj nie była, wiedziała o bibliotece naprawdę sporo. A raczej o bibliotekach, bo budynek, w którym się znajdowała, choć stanowił samo ich serce, był tylko fragmentem całego systemu bibliotecznego.

Przeszła przez szklane drzwi prosto do głównego pomieszczenia i niemal natychmiast uniosła wzrok, gdy jej uwagę przyciągnęły zawieszone na suficie kryształowe żyrandole. Ich żółte światło rzucało ciepły blask na długie stoły i odbijało się od wyłożonej jasnym marmurem posadzki.

Na prawo od wejścia całymi rzędami ciągnęły się ogromne regały. Był to jednak tylko niewielki fragment całego zasobu biblioteki, która liczyła aż trzy piętra. Przez wysokie okna do środka z trudem przedzierało się słońce, więc przebywając tutaj, nieustannie odnosiło się wrażenie, że tak właściwie był wieczór.

Na dodatek ten zapach... Nic nie pachniało równie dobrze, jak stare książki, drewno i zimowa herbata, którą można było kupić w sklepiku.

Flora przesunęła wzrokiem po stołach. Dostrzegając nieopodal wolne miejsce, ruszyła w jego kierunku. Zdołała jednak postawić zaledwie dwa kroki, gdy nagle czyjaś dłoń mocno zacisnęła się na jej nadgarstku. Dotyk był tak zimny i niespodziewany, że dziewczyna mimowolnie drgnęła, jakby właśnie poraził ją prąd.

Kiedy spojrzała za siebie, pierwszym, co ujrzała, był materiał czarnego płaszcza. Dopiero gdy przesunęła spojrzeniem w górę, natrafiła na zaciśnięte wargi i ciemne oczy. Hayden Sanclair stał tak blisko, że była w stanie niemal wyczuć bijący od niego chłód.

– Co...

– Musimy porozmawiać, Sharman – wtrącił, po czym bez słowa pociągnął ją za sobą.

Flora zdążyła tylko zerknąć przez ramię i zobaczyć, że kilka osób podniosło głowy znad książek i powiodło za nimi wzrokiem. Sekundę później znalazła się pomiędzy dwoma wysokimi regałami.

Gdy Hayden wreszcie puścił jej dłoń, przyciągnęła ją do siebie i rozmasowała obolały nadgarstek.

– Normalni ludzie zwykle pytają, czy mogą gdzieś mnie zabrać – napomknęła. – Wiesz, że to podchodzi pod porwanie?

Sanclair spojrzał na nią w taki sposób, jakby właśnie powiedziała coś w zupełnie obcym języku. Następnie jego surową twarz przyozdobił grymas.

– Po co byłaś wczoraj w Sleepy Hallow? – zapytał.

Och, pomyślała, a więc Loren mu powiedziała.

Flora wzruszyła ramionami.

Gdy teraz myślała o pomyślę, jaki zrodził się w jej głowie poprzedniego dnia, miała ochotę

– Sharman, do cholery, przecież mówiłem ci, że masz tam nigdy więcej nie przychodzić. – Zmarszczył brwi. – Co chciałaś mi powiedzieć?

– Skąd pomysł, że zjawiłam się tam z twojego powodu? – odpowiedziała.

– Loren powiedziała mi, że mnie szukałaś. Nie zgrywaj idiotki.

Dziewczyna odwróciła spojrzenie od jego oczu i westchnęła:

– To i tak nie ma znaczenia. Przez moment zrodziła się we mnie nadzieja, że jednak masz w sobie jakieś resztki serca, ale nie martw się, umarła szybciej, niż zdążyłam zrobić coś głupiego. – Znów odnalazła jego spojrzenie. – Po prostu o tym zapomnij.

Ramiona Haydena uniosły się i opadły. Wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnował. Przeczesał palcami ciemne włosy, przez co kilka kosmyków osunęło się na jego skronie.

– Po prostu nie wchodź mi w drogę, Sharman – westchnął.

Kiedy się odwrócił, aby odejść, Flora poczuła nieprzyjemne ukłucie w piersi. Zanim zdołała zrozumieć, co właśnie robi, postawiła gwałtowny krok przed siebie i powiedziała:

– Twój ojciec się na mnie uwiązł.

Sanclair przystanął. Nie odwrócił się jednak. Nie spojrzał na nią.

– Chyba nie widzi we mnie zbyt obiecującego materiału na prawnika, a ja, mimo że ze wszystkich sił próbuję udowodnić mu, że jest inaczej, zaczynam myśleć, iż ma rację.

Był to pierwszy raz, kiedy wypowiedziała te słowa na głos. Mimo że dręczyły ją od kilku dni, wcześniej nie miała w sobie dość odwagi, aby się z nimi zmierzyć. Aby przyznać, że być może to, o czym tak długo marzyła i na co tak ciężko pracowała, nie było dla niej. A może po prostu nie była dość silna, aby temu sprostać?

– Wczoraj przyszłam do Sleepy Hallow, bo myślałam, że mi pomożesz. Chciałam... – urwała, gdy Hayden odwrócił się ku niej i obdarzył ją ciężarem swojego spojrzenia.

– Chciałaś mnie zaszantażować, że jeżeli nie przekonam ojca, aby ci odpuścił, powiesz wszystkim prawdę? – dokończył. Flora zdążyła tylko pokręcić głową, gdy dodał: – No proszę. Mała Sharman jednak nie jest tak grzeczna, na jaką wygląda.

– Nie. To nie tak, jak myślisz...

Cofnęła się o krok, gdy Hayden ruszył w jej kierunku. W pewnej chwili jej plecy zetknęły się z regałem. Poczuła za sobą grube brzegi ciężkich ksiąg.

– Ja...

– Dam ci dobrą radę – wtrącił, wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza. – I mam nadzieję, że tym razem będziesz na tyle mądra, aby jej nie zignorować.

Zatrzymał się tak blisko, że gdy Flora uniosła podbródek, aby móc spojrzeć mu w oczy, była w stanie dostrzec w nich niemal każdą plamkę. Każdą najmniejszą iskierkę złości i rozdrażnienia. Następnie pochylił się, robiąc to tak nieznośnie powoli, jakby, podobnie jak swój ojciec, czerpał przyjemność z dręczenia innych.

Następnie nabrał głęboki wdech i powiedział spokojnie:

– Z wszystkich głupich decyzji, jakie mogłaś podjąć, próba zaszantażowania mnie, była najgorszą z nich.

– Ja wcale...

– Dla twojej wiadomości, nikt ci nie uwierzy, Sharman. Podobnie jak wtedy, gdy przy wszystkich studentach zrobiłaś z siebie skończoną kretynkę.

Flora przełknęła z trudem. Wciąż żałowała, że wtedy zdecydowała się do niego podejść. Gdyby tego nie zrobiła, być może jej życie nie byłoby teraz pasmem niekończących się nieszczęść i pechowych zdarzeń.

Sanclair pachniał mieszanką piołunu, tytoniu i mięty. To połączenie było zarazem niezwykle gorzkie, wytrwane i aromatyczne. Na dodatek tak intensywne, że Flora z trudem była w stanie skupić się na czymkolwiek innym.

Jego oczy natomiast... Nieziemnie były niczym dno mrocznego jeziora. Mimo iż przerażające, patrząc prosto w nie, odczuwała się niepokojącą chęć, aby dowiedzieć się, co kryło się tuż za tą ciemnością.

– Nikt, Sharman – powtórzył, sprowadzając ją na ziemie tak brutalnie, że dziewczyna się skrzywiła. – Zapamiętaj te słowa, gdybyś jeszcze raz wpadła na podobny pomysł. A jeżeli chodzi o mojego ojca... – Pochylił się, aby ich twarze znalazły się na tej samej wysokości. – Jeżeli wybrał właśnie ciebie na swoją nową ofiarę, już po tobie.

Flora zacisnęła wargi. Następnie wyprostowała dotąd nieco zgarbione plecy i powiedziała mu prosto w twarz:

– Wiesz, czym jest przestrzeń osobista? Bo właśnie naruszasz moją.

Hayden zmarszczył brwi, jednak po chwili się od niej odsunął, jakby wcześniej nie spostrzegł, jak blisko siebie się znaleźli.

– Nie martw się. – Odgarnęła kosmyki długich włosów z policzka. – Nawet gdybym tonęła, a na brzegu stałbyś jedynie ty, nie poprosiłabym cię o pomoc.

Sanclair uśmiechnął się kpiąco.

– A teraz wybacz, ale trochę się śpieszę. – Wyminęła go i nie zerkając za siebie, ruszyła w stronę wyjścia.

Gdy tylko znalazła się za szklanymi drzwiami, przyśpieszyła kroku i już niemal biegiem wypadła z biblioteki.

Piątek minął zadziwiająco szybko. Gdy popołudniu Flora wróciła do mieszkania, niosąc w ramionach papierową torbę z zakupami (w końcu nie mogła nieustannie żywić się pizzą, kubkiem kawy i batonikiem zbożowym), marzyła tylko o długiej kąpieli i całym opakowaniu popcornu. Nie wiedziała, jakim cudem udało jej się przetrwać pierwszy tydzień studiów, ale uznała, że musiała się za to nagrodzić. Nawet jeżeli ową nagrodą miał być wieczór na kanapie, z czymś niezdrowym do jedzenia i odcinkiem Miasteczka Twin Peaks.

Rozpakowała zakupy, potem wzięła gorący prysznic i z włosami obwiązanymi ręcznikiem i miską popcornu, usiadła w salonie. Nierozpakowane kartony stały pod ścianą. Przesunęła ja tam, aby nie zagracały przejścia do sypialni.

Kiedy już miała włączyć telewizor, zadzwoniła jej mama.

Uśmiechnięta twarz Hailey Sharman pojawiła się na ekranie telefonu.

– Hej, skarbie.

– Hej, mamo.

– Nie przeszkadzam ci? – zapytała i odstawiła telefon na toaletkę, aby móc w lusterku założyć kolczyki.

– Nie. Wychodzisz?

– Tak. Razem z tatą mamy dzisiaj pierwsze zajęcia w szkole tańca. Nie masz pojęcia, jak długo musiałam go na to namawiać – zaśmiała się.

W tle rozbrzmiał głos taty Flory:

– Dwanaście minut wystarczyło. Twoja mama bywa naprawdę przekonująca.

Flora uśmiechnęła się na te słowa. Kąciki jej ust znów jednak opadły, co nie uległo uwadze jej mamy.

– Wszystko w porządku, kochanie? – zapytała z troską.

Dziewczyna w odpowiedzi jedynie pokręciła głową. Wówczas pani Sharman poprosiła swojego męża:

– Wyprowadzisz psa, zanim wyjdziemy?

Gdy zostały zupełnie same, kobieta usiadła na brzegu łóżka.

– Nie musisz nic mówić. Wiem, że jest ci ciężko. Studia są trudne. To coś zupełnie innego niż szkoła średnia.

– Nie chodzi tylko o studia. – Flora przyciągnęła kolana do klatki piersiowej. – Chodzi o... Właściwie o wszystko, mamo. Mam wrażenie, że nic nie układa się tak, jak to sobie zaplanowałam.

– W życiu planowanie na niezbyt wiele się zdaje, Floro. Pamiętasz, jak zaplanowaliśmy wycieczkę pod namioty, a gdy dotarliśmy na miejsce, zaczęło padać, choć w pogodzie nie wspomnieli nic o deszczu?

– Tak, pamiętam.

– Co wtedy zrobiliśmy? – zapytała.

– I tak rozłożyliśmy namiot.

– I świetnie się bawiliśmy – dodała. – To, że widzisz ciemnie chmury, nie oznacza, iż tuż za nimi nie chowa się słońce. Przed tobą trzy lata, kochanie. Spraw, żeby były najlepszym czasem w twoim życiu, dobrze? Spróbuj nie zamartwiać się wszystkim, aż tak bardzo. Większość nie jest tego warte.

Flora podciągnęła nosem.

– Chciałabym być teraz z wami, w domu.

– Och, ja też bardzo bym tego chciała. Ale jeżeli człowiek nie wyruszy w drogę, nie dostrzeże, że świat ma do zaoferowania o wiele więcej niż to, co już zna. Dać ci dobrą radę od byłej studencki z Nowego Jorku?

– Mhm.

– To miasto zaczyna żyć dopiero po zmroku. Skorzystaj z tego. Ale żadnego alkoholu.

Dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy, które napłynęły jej do oczu.

– Jasne, mamo. Idź już, tata za tobą czeka. I koniecznie daj mi znać, jak wam poszło na lekcji tańca.

– Twój ojciec ma dwie lewe nogi. To będzie istna tragedia.

Flora wcisnęła czerwoną słuchawkę i utkwiła wzrok w pustym ekranie wiszącego na ścianie telewizora. W czarnej tafli dostrzegła własne odbicie. Widziała, jak po jej policzku spływa jedna, samotna łza.

Starła ją wierzchem dłoni, po czym sięgnęła po telefon i wybrała numer.

Jocelyn odebrała po drugim sygnale.

– Tak?

Flora zdjęła ręcznik z głowy. Mokre włosy opadły na jej ramiona.

– Hej. Nie jest jeszcze za późno, żebym zabrała się z wami na imprezę? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro