22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TW: krew, śmierć, krew, różne ludzkie płyny, przemoc i... krew (jeśli ktoś nie lubi, to może ominąć pierwszą część rozdziału i zacząć od drugiej, po gwiazdkach)

a i #sorrynotsorry 

Soobin zachowywał się dziwnie. Nie to, że normalnie tego nie robił, w końcu był człowiekiem, a oni zawsze są trochę dziwni. Ale nawet jak na ich standardy, wydawał się Yeonjunowi jakiś szalony. Inaczej nie potrafił tego określić.

Gdy młodszy chłopak prawie wpadł na niego na granicy, dysząc i mamrocząc coś pod nosem, Yeonjun był prawie pewien, że jakimś cudem magia wreszcie znalazła w nim ujście i poplątała mu zmysły.

Kiedyś, dawno temu, gdy ledwie sięgał do podłokietników przy tronie ojca, widział jak jeden z dworzan, który podobnie jak Soobin, dość późno zaczął magiczne dojrzewanie, wpadł w szał, gdy magia wreszcie znalazła w nim ujście.

To nie był przyjemny widok. Drgawki i rozbiegane spojrzenie były pierwszym symptomem, później było już o wiele, wiele gorzej, aż w końcu jego ciało nie było w stanie utrzymać w sobie magii i uległo dezintegracji.

Jednak im Soobin więcej mówił, tym bardziej Yeonjun upewniał się, że srogo się pomylił. Drżące ręce nie były symptomem choroby, chyba, że jakiejś ludzkiej, o której nie miał pojęcia. A rozbiegane spojrzenie było raczej spowodowane jakimś dziwnym zakłopotaniem, którego źródła Yeonjun nie potrafił wyjaśnić inaczej niż tym, że właśnie przepalił mu się jakiś zwój w mózgu.

Soobin wyglądał żałośnie i to nie w swój codzienny, niechlujny sposób, który powodował, że Yeonjun miał ochotę go opieprzyć.

Chłopak był smutny i przestraszony z jakiegoś powodu, jak zapłakany szczeniak. Jak mały kot, który ktoś porzucił przy śmietniku i Yeonjun miał ochotę wziąć go w ramiona, przycisnąć do siebie i już nie puszczać.

To była absolutnie przerażająca myśl, do której nie przyznałby się nawet na torturach, dlatego znalazł o wiele lepszą alternatywę dla swoich rąk. Zajął się zapinaniem kurtki chłopaka. Może zrobił to trochę za ciasno i Soobin wyglądał teraz jak przerośnięty bałwan, ale to było jedyne wyjście z sytuacji.

- Mówiłeś coś o granicy... zacząłeś - powiedział Soobin, gdy Yeonjun skończył i zaczęli brodzić w błocie, wracając do pozostałej trójki. Yeonjun nie musiał nawet patrzeć w ich stronę żeby stwierdzić, że pewnie są już ostro wkurwieni czekaniem na nich, bo trochę mu zeszło z zapinaniem soobinowej kurtki.

- Nieważne - Yeonjun pokręcił głową. - Wydawało mi się coś...tu kręci się tyle ludzi - omiótł wzrokiem okolicę. - Że nietrudno o pomyłkę. - dodał trochę ciszej, starannie stawiając kroki. Tu błoto nie było tak rzadkie jak zaraz przy samym lesie. Niezliczone odciski ludzkich stóp wydeptały polanę aż do warstwy skał i kamieni i gdzie nie spojrzał widział płytkie niecki wypełnione po brzegi mleczną, brązowawą breją.

Niby wszystko wyglądało normalnie, ale nie był w stanie pozbyć się wrażenia, że gdyby osuszył chociaż jedną z kałuż, na jej dnie dałoby się dojrzeć ślady, które niekoniecznie należały do człowieka. Może do lisa, albo niedźwiedzia. A może do czegoś jeszcze większego.

- Wyglądałeś tam dość poważnie - powiedział Soobin po dłuższej chwili, a Yeonjun był w stanie wydusić z siebie tylko mruknięcie, które nie do końca oznaczało, że się z nim nie zgadza. Zgadzał się, bo to była poważna sprawa i miał nadzieję, że to o czym właśnie myślał, było tylko wytworem jego wyobraźni.

- Ojciec by tego nie zrobił - wymruczał pod nosem sam do siebie, wciąż nie odrywając wzroku od trasy, którą szli. Czy to zagłębienie w wodzie wyglądało jak łapa? Zatrzymał się na chwilę, żeby się lepiej przyjrzeć. - Nie ważne, Soob - powiedział głośno i spojrzał ukradkiem na chłopaka. - Daleko ta świątynia? - spytał, zmieniając szybko temat.

Kai i pozostała dwójka zebrała się ze swoich miejsc i widząc, że nadchodzą, zaczęli iść w górę wyłożonej kocimi łbami, drogi. Widocznie postanowili na nich nie czekać.

- Nie mam pojęcia - odparł zgodnie z prawdą Soobin. - Podobno jest na jakiś skałach, na skraju wodospadu - dodał i wbił ręce w kieszenie, drżąc widocznie na całym ciele.

W powietrzu pachnącym ziołami, które Soobin i Kai rozsypali wokół ołtarza, znów dało się wyczuć wilgoć podszytą zimnem.

Yeonjun spojrzał ukradkiem w stronę Brugh, starając się dojrzeć czubek góry i ocenić ile czasu dzieliło ich od ulewy, która prędzej, czy później spadnie na dolinę i zamieni to miejsce w jeszcze większe pobojowisko. Już teraz ledwie szli w stronę pozostałej trójki, brodząc w miękkim błocie, które zasysało ich buty i nie chciał nawet myśleć o tym, co się stanie jeśli nie zdążą przed burzą i będą musieli wracać z powrotem przez plac. Zmrużył oczy.

Nad granią kołowały czarne chmury i obniżały się z zaskakującą prędkością. Potrafił dojrzeć tylko to, nic więcej. Czarne chmury i ich cień, który przesuwał się po wysokich świerkach.

- Myślisz, że kiedyś będę mógł sam z siebie zobaczyć Brugh? Tak wiesz, zdjąć iluzję i zobaczyć jego światła - pytanie Soobina wzięło go z zaskoczenia.

- Jak rozwiniesz swoje moce. Pewnie, że tak - odparł Yeonjun ostrożnie. - Zawsze będziesz je mógł zobaczyć. A gdybyś kiedyś został królem, będziesz mógł zdjąć iluzję na zawsze i wtedy już każdy człowiek będzie mógł je widzieć.

- Myślisz, że zostanę królem? - spytał. Yeonjun zwlekał z odpowiedzią i to na tyle długo, że gdyby powiedział teraz cokolwiek twierdzącego brzmiałoby to jak kłamstwo. - Nie chcę zostać królem - dodał Soobin, zatrzymując się.

Gdzieś po drugiej stronie, drewnianego mostu z omszałym, zapadającym się daszkiem przerzuconym w jego wzdłuż, słychać było jakieś głosy i krzyki i Yeonjun pomyślał przelotnie, że pewnie pozostała trójka znów ich nawoływała. Zbliżała się burza, a on i Soobin znów ciągnęli się na samym końcu. Chłopak nawet ich rozumiał, sam nie miał ochoty wracać podczas ulewy. Szczerze nienawidził deszczu, a zwłaszcza tego zimnego, który powodował ciarki i nie zamierzał dziś zmoknąć.

Zerknął ponad ramieniem Soobina, na świątynię do której zmierzali, żeby upewnić się, że niebo w tamtej okolicy jest czyste. Jej czerwone, proste kolumny i szaro-zielone dachy z tej perspektywy przypominały zabawki, co nie wróżyło najlepiej i Yeonjun aż jęknął cicho pod nosem, uświadamiając sobie ile stopni będą musieli pokonać, żeby tam się znaleźć. Na szczęście w jej okolicy nie widział żadnych chmur, co nawet trochę poprawiło mu humor. Może i wspinanie się na górę zajmie im godzinę, ale przynajmniej nie zmokną. Próbował być optymistyczny.

- Tam się chyba już wypogadza - powiedział na głos, chociaż nijak miało się to do tematu ich poprzedniej konwersacji.

- Soobin! - krzyknął Kai z oddali. Jego głos brzmiał, jakby wydobywał się z jakiejś tuby, a potem dołączył do niego cichszy krzyk, który brzmiał podejrzanie jak Taehyun.

- No idziemy przecież! - warknął pod nosem Yeonjun i z przyzwyczajenia złapał Soobina pod rękę. Młodszy chłopak znów zrobił dziwną minę, jakby miał zaraz się rozpłakać.

Yeonjun zatrzymał się w połowie kroku. To nie mogło być normalne zachowanie. Może i Soobin był wychowywany przez zwykłych ludzi, ale nawet oni nie mają takich wahań nastrojów. Rodzice chłopaka wydawali się całkiem normalni

- Stało... - zaczął.

Głos Kaia odezwał się ponownie. Był donośniejszy i w jakiś dziwny sposób bardziej spanikowany. Yeonjun nie mógł już go zignorować. Czy nie mogą poczekać tych kilku sekund?

- Czego... - zaczął mówić, ale umilkł szybko, widząc jak Beomgyu zbiega po schodkach prowadzących do mostu, prawie potykając się o własne nogi. Taehyun, który biegł za nim nie miał tyle szczęścia i stracił równowagę dokładnie w tym samym miejscu co chłopak.

Upadł boleśnie na kolana, zanim Kai złapał go w talii i odciągnął w bok, z dala od ludzi, których cały tabun zaczął wylewać się na polanę przed Yeonjunem i Soobinem.

Tupot ich nóg był ogłuszający. Bum, bum, bum. Stare, spróchniałe drewno trzeszczało pod ich ciężarem. Bum, bum. Jego trzask był głośniejszy od rwącej rzeki płynącej pod spodem, a nawet wodospadu, który kończył swój żywot zaraz u kamiennych schodów prowadzących na górę do świątyni. Ludzie przepychali się, starając się dopaść do wyjścia.

Krzyki, które wcześniej Yeonjun wziął za nerwowe nawoływanie pozostałej trójki, wzmagały się i dopiero teraz, gdy widział tratujący się tłum, zrozumiał, czym były naprawdę.

To były wrzaski pełne przerażenia i bólu, krzyki, które ktoś wydał po raz ostatni.

- Musimy uciekać - powiedział prawie szeptem, ale nie ruszył się ani na milimetr.

Dalej stał ramię w ramię z Soobinem, wpatrując się w koszmar, który rozgrywał się na ich oczach. Suchy trzask łamanego drewna rozniósł się po okolicy, chociaż Yeonjun nie był do końca pewien, czy dobrze rozpoznał ten dźwięk.

Suche kości i drewno brzmiały podobnie, w jakiś sposób boleśnie, głucho i nietrudno było o pomyłkę. Za tym dziwnym dźwiękiem mógł się kryć ktoś, a niekoniecznie gałęzie, które porwane przez wodę z wyższych partii gór, zalegały po obu stronach koryta.

"To mógł być człowiek", pomyślał chłopak. Wartki nurt strumienia zabarwił się na chwilę na czerwono, przynosząc ze sobą odpowiedź. Nie trwało to jednak długo. Czerwień zginęła szybko, w białej topieli wody, która odbijała się od pobliskich skał i zaraz nie było po niej śladu. Jakby nigdy nic się nie stało.

- O ja pierdolę - wyszeptał cicho, zamykając na chwilę oczy. Krew przynosiła ze sobą obrazy, o których starał się zapomnieć.

Było jej tak wiele tego dnia, gdy zginął Strażnik Mgły. Tak strasznie dużo. Widział ją oczyma wyobraźni, jak spływa po pokrytych pełzającym tymiankiem stopniach sali tronowej. Rośliny piły ją łapczywie, zmieniając kolor swoich kwiatów na czarno-borodowy i robiły to tak zachłannie, że wkrótce cała sala tronowa tak wyglądała. Czerwień była wszędzie, pokrywała ściany, drogie tkaniny i szyby wysokich okien, które też zmieniły kolor i których żadna magia nie była w stanie odbarwić, bo Yeonjun zniszczył to miejsce, zniszczył jego świętość i magię, która chroniła ich klan przed zwykłymi ludźmi. I wtedy przyszedł ból.

Ktoś potrącił Yeonjuna, wyrywając go z zamyślenia. Prawie puścił ramię Soobina. Tłum ludzi wciąż wylewał się ze środka i nie patrzył na nic. Liczyło się tylko przetrwanie. Kobiety, mężczyźni, dzieci. Yeonjun nie był w stanie ogarnąć ich wszystkich wzrokiem. Jakaś kobieta wpadła na nich z impetem i chłopak nie potrafił zrozumieć, co przed sobą widzi.

Tam, gdzie powinna znajdować się jej twarz, była tylko krew i tak naprawdę nic poza nią. A to co wziął w pierwszym momencie za czapkę, było skalpem jej ognisto czerwonych włosów, który wyglądał jak jakaś groteskowa obierka od mandarynki. Czuł jak zbiera się mu na wymioty. Krew była wszędzie, była też teraz na nim, bo kobieta złapała go za ramię i chciała odsunąć w bok, z dala od Soobina, ale na szczęście młodszy chłopak był szybszy. W porę chwycił za rękaw Yeonjuna i przyciągnął do siebie.

- Soobin, musimy...

- To jest Sluagh! - krzyknął Taehyun wprost w jego twarz. Yeonjun niemal krzyknął na głos. Nie spodziewał się go tutaj. Jeszcze chwilę temu on i Kai znajdowali się przy wejściu na most, chroniąc się w cieniu kamiennych schodów.

Yeonjun mógł przysiąc, że widział ich dosłownie sekundę temu w tamtej okolicy. Chciał coś powiedzieć, dodać, ale młodszy chłopak nie dał mu tej szansy i rzucił mu się do gardła bez ostrzeżenia, krzycząc i drapiąc przy tym z taką furią, jakby coś go opętało.

- Odwołaj go...odwołaj! - wydzierał się. Kai próbował go zatrzymać, ale wkurwiony, a raczej pełen adrenaliny Taehyun był siłą, z którą trudno było walczyć.

Yeonjun zachwiał się. Próbował oddać chłopakowi, kopnąć go w piszczel, ale nie miał z nim szans, wiązał go rozkaz Soobina. Taehyun był czystą furią i mimo tego, że nie korzystal ze swojej mocy, wciąż był silnym przeciwnikiem.

- To nie ja - warknął, starając się uniknąć kolejnych ciosów. - Zostaw mnie, ty chory pojebie! - krzyknął jeszcze głośniej, starając się wykręcić ręce Taehyuna, które drapały go teraz po twarzy i ciągnęły za wszystko, co były w stanie złapać.

Jazgot, który wyrwał się z setek martwych gardeł po drugiej stronie strumienia, zagłuszył na chwilę wszystkie inne dźwięki i nawet jeśli chłopak wykrzyczał coś w odpowiedzi, jego słowa nigdy nie dotarły do uszu Yeonjuna.

- Uspokój się - ucisk na włosach Yeonjuna zelżał i w pierwszym momencie chłopak nie był pewien co się stało. Dopiero po chwili, gdy był już w stanie podnieść głowę, która piekła go teraz żywym ogniem, zobaczył Soobina, który trzyma mocno młodszego chłopaka za ramiona. Taehyun wyglądał dziko, jak jakieś zwierzę, które ktoś złapał w środku nocy w świetle latarni. - To nie on - mówił dalej Soobin, spokojnym głosem. - Nie zdjąłem jego sznurków, nie może używać magii.

Oczy Taehyuna były teraz jeszcze większe niż zwykle. Na szczęście był spokojny. Siła i agresja, która jeszcze chwilę temu szarpała jego ciałem, ulotniła się i gdyby nie przytrzymujący go od tyłu Kai, pewnie upadłby na ziemię. Yeonjun przeniósł wzrok w bok, na most, a właściwie na to co się działo poza nim. Po drugiej stronie rzeki.

- Tylko nie to - jęknął cicho, wpatrując się z przerażeniem w czarno-brązową masę skór, kopyt, łap i pysków, które właśnie powstawały z ziemi. Taehyun nie kłamał. To był Sluagh.

Zrodzony ze śmierci, bólu i setek martwych zwierząt stanowiących jego zwaliste, ociekające ropą i trupim jadem cielsko, upiór nie znał niczego poza zabijaniem. Był ulubieńcem króla i jego najukochańszym zwierzakiem.

Ludzie, którzy wciąż byli po drugiej stronie, miotali się bez sensu po parkingu. Yeonjun widział w ich ruchach desperację, próbowali robić uniki, chować się za zmiażdżonymi samochodami, ale łapy i kopyta potwora były szybsze. To był smutny widok, ale tylko Yeonjun wiedział o tym, że nie mieli z nim żadnych szans. Nie uda im się stamtąd uciec.

Jeśli Sluagh wziął cię na cel, naznaczył, było już po tobie. Chłopak nawet z tej odległości widział jego sygnaturę na ciałach pozostałych ocalałych. Wszyscy byli już martwi, chociaż jeszcze o tym nie wiedzieli.

- O cholera, Beom! - krzyknął głośno Yeonjun, przypominając sobie o młodszym chłopaku. - Beomgyu!

Chłopak stał obok wejścia na most z wyraźnie zdezorientowaną miną i nie wyglądał, jakby rozumiał co się wokół niego dzieje. Krew kapała mu z rozciętego łuku brwiowego, a jego wzrok był tak szklany i nieobecny, jakby nawet nie słyszał, że ktoś go woła. Potwór ryknął głośno szykując się do ataku, ale Beomgyu nawet się nie wzdrygnął.

- Uciekaj! - krzyknął Kai, jednak chłopak musiał być w zbyt dużym szoku. Wciąż brodził w rzadkim błocku, rozglądając się na boki i nie wyglądał jakby miał zamiar uciekać, raczej jakby szykował się na przechadzkę po lesie. Ziemia zadrżała. - Beomgyu! - ryknął Kai ponownie.

Sluagh nadchodził. Yeonjun widział, jak potężne cielsko spina się w sobie, a potem daje krok na most, który ledwo utrzymywał się w powietrzu. Kolejny ryk, a raczej skowyt wyrwał się z gardeł potwora. Tym razem odezwały się zwierzęta stanowiące jego kark. Były to głównie lisy, kuny i wilki. Ich zmiażdżone ciała wiły się jak robaki pod spróchniałymi kłodami drewna, gdy przesuwał się do przodu.

- Czy on... - odezwał się spanikowanym głosem Kai. Jego głos był tak wysoki, że Yeonjun nie poznał go w pierwszym momencie. - Czy on rośnie? - spytał ciszej.

Chłopak nie mylił się. Sluagh nie ograniczał się już do samych zwierząt, które mocą swojego stwórcy wyciągał przemocą spod ziemi i mulistego brzegu potoku. Yeonjun pomiędzy zmiażdżoną masą bliżej niezidentyfikowanych stworzeń, a kadłubami jeleni, lisów, kun i saren, które musiały umrzeć już jakiś czas temu, dojrzał ludzką rękę, a potem głowę, która wystawała z paszczy jednego z niedźwiedzi stanowiącego sam szczyt tej makabrycznej piramidy.

- Musimy uciekać - powiedział, ściskając mocno ramiona Soobina. - Musimy... - W tym samym momencie, drewniany, omszony dach mostu runął z przeraźliwym hukiem, roztrzaskany przez potężną łapę potwora. Jego kawałki wpadły z rozbryzgiem do rzeki, która sama wydawała się panikować. Stała się raptem silniejsza i z większą furią atakowała szare kamienie, które wyłaniały się z jej bystrego nurtu. Beomgyu krzyknął przeraźliwie, jakby właśnie w tym momencie coś obudziło go z transu, w którym znajdował się do tej pory.

Soobin zaczął biec.

- Ja pierdolę - zaklął Yeonjun pod nosem, ale chłopak był już za daleko. Za daleko i za blisko jednocześnie, bo to co nie miało prawa powstać, było już w połowie mostu i zbliżało się zaskakująco szybko jak na taką masę. Jeśli da zaledwie dwa kroki Beomgyu i Soobin będą w polu jego rażenia.

Yeonjun wyrwał się do przodu.

- Soobin, użyj swojej mocy! - krzyknął Taehyun, gdzieś za jego plecami, a Yeonjun nie potrafił nie zakląć na głos.

- Ja pierdolę, kurwa - warknął. Gdyby miał czas, wróciłby do chłopaka i strzeliłby mu w twarz. Miał ochotę zrobić to samo prewencyjnie z Kaiem, bo wiedział, że ten też zaraz dołączy do Taehyuna.

Nie mylił się.

Wysoki głos odezwał się po krótkiej chwili. Krzyczał coś niewyraźnie, coś co brzmiało jak doping, a Yeonjun powstrzymywał się resztką sił, żeby naprawdę tam nie wrócić i nie zrobić z nimi porządku, ale też żeby nie rozpłakać się tu i teraz. Bo to, co właśnie robił, nie miało szans się udać. Po prostu nie miało.

Soobin był już przy Beomgyu, ale Sluagh był równie blisko, a Yeonjun nie miał swojej mocy i nie mógł im pomóc. Nie miał też żadnego planu. Soobin co prawda ciągnął drugiego chłopaka w stronę ścieżki, obejmując go mocno ramieniem, ale obaj drżeli tak bardzo ze strachu i przez wibracje, które powstawały, gdy potwór przemieszczał się, że nie byli w stanie uciec za daleko. I wtedy stało się coś.

Taehyun znów krzyknął jakieś słowa dopingu, a Soobin zesztywniał, słysząc jego głos. W jednej chwili, odepchnął Beomgyu od siebie i stanął przed nim, osłaniając własnym ciałem przed maszkarą i wyciągnął ręce przed siebie. Yeonjun mógł tylko krzyczeć.

Sluagh wydawał się zastanawiać tylko chwilę, jeśli w ogóle można było powiedzieć coś takiego o potworze, który ma tysiące twarzy. Napiął się, podobnie jak Soobin, wyciagając łapy i kopyta, a krew i śluz pokrywające jego pookiereszowany kadłub, wydały się nawet przestać płynąć na chwilę, jakby na coś czekały. Na jedną potworną sekundę, bestia zamarła; podobnie jak krzyk na ustach Yeonjuna.

Jazgot, który wydały najmniejsze zwierzęta, te u podstawy potwora brzmiał trochę jak podniecone, klekotanie bociana. Wzmagało się, rosło. Potwór obrócił się, a cały tandem zwierząt zaskowyczał, jakby cały ten ciężar, który nosiły na swoich plecach, sprawiał im ból. Wszystkie paszcze zaczęły krzyczeć.

- Nie! - głos Beomgyu brzmiał tak, jakby ktoś właśnie uderzył go prosto w serce, a Yeonjun poczuł, że gdyby potrafił wydać z siebie jakiś dźwięk, właśnie tak zabrzmiałby jego własny głos. Zatrzymał się przy nim. W tym samym momencie potężny cios wymierzony przez monstrum zwalił Soobina z nóg.

Chłopak stał blisko wody już wcześniej, ale błoto i śliskie kamienie zrobiły swoje i teraz był prawie po pas zanurzony w wodzie. Sluagh dał krok w jego stronę z przeraźliwym rzężeniem. Krew wypływała spod jego cielska strumieniem, barwiąc wodę w której stał, ale dosięgała też miejsca, w którym siedział Beomgyu. Jego jasne spodnie powoli nasiąkały obrzydliwą posoką zostawianą przez potwora.

Soobin wstał na chwiejnych nogach parskając, próbując pozbyć się wody sprzed oczu, ale potwór zaatakował go po raz kolejny. Cios, który zadał, przyszedł z lewej strony. Zmasakrowana łapa maszkary, która wyglądała jak zmiażdżone jelenie rogi i niedźwiedzie łapy, wydłużyła się i uderzyła Soobina prosto w tors. Chłopak zachwiał się i upadł na plecy, zanurzając się po czubek głowy w lodowatej wodzie. Yeonjun poczuł jak ogarnia go furia.

- Wystarczy! - wrzasnął na całe gardło. - Jak śmiesz - warknął pod nosem i złapał za kamień leżący na drodze. Rzucił go w największy niedźwiedzi łeb jaki widział i podszedł bliżej. Potwór wciąż stał w tym samym miejscu i Yeonjun odkrył z przerażeniem, że łapa, która wcześniej uderzyła Soobina wciąż jest pod wodą, a chłopaka nie ma nigdzie na powierzchni.

Yeonjun mógłby przysiąc, że w tym samym momencie zaczął widzieć na czerwono.

- Jak śmiesz! - ryknął jeszcze głośniej. Jeśli ktoś miał prawo dręczyć Soobina, to był to tylko on. Na pewno nie Sluagh, ani nikt inny. - Ty zjebany... - wziął kolejny kamień do ręki i rzucił nim w potwora.

Gdyby miał swoją moc, gdyby miał ją właśnie teraz, rozerwałby go na zstrzępy. Kawałek po kawałku. Maszkara na chwilę zwolniła ucisk na Soobinie, który wykorzystał ten moment i wypłynął na powierzchnię, ale chłopak nie wyglądał, jakby radził sobie najlepiej.

Yeonjun powiedziałby nawet, że wcale sobie nie radził. Kopał rękoma i nogami rozpaczliwie, wzburzając tylko wodę. Starał się utrzymać na powierzchni, ale widać było, że nie wie, jak to zrobić. Dopiero wtedy do Yeonjuna dotarło, że chłopak nie potrafi pływać.

- Pomóż mu jakoś! - krzyknął do Beomgyu i uderzył tym razem w głowę jelenia, którego połamane poroże przyozdobione było czymś co kiedyś musiało być szczurem. Małe zwierzątko wiło się i kłapało paszczą, gdy Yeonjun miotał w nie kolejne kamienie i przekleństwa.

Dopiero wtedy Sluagh zareagował i przestał zajmować się Soobinem. Cielsko ruszyło się, łapa potwora opadła, a potem z setek gardeł wydobył się potworny skowyt, od którego aż drżała ziemia. Zmora wyszła na ląd, stając dokładnie przed Yeonjunem.

- O kurwa - chłopak zdążył powiedzieć tylko tyle. Coś na kształt wilczych łap wysunęło się z wnętrza monstrum i rosło coraz bardziej, wyciągając się w jego kierunku, a setki paszcz zaczęło kłapać w podnieceniu, czując zbliżającą się ofiarę. Yeonjun zaczął biec.

Widział przed sobą już linię lasu. Ziemia pod nim drżała, a wrzask, który wydawały zwierzęta i ludzkie głowy znajdujące się teraz u szczytu potwora przyprawiał go o gęsią skórkę. Wciąż nie miał do końca planu, nie miał swojej mocy, ale wiedział jedno. Jeśli coś może go uratować w tym momencie to tylko drzewa.

Las od setek lat był przyjacielem Wolnych i tylko jemu mógł ufać, on stanowił część królestwa i... nagle poczuł jak unosi się do góry. Linia drzew zniknęła z jego pola widzenia i teraz widział tylko niebo. Czarne, burzowe, zapowiadające deszcz i błyskawice, kawałek ziemi pod sobą i cienką linię strumienia, ale nigdzie nie widział ani Beomgyu ani Soobina, co tylko trochę poprawiało mu humor.

Gdzieś w oddali słyszał nerwowe nawoływanie kruków i syreny policyjne, ale nie to było teraz najważniejsze. Ucisk na jego klatce piersiowej przeszedł już próg bólu, teraz był prawie jak lekkie szczypanie. Yeonjun nie czuł niczego więcej. Tylko to. Trupie ręce potwora, które wyglądały jak ohydna miazga ludzkich rąk i mięsa, trzymały go w ciasnym uścisku. Yeonjun chciał krzyknąć, zakląć, zrobić cokolwiek, ale czuł, że nie ma na to siły. "Chyba umieram", pomyślał, nabierając rozpaczliwy łyk powietrza.

- FUIL! - Yeonjun zamrugał. Jego ręce były tak ciężkie, jakby ktoś odlał je z ołowiu. Nabrał kolejny mały łyk powietrza. - FUIL! - krzyk powtórzył się i dopiero wtedy chłopak zrozumiał, że to słowo nie było tylko wytworem jego wyobraźni.

Ktoś naprawdę krzyczał i tą osobą był Taehyun, który wraz z Kaiem schronili się w cieniu spróchniałej kłody drewna. Yeonjun spojrzał na niego, a potem na własną dłoń ubroczoną krwią potwora.

- Fuil - powtórzył cicho. W języku jego klanu to słowo oznaczało krew. Dopiero wtedy zrozumiał, co chłopak ma na myśli.

Olbrzymia łapa potwora, która trzymała go w pasie wydawała się gładka, jeśli można powiedzieć coś takiego o masie przegniłego mięsa, ale Yeonjun był w stanie dojrzeć między poszarpaną skórą i mięśniami coś jeszcze. Biała, pęknięta kość niedźwiedzia wystawała pośród tego całego okropieństwa, jak obelisk zrobiony z najczystszego kwarcu. Była poszarpana na końcu, ostra i... Yeonjun złapał za nią i pociągnął w swoją stronę z całych sił. Kość nie drgnęła, a potwór jeszcze bardziej zacisnął łapę na talii chłopaka. Yeonjun miał wrażenie, że zaraz usłyszy jakieś pęknięcie i coś w jego własnym brzuchu ścisnęło się boleśnie.

- Ach... - wciągnął gwałtownie powietrze przez nos, przymykając przy tym oczy. Po chwili otworzył je i spojrzał na Sluagh, którego paszcze wysuwały się w jego stronę. Jazgot jaki wyrywał się z ich środka był ogłuszający. Narastał, nabrzmiewał. Ostre, oślinione zęby zbliżały się do jego własnej głowy. - Pierdol się - wycedził Yeonjun spomiędzy mocno zaciśniętych warg i uderzył lewą dłonią w kość potwora, a potem wciąż naciskając mocno, przeciągnął nią w dół.

Krew z rozciętej ręki wytrysnęła strumieniem, a potwór zawył ponownie. Nie był to jednak dźwięk pełen ekscytacji. To był ryk bólu. Skóra potwora, tam gdzie oblała ją krew Yeonjuna zaczęła syczeć, a jego niby-łapa stworzona z wielu zwierząt, zwiotczała.

Yeonjun poczuł na policzkach powiew powietrza. Opadał w dół, ale nie gwałtownie jak się obawiał. Potwór wciąż trzymał go w uścisku, ale słabiej. Jakby z szacunkiem i puścił dopiero, gdy jego stopy dotknęły ziemi.

- Zdychaj - warknął chłopak i kopnął z nienawiścią coś co wyglądało jak zad sarny, który na jego oczach zaczął się rozpadać. - Zdychaj! - wrzasnął głośniej, na tyle na ile pozwały mu obolałe żebra.

Zacisnął mocniej dłoń i podszedł tam gdzie wydawało mu się, że znajdują się główne głowy potwora. Rozpuszczały się na jego oczach, gniły, gdy je zraszał swoją krwią, białe robaki wypełzały z ich oczodołów, ale wciąż było w nich życie. Mało, ale wciąż się tliło.

Masa martwego mięsa z boku maszkary, próbowała uciec w stronę rzeki, ale Yeonjun nie przestawał. Skrapiał cielsko potwora bezustannie, a gdy rana na ręce zaczynała zasychać rozdrapywał ją na nowo. Musiał być pewien, że zmora umrze. Zaśmiał się lekko, widząc jak potwór próbuje wejść do rzeki i schować się pod zarwanym mostem, szukając tam schronienia.

Nie miał jednak szans z królewską krwią, ona już zabierała jego magię. Sluagh skrzywdził krew z krwi swojego pana i teraz musi ponieść konsekwencje. Musi umrzeć już na zawsze

Woda strumyka odbijała się od kadłuba potwora, a raczej tego co kiedyś nim było. Obmywała go dookoła, tworząc jeszcze większe kałuże, czasem porywała jakąś część ciała, która nie miała w sobie już dość siły i magii, by walczyć, a Yeonjun potrafił tylko patrzeć i śmiać się na głos.

***

Pogoda zdążyła zmienić się od rana co najmniej pięć razy, jakby świat nie mógł się zdecydować, czy woli, żeby nadal trwała jesień, czy już może czas na kolejną porę roku.

Co chwila słońce zastępował deszcz i wiatr, który ciągnął za sobą szlaczki kolorowych liści, zaczynało padać i tak w kółko, aż wreszcie gdzieś na horyzoncie pojawiły się czarne, niskie chmury, które zwiastowały ulewę. Wtedy pogodowy kalejdoskop na pewno się zatrzyma, a Yoongi z pewnością będzie się cieszyć, że nie musi wychodzić z domu.

Właściwie już teraz się cieszył, zwłaszcza że Góra Zapomnienia ginęła w ciężkich chmurach i strugach ulewnego deszczu. Jeszcze trochę, a wodna kurtyna przetoczy się przez ich miasteczko, zabierając ze sobą ostatnie promienie słońca.

Jednak nie miał czasu zastanawiać się nad tym dłużej, bo Jin przycisnął go do ściany wąskiego korytarza, zaraz obok wejścia do pracowni.

- Soobin wróci lada chwila - wydyszał Yoongi wprost do ucha swojego chłopaka, który mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi. - Zobaczy nas... - dodał, ostatkiem sił, powstrzymując się przed jęknięciem, ale właśnie wtedy Jin położył rękę niżej i nie mógł się już powstrzymać.

- Nie zobaczy, zamknąłem na ten zamek, który tylko od środka się otwiera... - wyszeptał cicho wyjątkowo z siebie zadowolony Jin, całując go w kącik ust, po czym odsunął się trochę.

- To co zrobi, jak będzie padać? - nie dawał za wygraną Yoongi, bo chociaż teraz nie to powinno zajmować jego myśli, to jednak nie potrafił skupić się całkiem na Jinie, kiedy Soobinowi mogła dziać się jakaś krzywda.

- Schowa się na ganku albo wejdzie po drzewie, tak jak robi to prawie każdej nocy - dodał Jin i zaczął rozpinać szybko guziki swojej błękitno-szarej koszuli, wyciągając rękę, żeby przyciągnąć Yoongiego bliżej siebie.

Yoongi przez chwilę nie wiedział, co powinien zrobić z własnymi rękami, które zawisły zupełnie bez sensu wzdłuż jego tułowia. Miał wrażenie, że jego palce nadal mogą być trochę brudne ciemną, olejną farbą. Szybko jednak przestał się nad tym zastanawiać, a jego dłonie znalazły miejsce na klatce piersiowej Jina, który nadal rozpinał guziki swojej koszuli.

- Może powinniśmy przenieść się na górę, bo... - zaczął niepewnie, chociaż sam był na siebie zły za psucie tej chwili.

- Yoongi, nie mam całego dnia, więc albo seks ze mną teraz, albo będziemy rozmawiać o Soobinie, bo ja nie mogę robić tych dwóch rzeczy jednocześnie - powiedział Jin, nadal nie przerywając rozpinania koszuli, która miała idiotycznie dużo guzików.

Yoongi miał wrażenie, że Jin robił to coraz wolniej, coraz bardziej irytująco. A potem odsunął się raptownie, żeby za chwilę zniknąć w drzwiach prowadzących do salonu.

Nie zaczekał. Nawet się nie odwrócił, żeby sprawdzić, czy Yoongi za nim pójdzie, jakby nie miał wątpliwości, że właśnie tak się stanie. I faktycznie tak było.

Yoongi musiał przyznać, że Jin wiedział, co robi. Zawsze był krok przed nim, a Yoongi czuł frustrację, ale taką pełną pobudzenia i ekscytacji. Czuł, że za każdym razem nie może być zbyt pewny siebie, bo pewność siebie jeszcze nigdy nie doprowadziła go do tego, czego naprawdę chciał. Nigdy nie doprowadziła go do Jina.

- Mogę? - zapytał, zatrzymując dłoń tak blisko nagiego obojczyka Jina, że czuł ciepło jego skóry. Musiał zapytać, za każdym razem, czuł, że musi tak zrobić. To było ich prywatny rytuał, którego Yoongi zobowiązał się przestrzegać, chociaż znał ciało swojego chłopaka, jakby było jego własnym.

Zapatrzył się na rękę Jina, która leniwie przesunęła się po kanapie w zapraszającym geście. Wiedział, że kiedy tylko podejdzie bliżej, ta sama ręka znajdzie miejsce najpierw na jego własnym ramieniu, plecach, a później zaciśnie się mocno na biodrach, by zostawić na nich wyraźne, zaczerwienione ślady i okrągławe wgłębienia po paznokciach podobne do półksiężyców.

Właśnie na to czekał, siadając Jinowi na kolanach i obejmując go za szyję.

- Hej - Jin uśmiechnął się do niego, odgarniając mu przydługie kosmyki z twarzy, chociaż Yoongi wolałby, żeby tam zostały, bo czuł, że powoli jego twarz zaczyna robić się czerwona. - Możesz mnie teraz pocałować - powiedział Jin cicho, w ogóle nie zwracając na to uwagi.

I Yoongi to zrobił; powoli, leniwie, czekając, by to wreszcie Jin zaczął być niecierpliwy. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mężczyznę pod sobą. Źrenice Jina były rozszerzone, a usta tak czerwone, że Yoongi ostatkiem sił powstrzymał się przed rzuceniem się na nie. Wyglądał nierealnie, jak sen, z którego Yoongi bał się obudzić.

Yoongi uniósł ręce, chwytając za szorstki sweter, przełożył go przez głowę i miał już rzucić na podłogę obok kanapy, gdy coś zabuczało cicho. Brzmiało jak zepsuty domofon, albo...

- Jin...to twoja komórka - powiedział, mając nadzieję, że tylko mu się wydawało, a wibracje, które poczuł pod swoimi kolanami, to coś zupełnie innego niż dzwoniący telefon.

- Co?

- Dzwoni, czuję, że ci dzwoni w kieszeni - westchnął Yoongi, bo już wiedział, że to nie żadne ruchy sejsmiczne. Z niechęcią rzucił sweter na ziemię i chciał usiąść na siedzeniu obok, ale Jin złapał go w pasie i przysunął do siebie, ukrywając od razu twarz gdzieś w okolicy obojczyków Yoongiego.

Wtulił się tak mocno, że Yoongi miał wrażenie, że zaraz zabraknie mu powietrza. Próbował nawet odsunąć się trochę, żeby zrobić mu miejsce, ale Jin miał najwyraźniej skłonności samobójcze i nie przestawał chować twarzy.

- Wiem, też to czuję - wymamrotał; materiał t-shirtu, w który był wczepiony, zagłuszał nieco jego słowa. Yoongi słysząc to, zaśmiał się cicho. Jego chłopak czasem naprawdę potrafił zachowywać się jak małe dziecko. - Ignoruje go przecież - dodał po chwili Jin, bo telefon nie przestawał dzwonić.

- Może to coś ważnego? - zapytał Yoongi, a Jin jęknął jeszcze głośniej i żałośniej, chowając twarz tym razem w zagłębieniu szyi Yoongiego. Z niechęcią i ociąganiem, sięgnął do kieszeni, mrucząc przy tym jakieś przekleństwa.

Yoongi ze współczuciem pogłaskał go po karku. Nie do końca rozumiał, czemu jego chłopak nadal się tak wścieka, kiedy dzwonek telefonu coś im przerwie, skoro działo się to tak często i powinien się już dawno przyzwyczaić. On już dawno się z tym pogodził.

Właściwie za każdym razem, kiedy usiłowali zrobić coś tylko we dwójkę, dzwonił telefon Jina, dlatego nie był nawet specjalnie zawiedziony. Chociaż prawdopodobnie powinien być. Albo przynajmniej zły, tylko że Yoongi z zasady się nie złościł. W przeciwieństwie do Jina, który wściekał się za każdym razem.

- To Kai - warknął Jin, zbijając połączenie i schował komórkę z powrotem do tylnej kieszeni spodni. - Co za głupi gówniak - mruknął. - Zamorduję go, następnym razem, naprawdę go zamorduję...

- Mmm, oczywiście, że tak - odparł Yoongi i położył mu ręce na ramionach, a potem pocałował szybko w czoło, uśmiechając się przy tym. Jin jeszcze przez moment miał morderczą minę, ale po chwili oparł się o oparcie kanapy, odwzajemniając uśmiech. Jego lewa dłoń wciąż spoczywała na biodrze Yoongiego.

- Yoongs?

- No co? - spytał Yoongi, łapiąc za drugą rękę Jina, która zaczęła gładzić jego policzek.

- A może... może bym tak olał to spotkanie w ratuszu? Będą się kłócić przez kilka godzin, a w końcu i tak nie dojdą do niczego konkretnego. Mielibyśmy dla siebie cały wieczór - przez chwilę Jin patrzył w sufit zamyślony. - Rano po drodze do pracy zapytam w sklepie, co się działo, więc...

- Zrób tak - Yoongi entuzjastycznie pokiwał głową. Już miał zamiar pochylić się nad swoim chłopakiem i pocałować go, ale stłumiony dźwięk telefonu odezwał się ponownie. - Chociaż...- dodał po chwili. - Ominie cię Namjoon krzyczący o końcu świata i Jimin zażenowany jego zachowaniem.

- Damn... trochę warto - Jin przez chwilę miał minę, jakby naprawdę rozważał wyjście z domu. Komórka nie przestawała dzwonić.

- To znowu Kai? - spytał Yoongi prostując się. Jin sięgnął do kieszeni.

- Może nawet pokłócą się publicznie - odparł szybko Jin. Uniósł lekko biodra i chwycił telefon między dwa palce.

- Tego to już na pewno nie zrobią. Jimin się po prostu obrazi - stwierdził Yoongi. Musiał wstać i rozprostować nogi. Kolana zaczęły go boleć od niewygodnej pozycji i powoli przestawał czuć swoje łydki i stopy. Niezgrabnie zsunął się z kolan Jina na podłogę - Nie uciekam ci - zapewnił od razu swojego chłopaka, który patrzył na niego wzrokiem pełnym zaskoczenia. - Muszę wstać na chwilę - Jin podsunął mu pod nos telefon.

- Znowu - powiedział głośno, a potem westchnął. Może i Jin postanowił już, że zostanie w domu, żeby spędzić czas z Yoongim, ale morderstwo Kaia było nieuniknione i chyba jednak nie będą mieć dla siebie całego popołudnia i wieczoru. - Ja naprawdę nie wiem, co z tym dzieckiem jest nie tak - Jin rzucił telefon na stolik obok kanapy, tym razem nie zbijając nawet połączenia.

Yoongi nie chciał się nad tym zastanawiać, szczególnie teraz, jednak to naprawdę wydawało mu się trochę niepokojące. Zwłaszcza że Soobina nie było w domu, więc prawdopodobnie musiał być gdzieś z Kaiem i Beomgyu. W życiu ich syna nie istniały inne opcje.

- Jin - powiedział, kiedy po chwili ciszy kolejne wibracje przesunęły komórkę po blacie stolika. Yoongi wziął głęboki oddech. - Coś się stało - był tego bardziej niż pewien, chociaż nie miał pojęcia dlaczego. Telefon umilkł, ale po chwili odezwał się ponownie. Jin spojrzał najpierw na Yoongiego, a potem na komórkę, która wyświetlała zupełnie inne imię.

- Beomgyu - powiedział Yoongi cicho, bez zastanowienia i wstał z podłogi.

Jin sięgnął po telefon i odebrał połączenie.

- Słucham? - rzucił do słuchawki i chociaż wydawał się w pełni rozluźniony, Yoongi wyczuł w jego głosie niepokój. A kiedy Jin pochylił się trochę do przodu, zakrył dłonią drugie ucho, przez jego twarz przeszedł grymas. Jakby jeszcze nie wiedział, co za chwilę usłyszy. Yoongi poczuł, że przez jego własne ciało przeszła fala zimna.

- Beomgyu, musisz mówić głośniej, w ogóle cię nie słychać - Jin mówił powoli i spokojnie, i chociaż Yoongi nie słyszał, co mówi chłopak po drugiej stronie słuchawki, wiedział, że to nie są dobre wiadomości. - ...ale, nie płacz, ok? - zmarszczył brwi, skupiając się na słowach Beomgyu.

Yoongi chciał coś zrobić, zrozumieć, o czym rozmawiają. A przede wszystkim dlaczego Beomgyu miałby płakać. Próbował uspokoić się, tłumacząc sobie, że chłopak właściwie robił to dość często, ale tym razem to tłumaczenie nie działało.

- ...ale - Jin zmarszczył brwi i mocniej chwycił telefon. - Spróbuj się uspokoić, dobrze? Powiedz mi dokładnie, gdzie jesteście... tak, przyjadę szybko... - Yoongi nie chciał dalej słuchać tej rozmowy.

Zapatrzył się na zmrok zapadający za oknem i kawałek drewnianej balustrady schodów oświetlonej żółtym światłem żarówki.

Yoongi nie chciał słyszeć żadnych złych wiadomości. Nie był gotowy na to, by znowu stało się coś złego.

Potrafiłby to przeczekać, wiedział, że potrafiłby, ale wtedy musiałby zagrzebać się w swojej podświadomości bardzo głęboko, a Jin zostałby zupełnie sam. Coś w środku podpowiadało mu, że mógłby tak zrobić, bo Jin jest silny i na pewno sobie poradzi.

- Jin? - zapytał, kiedy mężczyzna rzucił komórkę na kanapowe poduszki i szybko zaczął zapinać swoją koszulę. Yoongi mógłby się przed tym wszystkim schować, ale obiecał sobie, że już go nigdy nie zostawi. - Co się stało?

- Nie wiem, Yoongi... połączenie się rwało, a z Beomgyu nie dało się do końca dogadać, coś się stało i utknęli gdzieś w lesie - wypuścił wolno powietrze i pokręcił głową, sięgając po telefon.

- W lesie? Przecież nie powinni w ogóle zbliżać się do lasu. Soobin powinien to wiedzieć, powinien... - zaczął Yoongi, czując narastająca panikę.

- Ja wiem, Yoongi - Jin pogłaskał go po policzku. - Wiem... - nabrał powietrza, jakby chciał dodać coś jeszcze, ale zrezygnował. - Zadzwonię, ok? - powiedział, wychodząc z pokoju.

Dopiero słysząc dźwięk zapalanego silnika, Yoongi zrozumiał, że Jin nie powiedział mu wszystkiego.

a/n: c: 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro