1. Dwa martwe pająki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy wiele lat później Julie Sanclair wspominała tamtą deszczową jesień, gdy los siłą wepchnął ją w mury Akademii Fryderyka Chopina, pełne tajemnic, śmierci i smętnej melodii Wiosennego Walca – nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że był to być może jeden z najpiękniejszych okresów jej szaleńczej młodości.

Kto by pomyślał, że to wszystko zaczęło się od chłopca ze starymi skrzypcami, dziewczyny goniącej śmierć, pewnego morderstwa i paczki przyjaciół?

Przenieśmy się więc do początku, który, jak już zapewne się domyślasz, drogi czytelniku, miał miejsce w dzień równie zwykły, jak każdy poprzedni, krótko przed popołudniową przerwą na lunch, kiedy w jednej ze szkolnych szafek Stephanie Tracy odnalazła dwa martwe pająki.

Dwadzieścia minut później, w samym centrum nowojorskiego Manhattanu, w kancelarii noszącej wszystkim już dobrze znaną nazwę Sanclair & McMillan, drugi najbardziej rozchwytywany prawnik w mieście (pierwsze miejsce od kilku lat niezmiennie należało bowiem do jego żony), prowadził nieco nużącą rozmowę ze swoim nowym klientem. Bogaci biznesmani mieli to do siebie, że mówili zdecydowanie zbyt więcej niż było to konieczne, ale pan Sanclair posiadał wrodzoną zdolność ignorowania wszystkich informacji, które ani trochę nie miały mu się przydać na sali sądowej.

Pomiędzy tematem zawarcia niezbyt przemyślanej umowy ze starym przyjacielem a romansem z jego żoną, drzwi zwieńczające jeden kraniec gabinetu otworzyły się z cichym, niemal rozpaczliwym skrzypnięciem, a na ich czarnym tle odznaczył się rudy kolor włosów Molly. Na jej pogodnej twarzy pojawił się natomiast przepraszający grymas. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo jej szef nie lubił, gdy ktokolwiek mu przeszkadzał.

– Przepraszam, że przerywam...

Oliver uniósł dłoń, jednym gestem uciszając swojego rozmówcę.

– Co się stało, Molly? – zapytał.

– Próbowałam skontaktować się z panią McMillan, ale jest obecnie w sądzie – wyjaśniła pośpiesznie z typową dla siebie uprzejmością. – Dzwonili z Loyal High. Chodzi o...

O Julie, dokończył w myślach.

Jakżeby inaczej. Minęły już przecież dobre dwa tygodnie, od kiedy po raz ostatni został wezwany do dyrektora. Jeżeli tak dalej pójdzie, on i Josh Rey zostaną najlepszymi przyjaciółmi. Ostatnimi czasy bywał w jego gabinecie równie często jak we własnym łóżku.

– Oczywiście. – Zdobył się na uśmiech, ledwie dostrzegalne drgnięcie kącika ust. – Dziękuję, Molly.

Kiedy asystentka niemal bezszelestnie zniknęła, biznesmen zapytał:

– Jakieś kłopoty, panie Sanclair?

Oliver znów pokusił się o uśmiech i krótko pokręcił głową.

– To tylko moja córka.


🕷


Dwadzieścia minut po tym, jak w kancelarii Sanclair & McMillan rozbrzmiał dźwięk dzwoniącego telefonu i ponad trzy kwadranse po tym, jak w murach szkoły echem rozniósł się pełen przerażenia pisk panny Tracy, Julie Sanclair wciąż tkwiła w poczekalni umieszczonej przed gabinetem dyrektora.

Siedząc na krześle, którego sprane obicie wydawało jej się już zbyt znajome, smętnym i znudzonym wzrokiem wpatrywała się w stare plakaty zawieszone na ścianie naprzeciw. Przedstawiały kadry wyjęte z kinowych klasyków – moment, w którym Keanu Reeves dowiaduje się, co tak naprawdę kryje się pod postacią Johna Miltona (Adwokat Diabła, całkiem niezły, choć, zdaniem Julie, nieco za mało krwawy i ani trochę nie straszny). Kolejny plakat był sceną z Lśnienia, a trzeci – z Alicji w Krainie Czarów.

W panującej dookoła ciszy, którą co jakiś czas przerywał tylko irytujący stukot w klawiaturę, rozbrzmiał męski głos:

– Wejdź, Sanclair.

Julie podniosła się nieśpiesznie, odwlekając zbliżający się nieuchronnie moment najdłużej, jak tylko była w stanie, bowiem bardziej od Stephanie Tracy nienawidziła tylko nudnych, smutnych dorosłych, którzy nie czerpali z życia ani trochę radości.

W końcu jednak popchnęła drzwi opatrzone imieniem i nazwiskiem dyrektora i weszła do małego gabinetu. Josh Rey zajmował to samo miejsce, co zwykle – jego drobna, choć opasła sylwetka widniała za dębowym biurkiem. Krawat miał przekrzywiony, co w połączeniu z niedbale wyprasowaną błękitną koszulą stanowiło idealny obraz człowieka, który bardziej niż karnetu na siłownię potrzebował tylko kobiecej ręki.

– Usiądź – polecił, wskazując jedno z krzeseł ustawionych tuż przed biurkiem.

Drobna sylwetka Julie zapadła się w starym siedzisku, na co dziewczyna nieznacznie się skrzywiła.

– Powinien pan kupić nowe krzesła – rzuciła.

– Czy nie sądzisz, że w zaistniałej sytuacji milczenie nie byłoby rozsądniejszym wyjściem? Złamałaś regulamin szkoły. Czwarty raz w tym miesiącu...

– Teoretycznie jest pan w błędzie, dyrektorze – wtrąciła. – W regulaminie nie ma żadnej wzmianki o wrzucaniu bądź niewrzucaniu martwych zwierząt do szkolnych szafek. Co nie zmienia faktu, że te kilka zasad, które ktoś wymyślił, jest do dupy i wymaga aktualizacji...

– Sanclair – uciął cierpko. – Czy doprawdy nikt wcześniej nie powiedział ci, że mówienie wszystkiego, co przychodzi ci do głowy to kiepski pomysł?

Julie otworzyła usta, ale zanim padło z nich jakiekolwiek słowo, drzwi za jej plecami otworzyły się gwałtownie. Na twarzy dyrektora zagościł natomiast wyraz, który był mieszanką podziwu, fascynacji i odrobiny respektu.

A wszystkie te trzy rzeczy potrafiła wywołać w człowieku tylko jedna znana jej osoba.

– Panie Sanclair.

– Proszę wybaczyć spóźnienie.

Josh Rey zerwał się na równe nogi, gdy postać pana Sanclaira pojawiła się tuż za Julie, jak cień spowity w elegancki garnitur.

– Nic się nie stało – zapewnił. – Jestem wdzięczny, że znalazł pan czas, aby zjawić się tak nagle.

– Sekretarka powiedziała przez telefon, że to coś pilnego. I że chodzi o Julie.

– Nic mi nie jest, tato – mruknęła.

– Czego nie można powiedzieć niestety o pannie Tracy – dodał dyrektor. – Julie wrzuciła do jej szafki dwa martwe pająki. Stephanie zemdlała na ich widok i wylądowała u szkolnej pielęgniarki.

Julie nie zdołała powstrzymać uśmiechu, jaki odznaczył się w kąciku jej ust.

– Skąd pewność, że zrobiła to moja córka? – zapytał. – Oskarżenia bez dowodów...

– Mamy świadków, panie Sanclair.

– Ludzie nieustannie kłamią, dyrektorze.

Cóż, posiadanie ojca prawnika, w dodatku jednego z najlepszych w kraju, niekiedy miało swoje plusy.

Ale nie tym razem.

– Kamery zarejestrowały, jak w czasie przerwy Julie zakradła się do szafki swojej koleżanki...

– Prędzej przyznałabym, że kolejne sezony Riverdale były dobre niż nazwała Stephanie Tracy moją koleżanką – wtrąciła, aby ułamek sekundy później poczuć na sobie ciężar spojrzenia ojca.

– Pozwól mi się tym zająć, Julie – powiedział krótko.

Dyrektor podjął:

– Wracając... Na kamerach wyraźnie widać, jak Julie wrzuca pająki do szafki. Przykro mi, panie Sanclair.

Oliver Sanclair westchnął, po czym polecił:

– Poczekaj na korytarzu, Julie.

Dziewczyna przewróciła oczami, ale posłusznie, bez słowa i komentarza, wyszła z gabinetu.

Wówczas Josh Rey oznajmił:

– Obawiam się, że muszę zawiesić pana córkę.

– Dyrektorze...

– Zanim cokolwiek pan powie, chciałbym coś panu pokazać. – Mężczyzna pochylił się, chwycił leżącą na brzegu biurka teczkę grubą na kilka centymetrów, po czym przesunął ją w stronę prawnika. – Dwadzieścia siedem. Właśnie tyle razy Julie wylądowała w moim gabinecie w tym roku szkolnym, a pragnę przypomnieć, że trwa on zaledwie cztery miesiące. Jest pierwszym uczniem w historii naszej placówki, któremu musiałem założyć osobną teczkę. – Zerknął na kartki. – Namawianie innych uczniów do buntu, zamienienie ciepłej wody na zimną w męskiej szatni, wyłączenie prądu w całym południowym skrzydle... Czy wie pan, że kilka tygodni temu Julie nastraszyła dziewczynki z młodszych klas, że w toalecie na piętrze mieszka duch zmarłej uczennicy? A to tylko niewielki skrawek jej przewinień. Przymykałem na to oko, bo i pan i ja doskonale wiemy, że pana córka jest, co prawda nieco ekscentryczną osobą, ale za to jest też najlepszą uczennicą w całej szkole. Obawiam się jednak, że dłużej nie mogę ignorować jej zachowania.

– Chyba nie mówi pan o wydaleniu, prawda? – Oliver Sanclair zmarszczył brwi.

– Nie wprost, ale nie będę ukrywać, że Julie nie pasuje do naszej szkoły. – Westchnął, po czym z jednej z szuflad wyjął ulotkę. Wręczył ją panu Sanclairowi. – Moja dobra znajoma jest dyrektorką prywatnej placówki, która znajduje się godzinę drogi od Nowego Jorku. To renomowana akademia, nieco bardziej rygorystyczna niż inne szkoły. Rok szkolny co prawda już dawno się rozpoczął, ale z pewnością znalazłaby miejsce dla Julie. To tylko sugestia, ale proszę to przemyśleć, panie Sanclair.


🕷


Cisza zaczęła być irytująca jakieś dziesięć minut po tym, jak Julie i pan Sanclair wsiedli razem do białego Porsche.

– Mogę chociaż włączyć radio? – zapytała.

– Nie.

Z jej ust wyrwało się ciche westchnienie.

– Jesteś zły?

– Raczej rozczarowany, Julie.

– Wiem. – Wsparła policzek na dłoni. – Nie powinnam była dać się złapać.

– Nie powinnaś była... – urwał, po czym również westchnął. – Skąd, do diabła, wzięłaś dwa martwe pająki?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Kupiłam je na dark webie.

– Julie...

– Przepraszam – odparła szczerze.

– Obawiam się, że w tym wypadku ''przepraszam'' to za mało. Zostałaś zawieszona na dwa tygodnie.

Julie wyjrzała za okno. Manthattan tonął w popołudniowych korkach. Samochody i żółte taksówki poruszały się w ślimaczym tempie.

– Czy zdajesz sobie chociaż sprawę z tego, że gdyby nie twoje dobre oceny i fakt, że dyrektor lubi mnie i twoją mamę, już dawno zostałabyś wydalona?

Julie nie odpowiedziała, bo o wiele bardziej zdawała sobie sprawę z tego, że to wszystko zawdzięczała swojemu nazwisku. Sanclair, szczególnie w Nowym Jorku, nadawało prestiżu. Nie chodziło ani o jej dobre wyniki w nauce, ani o jakiekolwiek sympatie dyrektora. Była Julie Sanclair, Sanclair, córką najlepszych prawników w mieście, siostrą honorowego członka nowojorskiej filharmonii. Jej rodzina kojarzona była jedynie z sukcesami, sławą i wszystkim, co najlepsze.

Cóż, w końcu w każdej rodzinie zawsze musiała znaleźć się jakaś czarna owca, prawda? Ta rola przypadła właśnie jej.

Była inna.

Inna od wszystkich tych ideałów, od sukcesów, wspinania się na szczyt i wygrywania.

Była... Z całej swojej rodziny była najmniej Sanclair jak tylko było to możliwe.

W chwilach takich jak ta, uświadamiała to sobie coraz bardziej.


🕷


Podczas kolacji nikt nie poruszył tematu szkoły, dwutygodniowego zawieszenia i Stephanie Tracy. Cóż, przynajmniej do chwili, w której Julie nie przesunęła ziarnka groszku z jednego końca talerza na drugi, oddzielając to paskudztwo od porcji frytek.

– Dyrektor Rey dał mi dzisiaj ulotkę akademii, która znajduje się nieopodal Nowego Jorku.

Julie zamarła na dźwięk tych słów. Jej palce odrobinę mocniej zacisnęły się na rączce widelca, gdy powoli uniosła głowę i spojrzała na rodziców. Siedzieli po przeciwnych krańcach stołu, na tle nocnej panoramy miasta, która rozciągała się za oknami.

– Szkoła z internatem? – powtórzyła mama. – Nie wiem, czy to dobry pomysł. Julie jest jeszcze dzieckiem, nie powinna przebywać z dala od domu.

Mam prawie siedemnaście lat, zapragnęła wtrącić.

– Poleciłem Molly, aby nieco lepiej się temu przyjrzała. To jedna z najlepszych placówek w kraju. – Oliver Sanclair zerknął na córkę. – Z jej nazwą w papierach bez problemu dostałabyś się na każdy uniwersytet, jaki tylko byś wybrała.

Julie wiedziała, że nie potrzebowała szkoły z renomą. Jej nazwisko było przepustką do wymarzonej prawniczej kariery.

Violet McMillan podjęła:

– Myślałam, że sprawa z dzisiaj jest wyjaśniona.

– Bo to prawda. To tylko sugestia, którą powinniśmy rozważyć.

Julie odsunęła od siebie talerz.

– Nie jestem głodna. Pójdę do siebie.

Pani McMillan obserwowała, jak córka wstaje na równe nogi, a potem odchodzi od stołu, aby zniknąć w mroku korytarza. Gdy zostali w salonie zupełnie sami, przeniosła wzrok na męża.

– Nie mogłeś zasugerować tego nieco łagodniej? – zapytała.

Oliver Sanclair spojrzał na nią, jakby nie bardzo wiedział, co miała przez to na myśli.

– Łagodniej?

– Życie to nie sala rozpraw, kochanie – westchnęła. – A nasza córka nie jest oskarżonym, którego bronisz.

Oliver lekko się skrzywił, bo jako prawnik i ojciec doskonale wiedział, że pomiędzy przestępcami a nastolatkami w fazie buntu istniała wyjątkowo cienka granica.

– Powinienem więc z nią porozmawiać? – zasugerował.

– Nie. Wy, mężczyźni, jesteście w podobnych rozmowach równie kiepscy jak w odróżnianiu odcieniu niebieskiego. – Wstała na równe nogi, podeszła do męża, po czym całując jego policzek, dodała: – Będzie lepiej, jeżeli ja się tym zajmę.

– Czasami zastanawiam się, co bym bez ciebie zrobił.

– Z całą pewnością byłbyś najlepszym prawnikiem w mieście. Niestety musisz zadowolić się drugim miejscem. – Poklepała go delikatnie po ramieniu.

Oliver Sanclair uśmiechnął się pod nosem, gdy jego żona opuściła salon.

Mała złośnica, pomyślał.


🕷


Julie z grymasem opadła na miękki materac swojego łóżka i wbiła wzrok w ciemny sufit.

Czy dwa martwe pająki to powód, aby wysyłać ją do szkoły z internatem, która była koszmarem chyba każdego dziecka? Okej, oprócz dwóch pająków zrobiła, co prawda, jeszcze kilka niezbyt przemyślanych rzeczy, takich jak podrzucanie listów miłosnych do pani Dowey, podszywając się pod trenera koszykówki, w którym od lat była zakochana. Ale to właśnie dzięki niej tworzyli udany związek.

Wciąż nie mogła pojąć, dlaczego nie zaprosili jej na swój ślub w ubiegłe wakacje.

W ciszy rozbrzmiało pukanie do drzwi, a potem w pokoju pojawiła się mama.

– Możemy porozmawiać?

Julie przysiadła na brzegu łóżka, podciągając kolana do piersi i odgarnęła długie do ramion czarne włosy, które zsunęły się na jej policzki.

– Czy dyrektor Rey aż tak bardzo chce się mnie pozbyć? – zapytała.

Violet McMillan zajęła miejsce tuż obok córki.

– Nie, skarbie, ale sama musisz przyznać, że w ciągu ostatnich lat trochę go dręczyłaś, prawda?

Cóż, Julie nie mogła zaprzeczyć.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo przypominasz swojego ojca. A wiesz, co to oznacza?

Dziewczyna w odpowiedzi jedynie pokręciła głową.

– Jesteś mądra, Julie. Piekielnie mądra. W sposób, którego większość ludzi zapewne nigdy nie zrozumie. I pewnego dnia zostaniesz świetnym prawnikiem. Lepszym niż ja i lepszym niż twój tata.

Julie miała nadzieję, że słowa mamy skrywały w sobie o wiele więcej prawdy, niż wierzyło w to jej serce. Marzyła o tym, aby zostać prawnikiem.

– Niezwykli ludzie zasługują na niezwykłe miejsce. – Z kieszeni spodni kobieta wyjęła złożoną na pół ulotkę i wręczyła ją córce. – Ja i tata do niczego cię nie zmuszamy. Tą decyzję będziesz musiała podjąć sama, gdy tylko będziesz na to gotowa, dobrze?

– Jasne.

Julie zerknęła na kawałek papieru, na widniejące na nim zdjęcie gotyckiego budynku, przypominającego zamek ukryty gdzieś w sercu mrocznego lasu. Tuż nad nim widniała natomiast nazwa miejsca, które niebawem miało odegrać ogromną rolę w jej życiu:


Akademia Fryderyka Chopina



J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro